Kurczowo
wtuliłam się w plecy Diego, gdy padł strzał. Chciałam krzyczeć,
zasłonić go, zrobić cokolwiek, by nie stracić mężczyzny którego
pokochałam. Byłam wściekła, że to znowu on mnie ratował.
Usłyszałam huk upadającego na podłogę ciała. Jednak wciąż
czułam ciepło i zapach mojego męża, więc otworzyłam oczy.
Wstrzymałam oddech, kiedy zobaczyłam leżącego Navarro, a nad nim
stojącego Carlo, który opuścił spokojnie broń. Wtedy
Dragon ukucnął i stwierdził, że Guillermo nie żyje.
Nie potrafiłam się ruszyć, bo zrobiło mi się niedobrze. Dopiero trzask pękającego drewna sprawił, iż nasza trójka oprzytomniała. Droga do wyjścia została odcięta, ale szatyn pociągnął mnie w głąb domu, gdzie ogień nie zdążył się rozprzestrzenić.
Nie potrafiłam się ruszyć, bo zrobiło mi się niedobrze. Dopiero trzask pękającego drewna sprawił, iż nasza trójka oprzytomniała. Droga do wyjścia została odcięta, ale szatyn pociągnął mnie w głąb domu, gdzie ogień nie zdążył się rozprzestrzenić.
Wbiegliśmy do kuchni, skąd dalsza ucieczka
była możliwa tylko przez okno. Dlatego Pajac pociągnął za
klamkę, lecz ku jego zaskoczeniu napotkał na opór.
-Cholera!
Zaklinowało się!
-Odsuńcie się!-Diego złapał za krzesło,
które stało pod ręką i cisnął nim prosto w
okno.
Schyliłam się pod stół, a szyba pękła na drobne
kawałeczki.
-Cassie, chodź tu!-wyciągnął mnie z kryjówki
jak szmacianą lalkę.-Bierzemy ją w środek-stwierdził.
-Ciesz
się, że jesteś lekka-Carlos mruknął mi do ucha.
Uczepiłam
się silnych ramion i dzięki temu uniosłam się w górze.
Obejrzałam się za siebie , a kłęby czarnego dymu zajęły
korytarz.
-To na trzy-blondyn podpowiedział.
Wszystko pięknie,
tylko nie wiedziałam, że liczy na skróty! Od razu wrzasnął
„trzy” i obaj rozpędzili się jak dwa huragany. Nie zdążyłam
mrugnąć powieką, a oni wskoczyli na parapet, wybijając się w
górę. Zamknęłam oczy bojąc się upadku, który
przejął na siebie Diego i wylądowałam na jego torsie. Nie
chciałam wstawać, wolałam żeby to był sen. Z oddali słyszałam
przyspieszone kroki, a potem rozpoznałam głos Mike'a oraz
Alexa.
-Jesteś cała-Dragon pocałował mnie w czoło.
Kiwnęłam
głową, bo nie miałam siły mówić. Chłopcy zajęli się
Carlosem. Wszędzie unosił się siwy pył i panował totalny
zamęt.
-Zgarnijcie naszych i zajmijcie się ludźmi Guillerma-Pan
Gangsterka wydał braciom polecenie, podtrzymując mnie w pasie.
-Co
z Davem?-Pajac zapytał niespodziewanie.
-Ani śladu. Czemu
pytasz?-Alex zdziwił się.
-Przestrzeliłem draniowi kolano, więc
jakim cudem zniknął?! Szukajcie go!
Niczego tak nie pragnęłam
jak powrotu do domu. Nie obchodził mnie ten kretyn Magana. Może
znalazł się tam, gdzie było jego miejsce-czyli w piekle. Poczułam
się bezpiecznie dopiero, gdy siedziałam w samochodzie między
mężczyznami, którzy ocalili moje życie...
****
Już
żegnałem się z tym światem , ale Carlos zachował się
fenomenalnie. Nigdy nie zdołam się mu odwdzięczyć. Naprawdę
odczułem ulgę, kiedy Navarro padł martwy. Jedynie Cassie zrobiło
mi się żal. Odkąd zobaczyła jak jej ojciec zginął, nie odezwała
się ani słowem. Chociaż udało się zlikwidować największą
przeszkodę, to najtrudniejsze było przed nami...
Słońce
chyliło się ku horyzontowi, a okolicę zalały barwy purpury, gdy
wjechaliśmy na drogę prowadzącą do domu. Ledwo auto zostało
zaparkowane na podjeździe i Agnes wybiegła z piskiem. Naturalnie
rzuciła się Carlosowi na szyję, całując po umorusanej
twarzy.
-Jesteś cały! Tak się martwiłam-uczepiła się go, a
biedak chwiał się na nogach.
-Agi, on potrzebuje
odpoczynku-wysiliłem się uśmiech.
Oderwała się od ukochanego,
ale zaraz cmoknęła mnie w policzek i na koniec wyściskała Cassie,
jeszcze bardziej czochrając jej potargane włosy.
-Chodźcie,
zajmę się wami-puściła nas przodem.
Z kuchni wychylił się
zatroskany Ernesto i wreszcie moja zona ożywiła się. Wpadła
staruszkowi prosto w ramiona szlochając. Zostawiłem ich samych,
udając się na górę-to nie był czas na trudne
rozmowy...
Zszedłem około 22:00, a przy schodach stała
czarnulka.
-Czemu nie jesteś z Carlosem?
-Opatrzyłam mu rękę
i usnął. Trochę mi opowiedział, co się wydarzyło i fatalnie się
z tym czuję-potarła ręką o fartuszek.-Ja...Ja wiem, że to po
części moja wina.
Raczej ja ją utwierdziłem w tym
przekonaniu.
-Wyjaśnijmy coś, ok?-usiadłem na przedostatnim
stopniu, wskazując na miejsce obok siebie.-Okropnie się
zachowywałem przez ostatnie dni. Nerwy mnie poniosły, ale nic nie
wytłumaczy tego, że Cię uderzyłem.
-Ale...
-Nie przerywaj,
proszę. Zawsze traktowałem Cię jak siostrę i chciałbym, żebyś
mi wybaczyła. O ile jest to możliwe.
-Diego...-odezwała się
łagodnie.-Już dawno zapomniałam.
No i kamień z serca.
-Jesteś
cudowna.
-Wiem-puściła mi oczko.-Mike i Alex wrócili
godzinę temu, byli wykończeni. Kazałam im zmykać. Jutro zdadzą
Ci relacje.
-Nie ma problemu.
Na dziś miałem po wyżej uszu
Guillerma i spółki.
-Coś jeszcze?-zauważyłem jej kwaśną
minę.
-Cassie zajęła swój stary pokój.
-Jasne-mruknąłem
posępnie.
Tego mogłem się spodziewać. Moje małżeństwo
wisiało na włosku.
-Z lepszych wiadomości, to Ernesto czeka na
Ciebie w kuchni.
Mozolnie wkroczyłem do pomieszczenia i klapnąłem
na tabloidzie. Evans popijał kawę, zerkając na mnie badawczo. W
końcu nie wytrzymał ciszy.
-Może wybrałem nieodpowiedni
moment, lecz muszę zapytać. Co teraz?
-Koniec życia w strachu.
Nikt Cię nie przepędzi z Twojej ziemi-zgrabnie ominąłem temat
czerwonowłosej.
-Nie o to mi chodziło. Mówiłem o Tobie i
mojej wnuczce-zmarszczył czoło.
Z chęcią bym mu powiedział,
iż jego wnusia dała mi do zrozumienia, że mogę się wypchać.
Przynajmniej tak odebrałem jej powrót do dawnej
sypialni.
-Sam chciałbym wiedzieć, co Cassidy sobie ubzdurała.
Ona jest zmienna jak pogoda, a ja chyba wymiękam.
-Czyli Twoje
uczucia uległy zmianie?
Co on mi tak wiercił dziurę w
brzuchu?!
-Ależ skąd! Musiałbym nieźle oberwać w głowę.
Jednak na siłę nie utrzymam związku. Jutro postawię sprawę
jasno.
-Rozsądna decyzja-zamieszał łyżeczką w filiżance, z
której pachniało aromatycznie.-Pamiętaj, że dobrze Ci życzę
bez względu na to, jak potoczą się wasze losy. Odwiedzaj mnie
czasem.
Tymi słowami sprawił, iż uśmiechnąłem się
szczerze.
-Z przyjemnością będę stałym gościem w Twoim
domu-poklepałem go po plecach.-Idę odpocząć. Miłej
nocy.
-Dobranoc, chłopcze.
****
Zerwałam
się z łóżka jak oparzona, kiedy promienie słoneczne
przedarły się przez odsłonięte firany. Dostałam olśnienia, gdyż
popełniłam kolejną życiową głupotę-dlaczego nie dzieliłam
pokoju z Dragonem?! Co on pomyślał?
Stałam na środku pokoju w
samej bieliźnie, gdy drzwi otworzyły się gwałtownie. Miałam
rzucić w intruza poduszka, ale to mój mąż gapił się na
mnie jak wygłodniałe zwierzę.
-Nie ma sensu
przedłużać-powiedział drżącym głosem.-Chcę jasnej sytuacji,
więc wybór należy do Ciebie. Wrócę wieczorem i wtedy
powiesz, co postanowiłaś.
Czy ja dobrze zrozumiałam? Wbił
sobie głupoty tego ptasiego móżdżka. Dlatego naciągnęłam
o wiele za duży szlafrok i pobiegłam za nim.
-Diego!-krzyknęłam
za nim rozpaczliwie, zatrzymując się w progu.
-Nie teraz! Nie
mam czasu!-odpalił auto i odjechał.
-Co jest ważniejsze od
tego, że chcę z Tobą być?! Ty...Ty palancie!-uderzyłam pięścią
w futrynę.
-Jej, ale romantyczne. Powiedz to wieczorem, tylko
opuść palanta-Panna Gaduła zaćwierkała mi nad głową.-Zapraszam
na tacos, pyyycha.
Akurat pałałam rządzą mordu, lecz mój
żołądek miał inne potrzeby, toteż poczłapałam za czarnulką. Z
kuchni wydobywały się apetyczne zapachy, więc ciężko było się
oprzeć. Po drodze minęłyśmy Carlosa rozłożonego na kanapie z
salonie.
-Nie powinieneś towarzyszyć Dragonowi?-zaczepiłam
go.
-Przechodzę okres rekonwalescencji. Zresztą, nie chciał
abym z nim jechał.
-Nie przesadzasz? Poharatałeś sobie rękę,
a zachowujesz się jak inwalida wojenny.
-Spadaj, Twoje notowania
u mnie zmalały-opuścił kciuk do dołu.
-Normalnie się
popłaczę-wypięłam Pajacowi język.
-Czy w tym domu będzie
kiedyś spokój?-Agi westchnęła, biorąc mnie pod
ramię.
Usiadłam na blacie kuchennym i przyglądałam się
rytuałowi przygotowania tacos. Agnes wyjęła ciepłe placki z
piecyka, mięso i sos były już gotowe. Podsunęła mi porcję pod
nos, to zaczęłam się nią delektować. Nagle zemdliło mnie,
dlatego uciekłam do łazienki, upuszczając talerz. Spędziłam w
środku chyba pół godziny, ale wcale nie czułam się lepiej
po wyjściu. Z pomocą przyjaciółki dotarłam do
sypialni.
-Strasznie zbladłaś-zmartwiła się.-Po raz pierwszy
ktoś pochorował się po moim jedzeniu. Zaskakujące, bo Carlosowi
nic nie dolega, a pochłonął górę placków.
-Nie
przejmuj się. Stres powoduje różne dolegliwości.
-Hmmm...To
może oznaczać wiele rzeczy-na je twarzy zagościł podstępny
uśmieszek.
Załapałam dość szybko, co insynuowała.
-Który
dziś jest?-zapytałam ze strachu.
-15, a co?
-3
tygodnie...-wytrzeszczyłam oczy.
-Że jak?!
-Spóźnia
mi się 3 tygodnie!-zamachałam desperacko
rękoma.
-Łooo!-zaklaskała.-Prawdopodobnie jesteś w
ciąży!-zapiszczała, jakby wygrała na loterii.
-Przycisz się,
bo inni usłyszą. Przecież...Przecież nie ma pewności.
-Już
ja się postaram, inaczej nie nazywam się Agnes Robinson-wypięła
dumnie pierś.-No dobra, to ja pojadę do miasteczka i kupię test, a
Ty leż spokojnie. Najlepiej się nie ruszaj.
-Hej, ewentualna
ciąża to nie choroba!
-Łuu...Wahania nastrojów. Hormony
Ci buzują-zarechotała.
Już miałam się wyładować, lecz
uciekła.
Czarnulka obróciła kurs do apteki w przeciągu
godziny, podczas gdy ja zjadłam paczkę ciastek. Podkradłam je
Carlosowi, ale chrapał jak bizon, więc później będzie
rozpaczał.
-Ile trzeba czekać?-ściskałam zegarek.
-Napisali,
że 5 minut.
-To poczekamy 25.
-Zwariowałaś?!-obruszyła
się.-Ja sprawdzę!
Naprawdę jej odbiło. W życiu nie była tak
podekscytowana.
-Będę ciocią!-zaczęła tańczyć wokół
mnie.
-Zrobię jeszcze jeden-dostałam dreszczy na całym
ciele.
-Dobra-wzruszyła ramionami.
Musiałam mieć 100%
pewności, zanim ukatrupię tego dziecioroba. Pojechał gdzieś, a ja
obgryzałam paznokcie z nerw. Za karę jego palce odrobię
siekierą!
Minęło 10 minut, więc czarnulka znowu udawała
pielęgniarkę, idąc do łazienki.
-Pozytywny! Gratuluję,
kochana!-zostałam wycałowana za wszystkie czasy.
Następnie
nakryła mnie kołdrą, jakbym sama był dzieckiem.
-Jesteś
głodna? Może napijesz się czegoś? Wiem! Świeży sok
pomarańczowy!
-Agi!-jakimś cudem zatrzymałam ją.-Chciałabym
pobyć sama, dobrze? Nie gniewaj się.
-Aha-entuzjazm dziewczyny
przygasł momentalnie.
-To...To będę w kuchni.
Odruchowo
położyłam rękę na brzuchu. Trudno było w kilka minut oswoić
się ze świadomością, iż zostanę mamą. Popadłam w dziwny stan
otępienia, z którego należało się otrząsnąć. Dlatego
też ubrałam się, żeby przewietrzyć umysł...
****
Świerszcze
rozpoczynały wieczorny koncert, a niebo nad Las Cruces poszarzało.
Diego wysiadł z terenowego vana, z ciężkim sercem ruszając do
domu. Bał się, iż następnego dnia będzie kontaktował się z
prawnikiem w sprawie rozwodu.
Szatyn nacisnął na klamkę i
niczym strzała wpadła na niego Agnes.
-Gdzie jest
Cassie?!-chwyciła go za poły marynarki.
-Dziewczyno, uspokój
się. Dopiero wróciłem i skąd mam...-zaciął się, bo
trafił do niego sens słów czarnulki.-Zniknęła?!
-Pewnie
dała nogę albo zwinęła manatki do Evansa-Carlo wychylił się zza
pleców ukochanej, popijając piwo.
-Nie wierzę! Może
pozbyłeś się ciężarnej kobiety!-panna Robinson szarpała
przyjaciela za rękaw.
-Co Ty pleciesz? Poza Tobą i Cassie nie ma
żadnych kobiet...-wytrzeszczył brązowe tęczówki.-Cassie
jest w ciąży?! Ze mną?!
-Nie, ze mną!-brunetka spiorunowała
go wzrokiem.
-Przeszukaliście dom?! Miałem z nią porozmawiać.
Agi, nic jej nie zrobiłem!
-Przy aferze z tatusiem sadystą
zrobienie dziecka, to faktycznie pikuś-blondyn skwitował.
-Hej,
o co ten hałas?
Cała trójka odwróciła się, a
przed nimi stała czerwonowłosa zguba ubrana w białe ponczo. Diego
od razu porwał ją w ramion, chociaż próbowała się
wyrwać.
-Myśleliśmy, że uciekłaś-nadal trzymał żonę w
swych ramionach.
-Bałwan!-szturchnęła go.-Spacerowałam w
sadzie. Rano chciałam Ci powiedzieć, że...że...
-Że?
Skarbeńku, litości!
-Że Cię kocham, kretynie!
-Wiewióra
jest niesamowicie subtelna-Rubio szepnął do Agnes.
W skupieniu
podpatrywali jaki będzie ruch Dragona.
-Powiedz, czy naprawdę
spodziewasz się dziecka?-zapytał z nadzieją w głosie.
-Dzięki
za dochowanie tajemnicy!-Cassie pogroziła przyjaciółce.
-A
więc to prawda!-zawirował wkoło, nie puszczając najdroższej
złośnicy.
Nawet pracownicy zbiegli się, patrząc jak ich szef
krzyczy z radości oraz biega, trzymając żonę na rękach.
-No
upuści bidulkę-czarnowłosa zdenerwowała się.
-Słońce-Carlo
objął ją w pasie.-I tak głupsza nie będzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz