poniedziałek, 18 lutego 2013

XXIII Ile wystarczy sił


Rozbudził się wreszcie i poczuł rozdzierający ból, który przebiegł od karku wzdłuż całego kręgosłupa. Coś uniemożliwiło mu otworzyć oczy oraz krępowało najmniejszy ruch. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny. Wywnioskował, że musi znajdować się w piwnicy. Posadzka, na której siedział była zimna i wilgotna. Powoli przypominał sobie wcześniejsze wydarzenia. Był z Agnes w miasteczku, świetnie się bawili. Poszedł na papierosa...Wtedy stracił kontakt z rzeczywistością. Nie widział, kto go zaatakował, ale ostatnia rzecz o jakiej pomyślał przed utratą świadomości, to czarnowłosa dziewczyna o promiennym uśmiechu...
Carlos zaczął się denerwować, wokół otaczała go tylko ciemność. Gdyby mógł ściągnąć opaskę z oczu, to przyjrzałby się melinie, na którą był skazany. Instynktownie wyczuwał czyjąś obecność, ale nie miał pewności. Chciał zobaczyć twarz wroga, zmierzyć się z nim. Nie bał się, przecież nigdy nie był tchórzem. Z nie takich tarapatów wychodził cało.
Znowu usłyszał głośne szmery, a złość rozsadzała go od środka.
-Kim jesteś?! Boisz się, że Cię rozpoznam?! Pie*dolony cykor!-szamotał się, ale ani trochę nie poluzował węzłów. No odezwij się!!!
Głośny i szyderczy śmiech odbił się echem od brudnych ścian.
-Nie mogłem się doczekać, kiedy się obudzisz-nieznajomy przemówił.
Głos wcale nie był taki tajemniczy, jak mogło się wydawać. Rubio znał go doskonale i nienawidził odkąd pamiętał. Teraz zabiłby Zack'a Navarro bez mrugnięcia okiem, gdyby tylko się uwolnił.
-Zdradziecka szuja! Od samego początku wiedziałem, że z Tobą jest coś nie tak! Zapłacisz mi za to!
Zamiast odpowiedzi, znowu rozległ się śmiech przepełniony jadem. Blondyn czuł się jak zwierze złapane w potrzask, w dodatku przez niedoświadczonego myśliwego. W końcu młody Navarro był lękliwym smarkaczem, ledwo potrafił utrzymać broń w ręku. Jakim cudem zacieśnił pętlę wokół najlepszego przyjaciela Dragona? Nie mógł działać sam, to nie mieściło się w głowie. Głupi Zackie intrygantem?! Absurd! Ktoś nim odpowiednio sterował, ale kto?
Brunet zdarł gwałtownie opaskę z oczu Carlo, a ten uchylił powieki. Faktycznie zaciągnęli go do piwnicy, która przypominała siedlisko dla szczurów. Na suficie tliła się żarówka, której światło z trudem przebijało się przez mrok. Po rogach zwisała pajęczyna, a w kącie leżały połamane deski.
Blondyn przeniósł wzrok na swojego oprawcę. Przyjemność mogło mu jedynie sprawić naplucie w twarz tej małej gnidzie.
-Tęskniłeś!? Bo ja cholernie-chłopak ukucnął, krzywiąc się nieznacznie.-Zobacz, co mi zrobiłeś-wskazał blizny na policzku.
W porównaniu z lewym okiem, szramy raczej nie stanowiły problemu. Powiek wciąż był sina i nie mógł jej otworzyć.
-Bardzo żałuję...-Carlos wymruczał posępnie.-Że Cię nie zabiłem...
Zack wpadł w szał, wymierzając mężczyźnie cios, w który włożył całą swoją nienawiść. Nie usłyszał żadnego jęku, świadczącego o bólu. Rubio odwrócił głowę, a rozciętej wargi poleciała strużka krwi.
-Nadal bijesz jak baba-wycedził przez zaciśnięte zęby.
Wywołał tym kolejną falę agresji. Syn mafioza w napadzie furii kopał go w brzuch i w żebra. Ciosy padały na przemian, a Carlo po chwili przestał czuć. Zupełnie, jakby jego dusza oddzieliła się od ciała. Myśli poszybowały ku Agi, bo ona był najważniejsza. Gdzie się podziewała? Jeśli ją schwytali, to była w jeszcze większym niebezpieczeństwie niż on.
Skulił się w kłębek, głowa opadła na cuchnącą podłogę i wypluł krew wymieszaną ze śliną.
-Co zrobiłeś z Agnes?-musiał zapytać.
Wówczas Zack wpadł na obrzydliwy pomysł. Nie mógł przewidzieć, iż uwięziony mężczyzna pomyśli, iż jego dziewczyna też została porwana. Natrafiła się idealna okazja, by się zemścić podwójnie. Dlatego nie zamierzał wyprowadzać go z błędu.
-Twoja dziwka sprawdzi się w innym fachu niż gotowanie. Do tego akurat nie potrzebuje specjalnych umiejętności-wybuchł niekontrolowanym śmiechem.
-Tknij ją, a Cię zabiję! Pożałujesz!
-Doprawdy?-szturchnął leżącego nogą.-Wkrótce będziesz miał towarzystwo i zaczniemy prawdziwą zabawę.
Carlo nie zdążył odpowiedzieć, bo drzwi zaskrzypiały i po chłopaku nie było nawet śladu. Klamka opadła ciężko, a klucz zachrobotał w zamku. Najgorsze maiło dopiero nastąpić...

****
Nie wiem czemu, ale wydawało mi się, że czas zatrzymał się w miejscu. W całym domu panowała cisza jak makiem zasiał. Kiedyś byłoby to nierealne, zwłaszcza w obecności Pajaca. Nawet goście, którzy nas odwiedzali czuli się tak, jakby trafili w sam środek trąby powietrznej. Teraz, jedyne wyraźne odgłosy, to bicie własnego serca lub kroki na korytarzu.
Powoli traciłam cierpliwość, a dałam Agnes wystarczająco dużo czasu do namysłu. Jeśli będzie dłużej dumała, to przyślą jej Carlosa w kawałkach jako prezent pod choinkę. Owiniętego w papier z bałwankami. Co ona sobie wyobraża?! Czy tylko ja się martwię o jej faceta?!
Moje nerwy zamieniły się jeden, zszargany kłębuszek. Ruszyłam energicznie do drzwi, a one...same na mnie wpadły?! Złapałam się za nos, jęcząc histerycznie, bo porządnie oberwałam.
-Cassie, strasznie Cię przepraszam. Wszystko w porządku?-Agi głaskała mnie po głowie, odgarniając włosy z twarzy.
Świetne podziękowanie! Ja się poświęcam, a ona próbuje dokonać morderstwa. Naprawdę wykazała się dziewczyna.
-Chcesz ubiec mojego tatusia? Od razu zamów kuriera, nie będę musiała uciekać.
-To nie było zabawne-naburmuszyła się.-Przecież przeprosiłam i na szczęście nie leci Ci krew. Poza tym, miałam przyjść, czyż nie?
-Zdecydowałaś się?!-nadzieja wstąpiła we mnie na nowo.
-Można tak powiedzieć-spuściła wzrok.
-Czyli? Bo nie bardzo rozumiem-zmarszczyłam brwi.
-Nie jestem przekonana, czy Diego nie powinien wiedzieć-powiedziała drżącym głosem.
-Oszalałaś!!!-przesadziłam z krzykiem i szybko zniżyłam głos.-Dociera coś do Ciebie?! Diego wszystko zniszczy! Ile razy mam Ci to powtarzać?! Daj mi konkretną odpowiedź, tak lub nie!
Czarnulka zacisnęła palce na spódnicy.
-Dobrze, zgadzam się.
Moje modlitwy zostały wysłuchane!
-Tylko nie dziś!-zaznaczyła.
Znowu jakiś dylemat? Trudno się z nią dogadać.
Westchnęłam ciężko i usiadłam obok Panny Gaduły.
-Po raz pierwszy występuje przeciwko Diego. Muszę to jakoś poukładać, bo czuję się okropnie. Chcę ocalić Carlosa i Twoje argumenty trafiły do mnie-przerwała na moment, poprawiając odruchowo włosy.-Posłuchaj, muszę poszukać klucza od kłódki, bo już ponad rok nie używamy tamtej bramy. Były problemy z przejazdem, czy coś. Odpięłam zbyteczny balast do breloczka, który zawsze noszę. Jutro o 23:00 spotkamy się przed wyjściem z kuchni, ponieważ tamten teren nie jest tak strzeżony. Chłopcy skupią się głównym wjeździe, a my przemkniemy na tyły. Nie myśl sobie, że to tak fajnie brzmi. Nawet tam strażnik może zbłądzić, więc nie ciesz się za bardzo. No dobra-podniosła się.-Idę przygotować kolację. Nie będziemy głodzić Twojego dziadka.
Nie wiem jak Wy, ale mnie zatkało. Nie jestem może wymagająca, bo właściwie chciałam usłyszeć tylko odpowiedź. Natomiast Agnes opracowała cały plan. Zaimponowała mi, bo pewnie sama miałabym spory problem, przecież nie znam tej twierdzy. Przeważnie poruszałam się w obrębie ogrodu, stajni, a w sadzie byłam raz. Dlatego musiałam zaufać mojej przyjaciółce...
Noc zapadła nad Las Cruces, jednak sen nie przychodził. Siedziałam po turecku na łóżku, patrząc na srebrny księżyc. Może szukałam odpowiedzi, czy dobrze postępuję? Trudno było się skupić, czując na plecach palący wzrok Dragona. Zaczął jeździć po nich palcem, aż dostałam dreszczy.
-Skarbeńku, co się dzieje?-poczułam jego nagi tors i oparłam na nim głowę.
-Martwię się o Carlosa-odpowiedziałam cicho.
W sumie nie skłamałam, ale i tak miałam wyrzuty sumienia.
-Znajdę go, zobaczysz-musnął moją szyję.
Czy pamiętam, o czym dalej rozmawialiśmy? Niekoniecznie, bo kiedy zamknął mi usta pocałunkiem, to nie byłam w stanie pozbierać myśli. Nasze ciała połączyły się w jedność, a ja chciałam zachować ogarniającą mnie rozkosz na zawsze. Zupełnie, jakbym się z nim żegnała...
Od rana siedziałam na wielkiej, tykającej bombie. Straciłam apetyt i kręciłam się po salonie. Panna Robinson o mało nie użyła swojego mopa, tak ją zdenerwowałam. Dziadek też coś podejrzewał, bo dopytywał się, czy nie miałabym ochoty na szczerą rozmowę. Z kolei mój mąż ulotnił się wraz ze wschodem słońca.
O 20:00 pobiegłam do starego pokoju, który wcześniej zajmowałam. Wygrzebałam spod łóżka czarne dresy i przebrałam się. Włosy zebrałam w warkocz, a potem zeszłam do kuchni. Dragon jeszcze nie wrócił, ale przygotowałam dla niego historyjkę, gdyby wypytywał. Alexa musiał zabrać ze sobą, ale Mike sprawdził, co porabiam. Później wyszedł na zewnątrz dopilnować pozostałych. Po raz setny zerknęłam na zegarek, od wypadu dzieliły mnie dwie godziny.
Zjadłam lody i najwyraźniej usnęłam. Ktoś szarpnął moje ramię, więc ocknęłam się. Agi stała w ciszy, ubrana na czarno.
-Już czas, idziemy.
Kiwnęłam głową i wymknęłyśmy się na zewnątrz. Noc była chłodna, a gwiazdy migotały radośnie na niebie. Sceneria nie zapowiadała nieszczęścia, lecz zdawałam sobie sprawę, z kim mam się spotkać.
Szłam ostrożnie za czarnulką, która pobiegła do ławki oraz wyjęła spod niej strzelbę. Za dużo filmów się naoglądała.
-Na cholerę Ci strzelba?!-wyszeptałam.
-Na wypadek, gdybyśmy wpadły. Mówiłam Ci o strażnikach-wytłumaczyła, mierząc do mnie jak do celu.
Niby wszystko się zgadzało, poza małym szczegółem.
-Na mózg Ci padło?! Chcesz strzelać do swoich?! Po drugie, trzymasz odwrotnie-zabrałam jej broń, odkładając z powrotem na miejsce.-Prowadź!
Przeszłyśmy przez ogród i znalazłyśmy się na tyłach posiadłości. Ciężko oddychałam, nieustannie nasłuchując, czy ktoś się nie zbliża. Minęłyśmy terytorium „El Tesoro”, gdzie chłopcy strzelali do butelek. Zauważyłam z daleka ogrodzenie, ale Agi popchnęła mnie w krzaki i sama też w nich wylądowała. Zrozumiałam dopiero, gdy jakiś mężczyzna ominął naszą kryjówkę. Ostre kolce wbijały mi się w pośladki, aż miałam ochotę krzyknąć.
Odczekałyśmy 10 minut dopóki teren nie był czysty.
-To był Marcos, zawsze się tu plącze-odezwała się, kiedy zatrzymałyśmy się przed rozwalającą się bramą.
Gruby, metalowy łańcuch spięty mosiężną, zardzewiałą kłódką bronił wstępu. Panna Gaduła wyjęła klucz, a potem usiłowała go przekręcić.
-Szybciej!-niecierpliwiłam się.
-Robię, co mogę! Nie widzisz, że to staroć?!
W napięciu patrzyłam, jak po kolejnej próbie zamek ustępuje, a łańcuch zsuwa się na ziemię. Pchnęłam żelazne wrota i ruszyłam prędzej do drogi. Nie oglądałam się za siebie, już nie było odwrotu. Musiałam biec ile wystarczy sił, żeby zdążyć przed północą. Potknęłam się kilka razy, ale wierzyłam, że mi się uda. Przed samym skrzyżowaniem przewróciłam się, ścierając skórę na nadgarstku. Nie było czasu na żale, skoro dotarłam w wyznaczony punkt.
Rozejrzałam się wokół, ale nikogo nie było. Nagle gałąź załamała się i podskoczyłam do góry ze strachu. Nadal nikt się nie pojawił, toteż stałam z wytrzeszczonymi oczami. W końcu nieznana postać przecięła drogę, podchodząc w moją stronę.
-Brawo! Postarałaś się!
-Zack?!
Tylko tyle wykrztusiłam, bo ktoś złapał mnie za włosy, przykładając do ust śmierdzącą szmatę. Straciłam kontrolę nad własnym ciałem. Stałam się taka senna...

****
-Co zrobiłaś?!-powietrze przeciął odgłos uderzenia.
Nie sądziłem, że nadejdzie dzień, w którym podniosę rękę na Agnes. Zaliczę go do najgorszych w moim życiu, bo mnie bolało bardziej.
Siedziała z odwróconą głową, a po zaczerwienionym policzku spłynęła łza. Nie odważyła się spojrzeć mi w oczy, pewnie żałowała. Dlaczego w najważniejszym momencie zabrakło jej rozumu?!
-Nigdy Ci nie wybaczę, że mnie zdradziłaś! Ufałem Ci jak rodzonej siostrze, a Ty co ku*wa myślałaś?!
-Chciałam pomóc-zaszlochała.
-Komu, ku*wa!
-Diego!-Ernesto stanął w obronie czarnulki.-To nie jej wina. Znasz Cassidy, jak zwykle postawiła na swoim.
-Ale ona pozwoliła na ucieczkę! Zna zasady panujące w tym domu, a zachowała się jak kretynka!
-Przepraszam...
-W dupie mam Twoje przeprosiny! Jesteś pieprzoną egoistką, bo nie dość, że nie pomogłaś Carlosowi, to jeszcze złożyłaś zamówienie na drugą trumnę!
-To nie prawda!-potrząsnęła głową, chowając twarz w dłoniach.
-Prawda! Przyczynisz się do ich śmierci!
-Nie!!!
-Dość!!!-Evans zmroził mnie wzrokiem.-Nie wyżywaj się na tej biednej dziewczynie za głupotę mojej wnuczki. Jestem odpowiedzialny za całe to zamieszanie. Namnożyłem Ci wyłącznie problemów. Źle zrobiłem, proponując Ci ślub z Cassie.
-Odpuść, bo wiesz, że nie to miałem na myśli. A Ty!-wrzasnąłem na Agnes.-Masz i napatrz się!-rzuciłem jej pod nogi łańcuch, który zdjęła z bramy.
-Szefie!-Alex wbiegł, krzycząc wniebogłosy.-Mamy trop!
-Świetnie, zbierz ludzi. Wiesz, gdzie jest broń, a Mike niech obstawi dom. Nikt nie ma prawa tu wejść, ani stąd wyjść!
Nadszedł czas konfrontacji z panem Navarro...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz