poniedziałek, 18 lutego 2013

Epilog


8 miesięcy później
Kiedy wróciłam do domu z pierwszym zdjęciem USG, które potwierdzało mój odmienny stan, wszyscy zwariowali. W ogóle nie miałam świętego spokoju, bo Diego razem z Agnes pilnowali mnie na każdym kroku. Pajac nie darował sobie uszczypliwości i raz wypalił, że założymy zespół, bo przypominam perkusję. Odcięłam się mu od razu mówiąc, iż zamilknie na wieki, gdy skasuję mu głowę talerzami.

Dragon spisywał się wzorowo do jakiegoś 6 miesiąca, gdyż dosłownie nosił mnie na rękach, ale później nie dawał rady. Natomiast muszę się pochwalić, że doszliśmy do kompromisu-Pan Gangsterka dzielił się swoją ulubioną, gorącą czekoladą. Odkąd zaszłam w ciążę, nie mogłam się bez niej obyć. Nawet teraz siedziałam na bujanym fotelu, czekając na smakowity napój. Myślę, że maluszek pod moim sercem bardziej się o niego dopominał. Wreszcie Diego kopnął drzwi nogą oraz postawił na stoliku tacę ze szklanką.
-To będzie chłopak-wziął się pod boki, pękając z dumy.-Zobaczysz.
No tak, nie chcieliśmy znać płci aż do porodu.
-Skąd wiesz?
-Lubi czekoladę i ma facet krzepę.
-Może to dziewczynka-pogładziłam delikatnie zaokrąglony brzuszek.
-W takim razie temperament ma po Tobie-zamrugał chytrze brwiami.
Gdybym nie miała ograniczonego pola manewru, to już dawno bym go znokautowała.
-Pomóż mi wstać-wyciągnęłam do niego rękę.-Chcę zejść na dół i rozruszać kości. Bolą mnie plecy.
-Może powinniśmy zrobić dodatkowe badania?-znowu zaczął panikować.
-Ile razy mam Ci powtarzać, żebyś nie przesadzał? I przestań mówić w liczbie mnogiej, to irytujące!
-Skarbeńku...-zrobił maślane oczka.
-To już na mnie nie działa, Montalvo.
Doszłam do schodów, lecz poczułam silny skurcz łapiąc się poręczy.
-Co się dzieje?-szatyn doskoczył do mnie w sekundę.-Kochanie, nie zdążyłaś do łazienki?-popatrzył na kałużę między moimi nogami.
-Nie...-zachwiałam się.-To już...
-Co?!-wpadł w popłoch.-Carlos, rodzę!-zbiegł ze schodów, wpadając na blondyna, który niósł miseczkę wypełnioną po brzegi prażynkami.
-Stary, co jest?
-Słyszałeś?! Rodzę!-potrząsnął nim.
-Agnes, Diego rodzi.
Co oni wyprawiają?! Gdzie w tym wszystkim ja?!
-Miałeś nie pić z rana-czarnulka wszyła z kuchni, podciągając rękawy bluzki.
Przestraszyła się jak zobaczyła, że trzymam się za brzuch bliska płaczu.
-Rany boskie! Jedziemy do szpitala!-popchnęła Dragona, który w końcu się otrząsnął.
Sądziłam, że niepotrzebnie wszczęłam alarm, lecz bóle nasiliły się w aucie. Agnes i mój mąż trzymali mnie za ręce, co akurat wcale nie pomagało. Krzyczałam dwa razy głośniej.
-Kochana oddychaj, a wszystko będzie dobrze. Oddychaj głęboko tak, jak ja-panna Robinson zademonstrowała.
-A co niby robię?! Przestań to powtarzać, bo dziecko Cię znienawidzi!
-Nie prawda, jestem jego ciocią. Hej, maluchu-zagadała do brzuszka.
-Aaa!!!
-No dobra, nie odzywam się.
-To naprawdę tak boli?-Diego skrzywił się.
Wyglądał na zupełnie zagubionego.
-Nie! Krzyczę dla relaksu!-warknęłam.-Niech on jedzie szybciej!
-Chcesz zgubić dzieciaka po drodze?!-Carlo rzucił przez ramię.
Łapałam desperacko powietrze, a pot spływał mi po czole. Przez zamglone oczy zobaczyłam, że wjeżdżamy na szpitalny parking...

****
Tak się bałem, że Cassie i dziecku może stać się coś złego, aż zapowietrzyłem się na widok pielęgniarki. Zacznę od tego, iż w ogóle mi się nie spodobała. Naturalnie nie przyszedłem na randkę, ale ta kobieta gapiła się na nas jak na samo zło. Czerwonowłosa siedziała na wózku, jęcząc wniebogłosy, a mi krew odpływała z mózgu.
-Moja żona rodzi, niech pani coś zrobi!
-Pierwsze dziecko?-zapytała z wrednym uśmieszkiem na twarzy.
Co za głupie pytanie. Ja nie pytam, ile ona ma dzieci.
-Tak-mruknąłem ozięble.
-Widać. Jak często są skurcze?
No nie, stoperem miałem mierzyć?!
-Kochanie, pani pyta o skurcze.
-Powiedz, że nieustanne!-zapiszczała.
-W porządku, zabieram pana żonę. Lekarz zaraz się zjawi-zabrała mojego skarba i zniknęła za drzwiami sali.
Usiadłem na krześle, bo całkiem straciłem orientację. Po kilku minutach do pomieszczenia, w którym przebywała Cassie, wszedł mężczyzna w białym kitlu. Wtedy głośna syrena zawyła mi w głowie. Stanąłem na baczność, a Carlo obok mnie.
-On ma zaglądać mojej żonie między nogi.
-Daj spokój, przecież nie robi tego dla przyjemności.
Nie ma to jak najlepszy przyjaciel Cię pocieszy. Śmiać się, czy płakać?
Nagle ze środka wyszedł ten facet, co wcześniej.
-Pan jest ojcem?-zapytał przyjemniejszym tonem, niż siostra Helga.
-Tak, tak.
-Radziłbym towarzyszyć małżonce-kiwnął głową w stronę sali.
-Przysięgam, że go zabiję jak tu nie przyjedzie!-chyba wszyscy słyszeli wrzask ognistowłosej.
Na pewno chodziło jej o mnie. Nie został mi zbyt duży wybór, więc wbiegłem tam.
Spojrzałem w oczy, które tak pokochałem, splatając nasze dłonie i zaczęło się...
****
Dochodziła późna nocna godzina, kiedy głowa brunetki opadła swobodnie na ramię Carlosa. Chłopka też prawie usypiał i nie przeszkadzało mu jasne światło na korytarzu.
-Dlaczego to tak długo trwa?-powiedział sam do siebie.
Agnes poruszyła się nieznacznie, rozbudzając się na dobre.
-Nadal nic?
Rubio pokręcił przecząco głową. Podniósł się z krzesła, maszerując w tą i z powrotem . Zatrzymał się przy automacie z kawą, wrzucając kilka drobnych monet. W tym samym czasie z sali wyszedł zadowolony szatyn. Na jego widok czarnulka poderwała się nerwowo, a blondyn zapomniał zabrać kubeczek z kawą.
-Możecie wejść na chwilkę-wpuścił przyjaciół do środka.
Para z lekką obawą podeszła do łóżka, na którym leżała zmęczona, lecz szczęśliwa mama. W ramionach trzymała małe zawiniątko, z którego dochodziły zabawne dźwięki.
-Podobny do Dragona-Carlo stwierdził na pierwszy rzut oka.
-To dziewczynka-Diego zachichotał, całując Cassie w czoło.
-Jak jej dacie na imię?-Agi zapytała z ciekawości.
-Rozważałam jedną opcję-czerwonowłosa przygryzła dolną wargę.-Alyson.
Szatynowi odebrało mowę, bo we wspomnieniach przywołał obraz swojej mamy. Dając córce imię po babci, już na zawsze zachowałby ją w pamięci.
-Niech będzie Alyson.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz