Obudziłam
się w umięśnionych i ciepłych ramionach Dragona. Pierwsze, co
przyszło mi na myśl, to krzyczeć do nieprzytomności, ale szybko
zmieniłam zdanie. Chyba obecność Robinsonów przypomniała
mi, że jeszcze posiadam rozsądek.
Podparłam się jedną ręką,
obserwując mojego męża. Spał spokojnie, jak małe dziecko. W
rozczochranych włosach był równie przystojny, co w ułożonej
fryzurce. Nawet się uśmiechał, urocze... Chwila?! Co, ja przed
minutą powiedziałam?! Zaczyna się ze mną dziać coś niedobrego.
W głowie mam totalne głupoty, skoro uznałam osobnika leżącego
obok mnie za uroczego. Może powinnam zażyć valium? Albo nie, bo
oni wszyscy zrobią się podejrzanie fajni. Włącznie z Davem i
Zackiem, a żeby ich polubić, to naprawdę trzeba coś brać. No
dobra, koniec tego dobrego!
Musiałam przerwać kwitnąca
sielankę, więc wstałam z łóżka. Najpierw strzepałam
łapsko Diega, które opadło ociężale na materac. Myślałam,
że go obudziłam, ale skrzywił się i przekręcił na drugi
bok.
Otuliłam się szlafrokiem i zrozumiałam, że nie wiem,
gdzie mam się podziać. Miałam ochotę zejść na dół, ale
istniało niebezpieczeństwo, iż wpadnę na rodziców Agnes.
Co im wtedy powiem? Chyba nie mam takiej fantazji, żeby zmyślać
dalej.
Stwierdziłam, że najpierw się wykopię. Orzeźwiający
prysznic powinien poprawić mi humor. Dobrze, może nie poprawił,
lecz z pewnością rozluźnił napięte ciało. Innym też przydałaby
się taka forma relaksu.Chociaż, w przypadku Pana Gangsterki
proponowałabym kubeł zimnej wody. Spał w najlepsze i nie wyglądał
na kogoś, to zamierza wstać. A tak w ogóle, dlaczego muszę
płacić za błędy mojej przyjaciółki? Przecież nie ja
wymyśliłam numer z koniem. O zgrozo! Ja miałabym spaść z konia?!
Jeżdżę najlepiej ze wszystkich w tym domu, a może i w miasteczku.
Panna Gaduła miała ogromne szczęście, że jej rodzice nie mają
pojęcia o mojej przeszłości. Wtedy pozostałoby jej jedynie
harakiri, czy jak się to nazywa. Mniejsza o większość.
Zrobiłam
chyba z dziesięć rund po pokoju, jeszcze trochę i sportowcem
zostanę. Ile można próbować zwrócić na siebie
uwagę?! Trudno, niech stracę! Idę na dół!
Wychyliłam
ostrożnie głowę za drzwi, a teren na szczęście był czysty. Po
przeanalizowaniu mojego położenia wyszło, iż powinnam zostać.
Jeśli mnie znacie, to wiecie, że zawsze postępuję odwrotnie.
Dlatego poderwałam się do biegu, jak strzała wystrzelona z łuku.
Wyhamowałam przy wejściu do kuchni, bo musiałam sprawdzić, czy
naszych gości przypadkiem nie było w środku.
-Carramba!-zaszumiało
mi w uszach od czyjegoś syku i planowałam się odwrócić,
lecz nieznajomy zatkał mi usta, wciągając do kuchni.
Dopiero
wtedy zorientowałam się, że Carlos znowu zabawia się moim
kosztem.
-Nie drzyj paszczy, bo pozostali śpią-zagrzmiał
surowo.
Do czego, to doszło, żeby pajac zwracał mi uwagę.
-A
Ty co? Ranny ptaszek? Normalnie wyciągnąć Cię nie można z tej
nory.
-Nie mam nastroju na żarty-odburknął i usiadła na
blacie.
-Ale ja nie żartowałam-uśmiechnęłam się, mrugając
zalotnie rzęsami.
-Potrafisz pocieszyć człowieka, jak nikt
inny.
-Ej Carlitos, co jest grane?-położyłam mu dłoń na
ramieniu, ale strzepał ja.
-Nie mów tak do mnie. Nie
dobrze mi się robi na dźwięk tego zdrobnienia.
Faktycznie
wyglądał, jakby miał zwrócić resztki wczorajszej
kolacji.
-Wiesz, możesz go nie znosić, ale tak mówi Twoja
teściowa.
-Ona mnie nienawidzi!
-Kto?
-Areli! Niby
teściowa, a właściwe karakan w spódnicy. Widziałaś, jak
mi się przygląda? Przerzuca tymi małymi oczkami na prawo i lewo.
Zostałem skreślony-stwierdził załamanym głosem.
-Daj
spokój-przysiadłam się.-Uwierz, istnieje kilka sposobów
na rozpatrzenie Twojej osoby. Można Cię lubić, mieć za dziwaka
lub indywiduum, ale na pewno nie nienawidzić.
-Uwierzyłbym Ci,
gdyby ta jędza i jej mąż traktowali Cię poważnie. Niestety
maleńka, też jesteś na minusie-pokręciła głową.-Zauważyłaś
wzrok pełen politowania?
-Mój poziom intelektualny
znacznie przewyższa Twój...
-Phi!
-Udam, że tego nie
słyszałam.
Pajac tylko wzruszył ramionami oraz spuścił głowę.
Chłopisko naprawdę przeżywało wewnętrzny kryzys. Jak widać, z
miłości stajemy się zupełnie innymi ludźmi. Carlo zawsze
uchodził za domowego dziwoląga i chyba wszyscy zagalopowaliśmy się
myśląc, iż całe dnie zajmuje się głupotami. Wręcz przeciwnie.
Był zakochanym facetem o wielkim sercu, które na wieki
należało do Agnes. Szkoda, że pani Robinson zbyt pochopnie go
oceniła. Rozumiem nadgorliwą troskę o jedynaczkę. Jednak
traktowanie jej chłopaka z góry było przesadne.
Sama
zadumałam się nad losem mojego... przyjaciela. Tak, zdecydowanie
mogę go tak nazwać. Na samym początku miałam ochotę wdeptać
jego mózg w ziemię, ale przekonałam się, że nie jest taki
straszny. W zasadzie, nasze sprzeczki były nawet zabawne.
Nagle
usłyszeliśmy hałas, a potem kroki na schodach. Carlo zepchnął
mnie z blatu i podstawił ramię, żebym się na nim wsparła.
-Patrz
przed siebie-warknął.-Nie wykonuj żadnych, podejrzanych
ruchów.
Napięłam ciało, niczym strunę i wstrzymałam
oddech. Do środka wkroczyli Robinsonowie.
-Dzień dobry-Carlos
przywitał się z sympatią, która mu jeszcze została.
-Dla
kogo dobry, to dobry-Areli odpowiedziała chłodno.
Rany, ona na
poważnie go nie lubi.
-Nie przejmuj się chłopcze-Pan Robinson
odezwał się przyjaźnie.-Źle spała i jest nie w humorze. Ładny
dzień się zapowiada. A, co u naszej gospodyni?
Ups, to chyba
było do mnie.
-Dziękuję, wszystko dobrze-zapiszczałam
nerwowo.
Dlaczego przez tę parkę nie jestem w stanie kontrolować
własnego głosu?
-W ogóle gorąco jest-pajac wyskoczył z
„genialnym” tematem.-Cassie chciało się pić, więc jej
pomogłem. Wszyscy staramy się dogodzić naszej
księżniczce.
Księżniczce?! Nie no, to gorsze od wazeliny!
Ugryzłam się w język, żeby nie wypalić, iż na co dzień nazywa
mnie Wiewiórą, a raz groził odstrzeleniem głowy. Z kolei
moje włosy określa czerwonym mopem. Taak, kochany Carlitos
dostarcza rozrywki każdego dnia.
-Carlo, chodźmy na górę.
Diego na pewno będzie się niepokoił, że zniknęłam, na tyle
czasu.
-Wedle życzenia-przytaknął i zwinęliśmy się
stamtąd.
Naturalnie szłam powolutku, prowadzona jak piesek na
smyczy. Później biegusiem wparowaliśmy do sypialni
Dragona.
-Następnym razem zamknę was w sali bez klamek. Będzie
bezpieczniej dla otoczenia-mój mężuś stał na środku
pokoju okryty ręcznikiem wokół bioder.
-Zobacz Wiewióra,
ile zdrowego mięsa na Twoją wyłączność, a Ty nic nie
korzystasz-Carlos po raz kolejny przegiął, więc kopnęłam go w
kostkę.
Przyjemnie było patrzeć, jak podskakuje na jednej
nodze, pojękując z bólu. Sama usadowiłam się na bujanym
fotelu.
-Zamierzasz tak przesiedzieć cały dzień?-Diego zapytał
ze zdziwieniem.
-A, co mam lepszego do roboty? Nie będę krążyła
po salonie i udawała lunatyczkę.
-Jesteś niewidoma-dorzucił
blondyn.
-Taka ze mnie niewidoma, jak z Ciebie misjonarz z
Afryki.
-Właściwie...to kiedyś myślałem nad tym-podrapał się
po brodzie.
-Co?!-krzyknęłam równocześnie z
Dragonem.
-Żartowałem-wyszczerzył zęby.
Pan Gangsterka
przerzucił ostentacyjnie oczami oraz ubrał się w czarny
szlafrok.
-Rozmawialiście z Agnes? Jej rodzice niczego nie
zauważyli?
-Nie, ale Twój przyjaciel od serca nie przypadł
im do gustu.
-Twoja serdeczna małżonka również.
-Ktoś
Cię pytał o zdanie?
-Potrzebujesz wsparcia.
-Przestańcie!-mój
mężuś zdenerwował się.-Carlo, idź po Agi. Ustalmy coś
wreszcie, zanim trafię do wariatkowa-złapał się za głowę.
Pajac
dość sprawnie obrócił i przyprowadził czarnulkę. Chyba
spodziewała się reprymendy, bo minę miała nietęgą.
-Coś się
stało, Diego?
-Nie wiem, jak Ty to widzisz, bo ja marnie.
Chciałbym wiedzieć, ile potrwa ten komedio dramat?
-Moi rodzice
zostaną jeszcze trzy dni.
-Trzy dni?!-zawiodłam się
niesamowicie.-Mam tu spędzić tyle czasu?!
-Ostrzegałem-uśmiechnął
się złośliwie.-Mogłaś powiedzieć prawdę. Właściwie, to obie
dobrze ściemniacie.
-Oj, Diego!-Panna Gaduła złożyła
błagalnie dłonie.-Ja naprawdę nie miałam wyjścia. Odwdzięczę
się, zobaczysz.
-Agi, tu nie chodzi o to, żebyś odwdzięczała
się w jakikolwiek sposób. Zapamiętaj, kłamstwo ma krótkie
nogi. A teraz-westchnął ciężko.-Trzeba powiadomić pozostałych o
nagłej przypadłości Cassie.
Bardzo miłe z jego strony. Dowcip
się go trzymał, jak nigdy. Skoro już zaczął o rekompensacie, to
ja żądam! Własna przyjaciółka wmanewrowała mnie w
dzielnie pokoju, pokoju?! Łóżka! Z przystojnym facetem,
który coraz bardziej podnosił mi ciśnienie.
****
Jak
na lato przystało, pogoda dopisywała i temperatura przekraczała 30
stopni. Wymarzony czas dla urlopowiczów, ale znacznie gorszy
dla pracowników hacjendy.
Zack do południa pilnował
wejścia, a później przyszedł jego zmiennik. Od razu
popędził napić się piwa oraz poszukać odrobiny cienia. Z daleka
dostrzegł Dave'a siedzącego pod drzewem i tam skierował swoje
kroki. Magana tradycyjnie przypominał zbrodniarza, ani tym bardziej
nie spojrzał na swojego towarzysza. Patrzył w jeden punkt, co tylko
rozśmieszyło bruneta. Ten upił łyk złotego trunku, unosząc
nieznacznie brew.
-Widzę, że nastrój dopisuje-rozpoczął
rozmowę.
-Wal się!
-Radziłbym grzeczniej. Dobrze wiesz, że
dużo ryzykujesz. Poza tym...mam ciekawą wiadomość.
-Niby
jaką?
-Twoja ruda wydra jest niewidoma...
-Nie mów tak
o niej!-mężczyzna rzucił się prześmiewcę, dociskając go do
ziemi.-Co, Ty piep*ysz?!-dopiero teraz dotarł do niego sens
wypowiedzianych słów.
-Lepiej mnie puść, zanim ktoś
zobaczy.
Ten usłuchał i rozluźnił uścisk. Młody Navarro
podniósł się oraz bezceremonialnie oparł się o
drzewo.
-Cassidy udaje ślepą-powtórzył.
-Bredzisz,
człowieku.
-Mów sobie, co chcesz. Przed chwilą
rozmawiałem z Dragonem, cytuję: wszyscy mają przyjąć do
wiadomości, że jego żona jest niewidoma, Niezły cyrk! Mam to
przekazać reszcie bałwanów.
-Więc, na co czekasz?
-Nie
zamierzam tego robić-chłopak odparł spokojnie.
-Zwariowałeś?!
Co, Ty znowu knujesz?! Nie mieszaj mnie w to, rozumiesz?!
-Spokojnie,
przyjacielu-uśmiechnął się cynicznie.-Twoja krystaliczna opinia
pozostanie nienaruszona. Po prostu, mam ochotę się zabawić-wyjął
z kieszeni papierosa i zapalił go. Zaciągnął się, a potem
wypuścił dym, przymykając oczy.
-Jak wytłumaczysz Dragonowi
swój postępek, kiedy chłopcy przez przypadek
wpadną?
-Wszystkiemu zaprzeczę. Kto mi udowodni, że im tego nie
powiedziałem? Moje słowo, przeciwko ich słowu.
Dave pokręcił
głową z dezaprobatą, założył na głowę kapelusz i odszedł.
Żałował, iż dał się podpuścić młodszemu Zack'owi, ale nie
miał innego wyjścia. Bał się, że może stracić pracę, jeśli
chłopak spełni swoje groźby. Po drugie, zależało mu na
czerwonowłosej.
W tym samym czasie Robinsonowie zwiedzali
hacjendę. Wcześniej prezentacja odbywała się pod okiem Agnes, ale
czarnulka zajęła się obiadem. Z kolei Diego zamknął się na
cztery spusty w gabinecie, a Cassie w jego sypialni. Aktualnie
przemienionej na apartament małżeński. Biedny Carlo chował się
po kątach, gdyż wolał zejść z drogi zaborczej Areli.
Wracając
do rodziców Panny Gaduły, oboje dotarli do stajni. Thomas był
zachwycony pięknymi wierzchowcami i gdyby nie karcące spojrzenie
żony, chętnie dosiadłby jednego. Przypomniały mu się lata, kiedy
mieszkali na wsi.
-Czyj jest ten niesamowity rumak?-zatrzymał się
przy czarnym arabie.
-To koń Cassie-Alex, który właśnie
przeniósł wodę, odpowiedział zgodnie z prawdą.
-Koń
Cassie?-kobieta wytrzeszczyła oczy.-Przecież ona jest
niewidoma.
-Niewidoma?-teraz chłopak był zaskoczony.-Nic nie
rozumiem.
-Tak!-Carlos nadbiegł w porę.-NIE-WI-DO-MA!-puknął
blondyna w czoło praz zerknął na niego wymownie. Wtedy ten pojął,
że coś się święci i musi przytaknąć.
-Nooo tak! Niewidoma!
Z tego wszystkiego zapomniałem, ona tak świetnie porusza się po
terenie. Natomiast koń służy do terapii.
-Jakiej terapii? Z
tego, co słyszałam, to spadła z konia-pani Robinson nie dała się
zbić z tropu.
-Terapia wstrząsowa!-pajac palnął na
poczekaniu.-Lekarz zalecił.
Thomas prychnął ze śmiechu, a jego
małżonka o mało nie zemdlała. Jednak najgorsze miało dopiero
nastąpić.
-Może państwo pójdą do domu. Agnes upiekła
ciasto.
Blondyn podrapał się odruchowo po głowie, a kamizelka
uniosła się do góry, ukazując pistolet schowany za paskiem.
Niedoszła teściowa najpierw oniemiała. Gdy dostrzegła połyskującą
broń.
-Matko kochana!!! On ma karabin!!!-wydarła się na całą
wioskę.
-E tam, od razu karabin-ojciec czarnulki machnął
ręką.-Zwykła pukawka.
-Thomas! Natychmiast idziemy z tym do
Agnes! Czy ona w ogóle wie, z kim się zadaje?!
Mężczyzna
nie zdążył zaprotestować, ponieważ Areli wyprowadziła go na
zewnątrz.
-Carlo, co tu się do licha dzieje?
-Powinienem Ci
skopać tyłek! Zack nie informował Cię, że Cassie udaje
niewidomą?
-Oszalałeś?! Pierwsze słyszę!
-Idź po tą
plugawą wesz i lepiej, żeby miał dobre wytłumaczenie.
Alex
pobiegł szukać Zack'a, ale nie zajęło mu to dużo czasu. Brunet
siedział w tym samym miejscu, co wcześniej, kiedy rozmawiał z
Davem. Na wezwanie zareagował kpiącym uśmieszkiem.
-Dragon
wydał Ci polecenie. Miałeś przekazać chłopakom ważną
wiadomość, zrobiłeś to?
-Oczywiście, że tak.
-Kłamie!
Nic nam nie powiedział!-Alex również się wściekł.
-Może
nie dosłyszałeś?-drwił dalej.
Carlos, który kompletnie
nie maił zaufania do młodszego kompana z gangu, od samego początku
domyślił się, że ten kłamie. Chwycił go za koszule i potrząsnął
nim porządnie.
-Posłuchaj uważnie zakłamana, cuchnąca gnido!
Nie mam pojęcia, czemu to zrobiłeś, ale tym gorzej dla Ciebie.
Prędzej, czy później zdemaskuję Cię, przekonasz się!
Obaj
przez dłuższą chwilę mierzyli się wzrokiem, aż blondyn
odepchnął znienawidzonego bruneta.
-Alex, co miałeś do
roboty?
-No, chciałem posprzątać zwierzakom...
-Masz
szczęście, bo kolega Cię wyręczy.
-Ja?!
-Owszem, Ty!
-Nic
z twego, zapomnij!
-Powiedziałem coś, a Twoim zasranym
obowiązkiem jest wykonanie tego! Jak Ci się nie podoba, to
wypie*dalaj z gangu! Nikt nie będzie Cię niańczył.
Na koniec
podał skwaszonemu chłopakowi widły i zapowiadało się, iż ten
będzie miał kupę roboty.
Najlepszy przyjaciel Dragona wrócił
do domu, ale po uporaniu się z jednym problemem, napotkał na drugi.
Otóż, jego ukochana prawie zdeptała go, gdy tylko znalazł
się w salonie.
-Odbiło Ci totalnie!-naskoczyła na niego.-Nosisz
broń przy moich rodzicach?!
-Wiesz doskonale, że każdy z nas
nosi i robisz o to tyle hałasu?! Nie poznaję Cię.
-Mógłbyś
zrobić wyjątek dla nich. Zapulsowałbyś, a tak, moja mam a uważa
Cię za bandziora spod ciemnej gwiazdy.
-Cholera jasna!!!-Carlo
był na skraju wytrzymania.-Ciągle muszę komuś nadskakiwać! Źle
się ubieram! Źle zachowuję! Źle mówię! Generalnie,
wszystko do dupy!-złapał za figurkę, która stała na
stoliku i cisnął nią o ścianę. Drobne odłamki szkła upadły na
czerwony dywan.-Widzisz?! Wyprowadziłaś mnie z równowagi!-zamachnął
jej palcem przed nosem i zostawił zdruzgotaną.
****
Wymknąłem
się z gabinetu, aby rozprostować kości. Znacznie wcześniej
słyszałem dzikie krzyki, lecz powstrzymałem się od interwencji.
Wiecie, taka cicha nadzieja, że wszyscy pozabijają się nawzajem, a
potem zapanuje błoga cisza. Ech...marzenia...
Niespodziewanie
natknąłem się na Carlosa, który siedział na pniu drzewa i
namiętnie strugał patyk.
-Słyszałem o różnych
sposobach zlikwidowania teściowej, ale Twój jest naprawdę
oryginalny-zażartowałem i usiadłem na drugim pniu.
-Ty
przynajmniej nie masz takiego problemu. Teściowa sama pożegnała
się z tym światem.
-Rewelacja! Idź i powiedz przy Cassie, że
mam zajebistą sytuację, bo jej matka popełniła samobójstwo.
Jesteś genialny!-wkurzyłem się. Co mu do łba strzeliło?!
-Sorry.
Wiem, że przeginam-stwierdził posępnie.-Ale przepraszam, masz
jeszcze teścia!
-Kolejny powód do dumy. Zastanawiam się
tylko, kto w tym przypadku stanowi większą zawadę. My dla niego,
czy on dla nas?
-Wiesz co, dobry z Ciebie kumpel-poklepał mnie po
plecach.
-Nie ma sprawy.
-Widzisz, bo u Ciebie to już jest
patologia. Uświadomiłeś mi, że można wdepnąć w gorsze
gówno.
Przesłyszałem się, czy nadal się nie obudziłem
i przyśnił mi się koszmar? Same komplementy z ust
przyjaciela.
Wieczorem marzyłem o moim miękkim łóżeczku,
a co za tym idzie, o zdrowym śnie. Moja śliczna, czerwonowłosa
diablica miała spędzić ze mną kolejną noc, więc nic lepszego
nie mogło mi się przytrafić. Przyjazd rodziców Agnes miał
swoje plusy.
Wszedłem do pokoju, a Cassie gimnastykowała się na
pufie. Podskakiwała na niej śmiesznie, bo starała się wyjąć coś
z szafki.
-Skarbeńku, pomóc Ci?
-Nie! Dam sobie
radę!
Usiadłem na fotelu, obserwując jej poczynania. Ok,
gapiłem się na nią. Nic nie poradzę, że tak na mnie działa, a w
dodatku skąpo ubrana. Czy ta dziewczyna zapomniała, że jestem
mężczyzną? Na widok zgrabnej pupy w opiętych szortach, krew
wrzała samoistnie.
-Na pewno Ci nie pomóc?-przełknąłem
głośno ślinę.
-Nie!
Krzyknęła niewyraźnie, ponieważ
zachwiała się. Doskoczyłem szybko i wpadła w moje ramiona. Oboje
upadliśmy plackiem na podłogę. Nie było zmiłuj. Nie mogłem się
powstrzymać. Cassie w złą porę znalazła się blisko. Jej zapach
rozkołysał zmysły, a kuszące usta, aż prosiły o pocałunek.
Musnąłem je delikatnie, żeby się nie spłoszyła. Potem poczułem
jej słodycz, bo odwzajemniła pocałunek...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz