poniedziałek, 18 lutego 2013

XII Smutek


Tej nocy miałem wyjątkowo niespokojny sen. Najpierw nie mogłem zasnąć, a gdy w końcu się udało, to obudziłem się cały zgrzany. Cholera, co się stało albo, co się miało stać, że nie potrafiłem zaznać spokoju? Po godzinie przerzucania się z boku na bok, bolały mnie wszystkie mięśnie. Dodatkowo mój niepokój wzrósł i już wiedziałem, że nie zasnę. Może napije się czekolady, doprowadzając skołatane nerwy do porządku. Nie, lepiej nie. Agnes zauważy, przez co nie opędzę się od kazań.
Ostatecznie przekręciłem się na drugi bok z nadzieją, iż wreszcie usnę. Niestety coś z impetem wpadło do mojego pokoju. Wnioskuję, że osobnik zawadził o dywan, bo na wstępie runął na mnie. Po jęku od razu rozpoznałem Carlosa. Jasny gwint! Ten chłopak naprawdę zwariował!
-Jeśli szukasz pokoju Agnes, to spływaj. Trafiłeś pod zły adres.
-Bardzo zabawne-blondyn obruszył się.-Coś jest nie tak! Wydaje mi się, że kogoś widziałem na naszym terenie. Musimy to sprawdzić.
W tym momencie włos zjeżył mi się na głowie, ponieważ przed oczami stanęła mi Cassie. Natychmiast wyskoczyłem z łóżka, próbując po ciemku znaleźć ubrania. Carlo znowu fiknął na podłogę, a ja w między czasie naciągnąłem jakieś dresy. Wybiegłem z pokoju, jak szaleniec, aby znaleźć się u czerwonowłosej. W środku panowała ciemność, lecz dostrzegłem moją żonę. Spała spokojnie, ale rzuciłem się w stronę okna, gdyż było otwarte. Trzasnąłem nim z nerwów, aż huknęło.
-Co się dzieje?-mój skarb przebudził się.
-Spokojnie, to ja-usiadłem obok niej oraz chwyciłem za ramiona.-Cassie, posłuchaj teraz uważnie, słyszysz?
-Chcę spać-mruknęła niezadowolona.
-Świetnie, więc rozumiem, że nie wyjdziesz stąd choćby nie wiem co. Chociaż raz zrób to, o co Cię proszę i nie ruszaj się stąd, dobrze?
Czerwonowłosa najpierw zamrugała oczami, a potem spoważniała.
-Mój ojciec, tak?-z jej tonu powiało chłodem.
Zresztą, łatwo się domyśleć, że tylko Guillermo mógł przysłać swojego bandziora w środku nocy.
-Nie mam pewności. Sprawdzę to razem z Carlosem. Kocham Cię.
Pospiesznie opuściłem jej pokój, aby dołączyć do mojego przyjaciela. Cassie krzyknęła coś, lecz nie usłyszałem. Teraz najważniejsze było sprawdzenie okolicy.
Puściłem się pędem za Carlosem, który skierował się na tyły domu. Tam już czekał Alex z Mikiem oraz Dave. Podzieliliśmy się na dwie grupy i ruszyliśmy ostrożnie w las. Nagle usłyszałem wystrzały i odruchowo stanąłem za drzewem. Carlo był obok oraz głową wskazał jakieś czarne sylwetki kilkanaście metrów od nas. Blondyn wyskoczył ze swojej kryjówki, celując w tamten punkt. Chyba trafił, bo dosłyszałem niewyraźny jęk.
-Dorwiemy ich! Szybko!-krzyknąłem do pozostałych chłopaków.
Ruszyłem pierwszy, aż znowu padł strzał. Syknąłem z bólu, bo oberwałem w ramię. Kula chyba tylko mnie drasnęła, ale upadłem na ziemię.
-Ku*wa mać! To pułapka!-Carlo błyskawicznie znalazł się przy moim boku.-Wracamy! Osłaniam Cię!
-Chyba śnisz! To tylko draśnięcie!-nie zamierzałem się poddawać.
-Trzeba to opatrzeć! Oni i tak są zbyt daleko! Chodź, pomogę Ci wstać-podtrzymał mnie ale zabolało, jakby rusztem przypalali.-Ta, draśniecie-”specjalista” od ran postrzałowych mruknął z wyrzutem, ponieważ zauważył grymas na mojej twarzy.
-Karz chłopakom ścigać ich do rzeki. Mają nie odpuszczać! Zaczekam na Ciebie.
-Dobra.
Nie musiałem długo czekać, bo mój kumpel wrócił szybciej niż myślałem. Dowlókł się ze mną do domu i pomimo moich sprzeciwów, przeszliśmy przez główne wejście. Równie dobrze mógł przyczepić mi tabliczkę do pleców z napisem: DRAGON ZOSTAŁ RANNY, MÓDLCIE SIĘ ZA JEGO DUSZĘ.
Wiedziałem, że jak zrobię krok za próg, to Agnes wybiegnie w swoich papuciach i narobi hałasu na pół stanu.
-Co wy wyprawiacie po nocach?!-zagrodziła nam drogę, ale gdy zerknęła na moje ramię, to pobladła.-Matko kochana! Diego, co się stało?!-załapała się za głowę.
-Agi, pomóż mi. Trzeba oczyścić ranę-Carlo nie tracił zimnej krwi.
-Jasne! Poproszę jeszcze rosołek-miałem dość użalania się się nade mną.
-Schowaj dumę w kieszeń! Zajmiemy się Tobą!
Oho! Czarnulka rozbudziła swoje dyktatorskie zapędy.
W sumie, to dobrze mieć prawdziwych przyjaciół. Nie zdążyłem się obejrzeć, a już miałem zrobiony opatrunek. Mogło być pięknie, gdyby Cassie nie zjawiła się nagle w kuchni.
-Co tu się dzieje?-wlepiła wzrok w zabandażowane ramię.-Jesteś ranny!-doskoczyła do mnie.-To moja wina!-jej oczy zaszkliły się, a ja poczułem ogromna gulę w gardle.
-Carlo, zabierz ją-poprosiłem blondyna o pomoc, bo nie potrafiłem na nią spojrzeć.
-Nie! Nigdzie nie pójdę! Musisz ze mną porozmawiać!-próbowała wyszarpać się z uścisku Carlosa.
-Wiewióra, daj mu dziś spokój. Jutro porozmawiacie, chodź wreszcie!-siłą wyprowadził czerwonowłosą.
-Uważasz, że robisz dobrze?-Agi zapytała z troską.-Ona powinna wiedzieć, co się dzieje. Tym bardziej, jeśli dotyczy to jej osoby.
-Wiem, westchnąłem.-Porozmawiam z nią, ale nie teraz. Zbyt wiele niewyjaśnionych spraw namnożyło się w ostatnim czasie. Konflikt Cassie i Dave'a, Inez i cholera wie, co jeszcze.
Czarnulka nic nie odpowiedziała, bo tylnym wejściem wbiegł Alex oraz reszta chłopaków.
-Zwiali-stwierdził, ledwo łapiąc oddech.-Tuż przy rzece czekał na nich samochód.
-A wy, co o tym sądzicie?
-Obowiązkowo wzmacniamy ochronę. Łatwo im poszło z wejściem na nasz teren-Dave powiedział, jak zwykle z kamienną twarzą.
-Na moje oko, to mamy szpiega-Mike wysunął dość odważną teorię.-Gdzie w ogóle jest Zack? Przecież...
-Nie budziłem go!-Dave wtrącił się.-To jeszcze szczeniak, plątałby się tylko pod nogami.
-Idź go utul do snu-blondyn odszczekał się.
-Dobra Mike, odpuść-brat zwrócił mu uwagę.-A, Ty Diego? Jak się czujesz?
-W porządku. Wracajcie do siebie.
-Zgadzam się Mikiem-czarnulka przypomniała o swojej obecności.-Acha, i też nie lubię Zacka-dorzuciła, poprawiając szlafrok i wyszła.
Krew mnie zalewała na samą myśl, iż Navarro znowu był górą. Jedno było pewne, ja nigdy nie odpuszczam!

****
Ślęczałam pod pokojem Dragona razem z Agi, odchodząc od zmysłów. Carlo zamknął się z nim i siedział tam chyba wieczność. Nie dość, że został ranny z mojej winy, to nie mogłam go zobaczyć. Mało tego, pod nogami plątała się ta głupia Inez. Wcisnęła na siebie za małą sukienkę oraz dwumetrowe koturny i myślała, że robi furorę. Może zepchnąć ją ze schodów, a tym samym przysłużyć się ludzkości? Albo nie, bo pozbędę się gnidy, a pójdę siedzieć jak za człowieka. Trudno, jakoś wytrzymam jeszcze te trzy dni. Później sama zapakuję ją do samolotu i podłożę pod niego bombę.
Już nie mogłam znieść widoku tej piegowatej gęby, bo wredna Inez stanęła naprzeciw mnie z głupawym uśmieszkiem.
-Chcę się zobaczyć z Diego-zaskrzeczała, aż mi ciarki przeszły po plecach.
-Że, co chciałaś?-przymknęłam oczy bliska ataku furii.
-To, co słyszałaś.
Bezczelna dziewucha!
-Tracisz czas, bo nie zobaczysz się z nim-powiedziałam, patrząc na nią z góry.
-A niby czemu?
-Nie myłaś uszu? Cassie wyraziła się jasno! Nie zobaczysz się z Diego!-Agi dźgnęła palcem tę rudą małpę.
-Piękny widok! Żona pana domu i służąca pod ramię! Żenada!
-Kogo nazywasz żenadą?-Panna Gaduła złapała ją za szmaty, ale w porę pojawił się Carlo.
-Panie wybaczą-szarpnął Inez i poprowadził w stronę schodów.-Cassidy pójdzie do męża, a koleżanka zajmie się tym, co do tej pory. Czyli zatruwaniem powietrza.
-Nie jestem Twoją koleżanką!
-Tym lepiej dla mnie-skwitował.
Pajac czasem potrafi być przydatny, a w tym wypadku był bezkonkurencyjny.
Wreszcie dostałam się do pokoju mojego męża, a on siedział sobie na łóżku i bynajmniej nie wyglądał na umierającego.
-Jeszcze nie jesteś wdową-zagadnął.
-Humorek Cię nie opuścił-usadowiłam się na bujanym fotelu.
-Słyszałem jakieś wrzaski.
-A, to-przewróciłam oczami.-Twój plastikowy nabytek narobił hałasu. Zajęliśmy się nią, jesteś zły?
-Ja? Ależ skąd! Wręcz przeciwnie.
-Przejdźmy do konkretów-nabrałam powietrza, ale Dragonowi zebrało się na żarty. To znaczy, chyba żartował.
-Ja zawsze wolałem konkrety-uśmiechnął się łobuzersko.
-Nigdy się nie zmienisz-przeniosłam się na jego łóżko.-Mówiłam poważnie, chcę pogadać.
-Słucham-przysunął się tak blisko, że nasze nosy prawie się stykały.
Od razu zrobiło mi się gorąco. Co za podstępny cwaniak.
-Właściwie...to...to chciałam Cię przeprosić-wydukałam.
Nie wiem czemu, ale Dragon zaczął się śmiać.
-Cassie...chyba nigdy nie przestaniesz mnie zaskakiwać. Przyszłaś tu, żeby przeprosić, bo jakiś frajer próbował mnie zabić?
-Ale...
-Nie, poczekaj. Może, to Ty biegałaś po lesie w kominiarce na głowie?
-Jesteś egoistą-wkurzyłam się.
-Źle mnie zrozumiałaś-ujął moją twarz w dłonie.-Posłuchaj, nie masz nic wspólnego z decyzjami swojego ojca. Nie jesteś niczemu winna, rozumiesz?
Wcale nie poprawił mi humoru. Tradycyjnie wyszło, że jestem bez serca, a Diego wspaniałomyślnie odpuścił mi winy. Czy tacy faceci naprawdę istnieją?
Pan Gangsterka po raz kolejny wykorzystał moje rozkojarzenie. Gdy oprzytomniałam, nasze usta dzieliły zaledwie milimetry. Tym razem skoczyło mi ciśnienie i nie mogłam się ruszyć.
-Diego, tele...fon do Ciebie-Agi bez pardonu wkroczyła do środka.-Sorki-zasłoniła sobie oczy oraz wyciągnęła telefon przed siebie.
-To ja już pójdę-skorzystałam z okazji, omijając Pannę Gadułę.
Nie macie czasem wrażenia, że Carlos i Agnes ciągle ratują mi tyłek? Dragon pewnie nazwałby to inaczej. No cóż, jak zwał, tak zwał.

****
Dave stał koło bramy oraz intensywnie nad czymś myślał. Kopnął kamień leżący przed nim i wrzasnął, dając upust emocjom. Pokręcił się przez chwilę w miejscu i wreszcie pobiegł do domu.
Z kolei Zack wylegiwał się na łóżku oraz z satysfakcją otworzył puszkę z piwem, kiedy ten wtargnął do jego pokoju.
-W co Ty grasz?!-podciągnął go za koszulę do góry, wytrącają puszkę z rąk.-No mów!!!
-Radzę Ci spuścić z tonu. Chyba, że chcesz, aby Dragon posłuchał pewnej ciekawej historii.
-Przestań chrzanić!-mężczyzna wrzasnął, ale puścił młodego Navarro, dysząc ciężko.
-Tak lepiej.
-Wychodziłeś gdzieś w nocy. Nie wyprzesz się!
Zack uśmiechnął się pod nosem i wyjął kolejne piwo. Zupełnie nie przejął się słowami Dave'a.
-Kim Ty, do cholery jesteś?!-brunet spojrzał na niego z przerażeniem.
-A kim chciałbyś, żebym był?
-Koniec zabawy! Idę do Dragona!
-Dave, stój!
Ten zatrzymał się oraz z kwaśną miną spojrzał na chłopaka.
-Mogę być Twoim Świętym Mikołajem i wyprawić Ci gwiazdkę w lipcu-krążył wokół niego, wypowiadając powoli każde słowo.-Spełnię Twoje największe pragnienie. Tak przyjacielu, właśnie to. Dostaniesz Cassidy w bonusie, jeśli będziesz siedział cicho.
-Jesteś chory, nie wierzę Ci.
-Twoja strata. W tym momencie gram w otwarte karty i w zasadzie nic nie ryzykuję. Na mojej obecności możesz tylko zyskać, więc zastanów się dobrze. Od Ciebie teraz zależy, czy obaj zarobimy na tym interesie.
Poklepał go po ramieniu i wyszedł. Dave został sam, bijąc się z wyrzutami sumienia, a przede wszystkim z pragnieniami.

****
Nie wiem, czy kiedykolwiek miałam paskudniejszy humor. Nic nie wytraciło mnie tak z równowagi, jak wydarzenia minionej nocy. Nawet ciastka Agnes nie pomogły, a zjadłam chyba wszystkie. Zamiast dobrego nastroju, będę mieć dobre parę kilo nadwagi.
Jedyną osobą, która w tym domu tryskała dowcipem był oczywiście Carlos. Zachowywał się tak, jakby ganiał po lesie bandę krasnali, a nie zamaskowanych zbirów. Zastanawiałam się, kiedy mu przejdzie ta fala.
-Co porabia moja wiewiórunia?-klapnął obok mnie na sofie.
-Obmyślam sto sposobów na popełnienie samobójstwa. Chcesz pomóc?-odwróciłam głowę z rezygnacją.
-Kusisz, ale zaskoczę Cię i powiem nie, ale...-pokręcił palcem przed moim nosem.-...mogę poprawić Ci humorek.
-Niekiepski pomysł, dawaj! Zdradź mi, co zrobiłeś z Inez?
-Siedzi na grzędzie z kurami i wygdakuje King of Disco. Żartowałem!-wrzasnął tak, że aż podskoczyłam-Biega po dworze z komórką w ręku i szuka zasięgu. Bo wiesz, ona musi "tszymacz" kontakt z jej frends-pajac wymachiwał zabawnie rękoma, naśladując damski głosik.-Wygląda, jak Statua Wolności tylko po przejściach. Szkoda, że nie mieszkamy bliżej rzeki, to możne wpadłaby do niej.
O tak, piękna wizja.
-Słuchaj wiewióra-blondyn objął mnie ramieniem.-Naprawdę mam dla Ciebie niezawodne lekarstwo. Zapomnisz o wszystkim. Daję stuprocentową gwarancję.
Zmarszczyłam brwi, bo już byłam przerażona jego pomysłem.
-Mam spisać testament?
-A, posiadasz coś fajnego?-zapytał z nadzieją.
-Carlo!!!-zdzieliłam go poduszką. Drań jeden, no.
-Na żartach się nie znasz?-mruknął-Kinderka?!-prawie że wycelował mi w oczy batonem.
-Nie, zjadłam ciastka.
Znowu mu coś odbiło, bo wytrzeszczył ślepia.
-Zeżarłaś moje ciasteczka???!!!
-Tt...Twoje? Nie wiedziałem, że były dla Ciebie.
Myślałam, że zaraz mi się rozpłacze, lecz jak u pajaca bywa, dobre samopoczucie wróciło błyskawicznie.
-Wujek Carlos Ci wybacza. Wujek Carlos ma ooogrooomne serducho. Zwłaszcza dla dzikich zwierząt-pociągnął mnie za włosy.
-Przestań!. Podobno miałeś jakieś „lekarstwo”.
-A, no tak!-puknął się w czoło.-Zatem, zapraszam-wskazał na drzwi.
Może pomyślicie, że oszalałam, bo oddałam się w ręce tego wariata. Niech będzie, co ma być!
Carlo prowadził na tyły domu i całkiem znajomo to wyglądało. Zapomniałam wspomnieć, iż po drodze zgarnęliśmy Agnes, która właściwie sama się doczepiła. Ledwo nadążała za nami, bo zawadzała spódnicą o zarośla.
W końcu dotarliśmy na miejsce, a ja pojęłam, co jest grane. Czarnulka chyba też, bo patrzyła z wyrzutem na ukochanego.
-Oszalałeś? Zrobi sobie krzywdę!
-Daj spokój, słonko-blondyn machnął ręką.-Dziewczyna się wyładuje i tyle. Może przez przypadek trafi w Inez.
-Odlot! Dawaj ją teraz!-na samą myśl chciało mi się śmiać.
-Jak widzisz, wszystko jest gotowe-pokazał na rząd ustawionych butelek.-Miały być dla mnie, ale jestem taki dobry.
-Taaa, dobry-Agi przycupnęła na kamieniu, biadoląc.
Ustawiłam się tak, jak wtedy, gdy Carlo usiłował mnie nastraszyć. Tylko, że teraz nie czułam strachu, a ekscytację.
-Eee, pamiętasz-pajac wziął się pod boki.-Może być ciekawie.
-Zamknij się i podaj broń!
-Bez nerwów, bo nigdy Ci się nie uda.
Trzymałam w dłoni pistolet, oddychając coraz szybciej. Carlo skorygował moją postawę i stanął za mną.
-Skup się, wiewióra-szepnął.-Pomyśl o kimś, kogo nienawidzisz z całego serca. O kimś, kto Cię skrzywdził...Teraz, strzelaj!!!-ryknął na całe gardło.
Zadrżałam i nacisnęłam na spust. Niestety nie trafiłam, bo kula odbiła się od drzewa.
-Mówiłem, skup się! Jeszcze raz! Chyba, że chcesz się poddać?
-Nigdy!!!-spojrzałam mu hardo w oczy.
-Doskonale. Ustaw się.
Dostosowałam się do jego wskazówek oraz starałam się skupić energię na celu.
-Przez kogo cierpisz najbardziej?! Odpowiedz!
-Przez ojca!-krzyknęłam ze łzami w oczach, a broń wypaliła.
Usłyszałam trzask pękającej butelki oraz zobaczyłam drobinki zielonego szkła na ziemi.
-Zranił Cię, więc nienawidzisz go! Prawda?!
-Tak!!!
Trafiłam następną butelkę.
-Straciłaś przez niego matkę! Tak?!
-Tak!!!
Kolejny dźwięk tłuczonego szkła.
-Czego najbardziej żałujesz w życiu?!
-Że nie odwzajemniłam uczuć Diega!
Strąciłam ostatnią butelkę i upadłam na kolana, ciężko dysząc. Wbiłam palce w ziemię, czując przenikliwy ból. Wokół panowała cisza, jedynie moje serce telepało głośno w piersi. Podniosłam powoli głowę i zobaczyłam Carlosa, gapiącego się na broń. Jego twarz nie wyrażała nic. Natomiast Agnes miała lekko uchylone usta, pewnie była w szoku.
Czy powiedziałam za dużo? Co teraz?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz