Nienawidzę
poranków! Wszystkich, a w szczególności tego!
Zacisnęłam mocno powieki, bo nie chciałam już wstawać. Nie
chciałam przeżywać tego koszmaru na nowo, lecz słońce nie dawało
mi spokoju. W końcu otworzyłam oczy i usiadłam na łóżku.
Pech chciał, że akurat odwróciłam głowę w stronę komody,
na której stało lustro i zobaczyłam swoje odbicie. O matko!
Z wrażenia zabrakło mi słów. Ciekawe czy mój mężuś
teraz też powie, że jestem śliczna. Jeśli ktoś zobaczyłby mnie,
to pomyślałby, iż Diego wreszcie puściły nerwy, toteż dał mi
lekcję pokory. Wyglądałam jak wrak, rozmazany tusz do rzęs,
potargane włosy, a w ustach wciąż czułam smak łez. Spojrzałam
na Dragona, który pochrapywał smacznie. Nie wiem czemu, ale
uśmiechnęłam się na jego widok. Nagle zaczął się wiercić i
przekręcił się na drugi bok. Nie miałam zamiaru go budzić,
dlatego ostrożnie zeszłam z łóżka. Miałam ogromne wyrzuty
sumienia po tym, jak go potraktowałam.
Poszłam do łazienki i
wzięłam zimny prysznic. Niestety nie pomogło, bo w dalszym ciągu
czułam się fatalnie. Nie potrafiłam dopuścić do siebie myśli,
że własny ojciec zamierza mnie zabić za cholerny kawałek ziemi!
Jakieś przeklęte błoto było ważniejsze ode mnie! Przez te
wszystkie lata żył i ukrywał się, a jedynej córki nie
chciał znać. Co ja mu takiego zrobiłam?! Miałam pretensję do
Diego, że jest gangsterem, a sama byłam córką gangstera.
Boże, to jakaś paranoja!
Wybiegłam z pokoju niesiona złością,
ale przy drzwiach wpadłam na Mike'a z gipsem na reku. Próbowałam
go wyminąć, ale skutecznie zagrodził mi drogę.
-Mike, wypuść
mnie!- jęknęłam zrozpaczona.
-Wybacz Cassie, ale nie mogę.
Dragon nie informował nikogo z nas, że mamy gdzieś Ci towarzyszyć,
więc nic z tego. Bez jego zgody nie wyjdziesz-pokręcił
głową.
Wróciłam ze skwaszoną miną do pokoju, a Diego
siedział na łóżku. Myślał nad czymś, ale ocknął się,
kiedy trzasnęłam drzwiami. Patrzył na mnie zdezorientowany, a ja
klapnęłam obok niego i zwiesiłam głowę.
-Co się stało? Mam
nadzieję, że nie oskarżysz mnie znowu o gwałt?-powiedział,
obejmując mnie ramieniem.
-To nie było zabawne-
odfuknęłam.
-Uwierz, nie było. A tak na serio, jak się
czujesz?-poczułam, jak odgarnia mi włosy z twarzy
-Nic nie
czuję. Diego...zawieź mnie do dziadka...-Chyba trafiłam w czuły
punkt, bo wyczułam, jak wszystkie jego mięśnie napinają
się.
-Yyy...no dobrze.-Westchnął ciężko oraz wstał.-Ale
obiecaj, że przyjdziesz na mój pogrzeb.-Uśmiechnął się, a
następnie ruszył do łazienki.
-Jesteś okropny!-Chwyciłam
poduszkę oraz rzuciłam w niego, lecz odbiła się już od
zamkniętych drzwi.
Po jakimś czasie mój mężulek był
już gotowy. Wystrojony oraz wypachniony, jak na święto.
Hmm...znowu poczułam przyjemny zapach wanilii, tylko czekolady
brakowało.
Wsiedliśmy do samochodu i odetchnęłam, że zaraz
porozmawiam z dziadkiem. Spojrzałam w lusterko i zobaczyłam, iż za
nami jedzie Carlos z Davem. Pajaca byłam w stanie znieść, ale nie
tego drugiego. Niech przestanie się wreszcie na mnie gapić! Będę
musiała powiedzieć Diego, że mam tego dość i niech coś z tym
zrobi. Dojechaliśmy na miejsce, więc wysiadłam szybko z auta.
Odwróciłam się na pięcie i zobaczyłam, że Dragon nadal
siedzi za kółkiem.
-Wysiadaj!-krzyknęłam.
-Nie ma
mowy!-odpowiedział przez uchylone okno.-Zamierzam jeszcze pożyć
przez te 20 minut, maksimum 30.
-Boisz się 70-letniego
staruszka?!
-Nie, ale strzelby w jego ręku już tak. Nie będę
się bił z Twoim dziadkiem, bo sam jestem sobie winien. Jeśli
będzie chciał wpakować we mnie kulkę, to trudno.-wzruszył
ramionami.
-Dzieciak!-ze złości kopnęłam w koło.-To chyba
jasne, że nie dam Cię zastrzelić! A niech tam, siedź tu sobie!-
Machnęłam ręką, ruszając w stronę domu. Moja dłoń zadrżała
na klamce, a serce biło coraz szybciej. Co się ze mną stało?
Bałam się wejść do własnego domu? Dosyć tego! Nie przyszłam po
to, aby trząść się jak osika przed drzwiami. W końcu weszłam do
środka i szybko minęłam korytarz. Dostrzegłam dziadka siedzącego
w kuchni. Patrzyłam na niego przez chwilę, bo nie wiedziałam, jak
zacząć. Bardzo go kochałam, ale mnie okłamał. Czułam, że do
moich oczu napływają łzy. Nagle dziadek odwrócił się i
spojrzał na mnie.
-Cassie kochanie! Co tu robisz? Co Ci
jest?-chciał mnie przytulić, ale powstrzymałam go.
-Powiedz mi
dlaczego?
-Dziecko, ale o co Ci chodzi?
-Dlaczego mnie
okłamałeś? Mój ojciec żyje! Przez dwadzieścia lat
myślałam, że jestem sierotą!-wykrzyczałam, a staruszek
wytrzeszczył na mnie oczy. Przez chwilę nie był w stanie nic
powiedzieć.
-Skąd to wiesz?! Nie powinnaś...Diego, tak?-mówił
zmieszany.
-Oczywiście, że tak! Z zakochanego faceta da się
wszystko wyciągnąć, lecz tego już nie przewidziałeś,
prawda?-Dziadek pokręcił nerwowo głową i załamany usiadł przy
stole.
-Cassie usiądź. Wyjaśnię Ci wszystko.
Usiadłam z
drugiej strony i zobaczyłam jak staruszek chowa twarz w dłoniach
oraz cały drży.
-Dziadku...
-Spokojnie, to z nerw.-westchnął
ciężko, kładąc ręce na kolanach.-Nie wiem od czego zacząć,
abyś zrozumiała.
-Najlepiej od początku.
-Widzisz, tylko
że...już początek tej historii jest trudny.
-Nie ma odwrotu.
Jestem tu po to, aby poznać prawdę, więc słucham.
-Dobrze...Twoja
mama poznała Guillerma, gdy była młodziutka. Byłem przekonany, to
nie jest jeszcze jej czas i nie w głowie jej miłostki, ale bardzo
się myliłem. Kompletnie straciła głowę dla tego chłoptasia oraz
wierzyła w każde jego słowo. Widziałem go raz, ale ten jedyny raz
wystarczył, aby wyrobić sobie opinię o tym oszuście, bo inaczej
nie można go nazwać. Navarro już jako młody chłystek był
przebiegły, zachłanny i niebezpieczny. Rzekomo oświadczył się
Mirandzie, a ona była wtedy taka szczęśliwa . Później
znikł równie szybko, jak się pojawił, a Twoja mama odkryła,
że jest w ciąży. Na początku wszystko było w porządku.
Twierdziła, ze będziesz najpiękniejszym dowodem jej miłości, ale
Guillermo nie dawał znaków życia. Kiedy ta kanalia wreszcie
się odezwała, a Miranda powiedziała mu o dziecku, to stwierdził,
że nie jest jego. A nawet jeśli, to lepiej żeby się go
pozbyła.-mój staruszek znowu zadrżał pod wpływem emocji.-
Cassie...Twoja mama załamała się. Guillermo wyśmiał ją, że
uwierzyła w ślub i pozostałe obietnice. Później urodziłaś
się Ty, ale z Mirandą było oraz gorzej. Miała silną depresję, a
pewnego dnia...znalazłem ją martwą...powiesiła się...-W tym
momencie staruszkowi załamał się głos, a z zaszklonych oczu
poleciały drobne krople łez. Wstałam i uwiesiłam się mu na szyi,
szlochając przy tym rozpaczliwie.
-Dziadku
przepraszam...-wyjąkałam.-Przepraszam za wszystko, to moja
wina!
-Dziecko, to nie Twoja wina.-powiedział i otarł łzy.-Tylko
Ty mi po niej zostałaś, a jedyny winny to Navarro.
Nagle
usłyszałam ciche pukanie. Odwróciłam się i zobaczyłam
Diego ze speszoną miną. Przerzucał wzrok raz na mnie, raz na
dziadka.
-Wybaczcie...nie chciałem wam przeszkadzać, ale muszę
wszystko wyjaśnić i przeprosić Ciebie Ernesto.
-Nie musisz
przepraszać chłopcze.-dziadek machnął ręką.-Już dawno
powinienem był Cię posłuchać. Lepiej żeby Cassie miała
świadomość, w jakim jest niebezpieczeństwie.
Diego był w
lekkim szoku po tym, co usłyszał. No tak, spodziewał się
wycelowanej w niego strzelby.
-Mam nadzieję, że teraz moja
wnuczka inaczej na Ciebie spojrzy.-Ach, ten kochany
staruszek-bezpośredni we wszystkim. Czułam, że moje pliczki wręcz
płoną , toteż zawstydzona spuściłam głowę. Tylko, czemu moje
serce biło tak niespokojnie...
****
Od
kilku tygodni zauważyłem zaskakującą zmianę w zachowaniu Cassie.
Grzecznie ze mną rozmawiała, uśmiechała się i nie widziałem
spojrzenia z cyklu „Idź się zastrzel, mam to gdzieś”. Chyba
opłacało się wyznać prawdę, a gdyby tak...Niee, mogę tylko
pomarzyć...
Załatwiłem wszystkie sprawy na ranczu i zadowolony
wszedłem do domu. Moją uwagę przyciągała Cassie. Stała przed
wejściem do kuchni i coś obserwowała, a raczej podglądała.
Wykonywała przy tym zabawne wygibasy, kręcąc pupą. Miała na
sobie żółtą bluzkę na ramiączka oraz krótkie,
czarne szorty, które kupiłem razem z Agnes. Zatłukę
czarnulkę, że namówiła mnie na te szatańskie fatałaszki.
Jeszcze trochę, a nabawię się nadciśnienia w wieku dwudziestu
pięciu lat.
Stanąłem za moją żoną i z przyjemnością ją
obserwowałem.
-Co tam takiego ciekawego widzisz?-szepnąłem jej
do ucha. Pech chciał, że impetem odskoczyła od drzwi i
oberwałem prosto w brzuch.
-Urocza i agresywna, jak
zawsze-wykrztusiłem.
-Bezczelny i zboczony, jak zawsze-
zasyczała. Nie przeszkadzaj mi. Spadaj, ale już.-Powiedziała
zniżonym głosem, a ja wytrzeszczyłem oczy.
-Zwariowałaś, co
Ty w ogóle wyprawiasz?
-Carlos i Agnes, oni są lepsi niż
brazylijska telenowela-zachichotała.-Masz może popcorn?
-Akurat
mi się skończył, zazwyczaj noszę w kieszeni. Lepiej posuń
tyłeczek.
-Ałaaa...-jęknęła i uderzyła mnie w ramię.
Nie
zwracałem uwagi na grymasy Cassie, bo scena w kuchni była bardziej
intrygująca. Carlos po raz kolejny nagabywał Agnes, a właściwie
próbował skraść jej buziaka. Dziewczyna broniła się jak
mogła, próbując skupić się na przygotowaniu posiłku.
-Agi
kochanie, chodź do mnie. Będę Twoim bohaterem!- blondyn śpiewał
pod nosem. Swoją drogą, z takim głosem na jego miejscu nie
śpiewałbym.
-Na razie jesteś moim koszmarem-czarnulka
zapiszczała.-Nie dałam Ci jeszcze odpowiedzi, więc won z
łapskami!
-Daj buziaka, takiego tyci, tyci. Też może
być-wyszczerzył równo ząbki w uśmiechu.
-Marzyciel! Idź
sobie, bo usłyszysz odpowiedź, ale negatywną!
-Dobra, idę!
Agi
najwidoczniej uwierzyła, że natręt ma taki zamiar, bo natychmiast
przestała zwracać na niego uwagę. Schyliła się i wyjęła z
szafki miseczkę z jakąś zawartością. Niestety Carlos wpadł na
kolejny „genialny” pomysł i na palcach podszedł do
dziewczyny.
-KOCHAM CIĘ!-krzyknął na cały głos chwytając Agi
w pasie. Czarnulka przestraszyła się i podrzuciła do góry
miseczkę, którą trzymała w rękach. Chłopak nie miał
farta, bo cała zawartość wylądowała na jego głowie. Czerwona
papka ściekała mu z włosów, a on stał z głupkowatą miną.
Zszokowana Agnes zasłoniła usta dłonią, a ja z Cassie umierałem
ze śmiechu za drzwiami. Nagle moja ukochana straciła równowagę
i oboje runęliśmy na podłogę w kuchni, tuż pod nogi zakochanych.
Ich mina była bezcenna, a Cassie tym bardziej, bo wylądowałem
głową na jej piersiach.
-Podglądaliście nas?! Diego, jak
mogłeś?-na twarzy Agnes pojawił się grymas.
-Tak, to był jego
pomysł-Cassie wskazała na mnie palcem.-Powiedz mu żeby się
wreszcie ode mnie odkleił!-jęknęła, próbując wyczołgać
się spod mojego ciężaru.
-Mała kłamczucha!-warknąłem.
-Aaa!
Mam was wszystkich dość!-Agi puściły nerwy i złapała się za
głowę.-A Ty pacanie, posprzątaj to!-rzuciła w Carlosa ścierką i
wyszła. Czerwonowłosa w te pędy ruszyła za nią, a ja pozbierałem
się z podłogi. Carlo w dalszym ciągu stał jak posąg i wpatrywał
się w drzwi.
-No, na co czekasz? Sprzątaj-uśmiechnąłem się i
zostawiłem blondyna samego.
W salonie natknąłem się na moją
żonę, która oburzona siedziała na kanapie. Już myślałem,
że znowu zostanę zdegradowany.
-Posłała mnie do diabła. Masz
pojęcie?!-pokręciła głową, rozkładając się na
kanapie.
-Jakieś tam mam i wcale się jej nie dziwię-wzruszyłem
ramionami.
Cassie tylko westchnęła oraz przymknęła oczy.
Usiadłem na przeciwko niej i patrzyłem na jej słodką twarz.
Piękne brązowe oczy z długimi rzęsami. Pełne, malinowe usta i
czerwone włosy, tak samo ogniste, jak jej temperament. Dodać do
tego ponętne ciało i miałem w domu ideał.
-Nudzę
się
-Słucham?-ocknąłem się z
rozmarzenia.
-NU-DZĘ-SIĘ-powtórzyła dobitnie. Nagle w
głowie zapaliła mi się zielona lampka.
-Jedźmy nad
rzekę-wypaliłem, a Cassie spojrzała na mnie, jak na
szaleńca.
-Chcesz jechać nad rzekę? Ze mną?
-Nie, z
Davem-przewróciłem oczami.-Jasne, że z Tobą. Chcesz, czy
nie?
-Ok, mam dość tej klatki. Zaraz wracam!-zerwała się i
pobiegła na górę.
Poszedłem do stajni osiodłać konia,
a moja żona zjawiła się zaskakująco szybko. Przebrała się
dżinsy, a na szyi zawiązała czerwoną chustkę. Nawet włosy
spięła do góry.
-A gdzie mój
wierzchowiec?
-Wybacz, ale chłopcy są w terenie. Pojedziemy na
jednym.
-Co?! A tamten?-podbiegła do boxu, w którym stał
mój nieujarzmiony nabytek.
-Jest piękny.-Patrzyła na
niego, jak zaczarowana, a w oczach miała ogniki zachwytu.
-Zapomnij,
to dzikus. Może zrobić Ci krzywdę, Mike już złamał rękę.
Jedziesz, czy nie?
-Jadę-odpowiedziała naburmuszona. Z gracją
wskoczyła na konia i spojrzała na mnie z góry. Poszedłem w
jej ślady i usiadłem za nią. Odruchowo położyłem rękę na jej
biodrze.
-Zabieraj łapska!
-Przecież muszę jakoś trzymać
wodze, nie mam koni na pilota.
-To trzymaj wodze, a nie mój
tyłek!
-Ależ oczywiście- cmoknąłem i pociągnąłem mocno za
wodze, przez co Cassie jeszcze bardziej przylgnęła do mnie
plecami.
Jechaliśmy w milczeniu, a ja starałem się skupić na
krajobrazie. Zapach Cassie doprowadzał mnie do szaleństwa, a to, że
była tak blisko, wcale mi nie pomagało. Wreszcie dotarliśmy na
miejsce i z ulgą stanąłem na ziemi. Czerwonowłosa od razu
pobiegła nad rzekę, ciesząc się jak małe dziecko. Usiadłem na
brzegu i obserwowałem, jak biega po brzegu i śpiewa coś pod nosem.
Nagle zawróciła w moją stronę i zostałem ochlapany
wodą.
-Rusz się sztywniaku!-jej śmiech zadźwięczał mi w
uszach.
-Chcesz się wykąpać?-uniosłem brwi do góry, a
ona zabawnie zamrugała oczami.
Wstałem z miejsca i powoli
szedłem w kierunku Cassie. Zaczęła się cofać i kręcić
przecząco głową.
-Nie odważysz się. Nie,
nieeeee...!!!
Chwyciłem ją w ramiona i zaciągnąłem do rzeki.
Szamotaliśmy się i oboje wpadliśmy do wody. Pluskaliśmy na
siebie, jak wariaci, a ja zapomniałem o całym świecie. Zdyszani
wyczołgaliśmy się na brzeg i upadliśmy na mokry piasek. Cassie z
uśmiechem na ustach odwróciła się w moją stronę.
-Jednak
Pan Gangsterka nie jest taki sztywny.
-Pan Gangsterka?
-No,
zawsze tak na Ciebie mówię. Taka Twoja ksywa.
-Ja Ci dam
ksywę!-usiadłem na niej okrakiem i zacząłem łaskotać. Wiła się
pode mną ze śmiechu i prosiła abym przestał. W końcu nachyliłem
się nad nią.
-Poczekaj, masz tu coś-powiedziałem.
-Co?!-pisnęła
zaskoczona i zamknęła oczy.
Pomyślałem sobie, że teraz albo
nigdy. Już miałem ją pocałować, ale jakieś cholerne ptaszysko
narobiło hałasu i Cassie poderwała się spychając mnie z
siebie.
-Masz jakiś ręcznik lub koc?-zapytała otrzepując się
z piasku.
-Tak, chodź.
Czerwonowłosa wytarła się i usiadła
obok mnie na kocu. Zapadła nieprzyjemna cisza, ale czułem jej wzrok
na sobie.
-Diego...powiedz mi coś o sobie.
-Słucham?!
-To
znaczy, jeśli możesz. Z resztą nieważne-odwróciła głowę
w drugą stronę.
-Cassie, to nie tak. Po prostu mnie zaskoczyłaś.
Co chciałabyś wiedzieć?- położyłem rękę na jej dłoni.
-Wiesz,
może nie wszystko na raz, ale coś na początek. Jakie było Twoje
dzieciństwo? Gdzie się wychowałeś?
-Trafiłaś na trudny
temat-spuściłem głowę i zacisnąłem pięści.-Ale powiem Ci.
Może nie wszystko, ale w skrócie.-westchnąłem i zebrałem
myśli.-Właściwie, to Las Cruces od zawsze było moim rodzinnym
miastem. Tu się urodziłem, dorastałem i tu zginęła moja
rodzina.-przełknąłem głośno ślinę, a Cassie patrzyła na mnie
z przerażeniem.-Niestety, maiłem pięć lat, kiedy ktoś podpalił
nasz dom. Moi rodzice i starsza siostra... zginęli i tylko ja
ocalałem. Do tej pory zastanawiam się czemu oni. Dlaczego tylko
mnie udało się przeżyć? Wujek zaopiekował się mną, ale zawsze
odczuwałem brak rodziców. Tęskniłem za nimi bardzo. Może
było by lepiej, gdybym razem z nimi zginął tamtej nocy.
-Diego,
nie mów tak!-Cassie chwyciła mnie za ramię, ale speszona
szybko zabrała rękę.-Przecież nie możesz się ciągle zadręczać.
Widocznie, tak miało być.
-Może i masz rację- spojrzałem w
stronę rzeki próbując przypomnieć sobie twarz mamy.
****
Był
wściekły, ponieważ ojciec lekceważył jego zdanie i nie zrobił
nic, aby pozbyć się tej rudej szmaty. Miał wiele okazji i
wystarczyła by chwila....
To była by idealna zemsta za mamę,
którą tak szybko stracił. Czemu ojciec nie pozwalał mu użyć
w cierpieniu? Czemu tak długo zwlekał z wypełnieniem ich
planu?
Brunet zacisnął zęby i z całej siły kopnął krzesło,
które stało na środku pokoju. Nie mógł jej zabić,
ale nikt nie powiedział, że nie może „umilić” wiewiórze
życia. Uśmiechnął się pod nosem, a oczy pojaśniały mu dziwnym
blaskiem. Doskonale wiedział, że Dragona nie ma w domu i zabrał ze
sobą swoich pupilków, Carlosa, Dave'a oraz Alexa. Mike miał
pilnować Cassidy, ale facet z gipsem nie stanowił dla niego żadnej
przeszkody. Z resztą, wystarczyłoby mu żeby nikt nie widział, że
myszkuje przy schodach.
Wszedł do środka i przemknął obok
kuchni. Gadatliwej jędzy nie było, więc miał szczęście. Stanął
na schodach i rozejrzał się dookoła, również było pusto.
Przypomniał sobie, jak wczoraj wiewióra paradowała w butach
na obcasach i postanowił wykorzystać to przeciwko niej. Nie miał
pewności, czy plan się powiedzie, ale musiał zaryzykować. Wyjął
z kieszeni nóż oraz przykucnął przy najwyższym stopniu.
Wystarczyło podwadzić z kilku stron i wystający panel stanowił
doskonałą pułapkę.
Zbiegł po schodach, chowająć się pod
wnęką. Zbliżała się pora obiadowa, więc jego siostrzyczka
powinna zaraz zejść. Usłyszał czyjeś kroki, ale to Agnes weszła
do kuchni. Odetchnął z ulgą, bo faktycznie miał dużo szczęścia.
Kilka sekund dłużej i mogła go przyłapać. Brunet niecierpliwił
się coraz bardziej. Miał wrażenie, że czas stanął w miejscu
nieubłaganie. Nagle usłyszał stukot obcasów i przymknął
oczy, nasłuchując w skupieniu.
-Aaaa!!!-wreszcie usłyszał
krzyk Cassidy, a więc udało się! Jednak poza tym krzykiem nie
usłyszał nic innego. Żadnego huku, żadnego dźwięku
świadczącego, że faktycznie spadła.
Wychylił się ze swojej
kryjówki, a to, co zobaczył na schodach, wbiło go w podłogę.
Dragon trzymał w ramionach przestraszoną dziewczynę i wpatrywali
się w siebie maślanym wzrokiem. Jak to możliwe, że zjawił się
tak nagle?! Miało go nie być!
-Dragon-brunet postanowił
przerwać tę sielankę.
-Czego chcesz, Zack?!-Diego spiorunował
go wzrokiem.
-Chciałem pogadać
-Nie teraz, jestem zajęty.
Cassie mogła zwichnąć nogę-wziął żonę na ręce i poszedł z
nią na górę, nie zwracając uwagi na bruneta.
Zack
dotknął noża, który miał w kieszeni i zadrżał ze złości.
Miał obsesję na punkcie przyrodniej siostry, która wzrastała
z każdym dniem.
-Nie powinieneś pilnować wejścia?-Agnes
pokręciła głową i patrzyła na niego z ironią.
-Wsadź nos w
gary, bo tam jest Twoje miejsce!-odepchnął czarnulkę i wyszedł
trzaskając drzwiami.
Zdążył zrobić kilka kroków i
poczuł, że ktoś gwałtownie odkręca go w drugą stronę, a potem
siarczysty ból w okolicach nosa. Upadł na ziemię i otarł
ręką krew, która sączyła się z nosa.
-Dotknij ją
jeszcze raz, a będziesz zbierał zęby z piachu!-wściekły Carlos
wysyczał w stronę Zacka. Ten podniósł się, mierząc
napastnika wzrokiem.
-Widać, nie tylko w gotowaniu jest
dobra-uśmiechnął się szyderczo.
Tego blondyn nie mógł
znieść i rzucił się z pięściami na Zacka. W kłębach kurzu
było widać, że to Carlo ma przewagę. Na szczęście nadbiegł
Diego i Dave, którzy rozdzielili walczących. Dragon trzymał
szarpiącego się Carlosa, a Dave ledwo żyjącego Zacka.
-Co tu
się ku*wa dzieje?!-wrzasnął Diego.-Co wy wyprawiacie?! Carlo
uspokój się, bo sam Ci zęby wybiję.
-Ta łajza obraziła
i uderzyła Agnes!-blondyn krzyczał w amoku.
-Nie uderzyłem
jej...tylko popchnąłem...A to, że jest gar-kuchtą, to chyba
wszyscy wiemy.-powiedział ledwo przez spuchniętą wargę.
-Licz
się ze słowami Zack!-Dragon zwrócił mu uwagę.-Jeśli
jeszcze raz usłyszę z Twoich ust coś na temat Agnes, to sam
osobiście skopię Ci dupę. Zrozumiałeś?!
Brunet spojrzał na
niego drwiąco.
-Carlo uszkodził Ci słuch?! Odpowiedz
szefowi!-Dave szturchnął
chłopaka.
-Zrozumiałem-odburknął.
-Świetnie! W takim
razie, Ty Carlos pojedziesz do Ernesto,ja teraz nie mogę. A Ty -
zwrócił się do Zacka.-Zrób coś ze sobą, bo
wyglądasz, jak śmieć.
Szatyn i blondyn rozeszli się, a Dave
puścił Zacka, który z powrotem wylądował na ziemi.
-Jesteś
zerem-powiedział mu na odchodne oraz zostawił samego.
-Zapłacicie
mi za to wszyscy-szepnął sam do siebie.-A w szczególności
Twoja ruda suka Dragonie.
Jeśli myślicie, że Zack odpuścił
sobie zemstę na Cassie, to grubo się mylicie. Brunet już po kilku
dniach knuł kolejny perfidny plan. Opuchlizna z twarzy trochę mu
zeszła, ale limit złości przekraczał każdą skalę. Siedział w
stajni i zastanawiał się, co tym razem mógłby zrobić.
Spojrzał w stronę czarnego araba i dostał olśnienia. Przecież
Cassidy uwielbia jeździć konno! A ten diabeł będzie świetnym
narzędziem pomocy. Co prawda, można już było do niego podchodzić,
lecz żadna jazda nie wchodziła w grę. Dodatkowo sprzyjała mu
sytuacja, bo Cassie uprosiła Dragona o więcej swobody i chłopcy
nie chodzili za nią krok w krok.
Pobiegł szybko na górę
i zatrzymał się przed pokojem wiewióry. Wstrzymał oddech i
wreszcie zapukał, a w odpowiedzi usłyszał ciche „Proszę”.
Wszedł do środka i zobaczył, że jego siostra siedzi na łóżku
oraz czyta.
-Zack, co Ty tu robisz?
-Wiesz... pomyślałem
sobie, że...że się nudzisz i...i może chciałabyś pojeździć
konno.
Czerwonowłosa uśmiechnęła się i klasnęła w ręce z
zachwytu.
-Jasne, że tak! Świetny pomysł!
-Więc chodź.
Szli
oboje w milczeniu, a w głowie Zacka mnożyły się zwyrodniałe
scenariusze. Przepuścił Cassie przodem i zaprowadził do boxu, w
którym czyhało niebezpieczeństwo.
-Oto Twój
towarzysz.
-Wow, ale jest śliczny-dziewczyna pogłaskała
zwierzaka.-Ale Diego coś mówił, że nie wolno na nim
jeździć. Jesteś pewny?
-Oczywiście. Wszystko z nim ok. Chyba
nie chcesz zmarnować takiej okazji?- zapytał, a z jego twarzy nie
schodził złośliwy uśmieszek.
-No...nie-zawahała się.-Dobrze,
wyprowadź go.
-Już się robi!
Brunet miał problemy z
wyprowadzeniem zwierzaka, bo ten zrobił się niespokojny. W końcu
udało mu się, ale Cassie w dalszym ciągu miała niepewną
minę.
-No wskakuj!-ponaglił dziewczynę.
Po namyśle
usadowiła się na grzbiecie konia, lecz nie zauwarzyła, jak Zack
chwycił za bat i uderzył nim wierzchowca, który dostał
furii.
Koń jak oszalały wybiegł z piszczącą Cassie, a krzyki
dziewczyny było słychać chyba w całej okolicy. Carlos i Diego
właśnie szli w kierunku stajni, ale odskoczyli na bok, widząc
pędzącą bestię. W oddali usłyszeli jedynie „Ratunku!”.
-Powiedz,
że to nie była Cassie-Diego ledwo wyjąkał.
-To była
wrzeszcząca Cassie, bardzo...bardzo...wrzeszcząca
Cassie.
-Jezu!-szatyn poderwał się na równe nogi i
pobiegł do stajni. Na miejscu wpadł na Zacka i od razu domyślił
się, że to jego sprawka.
-Ty gnido!-chwycił bruneta za
kołnierz, przyciskając do ściany.-Zrobiłeś to
celowo!
-Dragon...niee! To, nie tak!-Zack próbował się
tłumaczyć.-Ona sama chciała, a ja nie wiedziałem, że ten
koń...
-Czego ku*wa nie wiedziałeś?! Urodziłeś się wczoraj,
czy co?!-wrzasnął i wymierzył chłopakowi cios w brzuch. Ten
jęknął i zwinął się w kłębek.
Na miejsce dobiegł Carlos i
odciągnął Diega od winowajcy.
-Zostaw to ścierwo! Trzeba
znaleźć wiewiórę, zanim będzie z niej naleśnik- pouczył
przyjaciela.
-Wiem, ale...co robić?!-przetarł ręką
włosy.-Cholera, chyba trzeba się rozdzielić. Tak, tak trzeba
zrobić!.
-Nie musisz nic robić!-Nagle usłyszał głos żony i
odwrócił się w stronę, z której dobiegał.
Zobaczył
uśmiechniętą Cassie, która siedziała na koniu i głaskała
jego czarną grzywę, a sam zwierzak kręcił głową z zachwytu.
Wszyscy wokół stali i przyglądali się z niedowierzaniem, że
kruchej dziewczynie udało się zapanować nad bestią. Diego zbladł
na twarzy i dalej nie wierzył, że widzi swojego skarba
całego.
-Zobacz jaki jest śliczny i kochany-czerwonowłosa nie
mogła powstrzymać zachwytu.
-Cassie...ale jak Ty...-szatyn
jąkał się.
-Po prostu, ciągnie swój do swego!-skwitował
Carlos, ale Agnes nadepnęła mu na nogę.
-Będzie się wabił
Książę. Może być mój? Diego proszę, bardzo proszę-Cassie
patrzyła na męża błagalnym wzrokiem.
-No księciuniu, daj jej
tego jurnego księcia!-wyparował Carlo, ale po raz kolejny dostał
kuksańca od Agi.
-Dobrze, jest Twój- Dragon wymamrotał
odpowiedź pod nosem
Czerwonowłosa zeskoczyła z konia i
podbiegła do męża.
-Dziękuję-dała mu buziaka w policzek oraz
poszła zaprowadzić swojego pupila do stajni.
Całe zamieszanie
opadło i pracownicy zabrali się z powrotem do swoich obowiązków.
Cassie i Agnes wracały do domu pod rękę, żywo o czymś
dyskutując, a panowie podążali za nimi. Zack znowu został sam.
Siedział w kącie i dławił się swoją nienawiścią. Teraz już
wiedział, że będzie musiał zaatakować w inny sposób. W
taki, że nikt nie będzie się tego spodziewał...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz