niedziela, 17 lutego 2013

VIII Pajac i Wiewióra


Miałam wrażenie, że Diego jest obrażony. W zasadzie,co się łudzę? On jest wściekły na mnie, a przecież nic złego nie zrobiłam. Czemu nie chciał mi uwierzyć? Starałam się wszystko wyjaśnić, niestety z marnym skutkiem. Mimo wszystko, dalej unikał mojego towarzystwa, jak ognia lub ciągle chodził naburmuszony. Kurcze, bądź tu szczery człowieku, piękną dostałam zapłatę. Chciałam zrobić mojemu mężusiowi niespodziankę, dlatego też zaniosłam kawę do gabinetu, o którą prosił Agnes. Nawet na mnie nie spojrzał, a na powitanie usłyszałam „Czego chcesz?!”. Tego już nie mogłam znieść! Rąbnęłam tacką o podłogę i wybiegłam z czeluści lwa, którego ryk było słychać aż na dole. Próbowałam być miła, a że znowu nie wyszło, to nie moja wina.
Plątałam się wokół Panny Gduły, jednak też nie zwracała uwagi na moją osobę. A ta za co się obraziła? Zupa była za słona? |
-Agi, możesz przestać zachowywać się jak ignorantka? Wystarczy, że Diego to robi.
-Diego, czyli Twój mąż-jakoś wyraźnie zaakcentowała słowo „mąż”, a może się czepiam.-Powoli traci cierpliwość i dziwię, że dopiero teraz. Na jego miejscu już dawno spuściłabym Ci manto.
-Oj, a Ciebie co ugryzło? Ile razy mam powtarzać, że nie chciałam źle.
-Akurat! A gdyby ten facet coś Ci zrobił? Możliwe, że nie był sympatycznym Panem. A co, jeśli specjalnie Cię potrącił? Tak! Chciał Cię zwabić!-krzyknęła, jakby odkryła sensację.
-Tia, lepiej napisz kryminał-nalałam sobie soku do szklanki.-Albo, wiesz co? Leć i powiedz o tym swojemu stukniętemu szefowi. Wtedy przykuje mnie kajdankami do łóżka i będziecie mieć z głowy złą Cassie.
-Ale Ty jesteś ślepa-czarnulka pokręciła głową.-Daj mu wreszcie szansę, bo biedak wykończy się.
Bardzo zabawne. Przez takie teksty sama się wykończę. Z wrażenia sok stanął mi w gardle i powoli czekałam na nadchodzącą śmierć... ok, dramatyzuję. Po prostu, odchrząknęłam oraz nabrałam powietrza, a Agi spojrzała na mnie z politowaniem.
-Mam pomysł! Pójdziemy się opalać!-próbowałam odwrócić uwagę od tematu.
-Zwariowałaś? Muszę zrobić obiad, posprzątać...-wyliczała na palcach.
-Tak, tak i zmienić Carlosowi pieluchę. Jeszcze nikt nie umarł z braku obiadu. Zamówią sobie pizze-pociągnęłam moją towarzyszkę za ramię.
Pomimo większych oporów, Agnes zdecydowała się iść ze mną do ogrodu. Rozłożyłyśmy leżaki w najbardziej nasłonecznionym miejscu, toteż zdjęłam sukienkę. Już miałam położyć się, ale zauważyłam, że Agi wlepia wzrok w mój kostium.
-Ubrudziłam się?-odruchowo zaczęłam otrzepywać się.
-Niee, tylko...tylko wiesz...tu są faceci-skrzywiła się, jakby zjadła cytrynę.
-No wiem, że nie kosmici.
-Ale Cassie, może przysłoń trochę swoje walory.
-Przecież to zwykły opalacz, co w tym złego? Masz coś do moich piersi?-rozzłoszczona oparłam ręce na biodrach.
-Powiedzmy, że wszystko z nimi dobrze. Nawet za dobrze. Ok, nieważne-machnęła ręką.
Czarnulka usadowiła się wygodnie na leżaku, więc poszłam w jej ślady. Założyłam jeszcze okulary i relaksowałam się ciepełkiem. Po pewnym czasie, przekręciłam się na plecy oraz odetchnęłam pełną piersią. Ponad to, powietrze pachniało świeżą trawą, a wokół panowała cisza. Ostatnio ciągle ktoś miał do mnie pretensje, dlatego dzień bez czepiania można nazwać świętem.
-Co tu się dzieje?!-usłyszałam dobrze mi znane warknięcie. Czy ja mówiłam o dniu bez czepiania? Odwołuję!Jak myślicie, może lepiej nie otwierać oczu? Wtedy zmora zniknie albo słońce ją pochłonie.
-Pytałem o coś!-Diego nie dawał za wygraną. Ech...ja i moje marzenia. On jest bardziej uparty, niż cała moja rodzina razem wzięta.
-Na głupie pytania się nie odpowiada, ale dobrze. Opalamy się!-usiadłam na leżaku, zakładając noga na nogę. Żałujcie, że nie widzieliście miny mojego męża. Gapił się na mnie, jak na coś do jedzenia. Jednak mężczyźni są mało skomplikowani, wystarczy odziać bikini i od razu głupieją. Stanęłam na przeciwko Dragona, próbując wysilić się na uśmiech.
-Zakryj się!-zakleszczył mnie w swoich ramionach.
Odjęło mi mowę. Próbowałam wyszarpać się, lecz zbyt mocno ściskał.
-Wszyscy na Ciebie patrzą! Co ja mówię, ślinią się na Twój widok! Ubierz się natychmiast!
-Nic z tego tatusiu! Opalam się!-wrzasnęłam tuż przy jego nosie.
-Nie ubierzesz się?-zapytał zbyt spokojnie.
-Nieee!
-No, to zobaczymy-pobiegł w kierunku domu. Zjawił się po kilku minutach z wełnianym, kraciastym kocem. Nie zdążyłam uciec, ponieważ okręcił mnie, jak naleśnik i wziął na ręce.
-Agi, ratuj!-błagałam o pomoc, zaś ta jędza wypięła mi język. Cholerna zdrajczyni!
W ekspresowym tempie znalazłam się w pokoju oraz wylądowałam na łóżku. Na odchodne Diego rzucił w moją stronę „Ubierz się!” i wyszedł. Mówcie sobie, co chcecie, ale ja nigdy się z nim nie dogadam!

****
Ernesto Evans krzątał się późną porą w stajni, doglądając swoje zwierzęta. Gwizdał wesoło pod nosem oraz schylił się po wiadro z wodą, aż poczuł przenikliwy ból w plecach. Staruszek upadł twarzą do ziemi, a kolejną falę bólu odczuł między żebrami. Ktoś chwycił go za ramiona i zaciągnął do domu. Nieszczęśnik po raz kolejny upadł, a właściwie napastnik rzucił go na podłogę. W pomieszczeniu panował mrok, mimo to, Evans przeczuwał, iż jest tam więcej osób. Zacisnął zęby i próbował wstać, jednak na próżno. Tym razem oberwał w brzuch, więc skulił się w kłębek. Poza tym, zdawał sobie sprawę, że kolejnych ciosów nie wytrzyma. Nagle światło w kuchni rozbłysło, toteż Ernesto zobaczył swoich oprawców. Kilku osiłków stało nad nim, śmiejąc się złośliwie.
-Mówiłem przyprowadzić, a nie zabić!!!-usłyszał znajomy głos. Uniósł głowę i zobaczył Guillerma, siedzącego przy stole. Mafiozo uśmiechał się triumfalnie oraz palił ulubione cygaro. Spojrzał na swoich ludzi, potem pstryknął palcami wskazując im wyjście. Cała banda natychmiast ulotniła się z domu.
-Kiepsko wyglądasz-Navarro odezwał się pierwszy. Oparł się o stół i rozejrzał po ścianach. Widok kilku starych fotografii oraz zegara z kukułka, nie zrobił na nim wrażenia.-Taka sama rudera, jak wtedy-burknął pod nosem.-Nic nie mówisz? Przywitaj się, przecież sprezentowałem Ci wnuczkę, czyż nie?
-Oby Cię piekło pochłonęło-staruszek wysyczał przez zęby.
-Cała przyjemność po mojej stronie, a teraz koniec tego dobrego! Rusz się!-Guillermo szturchnął leżącego. Ten podniósł się z ledwością i usiadł na krześle.
-To jak. Dogadamy się? Wystarczy jeden Twój podpis i zniknę z życia Cassie-podsunął niedoszłemu teściowi dokument, jednak stary Evans nie raczył nawet spojrzeć.-Myślisz, że jesteś taki cwany? No, to patrz!-rzucił na stół zdjęcia czerwonowłosej, które uwieczniały jej zakupy w sklepie. Biedny staruszek zadrżał, kiedy je zobaczył.
-Ty draniu! Nie masz sumienia!-uderzył pięścią o stół.
-Owszem, nie mam, a Ty nie masz rozumu. Przestań się upierać stary głupcze! Podpisz wreszcie ten przeklęty papier! Ziemia będzie moja, a Ty zamieszkasz z kochaną wnusią oraz zięciem-zakończył, wybuchając niekontrolowanym śmiechem.
-To już ode mnie nie zależy.
-Co Ty bredzisz?!-Navarro spiorunował go wzrokiem.
-Ziemia należy do Cassie, możesz to sprawdzić.
Mafiozo wpadł w szał, kiedy usłyszał te słowa. Zerwał się z miejsca i chwycił Evansa, przyciskając do ściany.
-Wiesz, co zrobiłeś?! Pytam, czy wiesz, co zrobiłeś?! Bezmyślny staruch!!!-krzyczał i szarpał biedakiem.-Podpisałeś na Cassidy wyrok śmierci!-rzucił Ernesta na podłogę i wybiegł, niczym huragan oraz wsiadł do auta, w którym czekał Zack. Brunet był wyraźnie zaskoczony, gdy zobaczył wściekłego ojca.
-Czego się gapisz?! Ruszaj niezdaro!!!
Chłopak odpalił samochód i ruszył gwałtownie.
-Smarkula ma wszystko-Guillermo mruczał pod nosem.-Słuchaj mnie teraz uważnie i nie pomyl niczego, inaczej osobiście odstrzelę Ci łeb! Od tej pory jesteś wiernym psem Dragona! Masz ponownie zdobyć jego zaufanie, wówczas wyciągniemy z stamtąd dziewczynę. Czy to jasne?!
-Ja...jasne...tylko, że muszę uważać z naszymi spotkaniami, bo Carlos mnie szpieguje.
-Wszystko przez Twoją głupotę!-uderzył syna w twarz. Chłopak stracił chwilowo panowanie nad kierownicą, aż z piskiem opon zahamował na poboczu. Po chwili otarł pot z czoła i z przerażeniem spojrzał na ojca.
-Wysiadaj!
-Co?
-Wypie*dalaj! Dotarło wreszcie?! Przespacerujesz się, więc będziesz miał więcej czasu na przemyślenia-Guillermo przesiadł się a miejsce kierowcy i odjechał z piskiem opon. Na drodze pozostał jedynie kurz, unoszący się w powietrzu.
Zack stał samotny i zdezorientowany pośród ciemności. Od posiadłości Montalvo dzieliło go kilka kilometrów, a wędrówka w nocy nie była jego wymarzonym zakończeniem dnia. Młody Navarro zacisnął pieści i ruszył przed siebie...

****
Przysięgam, jeżeli któreś wreszcie nie ustąpi, to trafię do wariatkowa na oddział zamknięty. Najpierw Cassie oraz jej wybryki w centrum handlowym, a teraz Ernesto. Całe szczęście, że zastałem go żywego. Gdyby nie zrezygnował z ochrony, którą mu dałem, z pewnością nic by się nie stało i Navarro nie zrobiłby mu krzywdy. Przeklęty Guillermo, pojawia się i znika, lecz za każdym razem jest górą. Ten facet, to diabeł, który idzie pod prąd, ale nic nie jest w stanie go powstrzymać. Jak ma chronić butną i kapryśną dziewczynę oraz zatwardziałego staruszka? Przecież się nie rozdwoję!
Wysiadłem z samochodu, od razu kierując się w stronę domu. Cassie siedziała w salonie i rozmawiała z Agnes. Idealnie! Chwyciłem ją za rękę i zawlokłem do gabinetu. Tym razem, nawet się nie szarpała.
-Co znowu zrobiłam?!-nadęła policzki ze złości.
-Może pogadamy o tym, co znowu planujesz przeskrobać?
-Co? Słuchaj no! Nie wiem, co bierzesz, ale stanowczo Ci szkodzi!
-Nie będę owijał w bawełnę, Ty i Twój dziadek-dwa uparte osły! Od dziś wymagam od Ciebie całkowitego posłuszeństwa. Rozumiesz?-zamachnąłem palcem przed jej nosem, ale strąciła go.
-Nie ma mowy! Nie jestem Twoją własnością-wstała i spojrzała mi hardo w oczy. Zrobiłem tak samo, sprawiając, że cofnęła się do tyłu i uderzyła o ścianę.
-Od dziś jesteś! Kiedy zrozumiesz, iż grozi Ci niebezpieczeństwo? Twój ojciec wczoraj zaatakował Ernesta! To cud, że staruszek żyje!
Nagle oczy Cassie zaszkliły się i dostała histerii.
-Co z moim dziadkiem?! Chcę do niego jechać, ale już!-okładała mnie pięściami.
-Uspokój się!-potrząsnąłem nią.-Nigdzie nie pojedziesz! Navarro tylko czeka na fałszywy ruch. Miał Twoje zdjęcia z centrum handlowego, nigdzie nie jesteś bezpieczna! Zostaniesz z „El Tesoro” i masz się ich słuchać! Bez nich nie ruszysz się nawet na krok! Jadę do Twojego dziadka, zostanę tam przez jakiś czas.
Cassie była w szoku, ale nie miałem czasu na dalsze tłumaczenia. Agnes zapakowała trochę jedzenia i pojechała ze mną do Evansa. Nie mam pojęcia, jak zajmować się chorym, toteż kobieca ręka zawsze się przyda. Staruszek był trochę poobijany i utykał, ale raczej nic mu nie groziło. Czarnulka nakarmiła go gorącym rosołem i nabrał trochę rumieńców.
-I jak?
-Będzie dobrze, to zawzięty facet-Agi uśmiechnęła się.- Tak, jak jego wnuczka- dodała chichocząc.
-Powiem Ci, że zaczynam wymiękać. Cassie mnie nie znosi.
-Faceci-dziewczyna rozłożyła ręce i pokręciła głową.-Ona na Ciebie leci.
-Jakoś dziwnie to okazuje. Obawiam się, że do finału mogę nie dociągnąć.
-Cierpliwości Diego, cierpliwości.
Wieczorem odesłałem Agnes do domu, a sam zostałem z dziadkiem Cassie.Ernesto spał spokojnie, natomiast ja sam kręciłem się po salonie. Na półkach stało mnóstwo zdjęć czerwonowłosej, kiedy była małą dziewczynką. Najbardziej spodobało mi się jedno z kucykiem. Cassie miała naburmuszoną minkę i zaciśnięte piąstki-urocza. No proszę, już wtedy była uparciuszkiem. Schowałem je sobie do kieszeni, chyba nikt się nie obrazi za jedno zdjęcie?.
W nocy nie mogłem usnąć, gdyż ciągle męczyło mnie poczucie, że ktoś kręci się koło domu. Nawet sprawdziłem, lecz teren był czysty. Mimo wszystko, sen nie nadchodził, a Evans nie miał w kuchni czekolady. Mogłem zabrać z domu, ech...
Rano wyglądałem fatalnie i niestety kawa nie pomogła. Alex zmieniłmnie, więc pojechałem wziąć prysznic oraz zmienić ubrania. Agnes krzątała się w kuchni, ale nigdzie nie mogłem znaleźć mojej żony. Jeśli znowu wywinęła jakiś numer, to osobiście ją spiorę. Cholerka, niezły pedagog się we mnie odezwał. Chyba sobie dyplom trzasnę z resocjalizacji. W końcu praktyki z trudną młodzieżą już mam odrobione.
Poszedłem do stajni i zobaczyłem, że Carlo bacznie obserwuje czerwonowłosą, która jeździła konno. Stanąłem obok niego i zrobiłem tak samo.
-Od rana jest wściekła-powiedział Carlos.-Do nikogo się nie odzywa.
-Przejdzie jej. Niech wreszcie dorośnie.
Nagle Cassie zatrzymała się przy nas, mierząc mnie wzrokiem wyniośle.
-Co z moim dziadkiem?-zapytała.
-Lepiej, o wiele lepiej-odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
-Cieszę się-pogłaskała Księcia i ruszyła dalej.
Niby mówiła oraz zachowywała się spokojnie, lecz jej spojrzenie wyrażało wszystko. Ból, złość, nienawiść, a czasem zażenowanie. Wyglądała pięknie i trudno było oderwać od niej wzrok. Rozejrzałem się wokół, ale wszyscy spoglądali na moją żonę z podziwem. Prawdę mówiąc, nie zawsze można spotkać kobietę, która tak świetne jeździ konno. Sam musiałem przyznać, iż Cassie w siodle nie miała sobie równych. Wreszcie zakończyła swoje popisy i zaprowadziła konia do boxu. Czesała zwierzaka, a ten parskał radośnie. Usiadłem z Carlosem przy wejściu, a Cassie zerknęła na nas z ukosa.
-Mój śliczny, mądry konik. Widzisz tych dwóch? Troglodyci-nie, nie mylicie się. Moja ukochana gada z pchlarzem. Myślałem, że już nic mnie nie zaskoczy.
-Zdajesz sobie sprawę, że przegrywasz z koniem?-Carlo szepnął mi na ucho.
-Dzięki, właśnie mnie oświeciłeś.
-Nie ma za co. Stary, masz dwie opcje. Przerobić drania na mielone, albo przerobić rudą na orzechy.
-Trzy opcje-sprostowałem.
-Co? A, jaka jest trzecia?
-Zatkać Ci dziób!
Blondyn oburzył się i podszedł do konia czerwonowłosej, która akurat poszła po wodę.
-No i co, głupia szkapo-wybuchnął ze śmiechu, a niezadowolony zwierzak cofnął się do tyłu.
-Widzisz, wie kto tu rządzi!-Carlos odwrócił się w moją stronę z wyszczerzem. Wystarczyła chwila nieuwagi i Książę prychnął wprost na niego.
-Ta kobyła mnie ocharchała!-chłopak odskoczył, jak oparzony. W końcu wybiegł ze stajni, biadoląc pod nosem. Z kolei Cassie pogładziła swojego ulubieńca po pysku oraz dała mu pić.
-Długo będziesz się gniewać?-zapytałem zniecierpliwiony.
-Przecież się nie gniewam-odpowiedziała nadąsana.
-Skarbie posłuchaj-odwróciłem ją w swoją stronę.-Zobaczysz dziadka, obiecuję Ci. Teraz muszę do niego jechać. Mike z Tobą zostanie, przyślę jeszcze Carlosa i Zacka.
Skierowałem się w stronę wyjścia, ale usłyszałem ciche „dziękuję”.

****
Nie wiem, co wy robicie w tak piękną pogodę, bo ja siedziałam w fotelu i oglądałam telewizję. Bardzo pasjonujące zajęcie, lecz nic innego nie przyszło mi do głowy. Po ostatnim razie, opalanie stanowczo wykreśliłam z listy moich ulubionych zajęć. Z drugiej strony, obecne zajęcie było jeszcze gorsze, gdyż przełączałam z kanału na kanał. Jedynym plusem było to, że odzyskałam spokój, ponieważ Diego dotrzymał słowa, więc zobaczyłam mojego kochanego dziadka. Właściwie od tygodnia przywoził go tu, ponieważ bał się o moje bezpieczeństwo. Faktycznie zbyt impulsywnie zareagowałam i niepotrzebnie byłam obrażona. Oj, co zrobię, że najpierw mówię, a potem myślę. Odpłynęłam do zupełnie innego świata, aż ktoś szturchnął mnie w bok.
-Ej,Agi to bolało-pomasowałam bolące miejsce.
-Co porabiasz? Chyba nie powiesz, że oglądasz „Życie pozagrobowe Tutenchamona”?
-Yyy...że, co?-spojrzałam na ekran, a tam jakieś fruwające bandaże.-Niee, zamyśliłam się.
-Pomożesz mi upiec tort?-zapytała śmiejąc się od ucha do ucha.
-A co, chcesz rzucić nim w Carlosa?
-No wiesz...-zarumieniła się.
-Ale masz kolorki-pociągnęłam ją za policzek, ale odsunęła się.
-Przestań! Chodzi o Diego, ma jutro urodziny.
Na samą myśl moje oczy rozbłysnęły.
-Oki, to idziemy.
-Teraz Ty się czerwienisz-wytknęła mi. Ossssz...to jędza.
Nieźle ubawiłam się przy kucharzeniu z Agnes. Całe szczęście, że ona naprawdę potrafi gotować i piec ciasta, bo inaczej cała akcja zakończyłaby się katastrofą. Musiałybyśmy zaserwować Dragonowi czekoladowego zakalca. Chociaż, z czekoladą wchłonąłby wszystko. Może i nie mam talentu kulinarnego, ale za to świetnie zmywam naczynia. Możecie się śmiać. Natomiast truskaweczki na torcie poukładałam sama. Dzięki temu, zostałam pochwalona, ależ jestem z siebie dumna.
Następnego dnia, aż mnie świerzbiło, żeby pobiec na górę oraz złożyć Diego życzenia, lecz nie chciałam niszczyć niespodzianki. Widać sam solenizant zapomniał, iż ma urodziny, więc plątałam się bezczynnie do wieczora. Po domu rozchodziły się piski Mike'a i Alexa. Zapewne, znowu grali na konsoli i nie mogli dojść do porozumienia. Moje kochane brzdące, nigdy się przy nich nie nudzę. Później dołączył do nich Carlos. Jednak ten jest głupszy, niż stado owiec. Rozwalił chłopcom sprzęt, toteż było po zabawie. W efekcie, bracia przestali odzywać się do pajaca.
Wreszcie czarnulka zawołała mnie do kuchni i zostałam wydelegowana z tortem. Sprawdziłam jeszcze, czy mam prezent w kieszeni. Może skromny, ale liczy się gest. Stanęłam przed wejściem do gabinetu oraz wzięłam głęboki wdech. Jeśli mnie wywali, to rąbnę go tym ciachem, wówczas zemsta będzie słodka. W końcu zapukałam, ale nie usłyszałam odpowiedzi. Dobra, wchodzę! Otworzyłam drzwi z impetem, a w środku ujrzałam Diega, który siedział przy biurku i pisał na laptopie. Nie rozumiem jednego. Czemu zawsze ma zasłonięte okna? Naprawdę, jak w jakiejś krypcie albo podziemiu.
Postawiłam przed moim mężem tort, posyłając promienny uśmiech.
-Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin-powiedziałam, wyjmując z kieszeni małe zawiniątko.-To, dla Ciebie.
Ten uniósł wzrok znad komputera oraz spojrzał na mnie wnikliwie.
-Zastanawiam się, co tam dosypałaś.
-Ha, ha, ha, ale zabawne-odwróciłam się, bo chciałam wyjść.
-Cassie zostań, proszę-powiedział życzliwie. Wstał oraz cmoknął mnie w policzek.-Dziękuję, nie spodziewałem się.
-Pozłacane pióro. Skąd wiedziałaś, że takie chciałem.
-Spostrzegawcza jestem.
-Chodź, zjesz ze mną-ukroił kawałek słodkości i podsunął mi pod nos.
-Wiesz co, ja to dieta-wymamrotałam.
-Nie wygłupiaj się, otwórz buzię-spróbowałam tej pychoty. Hmm...Agi potrafi.
-Rzeczywiście pyszny-powiedział, oblizując łyżeczkę.-Tak w ogóle, to sprawdzałem, czy nie padniesz trupem, jak zjesz.-zachichotał.
Wkurzona poderwałam się z podłogi i zaczęłam go gonić. Chwyciłam z kanapy poduszkę, więc okładałam mojego mężulka, gdzie popadło. Po chwili, wszędzie fruwały pióra, a my siedzieliśmy na podłodze, dysząc.
-Wiesz co, lubię Cię. Nawet bardzo-wypaliłam bez zastanowienia.
-Wreszcie coś pozytywnego, to jak, zgoda?-wyciągnął dłoń w moją stronę.
-Zgoda-odwzajemniłam uścisk, po raz kolejny czując przyjemne ciepło...
Dwa dni później obserwowałam, jak Dragon szykował się do wyjazdu. Miało go nie być kilka dni, ale wolałam się nie wtrącać w dalsze szczegóły. Siedziałam w bujanym fotelu, toteż huśtałam się bez opamiętania. Po prostu energia mnie rozpierała. Diego musiał się zdenerwować, bo poprosił, abym poszukała jego telefonu. Nic nie poradzę, że nie potrafię usiedzieć w jednym miejscu. Poszłam do pomieszczenia gospodarczego, gdyż podobno tam go zostawił. Co za facet, też sobie miejsce wybrał. Zeszłam na dół po schodach i faktycznie znalazłam jego cacko. Nagle poczułam, że ktoś „jeździ”dłonią po moich plecach. Odwróciłam się raptownie i zobaczyłam Dave'a.
-Nie dotykaj mnie!-zasyczałam.
-Spokojnie, mam Cię pilnować, kiedy Dragona nie będzie, to jego polecenie.-miałam wrażenie, iż przewierca mnie wzrokiem.-Śliczna jesteś-powiedział, próbując dotknąć moich włosów.
Zamachnęłam się, prze co wymierzyłam mu siarczysty policzek, aż odwrócił twarz.
-Nigdy więcej tego nie rób! Nie chę, żebyś stracił pracę, więc tym razem nie poskarżę! Ale odpieprz się ode mnie!
-Co Ty sobie w ogóle myślisz?!-przycisnął mnie do ściany i poczułam jego oddech na twarzy, to wcale nie było przyjemne. Czego ten facet chce?!
-Co tu się dzieje?!-usłyszałam czyjś głos. Najpierw cień odbił się na schodach, a potem ujrzałam sylwetkę Zacka. Wbiegł do środka piwnicy i odciągnął Dave'a ode mnie.
-Zostaw żonę szefa. Zdenerwowałeś się i poniosło Cię. Powiedzmy, że nic się nie stało.
Nie jestem pewna, czy to podziałało na bruneta, ponieważ cały dygotał. Nie miałam ochoty dłużej na niego patrzeć, toteż wybiegłam stamtąd, jak błyskawica i znalazłam Diega z całą bandą w salonie.
-Nie możesz mnie z nim zostawić! Słyszysz?! Nie możesz!-krzyczałam na całe gardło, a mój mąż był w szoku. Czułam, że do oczy napływają mi łzy.
-Cassie, spokojnie. O co, chodzi z Davem?
-O wszystko! Nie mogę z nim zostać!-wtuliłam się w Dragona z całej siły.-Proszę...
-Ale...Mike i Alex są mi potrzebni-wyjąkał.
-To Carlos! On zostanie!-na dźwięk moich słów pajac o mało nie upadł.
-Że...że co?!-wytrzeszczył oczy.-To nie ma sensu! Po 10 minutach Agi będzie zamiatała nasze włosy z podłogi.
-Mam to gdzieś!-warknęłam.
-Zgadzam się z Carlo, to nie ma sensu.
-Ma! Dobry pajacyk, dobry...-pogładziłam blondyna po ramieniu, machając zalotnie rzęsami.
-Jesteś szczepiona?-wycedził przez zęby.
-A chcesz sprawdzić? Mogę Cię dziabnąć!
Pajac wyswobodził rękę oraz pstryknął mnie w nos.
-Dobra Dragon, zostanę z tą wariatką, ale na Twoją odpowiedzialność.
Już chciałam mu odpłacić, lecz ugryzłam się w język. W żaden sposób nie pomogłabym sobie, wręcz przeciwnie. Diego przyjrzał mi się uważnie i pogroził palcem.
-Chcę was zastać w jednym kawałku, jasne?
-Oczywiście-uśmiechnęłam się słodko.
Diego zabrał swoją ekipę, w tym Dave'a, którego wzrok rzucał gromami i wyszedł. Udało mi się osiągnąć cel, więc odetchnęłam z ulgą. Może perspektywa siedzenia z farbowanym pajacem nie była zachwycająca, ale lepsze to, niż tamten zboczeniec. Klepnęłam na kanapę oraz zerknęłam na mojego „niewolnika”.
-Carlo, przynieś mi winogrona.
-Chyba Ci się kable poprzepalały kobieto.
-No przynieś, co Ci szkodzi?
-Przyjrzyj się uważnie. Czy ja mam napisane na czole „DIEGO”-machał ostentacyjnie rękoma.-No właśnie, nie! Sama rusz tyłek wiewióro!-wykręcił się i poszedł do kuchni.
-Carlo no!
-Bla, bla, bla...-usłyszałam z daleka.
-Carlooo!!!
Widzicie w jakich warunkach muszę żyć. Człowiek w potrzebie, a otacza się samymi impertynentami.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz