Rozbudził
się wreszcie i poczuł rozdzierający ból, który
przebiegł od karku wzdłuż całego kręgosłupa. Coś uniemożliwiło
mu otworzyć oczy oraz krępowało najmniejszy ruch. W powietrzu
unosił się zapach stęchlizny. Wywnioskował, że musi znajdować
się w piwnicy. Posadzka, na której siedział była zimna i
wilgotna. Powoli przypominał sobie wcześniejsze wydarzenia. Był z
Agnes w miasteczku, świetnie się bawili. Poszedł na
papierosa...Wtedy stracił kontakt z rzeczywistością. Nie widział,
kto go zaatakował, ale ostatnia rzecz o jakiej pomyślał przed
utratą świadomości, to czarnowłosa dziewczyna o promiennym
uśmiechu...
Carlos zaczął się denerwować, wokół
otaczała go tylko ciemność. Gdyby mógł ściągnąć opaskę
z oczu, to przyjrzałby się melinie, na którą był skazany.
Instynktownie wyczuwał czyjąś obecność, ale nie miał pewności.
Chciał zobaczyć twarz wroga, zmierzyć się z nim. Nie bał się,
przecież nigdy nie był tchórzem. Z nie takich tarapatów
wychodził cało.
Znowu usłyszał głośne szmery, a złość
rozsadzała go od środka.
-Kim jesteś?! Boisz się, że Cię
rozpoznam?! Pie*dolony cykor!-szamotał się, ale ani trochę nie
poluzował węzłów. No odezwij się!!!
Głośny i
szyderczy śmiech odbił się echem od brudnych ścian.
-Nie
mogłem się doczekać, kiedy się obudzisz-nieznajomy
przemówił.
Głos wcale nie był taki tajemniczy, jak mogło
się wydawać. Rubio znał go doskonale i nienawidził odkąd
pamiętał. Teraz zabiłby Zack'a Navarro bez mrugnięcia okiem,
gdyby tylko się uwolnił.
-Zdradziecka szuja! Od samego początku
wiedziałem, że z Tobą jest coś nie tak! Zapłacisz mi za
to!
Zamiast odpowiedzi, znowu rozległ się śmiech przepełniony
jadem. Blondyn czuł się jak zwierze złapane w potrzask, w dodatku
przez niedoświadczonego myśliwego. W końcu młody Navarro był
lękliwym smarkaczem, ledwo potrafił utrzymać broń w ręku. Jakim
cudem zacieśnił pętlę wokół najlepszego przyjaciela
Dragona? Nie mógł działać sam, to nie mieściło się w
głowie. Głupi Zackie intrygantem?! Absurd! Ktoś nim odpowiednio
sterował, ale kto?
Brunet zdarł gwałtownie opaskę z oczu
Carlo, a ten uchylił powieki. Faktycznie zaciągnęli go do piwnicy,
która przypominała siedlisko dla szczurów. Na suficie
tliła się żarówka, której światło z trudem
przebijało się przez mrok. Po rogach zwisała pajęczyna, a w kącie
leżały połamane deski.
Blondyn przeniósł wzrok na
swojego oprawcę. Przyjemność mogło mu jedynie sprawić naplucie w
twarz tej małej gnidzie.
-Tęskniłeś!? Bo ja cholernie-chłopak
ukucnął, krzywiąc się nieznacznie.-Zobacz, co mi zrobiłeś-wskazał
blizny na policzku.
W porównaniu z lewym okiem, szramy
raczej nie stanowiły problemu. Powiek wciąż był sina i nie mógł
jej otworzyć.
-Bardzo żałuję...-Carlos wymruczał posępnie.-Że
Cię nie zabiłem...
Zack wpadł w szał, wymierzając mężczyźnie
cios, w który włożył całą swoją nienawiść. Nie
usłyszał żadnego jęku, świadczącego o bólu. Rubio
odwrócił głowę, a rozciętej wargi poleciała strużka
krwi.
-Nadal bijesz jak baba-wycedził przez zaciśnięte
zęby.
Wywołał tym kolejną falę agresji. Syn mafioza w
napadzie furii kopał go w brzuch i w żebra. Ciosy padały na
przemian, a Carlo po chwili przestał czuć. Zupełnie, jakby jego
dusza oddzieliła się od ciała. Myśli poszybowały ku Agi, bo ona
był najważniejsza. Gdzie się podziewała? Jeśli ją schwytali, to
była w jeszcze większym niebezpieczeństwie niż on.
Skulił się
w kłębek, głowa opadła na cuchnącą podłogę i wypluł krew
wymieszaną ze śliną.
-Co zrobiłeś z Agnes?-musiał
zapytać.
Wówczas Zack wpadł na obrzydliwy pomysł. Nie
mógł przewidzieć, iż uwięziony mężczyzna pomyśli, iż
jego dziewczyna też została porwana. Natrafiła się idealna
okazja, by się zemścić podwójnie. Dlatego nie zamierzał
wyprowadzać go z błędu.
-Twoja dziwka sprawdzi się w innym
fachu niż gotowanie. Do tego akurat nie potrzebuje specjalnych
umiejętności-wybuchł niekontrolowanym śmiechem.
-Tknij ją, a
Cię zabiję! Pożałujesz!
-Doprawdy?-szturchnął leżącego
nogą.-Wkrótce będziesz miał towarzystwo i zaczniemy
prawdziwą zabawę.
Carlo nie zdążył odpowiedzieć, bo drzwi
zaskrzypiały i po chłopaku nie było nawet śladu. Klamka opadła
ciężko, a klucz zachrobotał w zamku. Najgorsze maiło dopiero
nastąpić...
****
Nie
wiem czemu, ale wydawało mi się, że czas zatrzymał się w
miejscu. W całym domu panowała cisza jak makiem zasiał. Kiedyś
byłoby to nierealne, zwłaszcza w obecności Pajaca. Nawet goście,
którzy nas odwiedzali czuli się tak, jakby trafili w sam
środek trąby powietrznej. Teraz, jedyne wyraźne odgłosy, to bicie
własnego serca lub kroki na korytarzu.
Powoli traciłam
cierpliwość, a dałam Agnes wystarczająco dużo czasu do namysłu.
Jeśli będzie dłużej dumała, to przyślą jej Carlosa w kawałkach
jako prezent pod choinkę. Owiniętego w papier z bałwankami. Co ona
sobie wyobraża?! Czy tylko ja się martwię o jej faceta?!
Moje
nerwy zamieniły się jeden, zszargany kłębuszek. Ruszyłam
energicznie do drzwi, a one...same na mnie wpadły?! Złapałam się
za nos, jęcząc histerycznie, bo porządnie oberwałam.
-Cassie,
strasznie Cię przepraszam. Wszystko w porządku?-Agi głaskała mnie
po głowie, odgarniając włosy z twarzy.
Świetne podziękowanie!
Ja się poświęcam, a ona próbuje dokonać morderstwa.
Naprawdę wykazała się dziewczyna.
-Chcesz ubiec mojego tatusia?
Od razu zamów kuriera, nie będę musiała uciekać.
-To
nie było zabawne-naburmuszyła się.-Przecież przeprosiłam i na
szczęście nie leci Ci krew. Poza tym, miałam przyjść, czyż
nie?
-Zdecydowałaś się?!-nadzieja wstąpiła we mnie na
nowo.
-Można tak powiedzieć-spuściła wzrok.
-Czyli? Bo nie
bardzo rozumiem-zmarszczyłam brwi.
-Nie jestem przekonana, czy
Diego nie powinien wiedzieć-powiedziała drżącym
głosem.
-Oszalałaś!!!-przesadziłam z krzykiem i szybko
zniżyłam głos.-Dociera coś do Ciebie?! Diego wszystko zniszczy!
Ile razy mam Ci to powtarzać?! Daj mi konkretną odpowiedź, tak lub
nie!
Czarnulka zacisnęła palce na spódnicy.
-Dobrze,
zgadzam się.
Moje modlitwy zostały wysłuchane!
-Tylko nie
dziś!-zaznaczyła.
Znowu jakiś dylemat? Trudno się z nią
dogadać.
Westchnęłam ciężko i usiadłam obok Panny
Gaduły.
-Po raz pierwszy występuje przeciwko Diego. Muszę to
jakoś poukładać, bo czuję się okropnie. Chcę ocalić Carlosa i
Twoje argumenty trafiły do mnie-przerwała na moment, poprawiając
odruchowo włosy.-Posłuchaj, muszę poszukać klucza od kłódki,
bo już ponad rok nie używamy tamtej bramy. Były problemy z
przejazdem, czy coś. Odpięłam zbyteczny balast do breloczka, który
zawsze noszę. Jutro o 23:00 spotkamy się przed wyjściem z kuchni,
ponieważ tamten teren nie jest tak strzeżony. Chłopcy skupią się
głównym wjeździe, a my przemkniemy na tyły. Nie myśl
sobie, że to tak fajnie brzmi. Nawet tam strażnik może zbłądzić,
więc nie ciesz się za bardzo. No dobra-podniosła się.-Idę
przygotować kolację. Nie będziemy głodzić Twojego dziadka.
Nie
wiem jak Wy, ale mnie zatkało. Nie jestem może wymagająca, bo
właściwie chciałam usłyszeć tylko odpowiedź. Natomiast Agnes
opracowała cały plan. Zaimponowała mi, bo pewnie sama miałabym
spory problem, przecież nie znam tej twierdzy. Przeważnie
poruszałam się w obrębie ogrodu, stajni, a w sadzie byłam raz.
Dlatego musiałam zaufać mojej przyjaciółce...
Noc
zapadła nad Las Cruces, jednak sen nie przychodził. Siedziałam po
turecku na łóżku, patrząc na srebrny księżyc. Może
szukałam odpowiedzi, czy dobrze postępuję? Trudno było się
skupić, czując na plecach palący wzrok Dragona. Zaczął jeździć
po nich palcem, aż dostałam dreszczy.
-Skarbeńku, co się
dzieje?-poczułam jego nagi tors i oparłam na nim głowę.
-Martwię
się o Carlosa-odpowiedziałam cicho.
W sumie nie skłamałam, ale
i tak miałam wyrzuty sumienia.
-Znajdę go, zobaczysz-musnął
moją szyję.
Czy pamiętam, o czym dalej rozmawialiśmy?
Niekoniecznie, bo kiedy zamknął mi usta pocałunkiem, to nie byłam
w stanie pozbierać myśli. Nasze ciała połączyły się w jedność,
a ja chciałam zachować ogarniającą mnie rozkosz na zawsze.
Zupełnie, jakbym się z nim żegnała...
Od rana siedziałam na
wielkiej, tykającej bombie. Straciłam apetyt i kręciłam się po
salonie. Panna Robinson o mało nie użyła swojego mopa, tak ją
zdenerwowałam. Dziadek też coś podejrzewał, bo dopytywał się,
czy nie miałabym ochoty na szczerą rozmowę. Z kolei mój mąż
ulotnił się wraz ze wschodem słońca.
O 20:00 pobiegłam do
starego pokoju, który wcześniej zajmowałam. Wygrzebałam
spod łóżka czarne dresy i przebrałam się. Włosy zebrałam
w warkocz, a potem zeszłam do kuchni. Dragon jeszcze nie wrócił,
ale przygotowałam dla niego historyjkę, gdyby wypytywał. Alexa
musiał zabrać ze sobą, ale Mike sprawdził, co porabiam. Później
wyszedł na zewnątrz dopilnować pozostałych. Po raz setny
zerknęłam na zegarek, od wypadu dzieliły mnie dwie
godziny.
Zjadłam lody i najwyraźniej usnęłam. Ktoś szarpnął
moje ramię, więc ocknęłam się. Agi stała w ciszy, ubrana na
czarno.
-Już czas, idziemy.
Kiwnęłam głową i wymknęłyśmy
się na zewnątrz. Noc była chłodna, a gwiazdy migotały radośnie
na niebie. Sceneria nie zapowiadała nieszczęścia, lecz zdawałam
sobie sprawę, z kim mam się spotkać.
Szłam ostrożnie za
czarnulką, która pobiegła do ławki oraz wyjęła spod niej
strzelbę. Za dużo filmów się naoglądała.
-Na cholerę
Ci strzelba?!-wyszeptałam.
-Na wypadek, gdybyśmy wpadły.
Mówiłam Ci o strażnikach-wytłumaczyła, mierząc do mnie
jak do celu.
Niby wszystko się zgadzało, poza małym
szczegółem.
-Na mózg Ci padło?! Chcesz strzelać
do swoich?! Po drugie, trzymasz odwrotnie-zabrałam jej broń,
odkładając z powrotem na miejsce.-Prowadź!
Przeszłyśmy przez
ogród i znalazłyśmy się na tyłach posiadłości. Ciężko
oddychałam, nieustannie nasłuchując, czy ktoś się nie zbliża.
Minęłyśmy terytorium „El Tesoro”, gdzie chłopcy strzelali do
butelek. Zauważyłam z daleka ogrodzenie, ale Agi popchnęła mnie w
krzaki i sama też w nich wylądowała. Zrozumiałam dopiero, gdy
jakiś mężczyzna ominął naszą kryjówkę. Ostre kolce
wbijały mi się w pośladki, aż miałam ochotę
krzyknąć.
Odczekałyśmy 10 minut dopóki teren nie był
czysty.
-To był Marcos, zawsze się tu plącze-odezwała się,
kiedy zatrzymałyśmy się przed rozwalającą się bramą.
Gruby,
metalowy łańcuch spięty mosiężną, zardzewiałą kłódką
bronił wstępu. Panna Gaduła wyjęła klucz, a potem usiłowała go
przekręcić.
-Szybciej!-niecierpliwiłam się.
-Robię, co
mogę! Nie widzisz, że to staroć?!
W napięciu patrzyłam, jak
po kolejnej próbie zamek ustępuje, a łańcuch zsuwa się na
ziemię. Pchnęłam żelazne wrota i ruszyłam prędzej do drogi. Nie
oglądałam się za siebie, już nie było odwrotu. Musiałam biec
ile wystarczy sił, żeby zdążyć przed północą. Potknęłam
się kilka razy, ale wierzyłam, że mi się uda. Przed samym
skrzyżowaniem przewróciłam się, ścierając skórę
na nadgarstku. Nie było czasu na żale, skoro dotarłam w wyznaczony
punkt.
Rozejrzałam się wokół, ale nikogo nie było.
Nagle gałąź załamała się i podskoczyłam do góry ze
strachu. Nadal nikt się nie pojawił, toteż stałam z
wytrzeszczonymi oczami. W końcu nieznana postać przecięła drogę,
podchodząc w moją stronę.
-Brawo! Postarałaś
się!
-Zack?!
Tylko tyle wykrztusiłam, bo ktoś złapał mnie
za włosy, przykładając do ust śmierdzącą szmatę. Straciłam
kontrolę nad własnym ciałem. Stałam się taka senna...
****
-Co
zrobiłaś?!-powietrze przeciął odgłos uderzenia.
Nie sądziłem,
że nadejdzie dzień, w którym podniosę rękę na Agnes.
Zaliczę go do najgorszych w moim życiu, bo mnie bolało
bardziej.
Siedziała z odwróconą głową, a po
zaczerwienionym policzku spłynęła łza. Nie odważyła się
spojrzeć mi w oczy, pewnie żałowała. Dlaczego w najważniejszym
momencie zabrakło jej rozumu?!
-Nigdy Ci nie wybaczę, że mnie
zdradziłaś! Ufałem Ci jak rodzonej siostrze, a Ty co ku*wa
myślałaś?!
-Chciałam pomóc-zaszlochała.
-Komu,
ku*wa!
-Diego!-Ernesto stanął w obronie czarnulki.-To nie jej
wina. Znasz Cassidy, jak zwykle postawiła na swoim.
-Ale ona
pozwoliła na ucieczkę! Zna zasady panujące w tym domu, a zachowała
się jak kretynka!
-Przepraszam...
-W dupie mam Twoje
przeprosiny! Jesteś pieprzoną egoistką, bo nie dość, że nie
pomogłaś Carlosowi, to jeszcze złożyłaś zamówienie na
drugą trumnę!
-To nie prawda!-potrząsnęła głową, chowając
twarz w dłoniach.
-Prawda! Przyczynisz się do ich
śmierci!
-Nie!!!
-Dość!!!-Evans zmroził mnie wzrokiem.-Nie
wyżywaj się na tej biednej dziewczynie za głupotę mojej wnuczki.
Jestem odpowiedzialny za całe to zamieszanie. Namnożyłem Ci
wyłącznie problemów. Źle zrobiłem, proponując Ci ślub z
Cassie.
-Odpuść, bo wiesz, że nie to miałem na myśli. A
Ty!-wrzasnąłem na Agnes.-Masz i napatrz się!-rzuciłem jej pod
nogi łańcuch, który zdjęła z bramy.
-Szefie!-Alex
wbiegł, krzycząc wniebogłosy.-Mamy trop!
-Świetnie, zbierz
ludzi. Wiesz, gdzie jest broń, a Mike niech obstawi dom. Nikt nie ma
prawa tu wejść, ani stąd wyjść!
Nadszedł czas konfrontacji z
panem Navarro...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz