Od
godziny siedziałam na łóżku w samych gadkach i staniku oraz
patrzyłam, jak Agnes wywala z szafy wszystkie moje ubrania. Nastrój
miałam podły, bo dotarło do mnie, że idę na randkę z własnym
mężem. Randkę?! Co ja sobie w ogóle wyobrażam?! Wpadłam
we własne sidła i teraz zachciało mi się robić bilans zysków
i strat. Jak tak dalej pójdzie, to będę na minusie. O ile
już nie jestem.
Najbardziej zadręczałam się myślą, iż nie
zapanuję nad własnymi uczuciami i nie odzyskam kontroli. Co wtedy?
Dragon na pewno będzie się chełpił, tylko...Chyba przestałam się
przejmować, że moja duma może na tym ucierpieć. Wyzwoliły się
we mnie nowe emocje, które wzbudzały ciekawość. A jak
wiecie, należę do osób kierujących się instynktem. Aaaa,
co ja wygaduję?!
Zacisnęłam palce na udach, aż zbielały.
Żadne leki uspokajające mi nie pomogą. Jeśli boję się teraz, to
co będzie, gdy zostanę sama na sam z Diego? Spokojnie. Jedynie
spokój może mnie uratować. Kolację zjemy w restauracji,
więc nie będziemy skazani wyłącznie na swoje towarzystwo. Tak, od
razu lepiej...
Posłuchałam głosu rozsądku, chociaż głupota
dalej demolowała mi pokój, grzebiąc w szafie. Wyrzuciła
prawie wszystko na środek dywanu i zastanawiałam się, kiedy
podpali ognisko. Już ja jej dam do wiwatu, jak skończy. Nie
prosiłam o pomoc w doborze kreacji na dzisiejszy wieczór.
Wiem w czym dobrze wyglądam i za nic w świecie nie ubiorę się w
coś, co będzie chciała.
Podeszłam do garderoby, którą
powinnam nazwać stertą pogniecionych szmat. Ta dzikuska tkwiła z
głową w środku, a ja popadłam w konsternację. Czego ona tam
szukała? Pawia ze złotymi piórami?!
Niedorzeczne.
Uszczypnęła ją w pośladek i zapiszczała. Przy
tym zbyt raptownie uniosła głowę, więc rąbnęła w półkę.
Współczuję, musiało boleć.
Z ledwością podniosła się
z klęczek, masując obolałe miejsce.
-Jesteś podła-wykrzywiła
buźkę. -Chciałam Ci pomóc.
Jej rozgoryczony ton nie
zrobił na mnie wrażenia. Znam te numery.
-Pomóc? Po jakie
licho zrobiłaś śmietnik z tego pokoju?! Mamusia Ci nie mówiła,
że w cudzych rzeczach się nie grzebie?!
-Oj tam, od razu
cudzych-obruszyła się.-Jesteśmy przyjaciółkami.
-Co nie
oznacza, że możesz obdzierać mnie z prywatności!-piekliłam się
bardziej.
-Nie przesadzasz?
Czy do niej naprawdę nic nie
dociera? Paraduję w samej bieliźnie, a ona ma to gdzieś. Jeszcze
tylko brakuje, żeby Dragon tu wlazł i dokonał mojego
upokorzenia.
-Wszystko jedno w co się ubiorę!-zgarnęłam część
sukienek, przenosząc je na łóżko.-Napcham się makaronu i
wracamy.
-Jesteś niezwykle romantyczna-powiedziała z przekąsem
i usiadła na fotelu, podkulając nogi.
Puściłam tę uwagę mimo
uszu oraz wzięłam do ręki kobaltową sukienkę na jedno ramię.
-Ta
jest niezła. Kolor też mi się podoba-stwierdziłam od
niechcenia.
-Będziesz wyglądać jak prowincjuszka-mruknęła.
No
patrzcie! Dama z miasta się znalazła. Po łące na boska biega i
nagle takie wymagania.
-Może ta?-teraz przyłożyłam do siebie
różową.
Była krótka, na ramiączka i świetnie
eksponowała nogi.
-Jak lollipop!-parsknęła z odrazą.
Trzeba
mieć cierpliwość, aby wytrzymać z tak wybredną osobą. Za kogo
ona się uważa? Jeśli czuje się niespełniona, to niech założy
szwalnię i eksperymentuje na pajacu. Razem stworzyliby dwa dziwa w
świecie mody.
-Ta!-podbiegła i pociągnęła za wystający
kawałek czarnego materiału.
Chwileczkę, pierwszy raz widzę to
na oczy.
-Nie jest moja. Na bak nie kupiłam tej sukienki.
-Diego
ją kupił z moją małą podpowiedzią. Świetna,
prawda?
Niebrzydka, ale lepiej nie utwierdzać Panny Gaduły w tym
przekonaniu.
-Taka sobie-wzruszyłam ramionami.-W sklepach jest
masa takich.
-No wiesz?! Nie była tania...
-Jeśli coś jest
drogie, to wcale nie oznacza, że podoba się każdemu.
-Poddaję
się-opuściła bezradnie ręce.-Możesz ubrać się w worek po
ziemniakach.
-Dziękuję, na pewno przemyślę.
Założyłam
jasne dżinsy i rozpinaną koszulę w kratkę. Wygodny strój
do jazdy konnej.
-Idę pojeździć-zakomunikowałam.-Wybierasz się
ze mną?
Uniosła lekko brwi do góry. Czy zadałam jakieś
niestosowne pytanie?
-Mam Ci towarzyszyć dosłownie, czy tylko
obserwować?
Od kogo zaraziła się drobiazgowością. W tym domu
nie ma osoby, która zwracałaby uwagę na szczegóły. W
porządku...może mój mąż, ale w jego przypadku chodzi
wyłącznie o białe koszule.
Wracając do pytania, spodobała mi
się pierwsza cześć.
-Właściwie myślałam o obserwacji, ale
wspólna jazda to genialny pomysł!
Dlaczego wcześniej o
tym nie pomyślałam? Nigdy nie dzieliłam z nią mojej pasji.
Najwyższy czas nadrobić straty.
-Nieee!-chwyciła mnie kurczowo
za rękę.
Co ją napadło?
-Agi nie krzycz. Jak nie masz
czasu, to rozumiem. Możemy innym razem.
-Nie będzie innego
razu!-zaprotestowała desperacko.-Nie zamierzam jeździć na żadnym
z tych potworów!-jej oczy zaszkliły się.-Nie
potrafię!
Eee...Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Żaden
komentarz nie wydawała mi się odpowiedni. Mieszkała na wsi i do
tej pory nie opanowała jazdy konnej?! W Las Cruces każdy jeździł
konno, naturalnie z różnymi skutkami, a taka Agnes uchowała
się. Gdybym powiedziała dziadkowi, to z pewnością pomyślałby,
że wyrwała się z dżungli.
Zerknęłam na nią z ukosa, aby
sprawdzić czy nie żartowała, lecz nic na to nie wskazywało. Stała
w najciemniejszym kącie pokoju i trzęsła się jak osika,
obgryzając paznokcie.
-Nauczę Cię-zaproponowałam.
-NIE MA
MOWY!!!
Wytrzeszczyła oczy, jak spodki od filiżanek, a ja
poległam pod ich ciężarem. Chyba będę musiała użyć
podstępu.
-Jeśli się zgodzisz, to założę sukienkę, którą
Ty wybierzesz-posłałam jej jeden z moich cudnych uśmiechów.
-Ha!
Spodziewałam się takiej reakcji. Już nie widziałam strachu, ale
ogromne zaskoczenie. Prowadziła ze sobą wewnętrzną walkę.
Bystre, czarne oczy mrugały raz na prawo, raz na lewo. Czytałam w
niej, jak w otwartej księdze.
-A będę mogła Cię
uczesać?-splotła skromnie dłonie.
Przebiegła sekutnica. Z kim
ja się przyjaźnię.
-D...ddobra...-z trudem przeszło mi to
przez gardło, ale zaraz wybije godzina zemsty.
Czarnulka nie
wzięła pod uwagę, iż tak łatwo pójdę jej na rękę.
Zacisnęła usta w wąską linię i powolnym krokiem zeszła za mną
na dół.
Wyszłyśmy drzwiami, bo nie chciało mi się
robić koła przez kuchnię. Na dworze panowała spiekota, a
powietrze było duszące. Murowana burza w nocy. Bałam się grzmotów
i błyskawic, ale przydałoby się. Widok pozbawionych życia roślin
nie napawał entuzjazmem. Pracownicy także zmagali się z upałem.
Ze strachu przed Dragonem nawet nie pomyśleli o wolnym.
Całe
szczęście, że założyłam na głowę kapelusz. Z jednej strony
pogoda była wręcz wymarzona na opalanie, ale straciłam zapał.
Mike
i Alex wnosili wodę do stajni, gdy nadeszłam z Agi. Paradowali bez
koszulek, a jak nas zobaczyli, w pośpiechu zaczęli je naciągać.
Alex prawie przewrócił się na snopek siana. Nie zdążyłam
się zgorszyć.
-Hej chłopcy! Wyprowadźcie Księcia. Dla naszej
Agnes też znajdźcie jakiegoś rumaka.
Mike
znieruchomiał.
-Ale...ona nie cierpi koni-wydukał.
-Nie Twój
problem! Wyprowadź pierwszą lepszą szkapę i miejmy to z
głowy!-naskoczyła na chłopaka.
-Może Piorun?-Alex podrapał
się po brodzie.
Tak, genialnie...Ona piorunem, to z niego
spadnie.
-Chłopaki, no dalej! Uruchomcie myślenie-włożyłam
ręce do kieszeni.
-Koniczynka się nadaje-młodszy z braci
namyślił się i wyprowadził z boxu białą klacz.
Była nie
tylko śliczna, ale też spokojna. W sam raz dla
nowicjuszki.
-Wspaniale!-pochwaliłam ich.-A teraz moja droga,
wskakuj.
Nie paliła się do spełnienia mojej prośby i
pobladła.
-Pomóżcie jej.
-Nie!!!
Wymachiwała
rękoma, jakby odganiała komary. Ustawiła się przy wierzchowcu i
obrała dziwną metodę. Podskakiwała jak żaba, co przyprawiło
mnie o skurcz żołądka i zasłoniłam oczy. Kiedy usłyszałam
rechot braci, z powrotem spojrzałam w jej stronę. Panna Gaduła
siedziała na Koniczynce, ale...odwrotnie! Nawet klacz była
zdziwiona. Nasunęła mi się mała dygresja. Koń może być jeden,
ale jeźdźcy bywają różnorodni.
-Bardzo się cieszę, że
udało Ci się wsiąść. Chociaż lepiej zrobisz, gdy będziesz
trzymała za wodze, a nie zadek.
-Wyborny dowcip. Kierunków
nie można pomylić?
Ależ można...Trzeba po prostu być wybitnie
uzdolnionym.
-Złaź i dostosuj się do moich wskazówek.
Inaczej koń zacznie jeździć na Tobie.
Zeszła równie
żałośnie, jak wsiadła. Myślałam, że posiada odrobinkę
pojęcia, ale zapowiadało się ciężkie doświadczenie.
Stanęłam
za nią i próbowałam wytłumaczyć krok po kroku
„skomplikowaną” technikę.
-Agi, ustaw się w ten sposób,
o tak-pokierowałam jej biodrami.-Jeśli staniesz, jak za pierwszym
razem, to znowu wylądujesz tyłem, a tego nie chcemy. Ona też by
nie chciała oglądać Twojej pupy. Mimo, że jest ponętna-następnie
ustawiłam jej dłonie.-Teraz włóż lewą nogę w strzemiona
i odbij się. Pomogę Ci, tylko mnie nie kopnij.
Stał się cud!
Agnes Robinson siedziała na koniu.
-Udało mi się!
Udało!-cieszyła się, jak małe dziecko.
-Szkoda, że nie mamy
aparatu-blondyn zagadnął.-To historyczny moment.
-Zamknij się,
bo powiem Carlosowi!-zadarła wysoko
głowę.-Jadę!
-Chwila!-przestraszyłam się.-Dosiądę Księcia
i pomału będę Cię prowadzić. Nie chcę, żebyś wybiła sobie
zęby.
Mike wyprowadził mojego zwierzaka i powolutku ruszyłyśmy
po wybiegu. Kazałam chłopakom przygotować się, w razie wyjazdu w
teren. Wolałam ich ochronę, niż gbura Dave'a. Widziałam, jak
nachalnie gapił się, kiedy miałyśmy główną bramę, aż
wstrząsną mną zimny dreszcz.
Czarnulka milczała jak zaklęta.
Miałam wrażenie, że w ogóle nie oddycha.
-Spokojnie,
dobrze Ci idzie-chciałam rozluźnić atmosferę.-Przyspiesz troszkę,
popatrz.
Zachwiała się lekko, ale poszło jej nieźle.
-Dobrze,
pojedziemy nad rzekę. Chłopaki! Zbieramy się!-pomachałam
im.
-Już, szefowo!-Alex odkrzyknął.
W złą godzinę
zdecydowałam się wycieczkę krajoznawczą. Moja przyjaciółka
do końca życia nie zapomni swojej pierwszej lekcji, w właściwie
ostatniej. Nie przewidziałam, że klacz przestraszy się huku i
poniesie hen, gdzieś w dal. Ruszyłam na ratunek i dogoniłam ją,
bo Książę był najszybszym koniem. Biedaczka zanosiła się od
płaczu i w myślach musiała mnie przeklinać. O rany, zostanę
wdeptana w ziemię przez Carlo.
Przesiadłam się na Koniczynkę,
aby dziewczyna poczuła się bezpieczniej. Moja obecność
zadziałała, bo przestała krzyczeć i pochlipywała cicho.
Kiedy
wróciliśmy na teren hacjendy, Diego i Pajac wysiadali z
samochodu. Miny mieli nietęgie.
-Co się stało?-blondyn
przygarnął ukochaną w ramiona.-Nie lubisz koni, więc skąd ten
pomysł?
-Nie lubię? Nie znoszę! Zrobiłam to dla
Ciebie!-warknęła na mojego mężusia.-Obyś był wdzięczny
siostrze.
Przyklejona do boku swojego wybranka poszła do
domu.
-Coś mi podpowiada, że namieszałaś. Czyż nie,
Skarbeńku?-Pan Gangsterka oparł się o maskę auta i taksował mnie
wzrokiem.
-Czemu zawsze ja? Nie masz bliższej rodziny?-wykręciłam
się na pięcie, ale chwycił za mój nadgarstek.
-Tak się
składa, że nie mam. Przypominam Ci, że jesteśmy dziś
umówieni.
-Pamiętam-wyswobodziłam dłoń.-Będę gotowa
punktualnie.
Wytrzymałam i nie spuściłam oczu. Wręcz
przeciwnie, odwzajemniłam spojrzenie ...
****
Zbliżała
się 18:00 i cały chodziłam z nerwów. Zależało mi na tym
wieczorze, Musiałem zrobić jak najlepsze wrażenie na Cassie i
spróbować podbić jej serce.
Zszedłem na dół, a
moja żona siedziała w salonie. Wstała, gdy odchrząknąłem pod
nosem. Zaniemówiłem, ponieważ przede mną stała prawdziwa
bogini. Miła czarną sukienkę, którą kiedyś kupiłem z
Agnes. Teraz wiem, że to był pierwszorzędny zakup/ Idealnie
opalona skóra i odsłonięte ramiona podniosły mi ciśnienie.
Ponadto, sukienka przyległa do ciała czerwonowłosej, perfekcyjnie
podkreślając jej kształty. Nowa fryzura dopełniła dzieło.
Niesforne loki spięte do góry, przypominały płomienie
spływające po łabędziej szyi. Chyba zbytecznie dodam, iż
uwielbiam kobiety w szpilkach.
-Idziemy, czy będziesz tak stał i
zaśliniał podłogę?
Sama słodycz. Kiedyś na pewno
przywyknę.
-Oczywiście, że idziemy. Zapraszam-podałem jej
ramię.
Kiedy otworzyłem przed nią drzwi do samochodu, patrzyła
na mnie jak na dinozaura. Kulturalny facet jestem.
Droga upłynęła
na w ciszy, a ja modliłem się, aby nie pojawiły się jakieś
przeszkody.
Zaparkowałem przed restauracją i Cassie z podziwem
wyjrzała przez okno.
-Nigdy tu nie byłam. Pewnie mają
drogo.
-Niekoniecznie. Pieniądze nie stanowią problemu-wziąłem
ją za rękę i poprowadziłem do środka.
-Zapowietrzyła się na
widok pustej sali. Paliły się tylko boczne światła na ścianach,
a na naszym stoliku świece. Czerwony obrus doskonale komponował się
z delikatną aurą światła.
-Diego...tu nikogo nie
ma...-odzyskała mowę.
-Zarezerwowałem lokal dla nas.
Dostała
gęsiej skórki na dźwięk moich słów. Zasiedliśmy
przy stoliku i kelner pojawił się błyskawicznie.
-Składają
państwo zamówienie?-zapytał grzecznie.
-Cassie, na co
masz ochotę?
-Chcę ciastko-nawet nie spojrzała do
karty.
-Zaczynasz od deseru?
-Skoro powiedziałam, że chcę
ciastko, to ma być ciastko!
-Słyszał pan. Dla damy ciastko, a
dla mnie carbonara-oddałem kartę.
-Krem ma być
waniliowy-dorzuciła.
-Waniliowy krem-uśmiechnąłem się do
mężczyzny i zostawił nas samych.
Czerwonowłosa rozglądała
się po wnętrzu i celowo nie patrzyła na mnie.
-Denerwujesz
się?
Potrząsnęła przecząco głową.
-Widzę, że założyłaś
obrączkę-ucieszyłem się.
-A...-nieprzytomnie uniosła
dłoń.-Zapomniała zdjąć. Nosiłam na potrzebę przyjazdu
Robinsonów. Zaraz zdejmę.
-Nie, zostaw!-nasze ręce znowu
spotkały się i czas zatrzymał się.
Dziwne uczucie. Myślałem,
że stan zakochania mam dawno za sobą. Zupełnie, jakbym przeżywał
ten moment na nowo. Gdyby nie nadejście kelnera, utonąłbym w jej
oczach.
Cassie dłubała nieporadnie widelcem w ciastku i
upewniłem się, że jest zdenerwowana.
-Zatańczymy-ukłoniłem
się szarmancko.
-Yyy..nie jestem dobrą tancerką.
-Nalegam.
Nie
miała wyjścia. Przyciągnąłem ją do siebie i słyszałem, jak
przełknęła ślinę, ale przełamała opór. Oparła głowę
na moim ramieniu oraz dała się prowadzić. Kołysaliśmy się wolno
w rytm muzyki, a ja chłonąłem zapach jej włosów. Pachniała
truskawkami.
-Diego...
-Hmmm...-wolałbym pomilczeć.
-Diego,
facet za barem podejrzanie się na nas patrzy.
-Barmani, to
dziwacy-zbagatelizowałem sprawę.
-Ale Diego...Diegooo!!!
****
Wszystko
wokół zawirowało, gdy mężczyzna za barem wyjął broń i
wycelował w naszą stronę. Dragon pchnął mnie na podłogę i
przygniótł swoim ciężarem, a kula trafiła w coś
szklanego. Zanim się zorientowałam, mój maż przewrócił
stolik oraz wyjął broń zza paska. Znowu padły strzały, więc
zatkałam uszy.
-Do wyjścia, już!!!-szarpnął moje ramię i
zatargał do drzwi.-Na pewno jest ich więcej, tamtego
zraniłem!
Pociągnął za klamkę, ale było zamknięte! Nie
potrafiłam myśleć logicznie, lecz ona tak. Wymierzył w zamek i
rozwalił go jednym pociągnięciem za spust.
Zaalarmowały nas
szybkie kroki i Diego zareagował natychmiast. Obrócił mnie
za siebie, więc byłam chroniona jego ciałem. Krzyknęłam, gdy
usłyszałam wystrzał, ale to napastnik padł.
Wybiegliśmy a
zewnątrz.
-Umiesz prowadzić?
Czy on pytał mnie?
-Co
mówiłeś?!
-Umiesz prowadzić samochód?! Proste
pytanie!
-Trochę...
-Cassie, nie żartuj sobie!
-Nie
żartuję! Nie mam prawa jazdy, ale dziadek pokazywał
mi!
-Przejdziesz przyspieszony kurs. Łap!-rzucił mi
kluczyki.-Zdejmij te buty!
Wskoczyłam na fotel kierowcy, a serce
łomotało, chyba miałam zawał. Jak to szło? Sprzęgło,
hamulec, gaz...
-Szybciej! Są blisko!-wrzasnął i wygrzebał pod
tylnym siedzeniem broń.
Nie przypominała małego pistoleciku.
Zachciało mi się płakać.
-Włóż kluczyki do stacyjki i
odpalaj!
-Już!
Wrzucił za mnie bieg i ruszyłam z impetem.
Byłam przerażona i w dodatku z trudnością panowałam nad
pojazdem.
-Opanuj się kobieto! Przez Ciebie nie trafię!
-Błagam
o wybaczenie! Nie rozumiesz, że się boję?!
-Jak nas dorwą, to
naprawdę zaczniesz się bać! Skoncentruj się!
Prawie wzięłam
się w garść, ale pocisk przebił tylną szybę.
-Aaaa!!!
Miałam
odłamki szkła we włosach!
-Cassie, nie krzycz!
Łatwo
powiedzieć, gorzej zrobić.
-Jest! Trafiłem!
Opadł na
siedzenie.
-Co?! Kogo trafiłeś?!
-Przebiłem im oponę. Dalej
nie pojadą.
Ufff...ulga.
-Nie zwalniaj, tylko skręć w lewo.
Nie wracamy do domu. Po drodze możemy mieć kolejne towarzystwo.
Co
oznaczało „Nie wracamy do domu”?! Wjechaliśmy w ciemny las i
tam niby miało być bezpieczniej?!...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz