Tej
nocy miałem wyjątkowo niespokojny sen. Najpierw nie mogłem zasnąć,
a gdy w końcu się udało, to obudziłem się cały zgrzany.
Cholera, co się stało albo, co się miało stać, że nie
potrafiłem zaznać spokoju? Po godzinie przerzucania się z boku na
bok, bolały mnie wszystkie mięśnie. Dodatkowo mój niepokój
wzrósł i już wiedziałem, że nie zasnę. Może napije się
czekolady, doprowadzając skołatane nerwy do porządku. Nie, lepiej
nie. Agnes zauważy, przez co nie opędzę się od kazań.
Ostatecznie
przekręciłem się na drugi bok z nadzieją, iż wreszcie usnę.
Niestety coś z impetem wpadło do mojego pokoju. Wnioskuję, że
osobnik zawadził o dywan, bo na wstępie runął na mnie. Po jęku
od razu rozpoznałem Carlosa. Jasny gwint! Ten chłopak naprawdę
zwariował!
-Jeśli szukasz pokoju Agnes, to spływaj. Trafiłeś
pod zły adres.
-Bardzo zabawne-blondyn obruszył się.-Coś jest
nie tak! Wydaje mi się, że kogoś widziałem na naszym terenie.
Musimy to sprawdzić.
W tym momencie włos zjeżył mi się na
głowie, ponieważ przed oczami stanęła mi Cassie. Natychmiast
wyskoczyłem z łóżka, próbując po ciemku znaleźć
ubrania. Carlo znowu fiknął na podłogę, a ja w między czasie
naciągnąłem jakieś dresy. Wybiegłem z pokoju, jak szaleniec, aby
znaleźć się u czerwonowłosej. W środku panowała ciemność,
lecz dostrzegłem moją żonę. Spała spokojnie, ale rzuciłem się
w stronę okna, gdyż było otwarte. Trzasnąłem nim z nerwów,
aż huknęło.
-Co się dzieje?-mój skarb przebudził
się.
-Spokojnie, to ja-usiadłem obok niej oraz chwyciłem za
ramiona.-Cassie, posłuchaj teraz uważnie, słyszysz?
-Chcę
spać-mruknęła niezadowolona.
-Świetnie, więc rozumiem, że
nie wyjdziesz stąd choćby nie wiem co. Chociaż raz zrób to,
o co Cię proszę i nie ruszaj się stąd, dobrze?
Czerwonowłosa
najpierw zamrugała oczami, a potem spoważniała.
-Mój
ojciec, tak?-z jej tonu powiało chłodem.
Zresztą, łatwo się
domyśleć, że tylko Guillermo mógł przysłać swojego
bandziora w środku nocy.
-Nie mam pewności. Sprawdzę to razem z
Carlosem. Kocham Cię.
Pospiesznie opuściłem jej pokój,
aby dołączyć do mojego przyjaciela. Cassie krzyknęła coś, lecz
nie usłyszałem. Teraz najważniejsze było sprawdzenie
okolicy.
Puściłem się pędem za Carlosem, który
skierował się na tyły domu. Tam już czekał Alex z Mikiem oraz
Dave. Podzieliliśmy się na dwie grupy i ruszyliśmy ostrożnie w
las. Nagle usłyszałem wystrzały i odruchowo stanąłem za drzewem.
Carlo był obok oraz głową wskazał jakieś czarne sylwetki
kilkanaście metrów od nas. Blondyn wyskoczył ze swojej
kryjówki, celując w tamten punkt. Chyba trafił, bo
dosłyszałem niewyraźny jęk.
-Dorwiemy ich! Szybko!-krzyknąłem
do pozostałych chłopaków.
Ruszyłem pierwszy, aż znowu
padł strzał. Syknąłem z bólu, bo oberwałem w ramię. Kula
chyba tylko mnie drasnęła, ale upadłem na ziemię.
-Ku*wa mać!
To pułapka!-Carlo błyskawicznie znalazł się przy moim
boku.-Wracamy! Osłaniam Cię!
-Chyba śnisz! To tylko
draśnięcie!-nie zamierzałem się poddawać.
-Trzeba to
opatrzeć! Oni i tak są zbyt daleko! Chodź, pomogę Ci
wstać-podtrzymał mnie ale zabolało, jakby rusztem przypalali.-Ta,
draśniecie-”specjalista” od ran postrzałowych mruknął z
wyrzutem, ponieważ zauważył grymas na mojej twarzy.
-Karz
chłopakom ścigać ich do rzeki. Mają nie odpuszczać! Zaczekam na
Ciebie.
-Dobra.
Nie musiałem długo czekać, bo mój
kumpel wrócił szybciej niż myślałem. Dowlókł się
ze mną do domu i pomimo moich sprzeciwów, przeszliśmy przez
główne wejście. Równie dobrze mógł przyczepić
mi tabliczkę do pleców z napisem: DRAGON ZOSTAŁ RANNY,
MÓDLCIE SIĘ ZA JEGO DUSZĘ.
Wiedziałem, że jak zrobię
krok za próg, to Agnes wybiegnie w swoich papuciach i narobi
hałasu na pół stanu.
-Co wy wyprawiacie po
nocach?!-zagrodziła nam drogę, ale gdy zerknęła na moje ramię,
to pobladła.-Matko kochana! Diego, co się stało?!-załapała się
za głowę.
-Agi, pomóż mi. Trzeba oczyścić ranę-Carlo
nie tracił zimnej krwi.
-Jasne! Poproszę jeszcze rosołek-miałem
dość użalania się się nade mną.
-Schowaj dumę w kieszeń!
Zajmiemy się Tobą!
Oho! Czarnulka rozbudziła swoje dyktatorskie
zapędy.
W sumie, to dobrze mieć prawdziwych przyjaciół.
Nie zdążyłem się obejrzeć, a już miałem zrobiony opatrunek.
Mogło być pięknie, gdyby Cassie nie zjawiła się nagle w
kuchni.
-Co tu się dzieje?-wlepiła wzrok w zabandażowane
ramię.-Jesteś ranny!-doskoczyła do mnie.-To moja wina!-jej oczy
zaszkliły się, a ja poczułem ogromna gulę w gardle.
-Carlo,
zabierz ją-poprosiłem blondyna o pomoc, bo nie potrafiłem na nią
spojrzeć.
-Nie! Nigdzie nie pójdę! Musisz ze mną
porozmawiać!-próbowała wyszarpać się z uścisku
Carlosa.
-Wiewióra, daj mu dziś spokój. Jutro
porozmawiacie, chodź wreszcie!-siłą wyprowadził
czerwonowłosą.
-Uważasz, że robisz dobrze?-Agi zapytała z
troską.-Ona powinna wiedzieć, co się dzieje. Tym bardziej, jeśli
dotyczy to jej osoby.
-Wiem, westchnąłem.-Porozmawiam z nią,
ale nie teraz. Zbyt wiele niewyjaśnionych spraw namnożyło się w
ostatnim czasie. Konflikt Cassie i Dave'a, Inez i cholera wie, co
jeszcze.
Czarnulka nic nie odpowiedziała, bo tylnym wejściem
wbiegł Alex oraz reszta chłopaków.
-Zwiali-stwierdził,
ledwo łapiąc oddech.-Tuż przy rzece czekał na nich samochód.
-A
wy, co o tym sądzicie?
-Obowiązkowo wzmacniamy ochronę. Łatwo
im poszło z wejściem na nasz teren-Dave powiedział, jak zwykle z
kamienną twarzą.
-Na moje oko, to mamy szpiega-Mike wysunął
dość odważną teorię.-Gdzie w ogóle jest Zack?
Przecież...
-Nie budziłem go!-Dave wtrącił się.-To jeszcze
szczeniak, plątałby się tylko pod nogami.
-Idź go utul do
snu-blondyn odszczekał się.
-Dobra Mike, odpuść-brat zwrócił
mu uwagę.-A, Ty Diego? Jak się czujesz?
-W porządku. Wracajcie
do siebie.
-Zgadzam się Mikiem-czarnulka przypomniała o swojej
obecności.-Acha, i też nie lubię Zacka-dorzuciła, poprawiając
szlafrok i wyszła.
Krew mnie zalewała na samą myśl, iż
Navarro znowu był górą. Jedno było pewne, ja nigdy nie
odpuszczam!
****
Ślęczałam
pod pokojem Dragona razem z Agi, odchodząc od zmysłów. Carlo
zamknął się z nim i siedział tam chyba wieczność. Nie dość,
że został ranny z mojej winy, to nie mogłam go zobaczyć. Mało
tego, pod nogami plątała się ta głupia Inez. Wcisnęła na siebie
za małą sukienkę oraz dwumetrowe koturny i myślała, że robi
furorę. Może zepchnąć ją ze schodów, a tym samym
przysłużyć się ludzkości? Albo nie, bo pozbędę się gnidy, a
pójdę siedzieć jak za człowieka. Trudno, jakoś wytrzymam
jeszcze te trzy dni. Później sama zapakuję ją do samolotu i
podłożę pod niego bombę.
Już nie mogłam znieść widoku tej
piegowatej gęby, bo wredna Inez stanęła naprzeciw mnie z głupawym
uśmieszkiem.
-Chcę się zobaczyć z Diego-zaskrzeczała, aż mi
ciarki przeszły po plecach.
-Że, co chciałaś?-przymknęłam
oczy bliska ataku furii.
-To, co słyszałaś.
Bezczelna
dziewucha!
-Tracisz czas, bo nie zobaczysz się z
nim-powiedziałam, patrząc na nią z góry.
-A niby
czemu?
-Nie myłaś uszu? Cassie wyraziła się jasno! Nie
zobaczysz się z Diego!-Agi dźgnęła palcem tę rudą
małpę.
-Piękny widok! Żona pana domu i służąca pod ramię!
Żenada!
-Kogo nazywasz żenadą?-Panna Gaduła złapała ją za
szmaty, ale w porę pojawił się Carlo.
-Panie wybaczą-szarpnął
Inez i poprowadził w stronę schodów.-Cassidy pójdzie
do męża, a koleżanka zajmie się tym, co do tej pory. Czyli
zatruwaniem powietrza.
-Nie jestem Twoją koleżanką!
-Tym
lepiej dla mnie-skwitował.
Pajac czasem potrafi być przydatny, a
w tym wypadku był bezkonkurencyjny.
Wreszcie dostałam się do
pokoju mojego męża, a on siedział sobie na łóżku i
bynajmniej nie wyglądał na umierającego.
-Jeszcze nie jesteś
wdową-zagadnął.
-Humorek Cię nie opuścił-usadowiłam się na
bujanym fotelu.
-Słyszałem jakieś wrzaski.
-A,
to-przewróciłam oczami.-Twój plastikowy nabytek
narobił hałasu. Zajęliśmy się nią, jesteś zły?
-Ja? Ależ
skąd! Wręcz przeciwnie.
-Przejdźmy do konkretów-nabrałam
powietrza, ale Dragonowi zebrało się na żarty. To znaczy, chyba
żartował.
-Ja zawsze wolałem konkrety-uśmiechnął się
łobuzersko.
-Nigdy się nie zmienisz-przeniosłam się na jego
łóżko.-Mówiłam poważnie, chcę
pogadać.
-Słucham-przysunął się tak blisko, że nasze nosy
prawie się stykały.
Od razu zrobiło mi się gorąco. Co za
podstępny cwaniak.
-Właściwie...to...to chciałam Cię
przeprosić-wydukałam.
Nie wiem czemu, ale Dragon zaczął się
śmiać.
-Cassie...chyba nigdy nie przestaniesz mnie zaskakiwać.
Przyszłaś tu, żeby przeprosić, bo jakiś frajer próbował
mnie zabić?
-Ale...
-Nie, poczekaj. Może, to Ty biegałaś po
lesie w kominiarce na głowie?
-Jesteś egoistą-wkurzyłam
się.
-Źle mnie zrozumiałaś-ujął moją twarz w
dłonie.-Posłuchaj, nie masz nic wspólnego z decyzjami
swojego ojca. Nie jesteś niczemu winna, rozumiesz?
Wcale nie
poprawił mi humoru. Tradycyjnie wyszło, że jestem bez serca, a
Diego wspaniałomyślnie odpuścił mi winy. Czy tacy faceci naprawdę
istnieją?
Pan Gangsterka po raz kolejny wykorzystał moje
rozkojarzenie. Gdy oprzytomniałam, nasze usta dzieliły zaledwie
milimetry. Tym razem skoczyło mi ciśnienie i nie mogłam się
ruszyć.
-Diego, tele...fon do Ciebie-Agi bez pardonu wkroczyła
do środka.-Sorki-zasłoniła sobie oczy oraz wyciągnęła telefon
przed siebie.
-To ja już pójdę-skorzystałam z okazji,
omijając Pannę Gadułę.
Nie macie czasem wrażenia, że Carlos
i Agnes ciągle ratują mi tyłek? Dragon pewnie nazwałby to
inaczej. No cóż, jak zwał, tak zwał.
****
Dave
stał koło bramy oraz intensywnie nad czymś myślał. Kopnął
kamień leżący przed nim i wrzasnął, dając upust emocjom.
Pokręcił się przez chwilę w miejscu i wreszcie pobiegł do
domu.
Z kolei Zack wylegiwał się na łóżku oraz z
satysfakcją otworzył puszkę z piwem, kiedy ten wtargnął do jego
pokoju.
-W co Ty grasz?!-podciągnął go za koszulę do góry,
wytrącają puszkę z rąk.-No mów!!!
-Radzę Ci spuścić
z tonu. Chyba, że chcesz, aby Dragon posłuchał pewnej ciekawej
historii.
-Przestań chrzanić!-mężczyzna wrzasnął, ale puścił
młodego Navarro, dysząc ciężko.
-Tak lepiej.
-Wychodziłeś
gdzieś w nocy. Nie wyprzesz się!
Zack uśmiechnął się pod
nosem i wyjął kolejne piwo. Zupełnie nie przejął się słowami
Dave'a.
-Kim Ty, do cholery jesteś?!-brunet spojrzał na niego z
przerażeniem.
-A kim chciałbyś, żebym był?
-Koniec zabawy!
Idę do Dragona!
-Dave, stój!
Ten zatrzymał się oraz z
kwaśną miną spojrzał na chłopaka.
-Mogę być Twoim Świętym
Mikołajem i wyprawić Ci gwiazdkę w lipcu-krążył wokół
niego, wypowiadając powoli każde słowo.-Spełnię Twoje
największe pragnienie. Tak przyjacielu, właśnie to. Dostaniesz
Cassidy w bonusie, jeśli będziesz siedział cicho.
-Jesteś
chory, nie wierzę Ci.
-Twoja strata. W tym momencie gram w
otwarte karty i w zasadzie nic nie ryzykuję. Na mojej obecności
możesz tylko zyskać, więc zastanów się dobrze. Od Ciebie
teraz zależy, czy obaj zarobimy na tym interesie.
Poklepał go po
ramieniu i wyszedł. Dave został sam, bijąc się z wyrzutami
sumienia, a przede wszystkim z pragnieniami.
****
Nie
wiem, czy kiedykolwiek miałam paskudniejszy humor. Nic nie wytraciło
mnie tak z równowagi, jak wydarzenia minionej nocy. Nawet
ciastka Agnes nie pomogły, a zjadłam chyba wszystkie. Zamiast
dobrego nastroju, będę mieć dobre parę kilo nadwagi.
Jedyną
osobą, która w tym domu tryskała dowcipem był oczywiście
Carlos. Zachowywał się tak, jakby ganiał po lesie bandę krasnali,
a nie zamaskowanych zbirów. Zastanawiałam się, kiedy mu
przejdzie ta fala.
-Co porabia moja wiewiórunia?-klapnął
obok mnie na sofie.
-Obmyślam sto sposobów na popełnienie
samobójstwa. Chcesz pomóc?-odwróciłam głowę z
rezygnacją.
-Kusisz, ale zaskoczę Cię i powiem nie,
ale...-pokręcił palcem przed moim nosem.-...mogę poprawić Ci
humorek.
-Niekiepski pomysł, dawaj! Zdradź mi, co zrobiłeś z
Inez?
-Siedzi na grzędzie z kurami i wygdakuje King of Disco.
Żartowałem!-wrzasnął tak, że aż podskoczyłam-Biega po dworze z
komórką w ręku i szuka zasięgu. Bo wiesz, ona musi
"tszymacz" kontakt z jej frends-pajac wymachiwał zabawnie
rękoma, naśladując damski głosik.-Wygląda, jak Statua Wolności
tylko po przejściach. Szkoda, że nie mieszkamy bliżej rzeki, to
możne wpadłaby do niej.
O tak, piękna wizja.
-Słuchaj
wiewióra-blondyn objął mnie ramieniem.-Naprawdę mam dla
Ciebie niezawodne lekarstwo. Zapomnisz o wszystkim. Daję
stuprocentową gwarancję.
Zmarszczyłam brwi, bo już byłam
przerażona jego pomysłem.
-Mam spisać testament?
-A,
posiadasz coś fajnego?-zapytał z nadzieją.
-Carlo!!!-zdzieliłam
go poduszką. Drań jeden, no.
-Na żartach się nie
znasz?-mruknął-Kinderka?!-prawie że wycelował mi w oczy
batonem.
-Nie, zjadłam ciastka.
Znowu mu coś odbiło, bo
wytrzeszczył ślepia.
-Zeżarłaś moje
ciasteczka???!!!
-Tt...Twoje? Nie wiedziałem, że były dla
Ciebie.
Myślałam, że zaraz mi się rozpłacze, lecz jak u
pajaca bywa, dobre samopoczucie wróciło błyskawicznie.
-Wujek
Carlos Ci wybacza. Wujek Carlos ma ooogrooomne serducho. Zwłaszcza
dla dzikich zwierząt-pociągnął mnie za włosy.
-Przestań!.
Podobno miałeś jakieś „lekarstwo”.
-A, no tak!-puknął się
w czoło.-Zatem, zapraszam-wskazał na drzwi.
Może pomyślicie,
że oszalałam, bo oddałam się w ręce tego wariata. Niech będzie,
co ma być!
Carlo prowadził na tyły domu i całkiem znajomo to
wyglądało. Zapomniałam wspomnieć, iż po drodze zgarnęliśmy
Agnes, która właściwie sama się doczepiła. Ledwo nadążała
za nami, bo zawadzała spódnicą o zarośla.
W końcu
dotarliśmy na miejsce, a ja pojęłam, co jest grane. Czarnulka
chyba też, bo patrzyła z wyrzutem na ukochanego.
-Oszalałeś?
Zrobi sobie krzywdę!
-Daj spokój, słonko-blondyn machnął
ręką.-Dziewczyna się wyładuje i tyle. Może przez przypadek trafi
w Inez.
-Odlot! Dawaj ją teraz!-na samą myśl chciało mi się
śmiać.
-Jak widzisz, wszystko jest gotowe-pokazał na rząd
ustawionych butelek.-Miały być dla mnie, ale jestem taki
dobry.
-Taaa, dobry-Agi przycupnęła na kamieniu,
biadoląc.
Ustawiłam się tak, jak wtedy, gdy Carlo usiłował
mnie nastraszyć. Tylko, że teraz nie czułam strachu, a
ekscytację.
-Eee, pamiętasz-pajac wziął się pod boki.-Może
być ciekawie.
-Zamknij się i podaj broń!
-Bez nerwów,
bo nigdy Ci się nie uda.
Trzymałam w dłoni pistolet, oddychając
coraz szybciej. Carlo skorygował moją postawę i stanął za
mną.
-Skup się, wiewióra-szepnął.-Pomyśl o kimś, kogo
nienawidzisz z całego serca. O kimś, kto Cię skrzywdził...Teraz,
strzelaj!!!-ryknął na całe gardło.
Zadrżałam i nacisnęłam
na spust. Niestety nie trafiłam, bo kula odbiła się od
drzewa.
-Mówiłem, skup się! Jeszcze raz! Chyba, że
chcesz się poddać?
-Nigdy!!!-spojrzałam mu hardo w
oczy.
-Doskonale. Ustaw się.
Dostosowałam się do jego
wskazówek oraz starałam się skupić energię na celu.
-Przez
kogo cierpisz najbardziej?! Odpowiedz!
-Przez ojca!-krzyknęłam
ze łzami w oczach, a broń wypaliła.
Usłyszałam trzask
pękającej butelki oraz zobaczyłam drobinki zielonego szkła na
ziemi.
-Zranił Cię, więc nienawidzisz go!
Prawda?!
-Tak!!!
Trafiłam następną butelkę.
-Straciłaś
przez niego matkę! Tak?!
-Tak!!!
Kolejny dźwięk tłuczonego
szkła.
-Czego najbardziej żałujesz w życiu?!
-Że nie
odwzajemniłam uczuć Diega!
Strąciłam ostatnią butelkę i
upadłam na kolana, ciężko dysząc. Wbiłam palce w ziemię, czując
przenikliwy ból. Wokół panowała cisza, jedynie moje
serce telepało głośno w piersi. Podniosłam powoli głowę i
zobaczyłam Carlosa, gapiącego się na broń. Jego twarz nie
wyrażała nic. Natomiast Agnes miała lekko uchylone usta, pewnie
była w szoku.
Czy powiedziałam za dużo? Co teraz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz