niedziela, 17 lutego 2013

VI Miłosne Manewry


Nienawidzę poranków! Wszystkich, a w szczególności tego! Zacisnęłam mocno powieki, bo nie chciałam już wstawać. Nie chciałam przeżywać tego koszmaru na nowo, lecz słońce nie dawało mi spokoju. W końcu otworzyłam oczy i usiadłam na łóżku. Pech chciał, że akurat odwróciłam głowę w stronę komody, na której stało lustro i zobaczyłam swoje odbicie. O matko! Z wrażenia zabrakło mi słów. Ciekawe czy mój mężuś teraz też powie, że jestem śliczna. Jeśli ktoś zobaczyłby mnie, to pomyślałby, iż Diego wreszcie puściły nerwy, toteż dał mi lekcję pokory. Wyglądałam jak wrak, rozmazany tusz do rzęs, potargane włosy, a w ustach wciąż czułam smak łez. Spojrzałam na Dragona, który pochrapywał smacznie. Nie wiem czemu, ale uśmiechnęłam się na jego widok. Nagle zaczął się wiercić i przekręcił się na drugi bok. Nie miałam zamiaru go budzić, dlatego ostrożnie zeszłam z łóżka. Miałam ogromne wyrzuty sumienia po tym, jak go potraktowałam.
Poszłam do łazienki i wzięłam zimny prysznic. Niestety nie pomogło, bo w dalszym ciągu czułam się fatalnie. Nie potrafiłam dopuścić do siebie myśli, że własny ojciec zamierza mnie zabić za cholerny kawałek ziemi! Jakieś przeklęte błoto było ważniejsze ode mnie! Przez te wszystkie lata żył i ukrywał się, a jedynej córki nie chciał znać. Co ja mu takiego zrobiłam?! Miałam pretensję do Diego, że jest gangsterem, a sama byłam córką gangstera. Boże, to jakaś paranoja!
Wybiegłam z pokoju niesiona złością, ale przy drzwiach wpadłam na Mike'a z gipsem na reku. Próbowałam go wyminąć, ale skutecznie zagrodził mi drogę.
-Mike, wypuść mnie!- jęknęłam zrozpaczona.
-Wybacz Cassie, ale nie mogę. Dragon nie informował nikogo z nas, że mamy gdzieś Ci towarzyszyć, więc nic z tego. Bez jego zgody nie wyjdziesz-pokręcił głową.
Wróciłam ze skwaszoną miną do pokoju, a Diego siedział na łóżku. Myślał nad czymś, ale ocknął się, kiedy trzasnęłam drzwiami. Patrzył na mnie zdezorientowany, a ja klapnęłam obok niego i zwiesiłam głowę.
-Co się stało? Mam nadzieję, że nie oskarżysz mnie znowu o gwałt?-powiedział, obejmując mnie ramieniem.
-To nie było zabawne- odfuknęłam.
-Uwierz, nie było. A tak na serio, jak się czujesz?-poczułam, jak odgarnia mi włosy z twarzy
-Nic nie czuję. Diego...zawieź mnie do dziadka...-Chyba trafiłam w czuły punkt, bo wyczułam, jak wszystkie jego mięśnie napinają się.
-Yyy...no dobrze.-Westchnął ciężko oraz wstał.-Ale obiecaj, że przyjdziesz na mój pogrzeb.-Uśmiechnął się, a następnie ruszył do łazienki.
-Jesteś okropny!-Chwyciłam poduszkę oraz rzuciłam w niego, lecz odbiła się już od zamkniętych drzwi.
Po jakimś czasie mój mężulek był już gotowy. Wystrojony oraz wypachniony, jak na święto. Hmm...znowu poczułam przyjemny zapach wanilii, tylko czekolady brakowało.
Wsiedliśmy do samochodu i odetchnęłam, że zaraz porozmawiam z dziadkiem. Spojrzałam w lusterko i zobaczyłam, iż za nami jedzie Carlos z Davem. Pajaca byłam w stanie znieść, ale nie tego drugiego. Niech przestanie się wreszcie na mnie gapić! Będę musiała powiedzieć Diego, że mam tego dość i niech coś z tym zrobi. Dojechaliśmy na miejsce, więc wysiadłam szybko z auta. Odwróciłam się na pięcie i zobaczyłam, że Dragon nadal siedzi za kółkiem.
-Wysiadaj!-krzyknęłam.
-Nie ma mowy!-odpowiedział przez uchylone okno.-Zamierzam jeszcze pożyć przez te 20 minut, maksimum 30.
-Boisz się 70-letniego staruszka?!
-Nie, ale strzelby w jego ręku już tak. Nie będę się bił z Twoim dziadkiem, bo sam jestem sobie winien. Jeśli będzie chciał wpakować we mnie kulkę, to trudno.-wzruszył ramionami.
-Dzieciak!-ze złości kopnęłam w koło.-To chyba jasne, że nie dam Cię zastrzelić! A niech tam, siedź tu sobie!- Machnęłam ręką, ruszając w stronę domu. Moja dłoń zadrżała na klamce, a serce biło coraz szybciej. Co się ze mną stało? Bałam się wejść do własnego domu? Dosyć tego! Nie przyszłam po to, aby trząść się jak osika przed drzwiami. W końcu weszłam do środka i szybko minęłam korytarz. Dostrzegłam dziadka siedzącego w kuchni. Patrzyłam na niego przez chwilę, bo nie wiedziałam, jak zacząć. Bardzo go kochałam, ale mnie okłamał. Czułam, że do moich oczu napływają łzy. Nagle dziadek odwrócił się i spojrzał na mnie.
-Cassie kochanie! Co tu robisz? Co Ci jest?-chciał mnie przytulić, ale powstrzymałam go.
-Powiedz mi dlaczego?
-Dziecko, ale o co Ci chodzi?
-Dlaczego mnie okłamałeś? Mój ojciec żyje! Przez dwadzieścia lat myślałam, że jestem sierotą!-wykrzyczałam, a staruszek wytrzeszczył na mnie oczy. Przez chwilę nie był w stanie nic powiedzieć.
-Skąd to wiesz?! Nie powinnaś...Diego, tak?-mówił zmieszany.
-Oczywiście, że tak! Z zakochanego faceta da się wszystko wyciągnąć, lecz tego już nie przewidziałeś, prawda?-Dziadek pokręcił nerwowo głową i załamany usiadł przy stole.
-Cassie usiądź. Wyjaśnię Ci wszystko.
Usiadłam z drugiej strony i zobaczyłam jak staruszek chowa twarz w dłoniach oraz cały drży.
-Dziadku...
-Spokojnie, to z nerw.-westchnął ciężko, kładąc ręce na kolanach.-Nie wiem od czego zacząć, abyś zrozumiała.
-Najlepiej od początku.
-Widzisz, tylko że...już początek tej historii jest trudny.
-Nie ma odwrotu. Jestem tu po to, aby poznać prawdę, więc słucham.
-Dobrze...Twoja mama poznała Guillerma, gdy była młodziutka. Byłem przekonany, to nie jest jeszcze jej czas i nie w głowie jej miłostki, ale bardzo się myliłem. Kompletnie straciła głowę dla tego chłoptasia oraz wierzyła w każde jego słowo. Widziałem go raz, ale ten jedyny raz wystarczył, aby wyrobić sobie opinię o tym oszuście, bo inaczej nie można go nazwać. Navarro już jako młody chłystek był przebiegły, zachłanny i niebezpieczny. Rzekomo oświadczył się Mirandzie, a ona była wtedy taka szczęśliwa . Później znikł równie szybko, jak się pojawił, a Twoja mama odkryła, że jest w ciąży. Na początku wszystko było w porządku. Twierdziła, ze będziesz najpiękniejszym dowodem jej miłości, ale Guillermo nie dawał znaków życia. Kiedy ta kanalia wreszcie się odezwała, a Miranda powiedziała mu o dziecku, to stwierdził, że nie jest jego. A nawet jeśli, to lepiej żeby się go pozbyła.-mój staruszek znowu zadrżał pod wpływem emocji.- Cassie...Twoja mama załamała się. Guillermo wyśmiał ją, że uwierzyła w ślub i pozostałe obietnice. Później urodziłaś się Ty, ale z Mirandą było oraz gorzej. Miała silną depresję, a pewnego dnia...znalazłem ją martwą...powiesiła się...-W tym momencie staruszkowi załamał się głos, a z zaszklonych oczu poleciały drobne krople łez. Wstałam i uwiesiłam się mu na szyi, szlochając przy tym rozpaczliwie.
-Dziadku przepraszam...-wyjąkałam.-Przepraszam za wszystko, to moja wina!
-Dziecko, to nie Twoja wina.-powiedział i otarł łzy.-Tylko Ty mi po niej zostałaś, a jedyny winny to Navarro.
Nagle usłyszałam ciche pukanie. Odwróciłam się i zobaczyłam Diego ze speszoną miną. Przerzucał wzrok raz na mnie, raz na dziadka.
-Wybaczcie...nie chciałem wam przeszkadzać, ale muszę wszystko wyjaśnić i przeprosić Ciebie Ernesto.
-Nie musisz przepraszać chłopcze.-dziadek machnął ręką.-Już dawno powinienem był Cię posłuchać. Lepiej żeby Cassie miała świadomość, w jakim jest niebezpieczeństwie.
Diego był w lekkim szoku po tym, co usłyszał. No tak, spodziewał się wycelowanej w niego strzelby.
-Mam nadzieję, że teraz moja wnuczka inaczej na Ciebie spojrzy.-Ach, ten kochany staruszek-bezpośredni we wszystkim. Czułam, że moje pliczki wręcz płoną , toteż zawstydzona spuściłam głowę. Tylko, czemu moje serce biło tak niespokojnie...

****
Od kilku tygodni zauważyłem zaskakującą zmianę w zachowaniu Cassie. Grzecznie ze mną rozmawiała, uśmiechała się i nie widziałem spojrzenia z cyklu „Idź się zastrzel, mam to gdzieś”. Chyba opłacało się wyznać prawdę, a gdyby tak...Niee, mogę tylko pomarzyć...
Załatwiłem wszystkie sprawy na ranczu i zadowolony wszedłem do domu. Moją uwagę przyciągała Cassie. Stała przed wejściem do kuchni i coś obserwowała, a raczej podglądała. Wykonywała przy tym zabawne wygibasy, kręcąc pupą. Miała na sobie żółtą bluzkę na ramiączka oraz krótkie, czarne szorty, które kupiłem razem z Agnes. Zatłukę czarnulkę, że namówiła mnie na te szatańskie fatałaszki. Jeszcze trochę, a nabawię się nadciśnienia w wieku dwudziestu pięciu lat.
Stanąłem za moją żoną i z przyjemnością ją obserwowałem.
-Co tam takiego ciekawego widzisz?-szepnąłem jej do ucha. Pech chciał, że impetem odskoczyła od drzwi i oberwałem prosto w brzuch.
-Urocza i agresywna, jak zawsze-wykrztusiłem.
-Bezczelny i zboczony, jak zawsze- zasyczała. Nie przeszkadzaj mi. Spadaj, ale już.-Powiedziała zniżonym głosem, a ja wytrzeszczyłem oczy.
-Zwariowałaś, co Ty w ogóle wyprawiasz?
-Carlos i Agnes, oni są lepsi niż brazylijska telenowela-zachichotała.-Masz może popcorn?
-Akurat mi się skończył, zazwyczaj noszę w kieszeni. Lepiej posuń tyłeczek.
-Ałaaa...-jęknęła i uderzyła mnie w ramię.
Nie zwracałem uwagi na grymasy Cassie, bo scena w kuchni była bardziej intrygująca. Carlos po raz kolejny nagabywał Agnes, a właściwie próbował skraść jej buziaka. Dziewczyna broniła się jak mogła, próbując skupić się na przygotowaniu posiłku.
-Agi kochanie, chodź do mnie. Będę Twoim bohaterem!- blondyn śpiewał pod nosem. Swoją drogą, z takim głosem na jego miejscu nie śpiewałbym.
-Na razie jesteś moim koszmarem-czarnulka zapiszczała.-Nie dałam Ci jeszcze odpowiedzi, więc won z łapskami!
-Daj buziaka, takiego tyci, tyci. Też może być-wyszczerzył równo ząbki w uśmiechu.
-Marzyciel! Idź sobie, bo usłyszysz odpowiedź, ale negatywną!
-Dobra, idę!
Agi najwidoczniej uwierzyła, że natręt ma taki zamiar, bo natychmiast przestała zwracać na niego uwagę. Schyliła się i wyjęła z szafki miseczkę z jakąś zawartością. Niestety Carlos wpadł na kolejny „genialny” pomysł i na palcach podszedł do dziewczyny.
-KOCHAM CIĘ!-krzyknął na cały głos chwytając Agi w pasie. Czarnulka przestraszyła się i podrzuciła do góry miseczkę, którą trzymała w rękach. Chłopak nie miał farta, bo cała zawartość wylądowała na jego głowie. Czerwona papka ściekała mu z włosów, a on stał z głupkowatą miną. Zszokowana Agnes zasłoniła usta dłonią, a ja z Cassie umierałem ze śmiechu za drzwiami. Nagle moja ukochana straciła równowagę i oboje runęliśmy na podłogę w kuchni, tuż pod nogi zakochanych. Ich mina była bezcenna, a Cassie tym bardziej, bo wylądowałem głową na jej piersiach.
-Podglądaliście nas?! Diego, jak mogłeś?-na twarzy Agnes pojawił się grymas.
-Tak, to był jego pomysł-Cassie wskazała na mnie palcem.-Powiedz mu żeby się wreszcie ode mnie odkleił!-jęknęła, próbując wyczołgać się spod mojego ciężaru.
-Mała kłamczucha!-warknąłem.
-Aaa! Mam was wszystkich dość!-Agi puściły nerwy i złapała się za głowę.-A Ty pacanie, posprzątaj to!-rzuciła w Carlosa ścierką i wyszła. Czerwonowłosa w te pędy ruszyła za nią, a ja pozbierałem się z podłogi. Carlo w dalszym ciągu stał jak posąg i wpatrywał się w drzwi.
-No, na co czekasz? Sprzątaj-uśmiechnąłem się i zostawiłem blondyna samego.
W salonie natknąłem się na moją żonę, która oburzona siedziała na kanapie. Już myślałem, że znowu zostanę zdegradowany.
-Posłała mnie do diabła. Masz pojęcie?!-pokręciła głową, rozkładając się na kanapie.
-Jakieś tam mam i wcale się jej nie dziwię-wzruszyłem ramionami.
Cassie tylko westchnęła oraz przymknęła oczy. Usiadłem na przeciwko niej i patrzyłem na jej słodką twarz. Piękne brązowe oczy z długimi rzęsami. Pełne, malinowe usta i czerwone włosy, tak samo ogniste, jak jej temperament. Dodać do tego ponętne ciało i miałem w domu ideał.
-Nudzę się
-Słucham?-ocknąłem się z rozmarzenia.
-NU-DZĘ-SIĘ-powtórzyła dobitnie. Nagle w głowie zapaliła mi się zielona lampka.
-Jedźmy nad rzekę-wypaliłem, a Cassie spojrzała na mnie, jak na szaleńca.
-Chcesz jechać nad rzekę? Ze mną?
-Nie, z Davem-przewróciłem oczami.-Jasne, że z Tobą. Chcesz, czy nie?
-Ok, mam dość tej klatki. Zaraz wracam!-zerwała się i pobiegła na górę.
Poszedłem do stajni osiodłać konia, a moja żona zjawiła się zaskakująco szybko. Przebrała się dżinsy, a na szyi zawiązała czerwoną chustkę. Nawet włosy spięła do góry.
-A gdzie mój wierzchowiec?
-Wybacz, ale chłopcy są w terenie. Pojedziemy na jednym.
-Co?! A tamten?-podbiegła do boxu, w którym stał mój nieujarzmiony nabytek.
-Jest piękny.-Patrzyła na niego, jak zaczarowana, a w oczach miała ogniki zachwytu.
-Zapomnij, to dzikus. Może zrobić Ci krzywdę, Mike już złamał rękę. Jedziesz, czy nie?
-Jadę-odpowiedziała naburmuszona. Z gracją wskoczyła na konia i spojrzała na mnie z góry. Poszedłem w jej ślady i usiadłem za nią. Odruchowo położyłem rękę na jej biodrze.
-Zabieraj łapska!
-Przecież muszę jakoś trzymać wodze, nie mam koni na pilota.
-To trzymaj wodze, a nie mój tyłek!
-Ależ oczywiście- cmoknąłem i pociągnąłem mocno za wodze, przez co Cassie jeszcze bardziej przylgnęła do mnie plecami.
Jechaliśmy w milczeniu, a ja starałem się skupić na krajobrazie. Zapach Cassie doprowadzał mnie do szaleństwa, a to, że była tak blisko, wcale mi nie pomagało. Wreszcie dotarliśmy na miejsce i z ulgą stanąłem na ziemi. Czerwonowłosa od razu pobiegła nad rzekę, ciesząc się jak małe dziecko. Usiadłem na brzegu i obserwowałem, jak biega po brzegu i śpiewa coś pod nosem. Nagle zawróciła w moją stronę i zostałem ochlapany wodą.
-Rusz się sztywniaku!-jej śmiech zadźwięczał mi w uszach.
-Chcesz się wykąpać?-uniosłem brwi do góry, a ona zabawnie zamrugała oczami.
Wstałem z miejsca i powoli szedłem w kierunku Cassie. Zaczęła się cofać i kręcić przecząco głową.
-Nie odważysz się. Nie, nieeeee...!!!
Chwyciłem ją w ramiona i zaciągnąłem do rzeki. Szamotaliśmy się i oboje wpadliśmy do wody. Pluskaliśmy na siebie, jak wariaci, a ja zapomniałem o całym świecie. Zdyszani wyczołgaliśmy się na brzeg i upadliśmy na mokry piasek. Cassie z uśmiechem na ustach odwróciła się w moją stronę.
-Jednak Pan Gangsterka nie jest taki sztywny.
-Pan Gangsterka?
-No, zawsze tak na Ciebie mówię. Taka Twoja ksywa.
-Ja Ci dam ksywę!-usiadłem na niej okrakiem i zacząłem łaskotać. Wiła się pode mną ze śmiechu i prosiła abym przestał. W końcu nachyliłem się nad nią.
-Poczekaj, masz tu coś-powiedziałem.
-Co?!-pisnęła zaskoczona i zamknęła oczy.
Pomyślałem sobie, że teraz albo nigdy. Już miałem ją pocałować, ale jakieś cholerne ptaszysko narobiło hałasu i Cassie poderwała się spychając mnie z siebie.
-Masz jakiś ręcznik lub koc?-zapytała otrzepując się z piasku.
-Tak, chodź.
Czerwonowłosa wytarła się i usiadła obok mnie na kocu. Zapadła nieprzyjemna cisza, ale czułem jej wzrok na sobie.
-Diego...powiedz mi coś o sobie.
-Słucham?!
-To znaczy, jeśli możesz. Z resztą nieważne-odwróciła głowę w drugą stronę.
-Cassie, to nie tak. Po prostu mnie zaskoczyłaś. Co chciałabyś wiedzieć?- położyłem rękę na jej dłoni.
-Wiesz, może nie wszystko na raz, ale coś na początek. Jakie było Twoje dzieciństwo? Gdzie się wychowałeś?
-Trafiłaś na trudny temat-spuściłem głowę i zacisnąłem pięści.-Ale powiem Ci. Może nie wszystko, ale w skrócie.-westchnąłem i zebrałem myśli.-Właściwie, to Las Cruces od zawsze było moim rodzinnym miastem. Tu się urodziłem, dorastałem i tu zginęła moja rodzina.-przełknąłem głośno ślinę, a Cassie patrzyła na mnie z przerażeniem.-Niestety, maiłem pięć lat, kiedy ktoś podpalił nasz dom. Moi rodzice i starsza siostra... zginęli i tylko ja ocalałem. Do tej pory zastanawiam się czemu oni. Dlaczego tylko mnie udało się przeżyć? Wujek zaopiekował się mną, ale zawsze odczuwałem brak rodziców. Tęskniłem za nimi bardzo. Może było by lepiej, gdybym razem z nimi zginął tamtej nocy.
-Diego, nie mów tak!-Cassie chwyciła mnie za ramię, ale speszona szybko zabrała rękę.-Przecież nie możesz się ciągle zadręczać. Widocznie, tak miało być.
-Może i masz rację- spojrzałem w stronę rzeki próbując przypomnieć sobie twarz mamy.

****
Był wściekły, ponieważ ojciec lekceważył jego zdanie i nie zrobił nic, aby pozbyć się tej rudej szmaty. Miał wiele okazji i wystarczyła by chwila....
To była by idealna zemsta za mamę, którą tak szybko stracił. Czemu ojciec nie pozwalał mu użyć w cierpieniu? Czemu tak długo zwlekał z wypełnieniem ich planu?
Brunet zacisnął zęby i z całej siły kopnął krzesło, które stało na środku pokoju. Nie mógł jej zabić, ale nikt nie powiedział, że nie może „umilić” wiewiórze życia. Uśmiechnął się pod nosem, a oczy pojaśniały mu dziwnym blaskiem. Doskonale wiedział, że Dragona nie ma w domu i zabrał ze sobą swoich pupilków, Carlosa, Dave'a oraz Alexa. Mike miał pilnować Cassidy, ale facet z gipsem nie stanowił dla niego żadnej przeszkody. Z resztą, wystarczyłoby mu żeby nikt nie widział, że myszkuje przy schodach.
Wszedł do środka i przemknął obok kuchni. Gadatliwej jędzy nie było, więc miał szczęście. Stanął na schodach i rozejrzał się dookoła, również było pusto. Przypomniał sobie, jak wczoraj wiewióra paradowała w butach na obcasach i postanowił wykorzystać to przeciwko niej. Nie miał pewności, czy plan się powiedzie, ale musiał zaryzykować. Wyjął z kieszeni nóż oraz przykucnął przy najwyższym stopniu. Wystarczyło podwadzić z kilku stron i wystający panel stanowił doskonałą pułapkę.
Zbiegł po schodach, chowająć się pod wnęką. Zbliżała się pora obiadowa, więc jego siostrzyczka powinna zaraz zejść. Usłyszał czyjeś kroki, ale to Agnes weszła do kuchni. Odetchnął z ulgą, bo faktycznie miał dużo szczęścia. Kilka sekund dłużej i mogła go przyłapać. Brunet niecierpliwił się coraz bardziej. Miał wrażenie, że czas stanął w miejscu nieubłaganie. Nagle usłyszał stukot obcasów i przymknął oczy, nasłuchując w skupieniu.
-Aaaa!!!-wreszcie usłyszał krzyk Cassidy, a więc udało się! Jednak poza tym krzykiem nie usłyszał nic innego. Żadnego huku, żadnego dźwięku świadczącego, że faktycznie spadła.
Wychylił się ze swojej kryjówki, a to, co zobaczył na schodach, wbiło go w podłogę. Dragon trzymał w ramionach przestraszoną dziewczynę i wpatrywali się w siebie maślanym wzrokiem. Jak to możliwe, że zjawił się tak nagle?! Miało go nie być!
-Dragon-brunet postanowił przerwać tę sielankę.
-Czego chcesz, Zack?!-Diego spiorunował go wzrokiem.
-Chciałem pogadać
-Nie teraz, jestem zajęty. Cassie mogła zwichnąć nogę-wziął żonę na ręce i poszedł z nią na górę, nie zwracając uwagi na bruneta.
Zack dotknął noża, który miał w kieszeni i zadrżał ze złości. Miał obsesję na punkcie przyrodniej siostry, która wzrastała z każdym dniem.
-Nie powinieneś pilnować wejścia?-Agnes pokręciła głową i patrzyła na niego z ironią.
-Wsadź nos w gary, bo tam jest Twoje miejsce!-odepchnął czarnulkę i wyszedł trzaskając drzwiami.
Zdążył zrobić kilka kroków i poczuł, że ktoś gwałtownie odkręca go w drugą stronę, a potem siarczysty ból w okolicach nosa. Upadł na ziemię i otarł ręką krew, która sączyła się z nosa.
-Dotknij ją jeszcze raz, a będziesz zbierał zęby z piachu!-wściekły Carlos wysyczał w stronę Zacka. Ten podniósł się, mierząc napastnika wzrokiem.
-Widać, nie tylko w gotowaniu jest dobra-uśmiechnął się szyderczo.
Tego blondyn nie mógł znieść i rzucił się z pięściami na Zacka. W kłębach kurzu było widać, że to Carlo ma przewagę. Na szczęście nadbiegł Diego i Dave, którzy rozdzielili walczących. Dragon trzymał szarpiącego się Carlosa, a Dave ledwo żyjącego Zacka.
-Co tu się ku*wa dzieje?!-wrzasnął Diego.-Co wy wyprawiacie?! Carlo uspokój się, bo sam Ci zęby wybiję.
-Ta łajza obraziła i uderzyła Agnes!-blondyn krzyczał w amoku.
-Nie uderzyłem jej...tylko popchnąłem...A to, że jest gar-kuchtą, to chyba wszyscy wiemy.-powiedział ledwo przez spuchniętą wargę.
-Licz się ze słowami Zack!-Dragon zwrócił mu uwagę.-Jeśli jeszcze raz usłyszę z Twoich ust coś na temat Agnes, to sam osobiście skopię Ci dupę. Zrozumiałeś?!
Brunet spojrzał na niego drwiąco.
-Carlo uszkodził Ci słuch?! Odpowiedz szefowi!-Dave szturchnął chłopaka.
-Zrozumiałem-odburknął.
-Świetnie! W takim razie, Ty Carlos pojedziesz do Ernesto,ja teraz nie mogę. A Ty - zwrócił się do Zacka.-Zrób coś ze sobą, bo wyglądasz, jak śmieć.
Szatyn i blondyn rozeszli się, a Dave puścił Zacka, który z powrotem wylądował na ziemi.
-Jesteś zerem-powiedział mu na odchodne oraz zostawił samego.
-Zapłacicie mi za to wszyscy-szepnął sam do siebie.-A w szczególności Twoja ruda suka Dragonie.
Jeśli myślicie, że Zack odpuścił sobie zemstę na Cassie, to grubo się mylicie. Brunet już po kilku dniach knuł kolejny perfidny plan. Opuchlizna z twarzy trochę mu zeszła, ale limit złości przekraczał każdą skalę. Siedział w stajni i zastanawiał się, co tym razem mógłby zrobić. Spojrzał w stronę czarnego araba i dostał olśnienia. Przecież Cassidy uwielbia jeździć konno! A ten diabeł będzie świetnym narzędziem pomocy. Co prawda, można już było do niego podchodzić, lecz żadna jazda nie wchodziła w grę. Dodatkowo sprzyjała mu sytuacja, bo Cassie uprosiła Dragona o więcej swobody i chłopcy nie chodzili za nią krok w krok.
Pobiegł szybko na górę i zatrzymał się przed pokojem wiewióry. Wstrzymał oddech i wreszcie zapukał, a w odpowiedzi usłyszał ciche „Proszę”. Wszedł do środka i zobaczył, że jego siostra siedzi na łóżku oraz czyta.
-Zack, co Ty tu robisz?
-Wiesz... pomyślałem sobie, że...że się nudzisz i...i może chciałabyś pojeździć konno.
Czerwonowłosa uśmiechnęła się i klasnęła w ręce z zachwytu.
-Jasne, że tak! Świetny pomysł!
-Więc chodź.
Szli oboje w milczeniu, a w głowie Zacka mnożyły się zwyrodniałe scenariusze. Przepuścił Cassie przodem i zaprowadził do boxu, w którym czyhało niebezpieczeństwo.
-Oto Twój towarzysz.
-Wow, ale jest śliczny-dziewczyna pogłaskała zwierzaka.-Ale Diego coś mówił, że nie wolno na nim jeździć. Jesteś pewny?
-Oczywiście. Wszystko z nim ok. Chyba nie chcesz zmarnować takiej okazji?- zapytał, a z jego twarzy nie schodził złośliwy uśmieszek.
-No...nie-zawahała się.-Dobrze, wyprowadź go.
-Już się robi!
Brunet miał problemy z wyprowadzeniem zwierzaka, bo ten zrobił się niespokojny. W końcu udało mu się, ale Cassie w dalszym ciągu miała niepewną minę.
-No wskakuj!-ponaglił dziewczynę.
Po namyśle usadowiła się na grzbiecie konia, lecz nie zauwarzyła, jak Zack chwycił za bat i uderzył nim wierzchowca, który dostał furii.
Koń jak oszalały wybiegł z piszczącą Cassie, a krzyki dziewczyny było słychać chyba w całej okolicy. Carlos i Diego właśnie szli w kierunku stajni, ale odskoczyli na bok, widząc pędzącą bestię. W oddali usłyszeli jedynie „Ratunku!”.
-Powiedz, że to nie była Cassie-Diego ledwo wyjąkał.
-To była wrzeszcząca Cassie, bardzo...bardzo...wrzeszcząca Cassie.
-Jezu!-szatyn poderwał się na równe nogi i pobiegł do stajni. Na miejscu wpadł na Zacka i od razu domyślił się, że to jego sprawka.
-Ty gnido!-chwycił bruneta za kołnierz, przyciskając do ściany.-Zrobiłeś to celowo!
-Dragon...niee! To, nie tak!-Zack próbował się tłumaczyć.-Ona sama chciała, a ja nie wiedziałem, że ten koń...
-Czego ku*wa nie wiedziałeś?! Urodziłeś się wczoraj, czy co?!-wrzasnął i wymierzył chłopakowi cios w brzuch. Ten jęknął i zwinął się w kłębek.
Na miejsce dobiegł Carlos i odciągnął Diega od winowajcy.
-Zostaw to ścierwo! Trzeba znaleźć wiewiórę, zanim będzie z niej naleśnik- pouczył przyjaciela.
-Wiem, ale...co robić?!-przetarł ręką włosy.-Cholera, chyba trzeba się rozdzielić. Tak, tak trzeba zrobić!.
-Nie musisz nic robić!-Nagle usłyszał głos żony i odwrócił się w stronę, z której dobiegał.
Zobaczył uśmiechniętą Cassie, która siedziała na koniu i głaskała jego czarną grzywę, a sam zwierzak kręcił głową z zachwytu. Wszyscy wokół stali i przyglądali się z niedowierzaniem, że kruchej dziewczynie udało się zapanować nad bestią. Diego zbladł na twarzy i dalej nie wierzył, że widzi swojego skarba całego.
-Zobacz jaki jest śliczny i kochany-czerwonowłosa nie mogła powstrzymać zachwytu.
-Cassie...ale jak Ty...-szatyn jąkał się.
-Po prostu, ciągnie swój do swego!-skwitował Carlos, ale Agnes nadepnęła mu na nogę.
-Będzie się wabił Książę. Może być mój? Diego proszę, bardzo proszę-Cassie patrzyła na męża błagalnym wzrokiem.
-No księciuniu, daj jej tego jurnego księcia!-wyparował Carlo, ale po raz kolejny dostał kuksańca od Agi.
-Dobrze, jest Twój- Dragon wymamrotał odpowiedź pod nosem
Czerwonowłosa zeskoczyła z konia i podbiegła do męża.
-Dziękuję-dała mu buziaka w policzek oraz poszła zaprowadzić swojego pupila do stajni.
Całe zamieszanie opadło i pracownicy zabrali się z powrotem do swoich obowiązków. Cassie i Agnes wracały do domu pod rękę, żywo o czymś dyskutując, a panowie podążali za nimi. Zack znowu został sam. Siedział w kącie i dławił się swoją nienawiścią. Teraz już wiedział, że będzie musiał zaatakować w inny sposób. W taki, że nikt nie będzie się tego spodziewał...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz