poniedziałek, 18 lutego 2013

XVIII Kolacja ze szczyptą wanilii


 Od godziny siedziałam na łóżku w samych gadkach i staniku oraz patrzyłam, jak Agnes wywala z szafy wszystkie moje ubrania. Nastrój miałam podły, bo dotarło do mnie, że idę na randkę z własnym mężem. Randkę?! Co ja sobie w ogóle wyobrażam?! Wpadłam we własne sidła i teraz zachciało mi się robić bilans zysków i strat. Jak tak dalej pójdzie, to będę na minusie. O ile już nie jestem.
Najbardziej zadręczałam się myślą, iż nie zapanuję nad własnymi uczuciami i nie odzyskam kontroli. Co wtedy? Dragon na pewno będzie się chełpił, tylko...Chyba przestałam się przejmować, że moja duma może na tym ucierpieć. Wyzwoliły się we mnie nowe emocje, które wzbudzały ciekawość. A jak wiecie, należę do osób kierujących się instynktem. Aaaa, co ja wygaduję?!
Zacisnęłam palce na udach, aż zbielały. Żadne leki uspokajające mi nie pomogą. Jeśli boję się teraz, to co będzie, gdy zostanę sama na sam z Diego? Spokojnie. Jedynie spokój może mnie uratować. Kolację zjemy w restauracji, więc nie będziemy skazani wyłącznie na swoje towarzystwo. Tak, od razu lepiej...
Posłuchałam głosu rozsądku, chociaż głupota dalej demolowała mi pokój, grzebiąc w szafie. Wyrzuciła prawie wszystko na środek dywanu i zastanawiałam się, kiedy podpali ognisko. Już ja jej dam do wiwatu, jak skończy. Nie prosiłam o pomoc w doborze kreacji na dzisiejszy wieczór. Wiem w czym dobrze wyglądam i za nic w świecie nie ubiorę się w coś, co będzie chciała.
Podeszłam do garderoby, którą powinnam nazwać stertą pogniecionych szmat. Ta dzikuska tkwiła z głową w środku, a ja popadłam w konsternację. Czego ona tam szukała? Pawia ze złotymi piórami?! Niedorzeczne.
Uszczypnęła ją w pośladek i zapiszczała. Przy tym zbyt raptownie uniosła głowę, więc rąbnęła w półkę. Współczuję, musiało boleć.
Z ledwością podniosła się z klęczek, masując obolałe miejsce.
-Jesteś podła-wykrzywiła buźkę. -Chciałam Ci pomóc.
Jej rozgoryczony ton nie zrobił na mnie wrażenia. Znam te numery.
-Pomóc? Po jakie licho zrobiłaś śmietnik z tego pokoju?! Mamusia Ci nie mówiła, że w cudzych rzeczach się nie grzebie?!
-Oj tam, od razu cudzych-obruszyła się.-Jesteśmy przyjaciółkami.
-Co nie oznacza, że możesz obdzierać mnie z prywatności!-piekliłam się bardziej.
-Nie przesadzasz?
Czy do niej naprawdę nic nie dociera? Paraduję w samej bieliźnie, a ona ma to gdzieś. Jeszcze tylko brakuje, żeby Dragon tu wlazł i dokonał mojego upokorzenia.
-Wszystko jedno w co się ubiorę!-zgarnęłam część sukienek, przenosząc je na łóżko.-Napcham się makaronu i wracamy.
-Jesteś niezwykle romantyczna-powiedziała z przekąsem i usiadła na fotelu, podkulając nogi.
Puściłam tę uwagę mimo uszu oraz wzięłam do ręki kobaltową sukienkę na jedno ramię.
-Ta jest niezła. Kolor też mi się podoba-stwierdziłam od niechcenia.
-Będziesz wyglądać jak prowincjuszka-mruknęła.
No patrzcie! Dama z miasta się znalazła. Po łące na boska biega i nagle takie wymagania.
-Może ta?-teraz przyłożyłam do siebie różową.
Była krótka, na ramiączka i świetnie eksponowała nogi.
-Jak lollipop!-parsknęła z odrazą.
Trzeba mieć cierpliwość, aby wytrzymać z tak wybredną osobą. Za kogo ona się uważa? Jeśli czuje się niespełniona, to niech założy szwalnię i eksperymentuje na pajacu. Razem stworzyliby dwa dziwa w świecie mody.
-Ta!-podbiegła i pociągnęła za wystający kawałek czarnego materiału.
Chwileczkę, pierwszy raz widzę to na oczy.
-Nie jest moja. Na bak nie kupiłam tej sukienki.
-Diego ją kupił z moją małą podpowiedzią. Świetna, prawda?
Niebrzydka, ale lepiej nie utwierdzać Panny Gaduły w tym przekonaniu.
-Taka sobie-wzruszyłam ramionami.-W sklepach jest masa takich.
-No wiesz?! Nie była tania...
-Jeśli coś jest drogie, to wcale nie oznacza, że podoba się każdemu.
-Poddaję się-opuściła bezradnie ręce.-Możesz ubrać się w worek po ziemniakach.
-Dziękuję, na pewno przemyślę.
Założyłam jasne dżinsy i rozpinaną koszulę w kratkę. Wygodny strój do jazdy konnej.
-Idę pojeździć-zakomunikowałam.-Wybierasz się ze mną?
Uniosła lekko brwi do góry. Czy zadałam jakieś niestosowne pytanie?
-Mam Ci towarzyszyć dosłownie, czy tylko obserwować?
Od kogo zaraziła się drobiazgowością. W tym domu nie ma osoby, która zwracałaby uwagę na szczegóły. W porządku...może mój mąż, ale w jego przypadku chodzi wyłącznie o białe koszule.
Wracając do pytania, spodobała mi się pierwsza cześć.
-Właściwie myślałam o obserwacji, ale wspólna jazda to genialny pomysł!
Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam? Nigdy nie dzieliłam z nią mojej pasji. Najwyższy czas nadrobić straty.
-Nieee!-chwyciła mnie kurczowo za rękę.
Co ją napadło?
-Agi nie krzycz. Jak nie masz czasu, to rozumiem. Możemy innym razem.
-Nie będzie innego razu!-zaprotestowała desperacko.-Nie zamierzam jeździć na żadnym z tych potworów!-jej oczy zaszkliły się.-Nie potrafię!
Eee...Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Żaden komentarz nie wydawała mi się odpowiedni. Mieszkała na wsi i do tej pory nie opanowała jazdy konnej?! W Las Cruces każdy jeździł konno, naturalnie z różnymi skutkami, a taka Agnes uchowała się. Gdybym powiedziała dziadkowi, to z pewnością pomyślałby, że wyrwała się z dżungli.
Zerknęłam na nią z ukosa, aby sprawdzić czy nie żartowała, lecz nic na to nie wskazywało. Stała w najciemniejszym kącie pokoju i trzęsła się jak osika, obgryzając paznokcie.
-Nauczę Cię-zaproponowałam.
-NIE MA MOWY!!!
Wytrzeszczyła oczy, jak spodki od filiżanek, a ja poległam pod ich ciężarem. Chyba będę musiała użyć podstępu.
-Jeśli się zgodzisz, to założę sukienkę, którą Ty wybierzesz-posłałam jej jeden z moich cudnych uśmiechów.
-Ha! Spodziewałam się takiej reakcji. Już nie widziałam strachu, ale ogromne zaskoczenie. Prowadziła ze sobą wewnętrzną walkę. Bystre, czarne oczy mrugały raz na prawo, raz na lewo. Czytałam w niej, jak w otwartej księdze.
-A będę mogła Cię uczesać?-splotła skromnie dłonie.
Przebiegła sekutnica. Z kim ja się przyjaźnię.
-D...ddobra...-z trudem przeszło mi to przez gardło, ale zaraz wybije godzina zemsty.
Czarnulka nie wzięła pod uwagę, iż tak łatwo pójdę jej na rękę. Zacisnęła usta w wąską linię i powolnym krokiem zeszła za mną na dół.
Wyszłyśmy drzwiami, bo nie chciało mi się robić koła przez kuchnię. Na dworze panowała spiekota, a powietrze było duszące. Murowana burza w nocy. Bałam się grzmotów i błyskawic, ale przydałoby się. Widok pozbawionych życia roślin nie napawał entuzjazmem. Pracownicy także zmagali się z upałem. Ze strachu przed Dragonem nawet nie pomyśleli o wolnym.
Całe szczęście, że założyłam na głowę kapelusz. Z jednej strony pogoda była wręcz wymarzona na opalanie, ale straciłam zapał.
Mike i Alex wnosili wodę do stajni, gdy nadeszłam z Agi. Paradowali bez koszulek, a jak nas zobaczyli, w pośpiechu zaczęli je naciągać. Alex prawie przewrócił się na snopek siana. Nie zdążyłam się zgorszyć.
-Hej chłopcy! Wyprowadźcie Księcia. Dla naszej Agnes też znajdźcie jakiegoś rumaka.
Mike znieruchomiał.
-Ale...ona nie cierpi koni-wydukał.
-Nie Twój problem! Wyprowadź pierwszą lepszą szkapę i miejmy to z głowy!-naskoczyła na chłopaka.
-Może Piorun?-Alex podrapał się po brodzie.
Tak, genialnie...Ona piorunem, to z niego spadnie.
-Chłopaki, no dalej! Uruchomcie myślenie-włożyłam ręce do kieszeni.
-Koniczynka się nadaje-młodszy z braci namyślił się i wyprowadził z boxu białą klacz.
Była nie tylko śliczna, ale też spokojna. W sam raz dla nowicjuszki.
-Wspaniale!-pochwaliłam ich.-A teraz moja droga, wskakuj.
Nie paliła się do spełnienia mojej prośby i pobladła.
-Pomóżcie jej.
-Nie!!!
Wymachiwała rękoma, jakby odganiała komary. Ustawiła się przy wierzchowcu i obrała dziwną metodę. Podskakiwała jak żaba, co przyprawiło mnie o skurcz żołądka i zasłoniłam oczy. Kiedy usłyszałam rechot braci, z powrotem spojrzałam w jej stronę. Panna Gaduła siedziała na Koniczynce, ale...odwrotnie! Nawet klacz była zdziwiona. Nasunęła mi się mała dygresja. Koń może być jeden, ale jeźdźcy bywają różnorodni.
-Bardzo się cieszę, że udało Ci się wsiąść. Chociaż lepiej zrobisz, gdy będziesz trzymała za wodze, a nie zadek.
-Wyborny dowcip. Kierunków nie można pomylić?
Ależ można...Trzeba po prostu być wybitnie uzdolnionym.
-Złaź i dostosuj się do moich wskazówek. Inaczej koń zacznie jeździć na Tobie.
Zeszła równie żałośnie, jak wsiadła. Myślałam, że posiada odrobinkę pojęcia, ale zapowiadało się ciężkie doświadczenie.
Stanęłam za nią i próbowałam wytłumaczyć krok po kroku „skomplikowaną” technikę.
-Agi, ustaw się w ten sposób, o tak-pokierowałam jej biodrami.-Jeśli staniesz, jak za pierwszym razem, to znowu wylądujesz tyłem, a tego nie chcemy. Ona też by nie chciała oglądać Twojej pupy. Mimo, że jest ponętna-następnie ustawiłam jej dłonie.-Teraz włóż lewą nogę w strzemiona i odbij się. Pomogę Ci, tylko mnie nie kopnij.
Stał się cud! Agnes Robinson siedziała na koniu.
-Udało mi się! Udało!-cieszyła się, jak małe dziecko.
-Szkoda, że nie mamy aparatu-blondyn zagadnął.-To historyczny moment.
-Zamknij się, bo powiem Carlosowi!-zadarła wysoko głowę.-Jadę!
-Chwila!-przestraszyłam się.-Dosiądę Księcia i pomału będę Cię prowadzić. Nie chcę, żebyś wybiła sobie zęby.
Mike wyprowadził mojego zwierzaka i powolutku ruszyłyśmy po wybiegu. Kazałam chłopakom przygotować się, w razie wyjazdu w teren. Wolałam ich ochronę, niż gbura Dave'a. Widziałam, jak nachalnie gapił się, kiedy miałyśmy główną bramę, aż wstrząsną mną zimny dreszcz.
Czarnulka milczała jak zaklęta. Miałam wrażenie, że w ogóle nie oddycha.
-Spokojnie, dobrze Ci idzie-chciałam rozluźnić atmosferę.-Przyspiesz troszkę, popatrz.
Zachwiała się lekko, ale poszło jej nieźle.
-Dobrze, pojedziemy nad rzekę. Chłopaki! Zbieramy się!-pomachałam im.
-Już, szefowo!-Alex odkrzyknął.
W złą godzinę zdecydowałam się wycieczkę krajoznawczą. Moja przyjaciółka do końca życia nie zapomni swojej pierwszej lekcji, w właściwie ostatniej. Nie przewidziałam, że klacz przestraszy się huku i poniesie hen, gdzieś w dal. Ruszyłam na ratunek i dogoniłam ją, bo Książę był najszybszym koniem. Biedaczka zanosiła się od płaczu i w myślach musiała mnie przeklinać. O rany, zostanę wdeptana w ziemię przez Carlo.
Przesiadłam się na Koniczynkę, aby dziewczyna poczuła się bezpieczniej. Moja obecność zadziałała, bo przestała krzyczeć i pochlipywała cicho.
Kiedy wróciliśmy na teren hacjendy, Diego i Pajac wysiadali z samochodu. Miny mieli nietęgie.
-Co się stało?-blondyn przygarnął ukochaną w ramiona.-Nie lubisz koni, więc skąd ten pomysł?
-Nie lubię? Nie znoszę! Zrobiłam to dla Ciebie!-warknęła na mojego mężusia.-Obyś był wdzięczny siostrze.
Przyklejona do boku swojego wybranka poszła do domu.
-Coś mi podpowiada, że namieszałaś. Czyż nie, Skarbeńku?-Pan Gangsterka oparł się o maskę auta i taksował mnie wzrokiem.
-Czemu zawsze ja? Nie masz bliższej rodziny?-wykręciłam się na pięcie, ale chwycił za mój nadgarstek.
-Tak się składa, że nie mam. Przypominam Ci, że jesteśmy dziś umówieni.
-Pamiętam-wyswobodziłam dłoń.-Będę gotowa punktualnie.
Wytrzymałam i nie spuściłam oczu. Wręcz przeciwnie, odwzajemniłam spojrzenie ...

****
Zbliżała się 18:00 i cały chodziłam z nerwów. Zależało mi na tym wieczorze, Musiałem zrobić jak najlepsze wrażenie na Cassie i spróbować podbić jej serce.
Zszedłem na dół, a moja żona siedziała w salonie. Wstała, gdy odchrząknąłem pod nosem. Zaniemówiłem, ponieważ przede mną stała prawdziwa bogini. Miła czarną sukienkę, którą kiedyś kupiłem z Agnes. Teraz wiem, że to był pierwszorzędny zakup/ Idealnie opalona skóra i odsłonięte ramiona podniosły mi ciśnienie. Ponadto, sukienka przyległa do ciała czerwonowłosej, perfekcyjnie podkreślając jej kształty. Nowa fryzura dopełniła dzieło. Niesforne loki spięte do góry, przypominały płomienie spływające po łabędziej szyi. Chyba zbytecznie dodam, iż uwielbiam kobiety w szpilkach.
-Idziemy, czy będziesz tak stał i zaśliniał podłogę?
Sama słodycz. Kiedyś na pewno przywyknę.
-Oczywiście, że idziemy. Zapraszam-podałem jej ramię.
Kiedy otworzyłem przed nią drzwi do samochodu, patrzyła na mnie jak na dinozaura. Kulturalny facet jestem.
Droga upłynęła na w ciszy, a ja modliłem się, aby nie pojawiły się jakieś przeszkody.
Zaparkowałem przed restauracją i Cassie z podziwem wyjrzała przez okno.
-Nigdy tu nie byłam. Pewnie mają drogo.
-Niekoniecznie. Pieniądze nie stanowią problemu-wziąłem ją za rękę i poprowadziłem do środka.
-Zapowietrzyła się na widok pustej sali. Paliły się tylko boczne światła na ścianach, a na naszym stoliku świece. Czerwony obrus doskonale komponował się z delikatną aurą światła.
-Diego...tu nikogo nie ma...-odzyskała mowę.
-Zarezerwowałem lokal dla nas.
Dostała gęsiej skórki na dźwięk moich słów. Zasiedliśmy przy stoliku i kelner pojawił się błyskawicznie.
-Składają państwo zamówienie?-zapytał grzecznie.
-Cassie, na co masz ochotę?
-Chcę ciastko-nawet nie spojrzała do karty.
-Zaczynasz od deseru?
-Skoro powiedziałam, że chcę ciastko, to ma być ciastko!
-Słyszał pan. Dla damy ciastko, a dla mnie carbonara-oddałem kartę.
-Krem ma być waniliowy-dorzuciła.
-Waniliowy krem-uśmiechnąłem się do mężczyzny i zostawił nas samych.
Czerwonowłosa rozglądała się po wnętrzu i celowo nie patrzyła na mnie.
-Denerwujesz się?
Potrząsnęła przecząco głową.
-Widzę, że założyłaś obrączkę-ucieszyłem się.
-A...-nieprzytomnie uniosła dłoń.-Zapomniała zdjąć. Nosiłam na potrzebę przyjazdu Robinsonów. Zaraz zdejmę.
-Nie, zostaw!-nasze ręce znowu spotkały się i czas zatrzymał się.
Dziwne uczucie. Myślałem, że stan zakochania mam dawno za sobą. Zupełnie, jakbym przeżywał ten moment na nowo. Gdyby nie nadejście kelnera, utonąłbym w jej oczach.
Cassie dłubała nieporadnie widelcem w ciastku i upewniłem się, że jest zdenerwowana.
-Zatańczymy-ukłoniłem się szarmancko.
-Yyy..nie jestem dobrą tancerką.
-Nalegam.
Nie miała wyjścia. Przyciągnąłem ją do siebie i słyszałem, jak przełknęła ślinę, ale przełamała opór. Oparła głowę na moim ramieniu oraz dała się prowadzić. Kołysaliśmy się wolno w rytm muzyki, a ja chłonąłem zapach jej włosów. Pachniała truskawkami.
-Diego...
-Hmmm...-wolałbym pomilczeć.
-Diego, facet za barem podejrzanie się na nas patrzy.
-Barmani, to dziwacy-zbagatelizowałem sprawę.
-Ale Diego...Diegooo!!!

****
Wszystko wokół zawirowało, gdy mężczyzna za barem wyjął broń i wycelował w naszą stronę. Dragon pchnął mnie na podłogę i przygniótł swoim ciężarem, a kula trafiła w coś szklanego. Zanim się zorientowałam, mój maż przewrócił stolik oraz wyjął broń zza paska. Znowu padły strzały, więc zatkałam uszy.
-Do wyjścia, już!!!-szarpnął moje ramię i zatargał do drzwi.-Na pewno jest ich więcej, tamtego zraniłem!
Pociągnął za klamkę, ale było zamknięte! Nie potrafiłam myśleć logicznie, lecz ona tak. Wymierzył w zamek i rozwalił go jednym pociągnięciem za spust.
Zaalarmowały nas szybkie kroki i Diego zareagował natychmiast. Obrócił mnie za siebie, więc byłam chroniona jego ciałem. Krzyknęłam, gdy usłyszałam wystrzał, ale to napastnik padł.
Wybiegliśmy a zewnątrz.
-Umiesz prowadzić?
Czy on pytał mnie?
-Co mówiłeś?!
-Umiesz prowadzić samochód?! Proste pytanie!
-Trochę...
-Cassie, nie żartuj sobie!
-Nie żartuję! Nie mam prawa jazdy, ale dziadek pokazywał mi!
-Przejdziesz przyspieszony kurs. Łap!-rzucił mi kluczyki.-Zdejmij te buty!
Wskoczyłam na fotel kierowcy, a serce  łomotało, chyba miałam zawał. Jak to szło? Sprzęgło, hamulec, gaz...
-Szybciej! Są blisko!-wrzasnął i wygrzebał pod tylnym siedzeniem broń.
Nie przypominała małego pistoleciku. Zachciało mi się płakać.
-Włóż kluczyki do stacyjki i odpalaj!
-Już!
Wrzucił za mnie bieg i ruszyłam z impetem. Byłam przerażona i w dodatku z trudnością panowałam nad pojazdem.
-Opanuj się kobieto! Przez Ciebie nie trafię!
-Błagam o wybaczenie! Nie rozumiesz, że się boję?!
-Jak nas dorwą, to naprawdę zaczniesz się bać! Skoncentruj się!
Prawie wzięłam się w garść, ale pocisk przebił tylną szybę.
-Aaaa!!!
Miałam odłamki szkła we włosach!
-Cassie, nie krzycz!
Łatwo powiedzieć, gorzej zrobić.
-Jest! Trafiłem!
Opadł na siedzenie.
-Co?! Kogo trafiłeś?!
-Przebiłem im oponę. Dalej nie pojadą.
Ufff...ulga.
-Nie zwalniaj, tylko skręć w lewo. Nie wracamy do domu. Po drodze możemy mieć kolejne towarzystwo.
Co oznaczało „Nie wracamy do domu”?! Wjechaliśmy w ciemny las i tam niby miało być bezpieczniej?!...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz