Miałam
wrażenie, że Diego jest obrażony. W zasadzie,co się łudzę? On
jest wściekły na mnie, a przecież nic złego nie zrobiłam. Czemu
nie chciał mi uwierzyć? Starałam się wszystko wyjaśnić,
niestety z marnym skutkiem. Mimo wszystko, dalej unikał mojego
towarzystwa, jak ognia lub ciągle chodził naburmuszony. Kurcze,
bądź tu szczery człowieku, piękną dostałam zapłatę. Chciałam
zrobić mojemu mężusiowi niespodziankę, dlatego też zaniosłam
kawę do gabinetu, o którą prosił Agnes. Nawet na mnie nie
spojrzał, a na powitanie usłyszałam „Czego chcesz?!”. Tego już
nie mogłam znieść! Rąbnęłam tacką o podłogę i wybiegłam z
czeluści lwa, którego ryk było słychać aż na dole.
Próbowałam być miła, a że znowu nie wyszło, to nie moja
wina.
Plątałam się wokół Panny Gduły, jednak też nie
zwracała uwagi na moją osobę. A ta za co się obraziła? Zupa była
za słona? |
-Agi, możesz przestać zachowywać się jak
ignorantka? Wystarczy, że Diego to robi.
-Diego, czyli Twój
mąż-jakoś wyraźnie zaakcentowała słowo „mąż”, a może się
czepiam.-Powoli traci cierpliwość i dziwię, że dopiero teraz. Na
jego miejscu już dawno spuściłabym Ci manto.
-Oj, a Ciebie co
ugryzło? Ile razy mam powtarzać, że nie chciałam źle.
-Akurat!
A gdyby ten facet coś Ci zrobił? Możliwe, że nie był
sympatycznym Panem. A co, jeśli specjalnie Cię potrącił? Tak!
Chciał Cię zwabić!-krzyknęła, jakby odkryła sensację.
-Tia,
lepiej napisz kryminał-nalałam sobie soku do szklanki.-Albo, wiesz
co? Leć i powiedz o tym swojemu stukniętemu szefowi. Wtedy przykuje
mnie kajdankami do łóżka i będziecie mieć z głowy złą
Cassie.
-Ale Ty jesteś ślepa-czarnulka pokręciła głową.-Daj
mu wreszcie szansę, bo biedak wykończy się.
Bardzo zabawne.
Przez takie teksty sama się wykończę. Z wrażenia sok stanął mi
w gardle i powoli czekałam na nadchodzącą śmierć... ok,
dramatyzuję. Po prostu, odchrząknęłam oraz nabrałam powietrza, a
Agi spojrzała na mnie z politowaniem.
-Mam pomysł! Pójdziemy
się opalać!-próbowałam odwrócić uwagę od
tematu.
-Zwariowałaś? Muszę zrobić obiad,
posprzątać...-wyliczała na palcach.
-Tak, tak i zmienić
Carlosowi pieluchę. Jeszcze nikt nie umarł z braku obiadu. Zamówią
sobie pizze-pociągnęłam moją towarzyszkę za ramię.
Pomimo
większych oporów, Agnes zdecydowała się iść ze mną do
ogrodu. Rozłożyłyśmy leżaki w najbardziej nasłonecznionym
miejscu, toteż zdjęłam sukienkę. Już miałam położyć się,
ale zauważyłam, że Agi wlepia wzrok w mój
kostium.
-Ubrudziłam się?-odruchowo zaczęłam otrzepywać
się.
-Niee, tylko...tylko wiesz...tu są faceci-skrzywiła się,
jakby zjadła cytrynę.
-No wiem, że nie kosmici.
-Ale Cassie,
może przysłoń trochę swoje walory.
-Przecież to zwykły
opalacz, co w tym złego? Masz coś do moich piersi?-rozzłoszczona
oparłam ręce na biodrach.
-Powiedzmy, że wszystko z nimi
dobrze. Nawet za dobrze. Ok, nieważne-machnęła ręką.
Czarnulka
usadowiła się wygodnie na leżaku, więc poszłam w jej ślady.
Założyłam jeszcze okulary i relaksowałam się ciepełkiem. Po
pewnym czasie, przekręciłam się na plecy oraz odetchnęłam pełną
piersią. Ponad to, powietrze pachniało świeżą trawą, a wokół
panowała cisza. Ostatnio ciągle ktoś miał do mnie pretensje,
dlatego dzień bez czepiania można nazwać świętem.
-Co tu się
dzieje?!-usłyszałam dobrze mi znane warknięcie. Czy ja mówiłam
o dniu bez czepiania? Odwołuję!Jak myślicie, może lepiej nie
otwierać oczu? Wtedy zmora zniknie albo słońce ją
pochłonie.
-Pytałem o coś!-Diego nie dawał za wygraną.
Ech...ja i moje marzenia. On jest bardziej uparty, niż cała moja
rodzina razem wzięta.
-Na głupie pytania się nie odpowiada, ale
dobrze. Opalamy się!-usiadłam na leżaku, zakładając noga na
nogę. Żałujcie, że nie widzieliście miny mojego męża. Gapił
się na mnie, jak na coś do jedzenia. Jednak mężczyźni są mało
skomplikowani, wystarczy odziać bikini i od razu głupieją.
Stanęłam na przeciwko Dragona, próbując wysilić się na
uśmiech.
-Zakryj się!-zakleszczył mnie w swoich
ramionach.
Odjęło mi mowę. Próbowałam wyszarpać się,
lecz zbyt mocno ściskał.
-Wszyscy na Ciebie patrzą! Co ja
mówię, ślinią się na Twój widok! Ubierz się
natychmiast!
-Nic z tego tatusiu! Opalam się!-wrzasnęłam tuż
przy jego nosie.
-Nie ubierzesz się?-zapytał zbyt
spokojnie.
-Nieee!
-No, to zobaczymy-pobiegł w kierunku domu.
Zjawił się po kilku minutach z wełnianym, kraciastym kocem. Nie
zdążyłam uciec, ponieważ okręcił mnie, jak naleśnik i wziął
na ręce.
-Agi, ratuj!-błagałam o pomoc, zaś ta jędza wypięła
mi język. Cholerna zdrajczyni!
W ekspresowym tempie znalazłam
się w pokoju oraz wylądowałam na łóżku. Na odchodne Diego
rzucił w moją stronę „Ubierz się!” i wyszedł. Mówcie
sobie, co chcecie, ale ja nigdy się z nim nie dogadam!
****
Ernesto
Evans krzątał się późną porą w stajni, doglądając
swoje zwierzęta. Gwizdał wesoło pod nosem oraz schylił się po
wiadro z wodą, aż poczuł przenikliwy ból w plecach.
Staruszek upadł twarzą do ziemi, a kolejną falę bólu
odczuł między żebrami. Ktoś chwycił go za ramiona i zaciągnął
do domu. Nieszczęśnik po raz kolejny upadł, a właściwie
napastnik rzucił go na podłogę. W pomieszczeniu panował mrok,
mimo to, Evans przeczuwał, iż jest tam więcej osób.
Zacisnął zęby i próbował wstać, jednak na próżno.
Tym razem oberwał w brzuch, więc skulił się w kłębek. Poza tym,
zdawał sobie sprawę, że kolejnych ciosów nie wytrzyma.
Nagle światło w kuchni rozbłysło, toteż Ernesto zobaczył swoich
oprawców. Kilku osiłków stało nad nim, śmiejąc się
złośliwie.
-Mówiłem przyprowadzić, a nie
zabić!!!-usłyszał znajomy głos. Uniósł głowę i zobaczył
Guillerma, siedzącego przy stole. Mafiozo uśmiechał się
triumfalnie oraz palił ulubione cygaro. Spojrzał na swoich ludzi,
potem pstryknął palcami wskazując im wyjście. Cała banda
natychmiast ulotniła się z domu.
-Kiepsko wyglądasz-Navarro
odezwał się pierwszy. Oparł się o stół i rozejrzał po
ścianach. Widok kilku starych fotografii oraz zegara z kukułka, nie
zrobił na nim wrażenia.-Taka sama rudera, jak wtedy-burknął pod
nosem.-Nic nie mówisz? Przywitaj się, przecież
sprezentowałem Ci wnuczkę, czyż nie?
-Oby Cię piekło
pochłonęło-staruszek wysyczał przez zęby.
-Cała przyjemność
po mojej stronie, a teraz koniec tego dobrego! Rusz się!-Guillermo
szturchnął leżącego. Ten podniósł się z ledwością i
usiadł na krześle.
-To jak. Dogadamy się? Wystarczy jeden Twój
podpis i zniknę z życia Cassie-podsunął niedoszłemu teściowi
dokument, jednak stary Evans nie raczył nawet spojrzeć.-Myślisz,
że jesteś taki cwany? No, to patrz!-rzucił na stół zdjęcia
czerwonowłosej, które uwieczniały jej zakupy w sklepie.
Biedny staruszek zadrżał, kiedy je zobaczył.
-Ty draniu! Nie
masz sumienia!-uderzył pięścią o stół.
-Owszem, nie
mam, a Ty nie masz rozumu. Przestań się upierać stary głupcze!
Podpisz wreszcie ten przeklęty papier! Ziemia będzie moja, a Ty
zamieszkasz z kochaną wnusią oraz zięciem-zakończył, wybuchając
niekontrolowanym śmiechem.
-To już ode mnie nie zależy.
-Co
Ty bredzisz?!-Navarro spiorunował go wzrokiem.
-Ziemia należy do
Cassie, możesz to sprawdzić.
Mafiozo wpadł w szał, kiedy
usłyszał te słowa. Zerwał się z miejsca i chwycił Evansa,
przyciskając do ściany.
-Wiesz, co zrobiłeś?! Pytam, czy
wiesz, co zrobiłeś?! Bezmyślny staruch!!!-krzyczał i szarpał
biedakiem.-Podpisałeś na Cassidy wyrok śmierci!-rzucił Ernesta na
podłogę i wybiegł, niczym huragan oraz wsiadł do auta, w którym
czekał Zack. Brunet był wyraźnie zaskoczony, gdy zobaczył
wściekłego ojca.
-Czego się gapisz?! Ruszaj niezdaro!!!
Chłopak
odpalił samochód i ruszył gwałtownie.
-Smarkula ma
wszystko-Guillermo mruczał pod nosem.-Słuchaj mnie teraz uważnie i
nie pomyl niczego, inaczej osobiście odstrzelę Ci łeb! Od tej pory
jesteś wiernym psem Dragona! Masz ponownie zdobyć jego zaufanie,
wówczas wyciągniemy z stamtąd dziewczynę. Czy to
jasne?!
-Ja...jasne...tylko, że muszę uważać z naszymi
spotkaniami, bo Carlos mnie szpieguje.
-Wszystko przez Twoją
głupotę!-uderzył syna w twarz. Chłopak stracił chwilowo
panowanie nad kierownicą, aż z piskiem opon zahamował na poboczu.
Po chwili otarł pot z czoła i z przerażeniem spojrzał na
ojca.
-Wysiadaj!
-Co?
-Wypie*dalaj! Dotarło wreszcie?!
Przespacerujesz się, więc będziesz miał więcej czasu na
przemyślenia-Guillermo przesiadł się a miejsce kierowcy i odjechał
z piskiem opon. Na drodze pozostał jedynie kurz, unoszący się w
powietrzu.
Zack stał samotny i zdezorientowany pośród
ciemności. Od posiadłości Montalvo dzieliło go kilka kilometrów,
a wędrówka w nocy nie była jego wymarzonym zakończeniem
dnia. Młody Navarro zacisnął pieści i ruszył przed siebie...
****
Przysięgam,
jeżeli któreś wreszcie nie ustąpi, to trafię do wariatkowa
na oddział zamknięty. Najpierw Cassie oraz jej wybryki w centrum
handlowym, a teraz Ernesto. Całe szczęście, że zastałem go
żywego. Gdyby nie zrezygnował z ochrony, którą mu dałem, z
pewnością nic by się nie stało i Navarro nie zrobiłby mu
krzywdy. Przeklęty Guillermo, pojawia się i znika, lecz za każdym
razem jest górą. Ten facet, to diabeł, który idzie
pod prąd, ale nic nie jest w stanie go powstrzymać. Jak ma chronić
butną i kapryśną dziewczynę oraz zatwardziałego staruszka?
Przecież się nie rozdwoję!
Wysiadłem z samochodu, od razu
kierując się w stronę domu. Cassie siedziała w salonie i
rozmawiała z Agnes. Idealnie! Chwyciłem ją za rękę i zawlokłem
do gabinetu. Tym razem, nawet się nie szarpała.
-Co znowu
zrobiłam?!-nadęła policzki ze złości.
-Może pogadamy o tym,
co znowu planujesz przeskrobać?
-Co? Słuchaj no! Nie wiem, co
bierzesz, ale stanowczo Ci szkodzi!
-Nie będę owijał w bawełnę,
Ty i Twój dziadek-dwa uparte osły! Od dziś wymagam od Ciebie
całkowitego posłuszeństwa. Rozumiesz?-zamachnąłem palcem przed
jej nosem, ale strąciła go.
-Nie ma mowy! Nie jestem Twoją
własnością-wstała i spojrzała mi hardo w oczy. Zrobiłem tak
samo, sprawiając, że cofnęła się do tyłu i uderzyła o
ścianę.
-Od dziś jesteś! Kiedy zrozumiesz, iż grozi Ci
niebezpieczeństwo? Twój ojciec wczoraj zaatakował Ernesta!
To cud, że staruszek żyje!
Nagle oczy Cassie zaszkliły się i
dostała histerii.
-Co z moim dziadkiem?! Chcę do niego jechać,
ale już!-okładała mnie pięściami.
-Uspokój
się!-potrząsnąłem nią.-Nigdzie nie pojedziesz! Navarro tylko
czeka na fałszywy ruch. Miał Twoje zdjęcia z centrum handlowego,
nigdzie nie jesteś bezpieczna! Zostaniesz z „El Tesoro” i masz
się ich słuchać! Bez nich nie ruszysz się nawet na krok! Jadę do
Twojego dziadka, zostanę tam przez jakiś czas.
Cassie była w
szoku, ale nie miałem czasu na dalsze tłumaczenia. Agnes zapakowała
trochę jedzenia i pojechała ze mną do Evansa. Nie mam pojęcia,
jak zajmować się chorym, toteż kobieca ręka zawsze się przyda.
Staruszek był trochę poobijany i utykał, ale raczej nic mu nie
groziło. Czarnulka nakarmiła go gorącym rosołem i nabrał trochę
rumieńców.
-I jak?
-Będzie dobrze, to zawzięty
facet-Agi uśmiechnęła się.- Tak, jak jego wnuczka- dodała
chichocząc.
-Powiem Ci, że zaczynam wymiękać. Cassie mnie nie
znosi.
-Faceci-dziewczyna rozłożyła ręce i pokręciła
głową.-Ona na Ciebie leci.
-Jakoś dziwnie to okazuje. Obawiam
się, że do finału mogę nie dociągnąć.
-Cierpliwości Diego,
cierpliwości.
Wieczorem odesłałem Agnes do domu, a sam zostałem
z dziadkiem Cassie.Ernesto spał spokojnie, natomiast ja sam kręciłem
się po salonie. Na półkach stało mnóstwo zdjęć
czerwonowłosej, kiedy była małą dziewczynką. Najbardziej
spodobało mi się jedno z kucykiem. Cassie miała naburmuszoną
minkę i zaciśnięte piąstki-urocza. No proszę, już wtedy była
uparciuszkiem. Schowałem je sobie do kieszeni, chyba nikt się nie
obrazi za jedno zdjęcie?.
W nocy nie mogłem usnąć, gdyż
ciągle męczyło mnie poczucie, że ktoś kręci się koło domu.
Nawet sprawdziłem, lecz teren był czysty. Mimo wszystko, sen nie
nadchodził, a Evans nie miał w kuchni czekolady. Mogłem zabrać z
domu, ech...
Rano wyglądałem fatalnie i niestety kawa nie
pomogła. Alex zmieniłmnie, więc pojechałem wziąć prysznic oraz
zmienić ubrania. Agnes krzątała się w kuchni, ale nigdzie nie
mogłem znaleźć mojej żony. Jeśli znowu wywinęła jakiś numer,
to osobiście ją spiorę. Cholerka, niezły pedagog się we mnie
odezwał. Chyba sobie dyplom trzasnę z resocjalizacji. W końcu
praktyki z trudną młodzieżą już mam odrobione.
Poszedłem do
stajni i zobaczyłem, że Carlo bacznie obserwuje czerwonowłosą,
która jeździła konno. Stanąłem obok niego i zrobiłem tak
samo.
-Od rana jest wściekła-powiedział Carlos.-Do nikogo się
nie odzywa.
-Przejdzie jej. Niech wreszcie dorośnie.
Nagle
Cassie zatrzymała się przy nas, mierząc mnie wzrokiem
wyniośle.
-Co z moim dziadkiem?-zapytała.
-Lepiej, o wiele
lepiej-odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
-Cieszę się-pogłaskała
Księcia i ruszyła dalej.
Niby mówiła oraz zachowywała
się spokojnie, lecz jej spojrzenie wyrażało wszystko. Ból,
złość, nienawiść, a czasem zażenowanie. Wyglądała pięknie i
trudno było oderwać od niej wzrok. Rozejrzałem się wokół,
ale wszyscy spoglądali na moją żonę z podziwem. Prawdę mówiąc,
nie zawsze można spotkać kobietę, która tak świetne jeździ
konno. Sam musiałem przyznać, iż Cassie w siodle nie miała sobie
równych. Wreszcie zakończyła swoje popisy i zaprowadziła
konia do boxu. Czesała zwierzaka, a ten parskał radośnie. Usiadłem
z Carlosem przy wejściu, a Cassie zerknęła na nas z ukosa.
-Mój
śliczny, mądry konik. Widzisz tych dwóch? Troglodyci-nie,
nie mylicie się. Moja ukochana gada z pchlarzem. Myślałem, że już
nic mnie nie zaskoczy.
-Zdajesz sobie sprawę, że przegrywasz z
koniem?-Carlo szepnął mi na ucho.
-Dzięki, właśnie mnie
oświeciłeś.
-Nie ma za co. Stary, masz dwie opcje. Przerobić
drania na mielone, albo przerobić rudą na orzechy.
-Trzy
opcje-sprostowałem.
-Co? A, jaka jest trzecia?
-Zatkać Ci
dziób!
Blondyn oburzył się i podszedł do konia
czerwonowłosej, która akurat poszła po wodę.
-No i co,
głupia szkapo-wybuchnął ze śmiechu, a niezadowolony zwierzak
cofnął się do tyłu.
-Widzisz, wie kto tu rządzi!-Carlos
odwrócił się w moją stronę z wyszczerzem. Wystarczyła
chwila nieuwagi i Książę prychnął wprost na niego.
-Ta kobyła
mnie ocharchała!-chłopak odskoczył, jak oparzony. W końcu wybiegł
ze stajni, biadoląc pod nosem. Z kolei Cassie pogładziła swojego
ulubieńca po pysku oraz dała mu pić.
-Długo będziesz się
gniewać?-zapytałem zniecierpliwiony.
-Przecież się nie
gniewam-odpowiedziała nadąsana.
-Skarbie posłuchaj-odwróciłem
ją w swoją stronę.-Zobaczysz dziadka, obiecuję Ci. Teraz muszę
do niego jechać. Mike z Tobą zostanie, przyślę jeszcze Carlosa i
Zacka.
Skierowałem się w stronę wyjścia, ale usłyszałem
ciche „dziękuję”.
****
Nie
wiem, co wy robicie w tak piękną pogodę, bo ja siedziałam w
fotelu i oglądałam telewizję. Bardzo pasjonujące zajęcie, lecz
nic innego nie przyszło mi do głowy. Po ostatnim razie, opalanie
stanowczo wykreśliłam z listy moich ulubionych zajęć. Z drugiej
strony, obecne zajęcie było jeszcze gorsze, gdyż przełączałam z
kanału na kanał. Jedynym plusem było to, że odzyskałam spokój,
ponieważ Diego dotrzymał słowa, więc zobaczyłam mojego kochanego
dziadka. Właściwie od tygodnia przywoził go tu, ponieważ bał się
o moje bezpieczeństwo. Faktycznie zbyt impulsywnie zareagowałam i
niepotrzebnie byłam obrażona. Oj, co zrobię, że najpierw mówię,
a potem myślę. Odpłynęłam do zupełnie innego świata, aż ktoś
szturchnął mnie w bok.
-Ej,Agi to bolało-pomasowałam bolące
miejsce.
-Co porabiasz? Chyba nie powiesz, że oglądasz „Życie
pozagrobowe Tutenchamona”?
-Yyy...że, co?-spojrzałam na ekran,
a tam jakieś fruwające bandaże.-Niee, zamyśliłam się.
-Pomożesz
mi upiec tort?-zapytała śmiejąc się od ucha do ucha.
-A co,
chcesz rzucić nim w Carlosa?
-No wiesz...-zarumieniła się.
-Ale
masz kolorki-pociągnęłam ją za policzek, ale odsunęła
się.
-Przestań! Chodzi o Diego, ma jutro urodziny.
Na samą
myśl moje oczy rozbłysnęły.
-Oki, to idziemy.
-Teraz Ty się
czerwienisz-wytknęła mi. Ossssz...to jędza.
Nieźle ubawiłam
się przy kucharzeniu z Agnes. Całe szczęście, że ona naprawdę
potrafi gotować i piec ciasta, bo inaczej cała akcja zakończyłaby
się katastrofą. Musiałybyśmy zaserwować Dragonowi czekoladowego
zakalca. Chociaż, z czekoladą wchłonąłby wszystko. Może i nie
mam talentu kulinarnego, ale za to świetnie zmywam naczynia. Możecie
się śmiać. Natomiast truskaweczki na torcie poukładałam sama.
Dzięki temu, zostałam pochwalona, ależ jestem z siebie
dumna.
Następnego dnia, aż mnie świerzbiło, żeby pobiec na
górę oraz złożyć Diego życzenia, lecz nie chciałam
niszczyć niespodzianki. Widać sam solenizant zapomniał, iż ma
urodziny, więc plątałam się bezczynnie do wieczora. Po domu
rozchodziły się piski Mike'a i Alexa. Zapewne, znowu grali na
konsoli i nie mogli dojść do porozumienia. Moje kochane brzdące,
nigdy się przy nich nie nudzę. Później dołączył do nich
Carlos. Jednak ten jest głupszy, niż stado owiec. Rozwalił
chłopcom sprzęt, toteż było po zabawie. W efekcie, bracia
przestali odzywać się do pajaca.
Wreszcie czarnulka zawołała
mnie do kuchni i zostałam wydelegowana z tortem. Sprawdziłam
jeszcze, czy mam prezent w kieszeni. Może skromny, ale liczy się
gest. Stanęłam przed wejściem do gabinetu oraz wzięłam głęboki
wdech. Jeśli mnie wywali, to rąbnę go tym ciachem, wówczas
zemsta będzie słodka. W końcu zapukałam, ale nie usłyszałam
odpowiedzi. Dobra, wchodzę! Otworzyłam drzwi z impetem, a w środku
ujrzałam Diega, który siedział przy biurku i pisał na
laptopie. Nie rozumiem jednego. Czemu zawsze ma zasłonięte okna?
Naprawdę, jak w jakiejś krypcie albo podziemiu.
Postawiłam
przed moim mężem tort, posyłając promienny uśmiech.
-Wszystkiego
najlepszego z okazji urodzin-powiedziałam, wyjmując z kieszeni małe
zawiniątko.-To, dla Ciebie.
Ten uniósł wzrok znad
komputera oraz spojrzał na mnie wnikliwie.
-Zastanawiam się, co
tam dosypałaś.
-Ha, ha, ha, ale zabawne-odwróciłam się,
bo chciałam wyjść.
-Cassie zostań, proszę-powiedział
życzliwie. Wstał oraz cmoknął mnie w policzek.-Dziękuję, nie
spodziewałem się.
-Pozłacane pióro. Skąd wiedziałaś,
że takie chciałem.
-Spostrzegawcza jestem.
-Chodź, zjesz ze
mną-ukroił kawałek słodkości i podsunął mi pod nos.
-Wiesz
co, ja to dieta-wymamrotałam.
-Nie wygłupiaj się, otwórz
buzię-spróbowałam tej pychoty. Hmm...Agi
potrafi.
-Rzeczywiście pyszny-powiedział, oblizując
łyżeczkę.-Tak w ogóle, to sprawdzałem, czy nie padniesz
trupem, jak zjesz.-zachichotał.
Wkurzona poderwałam się z
podłogi i zaczęłam go gonić. Chwyciłam z kanapy poduszkę, więc
okładałam mojego mężulka, gdzie popadło. Po chwili, wszędzie
fruwały pióra, a my siedzieliśmy na podłodze,
dysząc.
-Wiesz co, lubię Cię. Nawet bardzo-wypaliłam bez
zastanowienia.
-Wreszcie coś pozytywnego, to jak,
zgoda?-wyciągnął dłoń w moją stronę.
-Zgoda-odwzajemniłam
uścisk, po raz kolejny czując przyjemne ciepło...
Dwa dni
później obserwowałam, jak Dragon szykował się do wyjazdu.
Miało go nie być kilka dni, ale wolałam się nie wtrącać w
dalsze szczegóły. Siedziałam w bujanym fotelu, toteż
huśtałam się bez opamiętania. Po prostu energia mnie rozpierała.
Diego musiał się zdenerwować, bo poprosił, abym poszukała jego
telefonu. Nic nie poradzę, że nie potrafię usiedzieć w jednym
miejscu. Poszłam do pomieszczenia gospodarczego, gdyż podobno tam
go zostawił. Co za facet, też sobie miejsce wybrał. Zeszłam na
dół po schodach i faktycznie znalazłam jego cacko. Nagle
poczułam, że ktoś „jeździ”dłonią po moich plecach.
Odwróciłam się raptownie i zobaczyłam Dave'a.
-Nie
dotykaj mnie!-zasyczałam.
-Spokojnie, mam Cię pilnować, kiedy
Dragona nie będzie, to jego polecenie.-miałam wrażenie, iż
przewierca mnie wzrokiem.-Śliczna jesteś-powiedział, próbując
dotknąć moich włosów.
Zamachnęłam się, prze co
wymierzyłam mu siarczysty policzek, aż odwrócił
twarz.
-Nigdy więcej tego nie rób! Nie chę, żebyś
stracił pracę, więc tym razem nie poskarżę! Ale odpieprz się
ode mnie!
-Co Ty sobie w ogóle myślisz?!-przycisnął mnie
do ściany i poczułam jego oddech na twarzy, to wcale nie było
przyjemne. Czego ten facet chce?!
-Co tu się dzieje?!-usłyszałam
czyjś głos. Najpierw cień odbił się na schodach, a potem
ujrzałam sylwetkę Zacka. Wbiegł do środka piwnicy i odciągnął
Dave'a ode mnie.
-Zostaw żonę szefa. Zdenerwowałeś się i
poniosło Cię. Powiedzmy, że nic się nie stało.
Nie jestem
pewna, czy to podziałało na bruneta, ponieważ cały dygotał. Nie
miałam ochoty dłużej na niego patrzeć, toteż wybiegłam stamtąd,
jak błyskawica i znalazłam Diega z całą bandą w salonie.
-Nie
możesz mnie z nim zostawić! Słyszysz?! Nie możesz!-krzyczałam na
całe gardło, a mój mąż był w szoku. Czułam, że do oczy
napływają mi łzy.
-Cassie, spokojnie. O co, chodzi z Davem?
-O
wszystko! Nie mogę z nim zostać!-wtuliłam się w Dragona z całej
siły.-Proszę...
-Ale...Mike i Alex są mi potrzebni-wyjąkał.
-To
Carlos! On zostanie!-na dźwięk moich słów pajac o mało nie
upadł.
-Że...że co?!-wytrzeszczył oczy.-To nie ma sensu! Po 10
minutach Agi będzie zamiatała nasze włosy z podłogi.
-Mam to
gdzieś!-warknęłam.
-Zgadzam się z Carlo, to nie ma sensu.
-Ma!
Dobry pajacyk, dobry...-pogładziłam blondyna po ramieniu, machając
zalotnie rzęsami.
-Jesteś szczepiona?-wycedził przez zęby.
-A
chcesz sprawdzić? Mogę Cię dziabnąć!
Pajac wyswobodził rękę
oraz pstryknął mnie w nos.
-Dobra Dragon, zostanę z tą
wariatką, ale na Twoją odpowiedzialność.
Już chciałam mu
odpłacić, lecz ugryzłam się w język. W żaden sposób nie
pomogłabym sobie, wręcz przeciwnie. Diego przyjrzał mi się
uważnie i pogroził palcem.
-Chcę was zastać w jednym kawałku,
jasne?
-Oczywiście-uśmiechnęłam się słodko.
Diego zabrał
swoją ekipę, w tym Dave'a, którego wzrok rzucał gromami i
wyszedł. Udało mi się osiągnąć cel, więc odetchnęłam z ulgą.
Może perspektywa siedzenia z farbowanym pajacem nie była
zachwycająca, ale lepsze to, niż tamten zboczeniec. Klepnęłam na
kanapę oraz zerknęłam na mojego „niewolnika”.
-Carlo,
przynieś mi winogrona.
-Chyba Ci się kable poprzepalały
kobieto.
-No przynieś, co Ci szkodzi?
-Przyjrzyj się uważnie.
Czy ja mam napisane na czole „DIEGO”-machał ostentacyjnie
rękoma.-No właśnie, nie! Sama rusz tyłek wiewióro!-wykręcił
się i poszedł do kuchni.
-Carlo no!
-Bla, bla,
bla...-usłyszałam z daleka.
-Carlooo!!!
Widzicie w jakich
warunkach muszę żyć. Człowiek w potrzebie, a otacza się samymi
impertynentami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz