poniedziałek, 18 lutego 2013

XV Wyprowadziłaś mnie z równowagi


Obudziłam się w umięśnionych i ciepłych ramionach Dragona. Pierwsze, co przyszło mi na myśl, to krzyczeć do nieprzytomności, ale szybko zmieniłam zdanie. Chyba obecność Robinsonów przypomniała mi, że jeszcze posiadam rozsądek.
Podparłam się jedną ręką, obserwując mojego męża. Spał spokojnie, jak małe dziecko. W rozczochranych włosach był równie przystojny, co w ułożonej fryzurce. Nawet się uśmiechał, urocze... Chwila?! Co, ja przed minutą powiedziałam?! Zaczyna się ze mną dziać coś niedobrego. W głowie mam totalne głupoty, skoro uznałam osobnika leżącego obok mnie za uroczego. Może powinnam zażyć valium? Albo nie, bo oni wszyscy zrobią się podejrzanie fajni. Włącznie z Davem i Zackiem, a żeby ich polubić, to naprawdę trzeba coś brać. No dobra, koniec tego dobrego!
Musiałam przerwać kwitnąca sielankę, więc wstałam z łóżka. Najpierw strzepałam łapsko Diega, które opadło ociężale na materac. Myślałam, że go obudziłam, ale skrzywił się i przekręcił na drugi bok.
Otuliłam się szlafrokiem i zrozumiałam, że nie wiem, gdzie mam się podziać. Miałam ochotę zejść na dół, ale istniało niebezpieczeństwo, iż wpadnę na rodziców Agnes. Co im wtedy powiem? Chyba nie mam takiej fantazji, żeby zmyślać dalej.
Stwierdziłam, że najpierw się wykopię. Orzeźwiający prysznic powinien poprawić mi humor. Dobrze, może nie poprawił, lecz z pewnością rozluźnił napięte ciało. Innym też przydałaby się taka forma relaksu.Chociaż, w przypadku Pana Gangsterki proponowałabym kubeł zimnej wody. Spał w najlepsze i nie wyglądał na kogoś, to zamierza wstać. A tak w ogóle, dlaczego muszę płacić za błędy mojej przyjaciółki? Przecież nie ja wymyśliłam numer z koniem. O zgrozo! Ja miałabym spaść z konia?! Jeżdżę najlepiej ze wszystkich w tym domu, a może i w miasteczku. Panna Gaduła miała ogromne szczęście, że jej rodzice nie mają pojęcia o mojej przeszłości. Wtedy pozostałoby jej jedynie harakiri, czy jak się to nazywa. Mniejsza o większość.
Zrobiłam chyba z dziesięć rund po pokoju, jeszcze trochę i sportowcem zostanę. Ile można próbować zwrócić na siebie uwagę?! Trudno, niech stracę! Idę na dół!
Wychyliłam ostrożnie głowę za drzwi, a teren na szczęście był czysty. Po przeanalizowaniu mojego położenia wyszło, iż powinnam zostać. Jeśli mnie znacie, to wiecie, że zawsze postępuję odwrotnie. Dlatego poderwałam się do biegu, jak strzała wystrzelona z łuku. Wyhamowałam przy wejściu do kuchni, bo musiałam sprawdzić, czy naszych gości przypadkiem nie było w środku.
-Carramba!-zaszumiało mi w uszach od czyjegoś syku i planowałam się odwrócić, lecz nieznajomy zatkał mi usta, wciągając do kuchni.
Dopiero wtedy zorientowałam się, że Carlos znowu zabawia się moim kosztem.
-Nie drzyj paszczy, bo pozostali śpią-zagrzmiał surowo.
Do czego, to doszło, żeby pajac zwracał mi uwagę.
-A Ty co? Ranny ptaszek? Normalnie wyciągnąć Cię nie można z tej nory.
-Nie mam nastroju na żarty-odburknął i usiadła na blacie.
-Ale ja nie żartowałam-uśmiechnęłam się, mrugając zalotnie rzęsami.
-Potrafisz pocieszyć człowieka, jak nikt inny.
-Ej Carlitos, co jest grane?-położyłam mu dłoń na ramieniu, ale strzepał ja.
-Nie mów tak do mnie. Nie dobrze mi się robi na dźwięk tego zdrobnienia.
Faktycznie wyglądał, jakby miał zwrócić resztki wczorajszej kolacji.
-Wiesz, możesz go nie znosić, ale tak mówi Twoja teściowa.
-Ona mnie nienawidzi!
-Kto?
-Areli! Niby teściowa, a właściwe karakan w spódnicy. Widziałaś, jak mi się przygląda? Przerzuca tymi małymi oczkami na prawo i lewo. Zostałem skreślony-stwierdził załamanym głosem.
-Daj spokój-przysiadłam się.-Uwierz, istnieje kilka sposobów na rozpatrzenie Twojej osoby. Można Cię lubić, mieć za dziwaka lub indywiduum, ale na pewno nie nienawidzić.
-Uwierzyłbym Ci, gdyby ta jędza i jej mąż traktowali Cię poważnie. Niestety maleńka, też jesteś na minusie-pokręciła głową.-Zauważyłaś wzrok pełen politowania?
-Mój poziom intelektualny znacznie przewyższa Twój...
-Phi!
-Udam, że tego nie słyszałam.
Pajac tylko wzruszył ramionami oraz spuścił głowę. Chłopisko naprawdę przeżywało wewnętrzny kryzys. Jak widać, z miłości stajemy się zupełnie innymi ludźmi. Carlo zawsze uchodził za domowego dziwoląga i chyba wszyscy zagalopowaliśmy się myśląc, iż całe dnie zajmuje się głupotami. Wręcz przeciwnie. Był zakochanym facetem o wielkim sercu, które na wieki należało do Agnes. Szkoda, że pani Robinson zbyt pochopnie go oceniła. Rozumiem nadgorliwą troskę o jedynaczkę. Jednak traktowanie jej chłopaka z góry było przesadne.
Sama zadumałam się nad losem mojego... przyjaciela. Tak, zdecydowanie mogę go tak nazwać. Na samym początku miałam ochotę wdeptać jego mózg w ziemię, ale przekonałam się, że nie jest taki straszny. W zasadzie, nasze sprzeczki były nawet zabawne.
Nagle usłyszeliśmy hałas, a potem kroki na schodach. Carlo zepchnął mnie z blatu i podstawił ramię, żebym się na nim wsparła.
-Patrz przed siebie-warknął.-Nie wykonuj żadnych, podejrzanych ruchów.
Napięłam ciało, niczym strunę i wstrzymałam oddech. Do środka wkroczyli Robinsonowie.
-Dzień dobry-Carlos przywitał się z sympatią, która mu jeszcze została.
-Dla kogo dobry, to dobry-Areli odpowiedziała chłodno.
Rany, ona na poważnie go nie lubi.
-Nie przejmuj się chłopcze-Pan Robinson odezwał się przyjaźnie.-Źle spała i jest nie w humorze. Ładny dzień się zapowiada. A, co u naszej gospodyni?
Ups, to chyba było do mnie.
-Dziękuję, wszystko dobrze-zapiszczałam nerwowo.
Dlaczego przez tę parkę nie jestem w stanie kontrolować własnego głosu?
-W ogóle gorąco jest-pajac wyskoczył z „genialnym” tematem.-Cassie chciało się pić, więc jej pomogłem. Wszyscy staramy się dogodzić naszej księżniczce.
Księżniczce?! Nie no, to gorsze od wazeliny! Ugryzłam się w język, żeby nie wypalić, iż na co dzień nazywa mnie Wiewiórą, a raz groził odstrzeleniem głowy. Z kolei moje włosy określa czerwonym mopem. Taak, kochany Carlitos dostarcza rozrywki każdego dnia.
-Carlo, chodźmy na górę. Diego na pewno będzie się niepokoił, że zniknęłam, na tyle czasu.
-Wedle życzenia-przytaknął i zwinęliśmy się stamtąd.
Naturalnie szłam powolutku, prowadzona jak piesek na smyczy. Później biegusiem wparowaliśmy do sypialni Dragona.
-Następnym razem zamknę was w sali bez klamek. Będzie bezpieczniej dla otoczenia-mój mężuś stał na środku pokoju okryty ręcznikiem wokół bioder.
-Zobacz Wiewióra, ile zdrowego mięsa na Twoją wyłączność, a Ty nic nie korzystasz-Carlos po raz kolejny przegiął, więc kopnęłam go w kostkę.
Przyjemnie było patrzeć, jak podskakuje na jednej nodze, pojękując z bólu. Sama usadowiłam się na bujanym fotelu.
-Zamierzasz tak przesiedzieć cały dzień?-Diego zapytał ze zdziwieniem.
-A, co mam lepszego do roboty? Nie będę krążyła po salonie i udawała lunatyczkę.
-Jesteś niewidoma-dorzucił blondyn.
-Taka ze mnie niewidoma, jak z Ciebie misjonarz z Afryki.
-Właściwie...to kiedyś myślałem nad tym-podrapał się po brodzie.
-Co?!-krzyknęłam równocześnie z Dragonem.
-Żartowałem-wyszczerzył zęby.
Pan Gangsterka przerzucił ostentacyjnie oczami oraz ubrał się w czarny szlafrok.
-Rozmawialiście z Agnes? Jej rodzice niczego nie zauważyli?
-Nie, ale Twój przyjaciel od serca nie przypadł im do gustu.
-Twoja serdeczna małżonka również.
-Ktoś Cię pytał o zdanie?
-Potrzebujesz wsparcia.
-Przestańcie!-mój mężuś zdenerwował się.-Carlo, idź po Agi. Ustalmy coś wreszcie, zanim trafię do wariatkowa-złapał się za głowę.
Pajac dość sprawnie obrócił i przyprowadził czarnulkę. Chyba spodziewała się reprymendy, bo minę miała nietęgą.
-Coś się stało, Diego?
-Nie wiem, jak Ty to widzisz, bo ja marnie. Chciałbym wiedzieć, ile potrwa ten komedio dramat?
-Moi rodzice zostaną jeszcze trzy dni.
-Trzy dni?!-zawiodłam się niesamowicie.-Mam tu spędzić tyle czasu?!
-Ostrzegałem-uśmiechnął się złośliwie.-Mogłaś powiedzieć prawdę. Właściwie, to obie dobrze ściemniacie.
-Oj, Diego!-Panna Gaduła złożyła błagalnie dłonie.-Ja naprawdę nie miałam wyjścia. Odwdzięczę się, zobaczysz.
-Agi, tu nie chodzi o to, żebyś odwdzięczała się w jakikolwiek sposób. Zapamiętaj, kłamstwo ma krótkie nogi. A teraz-westchnął ciężko.-Trzeba powiadomić pozostałych o nagłej przypadłości Cassie.
Bardzo miłe z jego strony. Dowcip się go trzymał, jak nigdy. Skoro już zaczął o rekompensacie, to ja żądam! Własna przyjaciółka wmanewrowała mnie w dzielnie pokoju, pokoju?! Łóżka! Z przystojnym facetem, który coraz bardziej podnosił mi ciśnienie.

****
    Jak na lato przystało, pogoda dopisywała i temperatura przekraczała 30 stopni. Wymarzony czas dla urlopowiczów, ale znacznie gorszy dla pracowników hacjendy.
Zack do południa pilnował wejścia, a później przyszedł jego zmiennik. Od razu popędził napić się piwa oraz poszukać odrobiny cienia. Z daleka dostrzegł Dave'a siedzącego pod drzewem i tam skierował swoje kroki. Magana tradycyjnie przypominał zbrodniarza, ani tym bardziej nie spojrzał na swojego towarzysza. Patrzył w jeden punkt, co tylko rozśmieszyło bruneta. Ten upił łyk złotego trunku, unosząc nieznacznie brew.
-Widzę, że nastrój dopisuje-rozpoczął rozmowę.
-Wal się!
-Radziłbym grzeczniej. Dobrze wiesz, że dużo ryzykujesz. Poza tym...mam ciekawą wiadomość.
-Niby jaką?
-Twoja ruda wydra jest niewidoma...
-Nie mów tak o niej!-mężczyzna rzucił się prześmiewcę, dociskając go do ziemi.-Co, Ty piep*ysz?!-dopiero teraz dotarł do niego sens wypowiedzianych słów.
-Lepiej mnie puść, zanim ktoś zobaczy.
Ten usłuchał i rozluźnił uścisk. Młody Navarro podniósł się oraz bezceremonialnie oparł się o drzewo.
-Cassidy udaje ślepą-powtórzył.
-Bredzisz, człowieku.
-Mów sobie, co chcesz. Przed chwilą rozmawiałem z Dragonem, cytuję: wszyscy mają przyjąć do wiadomości, że jego żona jest niewidoma, Niezły cyrk! Mam to przekazać reszcie bałwanów.
-Więc, na co czekasz?
-Nie zamierzam tego robić-chłopak odparł spokojnie.
-Zwariowałeś?! Co, Ty znowu knujesz?! Nie mieszaj mnie w to, rozumiesz?!
-Spokojnie, przyjacielu-uśmiechnął się cynicznie.-Twoja krystaliczna opinia pozostanie nienaruszona. Po prostu, mam ochotę się zabawić-wyjął z kieszeni papierosa i zapalił go. Zaciągnął się, a potem wypuścił dym, przymykając oczy.
-Jak wytłumaczysz Dragonowi swój postępek, kiedy chłopcy przez przypadek wpadną?
-Wszystkiemu zaprzeczę. Kto mi udowodni, że im tego nie powiedziałem? Moje słowo, przeciwko ich słowu.
Dave pokręcił głową z dezaprobatą, założył na głowę kapelusz i odszedł. Żałował, iż dał się podpuścić młodszemu Zack'owi, ale nie miał innego wyjścia. Bał się, że może stracić pracę, jeśli chłopak spełni swoje groźby. Po drugie, zależało mu na czerwonowłosej.
W tym samym czasie Robinsonowie zwiedzali hacjendę. Wcześniej prezentacja odbywała się pod okiem Agnes, ale czarnulka zajęła się obiadem. Z kolei Diego zamknął się na cztery spusty w gabinecie, a Cassie w jego sypialni. Aktualnie przemienionej na apartament małżeński. Biedny Carlo chował się po kątach, gdyż wolał zejść z drogi zaborczej Areli.
Wracając do rodziców Panny Gaduły, oboje dotarli do stajni. Thomas był zachwycony pięknymi wierzchowcami i gdyby nie karcące spojrzenie żony, chętnie dosiadłby jednego. Przypomniały mu się lata, kiedy mieszkali na wsi.
-Czyj jest ten niesamowity rumak?-zatrzymał się przy czarnym arabie.
-To koń Cassie-Alex, który właśnie przeniósł wodę, odpowiedział zgodnie z prawdą.
-Koń Cassie?-kobieta wytrzeszczyła oczy.-Przecież ona jest niewidoma.
-Niewidoma?-teraz chłopak był zaskoczony.-Nic nie rozumiem.
-Tak!-Carlos nadbiegł w porę.-NIE-WI-DO-MA!-puknął blondyna w czoło praz zerknął na niego wymownie. Wtedy ten pojął, że coś się święci i musi przytaknąć.
-Nooo tak! Niewidoma! Z tego wszystkiego zapomniałem, ona tak świetnie porusza się po terenie. Natomiast koń służy do terapii.
-Jakiej terapii? Z tego, co słyszałam, to spadła z konia-pani Robinson nie dała się zbić z tropu.
-Terapia wstrząsowa!-pajac palnął na poczekaniu.-Lekarz zalecił.
Thomas prychnął ze śmiechu, a jego małżonka o mało nie zemdlała. Jednak najgorsze miało dopiero nastąpić.
-Może państwo pójdą do domu. Agnes upiekła ciasto.
Blondyn podrapał się odruchowo po głowie, a kamizelka uniosła się do góry, ukazując pistolet schowany za paskiem. Niedoszła teściowa najpierw oniemiała. Gdy dostrzegła połyskującą broń.
-Matko kochana!!! On ma karabin!!!-wydarła się na całą wioskę.
-E tam, od razu karabin-ojciec czarnulki machnął ręką.-Zwykła pukawka.
-Thomas! Natychmiast idziemy z tym do Agnes! Czy ona w ogóle wie, z kim się zadaje?!
Mężczyzna nie zdążył zaprotestować, ponieważ Areli wyprowadziła go na zewnątrz.
-Carlo, co tu się do licha dzieje?
-Powinienem Ci skopać tyłek! Zack nie informował Cię, że Cassie udaje niewidomą?
-Oszalałeś?! Pierwsze słyszę!
-Idź po tą plugawą wesz i lepiej, żeby miał dobre wytłumaczenie.
Alex pobiegł szukać Zack'a, ale nie zajęło mu to dużo czasu. Brunet siedział w tym samym miejscu, co wcześniej, kiedy rozmawiał z Davem. Na wezwanie zareagował kpiącym uśmieszkiem.
-Dragon wydał Ci polecenie. Miałeś przekazać chłopakom ważną wiadomość, zrobiłeś to?
-Oczywiście, że tak.
-Kłamie! Nic nam nie powiedział!-Alex również się wściekł.
-Może nie dosłyszałeś?-drwił dalej.
Carlos, który kompletnie nie maił zaufania do młodszego kompana z gangu, od samego początku domyślił się, że ten kłamie. Chwycił go za koszule i potrząsnął nim porządnie.
-Posłuchaj uważnie zakłamana, cuchnąca gnido! Nie mam pojęcia, czemu to zrobiłeś, ale tym gorzej dla Ciebie. Prędzej, czy później zdemaskuję Cię, przekonasz się!
Obaj przez dłuższą chwilę mierzyli się wzrokiem, aż blondyn odepchnął znienawidzonego bruneta.
-Alex, co miałeś do roboty?
-No, chciałem posprzątać zwierzakom...
-Masz szczęście, bo kolega Cię wyręczy.
-Ja?!
-Owszem, Ty!
-Nic z twego, zapomnij!
-Powiedziałem coś, a Twoim zasranym obowiązkiem jest wykonanie tego! Jak Ci się nie podoba, to wypie*dalaj z gangu! Nikt nie będzie Cię niańczył.
Na koniec podał skwaszonemu chłopakowi widły i zapowiadało się, iż ten będzie miał kupę roboty.
Najlepszy przyjaciel Dragona wrócił do domu, ale po uporaniu się z jednym problemem, napotkał na drugi. Otóż, jego ukochana prawie zdeptała go, gdy tylko znalazł się w salonie.
-Odbiło Ci totalnie!-naskoczyła na niego.-Nosisz broń przy moich rodzicach?!
-Wiesz doskonale, że każdy z nas nosi i robisz o to tyle hałasu?! Nie poznaję Cię.
-Mógłbyś zrobić wyjątek dla nich. Zapulsowałbyś, a tak, moja mam a uważa Cię za bandziora spod ciemnej gwiazdy.
-Cholera jasna!!!-Carlo był na skraju wytrzymania.-Ciągle muszę komuś nadskakiwać! Źle się ubieram! Źle zachowuję! Źle mówię! Generalnie, wszystko do dupy!-złapał za figurkę, która stała na stoliku i cisnął nią o ścianę. Drobne odłamki szkła upadły na czerwony dywan.-Widzisz?! Wyprowadziłaś mnie z równowagi!-zamachnął jej palcem przed nosem i zostawił zdruzgotaną.

****
    Wymknąłem się z gabinetu, aby rozprostować kości. Znacznie wcześniej słyszałem dzikie krzyki, lecz powstrzymałem się od interwencji. Wiecie, taka cicha nadzieja, że wszyscy pozabijają się nawzajem, a potem zapanuje błoga cisza. Ech...marzenia...
Niespodziewanie natknąłem się na Carlosa, który siedział na pniu drzewa i namiętnie strugał patyk.
-Słyszałem o różnych sposobach zlikwidowania teściowej, ale Twój jest naprawdę oryginalny-zażartowałem i usiadłem na drugim pniu.
-Ty przynajmniej nie masz takiego problemu. Teściowa sama pożegnała się z tym światem.
-Rewelacja! Idź i powiedz przy Cassie, że mam zajebistą sytuację, bo jej matka popełniła samobójstwo. Jesteś genialny!-wkurzyłem się. Co mu do łba strzeliło?!
-Sorry. Wiem, że przeginam-stwierdził posępnie.-Ale przepraszam, masz jeszcze teścia!
-Kolejny powód do dumy. Zastanawiam się tylko, kto w tym przypadku stanowi większą zawadę. My dla niego, czy on dla nas?
-Wiesz co, dobry z Ciebie kumpel-poklepał mnie po plecach.
-Nie ma sprawy.
-Widzisz, bo u Ciebie to już jest patologia. Uświadomiłeś mi, że można wdepnąć w gorsze gówno.
Przesłyszałem się, czy nadal się nie obudziłem i przyśnił mi się koszmar? Same komplementy z ust przyjaciela.
Wieczorem marzyłem o moim miękkim łóżeczku, a co za tym idzie, o zdrowym śnie. Moja śliczna, czerwonowłosa diablica miała spędzić ze mną kolejną noc, więc nic lepszego nie mogło mi się przytrafić. Przyjazd rodziców Agnes miał swoje plusy.
Wszedłem do pokoju, a Cassie gimnastykowała się na pufie. Podskakiwała na niej śmiesznie, bo starała się wyjąć coś z szafki.
-Skarbeńku, pomóc Ci?
-Nie! Dam sobie radę!
Usiadłem na fotelu, obserwując jej poczynania. Ok, gapiłem się na nią. Nic nie poradzę, że tak na mnie działa, a w dodatku skąpo ubrana. Czy ta dziewczyna zapomniała, że jestem mężczyzną? Na widok zgrabnej pupy w opiętych szortach, krew wrzała samoistnie.
-Na pewno Ci nie pomóc?-przełknąłem głośno ślinę.
-Nie!
Krzyknęła niewyraźnie, ponieważ zachwiała się. Doskoczyłem szybko i wpadła w moje ramiona. Oboje upadliśmy plackiem na podłogę. Nie było zmiłuj. Nie mogłem się powstrzymać. Cassie w złą porę znalazła się blisko. Jej zapach rozkołysał zmysły, a kuszące usta, aż prosiły o pocałunek. Musnąłem je delikatnie, żeby się nie spłoszyła. Potem poczułem jej słodycz, bo odwzajemniła pocałunek...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz