poniedziałek, 18 lutego 2013

XXI Pajac w opałach


Leżałem na łóżku, tępo patrząc w biały sufit. Nie wiem, czy powietrze w pokoju było gorące i parne z powodu pory roku. Czy też napięta sytuacja między mną, a Cassie dodawała pikanterii. Czerwone loki okalały mój tors, bo niesforna buntowniczka spała niczym aniołek wtulona we mnie. Ciężko było zinterpretować jej zachowanie, gdyż w dzień wykłócała się o wyjście z pokoju, a wieczorem zamieniała się w potulnego baranka.

Uniosłem się ostrożnie i pocałowałem jej odsłonięte ramię.
Znowu się łudziłem, że nastąpi cudowna przemiana. Może zbyt ostro ją potraktowałem, zamykając na cztery spusty, ale obraz Zack'a trzymającego nóż tuż przy jej gardle do tej pory burzył moją krew. Poza tym, jeśli teraz nie utemperuję niekontrolowanych odruchów, które ujawniała na każdym kroku, to w przyszłości rzuci się pod samochód by zrobić mi na złość.
Poszedłem do łazienki i przemyłem twarz zimną wodą. Muszę zacząć myśleć trzeźwo, gdyż za często kierowałem się uczuciami. Zresztą, nie wyrównałem rachunków z Davem, a zasłużył sobie na porządną lekcję „dobrego wychowania”.
Zakończyłem poranną toaletę i nawet przez chwilę nie pomyślałem, że w sypialni czeka mnie kolejne starcie. Niestety mniej przyjemne, bo na widok wstrzymałem oddech. Cassie stała łóżku ubrana w czarne, dresowe spodnie oraz...moją koszulę. Niby nic, ale to była biała koszula!
-Zdejmij to. Nie sprowokujesz mnie-powiedziałem bardzo spokojnie.
-Nie?-zapytała zadziornie, bawiąc się kosmykiem włosów.-To patrz!
Odwróciła się tyłem, wymachując ramionami i kręcąc biodrami. Ciśnienie mi skoczyło, gdy zobaczyłem napis: KOCHANEMU MĘŻOWI NA ZAWSZE ODDANA ŻONA. Całość byłą nakreślona jakimś czerwonym paskudztwem.
-Jasna cholera! Straciłaś rozum!?-rzuciłem się w jej stronę, lecz zeskoczyła na podłogę.
-Masz za swoje! Chcesz zobaczyć resztę?-zachichotała złośliwie.-Łap!-rzuciła mi na głowę dwie koszule.
W panice rozłożyłem jedną, czytając nowy napis: PÓKI ŚMIERĆ NAS NIE ROZŁĄCZY...ZGINIESZ PIERWSZY!
Na następnej nie było napisu, tylko bohomaz przypominający...osła?!
-Moja ulubiona-ognistowłosa kpiła sobie w najlepsze.
-Chciałem się dogadać, ale wszystko zepsułaś! Dziś też nie wyjdziesz!-przestałem nad sobą panować.
Wybiegłem stamtąd jak burza, zamykając drzwi na klucz. Niestety natknąłem się na utrapienie numer dwa.
-Agnes!-syknąłem ze złości.
Czy ona koczuje pod naszą sypialnią?! Niedługo do łazienki nie będzie można iść, bo Agi będzie stała i sprzedawała bilet wstępu.
-Kawa? Herbata? A może kakao?-zaświergotała.
-Cyjanek!
-Skończył się-zwinęła usta w dzióbek, robiąc minę niewiniątka.-Więzień głodny?
-Po nocy ze mną, pewnie tak.
-Auć! To było perwersyjne-wzięła ręce pod boki.
-Miało być-mruknąłem pod nosem.-Zwołaj mi Carlosa do gabinetu. Muszę z nim pogadać.
-Jasne, kapitanie!
Patrzyłem jak schodzi po schodach, a falbanki jej białej spódnicy znikają z pola widzenia.
Zamknąłem się w swojej samotni i wyjrzałem przez okno. Stąd maiłem idealny widok na bramę, gdzie Dave warował od wczorajszego wieczora. Do niedawna uważałem go za lojalnego człowieka. Jednak to prawda, że cicha woda brzegi rwie.
Z posępnego zamyślenia ocknęło mnie chrząknięcie Carlo, który przywitał się ze mną oraz usiadł na fotelu. Czekał, aż sam zacznę rozmowę. No cóż, tylko on znał mnie naprawdę.
-Jak sytuacja?-odezwałem się, bo mój przyjaciel pomyśli, iż zostałem niemową.
-Chłopcy są zadowoleni, że pozbyłeś się Zack'a. Jedynie sprawa z Davem pozostaje dla nich zagwozdką.
-Zadbaj, żeby nie mieli czasu nad tym myśleć.
-Ok-zdziwił się lekko.-Wiesz, nie miałem okazji przeprosić Cię za akcję z Wiewiórą. Wpadła w sam środek bijatyki i podała się na tacy temu gówniarzowi.
-Nie winię Ciebie, tylko Cassie. Ręce mi opadają na jej wybryki.
-Układa wam się chociaż?
-Sam już nie wiem-westchnąłem ciężko.-Wydawało mi się, że teraz będzie z górki. Chyba od nowa pcham głaz pod górę. Cassie zdemolowała moją szafę i znowu jestem tym złym.
-Fiuuu-zagwizdał donośnie.-Widzę, że nie nudzisz. Słuchaj, może sprowadzić staruszka Evansa? Jako jedyny ma władzę nad Twoją dzikuską. Niech jej strzeli kazanie i sprowadzi na ziemię.
Zmarszczyłem brwi, bo nie był to najgorszy pomysł.
-Jedź po Ernesta, a masz na niego oko jak Cię prosiłem?
-Jasne, ale nic nadzwyczajnego się nie dzieje. Starszy pan zajmuje się zwierzakami i poświęca się ogrodniczym przyjemnościom. Jeśli można to tak nazwać.
-Dobra, nie wdawaj się w szczegóły.
-Diego, mam prośbę-spoważniał nagle.-Dasz mi wole na wieczór? Chodzi o Agnes-dodał pospiesznie.
-Co z nią?
-Raz na pół rok odbija jej i nie lubi naszego „hobby”-pomachał palcami.-Zabrałbym ją do miasta.
Uważam, że Carlos jest szczęściarzem. Raz na pół roku można przeżyć, a mojej żonie odbija codziennie. Niby spędza z Agi całe dnie, lecz nic się od niej nie nauczyła. Ech...wielka szkoda.
-Nie widzę problemu. Zabierz ją gdzie chcesz i róbcie, co chcecie-puściłem mu oczko.
-Lepiej będzie, jak pojadę po Evansa. Zupełnie nie wiem, co Ci chodzi po głowie.
Towarzyszyłem mu do salonu, a później zahaczyłem o kuchnię. Czarnulka kończyła zmywać i nie odezwała się na mój widok. Aż taki straszny jestem? Rano nie wyglądała na przerażoną.
-Ucięło Ci język?-zapytałem żartobliwie.
-Nie, ale znam powód Twojej złości-oparła się o zlew.-Z koszul nic nie będzie, przykro mi.
-Zauważyłem bez Twojej opinii. Myślałem, że nadąsałaś się za coś konkretnego.
-A bardzo Cię to interesuje?
Nie wiem, czy wyczuwacie, ale zrobiła się bezczelna.
-Skończmy te zgadywanki, mów-zirytowałem się.
-Niewłaściwie traktujesz Cassie. W głowie Ci się poprzewracało z zazdrości? Fatalną wybrałeś metodę. Przecież wiesz, że ona złością reaguje na złość. Nie możesz jej więzić!-wykrzyczała mi prosto w twarz.
-Nie prosiłem Cię o radę, więc nie wtrącaj się. Robię to, co uważam za słuszne i nie przerywaj mi-zaznaczyłem ostro, bo już otwierała usta, by odeprzeć moje argumenty.-Carlo zaraz wróci z naszym gościem, a Ty poproś Cassie do salonu. Tylko nic jej nie mów, to ma być niespodzianka.
Zdegustowana czarnulka poszła wykonać polecenie, zadzierając głowę do góry i gdyby była wyższa, to zawadziłaby nosem o futrynę.
Sam pokręciłem się po terenie, zamieniając parę słów z Mikiem oraz Alexem. Od starszego z braci potrzebowałem informacji o dostawie broni. Na dniach mieliśmy ją przejąć, a on był odpowiedzialny za przebieg transakcji. Swoją drogą, uwielbiam to słowo.
Czarny jeep zatrzymał się na podjeździe, a Ernesto wysiadł powoli ze środka.
-Witaj, chłopcze-uścisnął moją dłoń.-Planowałem was odwiedzić, ale chyba kości mi się zastygły.
-Humor Ci dopisuje, jak zawsze. Zapraszam-wskazałem wejście.
Już od progu słyszałem podniesiony głos czerwonowłosej. Prawdę powiedziawszy, wyraźnie każde słowo.
-Sumienie go ruszyło?! Kretyn ma tupet! Trzymał mnie w klatce, jak cyrkową małpę. Sory Agi, ale egzotycznym gatunkiem jest Twój facet. No, taka prawda!-zapiszczała.-Zainwestujcie w powiększone kółeczko i niech biega, aż mu język odpadnie!
We troje słuchaliśmy popisów Cassie, która siedziała tyłem do nas w tej samej koszuli, co rano. Natomiast Agnes skuliła się, szarpiąc ją za ramię, aby przestała się kompromitować.
-No co?! To boli!-zaprotestowała.
-Eeech! Dopiero Cię zaboli!-siłą wykręciła ją przodem.
Myślałem, że wybuchnę ze śmiechu, bo pod wpływem surowego spojrzenia staruszka, zacięty charakterek jego wnuczki ulatniał się w mgnieniu oka. Skurczyła się do minimum.
-Dzia...dzia...dziadek?!-zbladła.
Jeszcze przed sekundą nie miała problemów z mówieniem. A to pech...
-Cassidy, masz jakieś wytłumaczenie?
-Ta...taaa...Tak! Ja zaraz wracam!-czmychnęła na górę.
Przeprosiłem gościa i także udałem się do sypialni.
Moja żona trzęsła z nerwów i zanim się spostrzegła, zacisnąłem ręce na jej talii.
-Ośmieszyłeś mnie!-próbowała się wyrwać.
-Ja?! Skarbeńku, Ty odstawiłaś szopkę. Ciągle zapominasz, że nie jesteś dzieckiem. Powinnaś się przebrać-zacząłem powoli rozpinać guziki koszuli.
-Znowu to robisz!-zaczerwieniła się.
-Co takiego?
-Osaczasz mnie-szarpnęła raz jeszcze, ale przycisnąłem ją do ściany, ściągając z niej koszulę.
-Rozumiem...Nie możesz się przy mnie skoncentrować-pocałowałem ją w szyję.-Mój oddech sprawia, że dostajesz dreszczy, tak?-przejechałem palcem wzdłuż jej brzucha, aż zadrżała.
Zbliżyłem nasze usta do siebie, obserwując rosnące w niej zakłopotanie. W końcu musnąłem jej nosek.
-Zawiedziona?
-Nie! Zboczony kosmita!-odepchnęła mnie.-Tylko jedno Ci w głowie.
-Skarbeńku, coś źle zinterpretowałaś. Chociaż ostatnie słowo zawsze należy do mnie-uśmiechnąłem się szelmowsko.
-Idę się przebrać,sama!-uciekła do łazienki, zamykając się od środka.
Ja mogę poczekać. Nie wiadomo, kiedy będzie potrzebować pomocy...

****
Wieczór zbliżał się powolnymi krokami, a słońce chowało się za ciemnymi chmurami. Dave wciąż stróżował przy bramie i już miał serdecznie dość nowej fuchy. Został poniżony, lecz maska nieodgadnionego spokoju nie schodziła z jego twarzy. W jaki sposób panował nad nerwami i nigdy nie okazywał emocji? Opanował tę umiejętność do perfekcji.

Magana odwrócił się, kiedy dostrzegł zbliżającą się postać wysokiego blondyna. Nie znosił litości, a rozmowa również nie była mu na rękę. Liczył, iż Carlo przejdzie obok, ale oparł się o żelazne pręty oraz wyjął paczkę papierosów z kieszeni.
-Zapalisz?
Zielone oczy bruneta zalśniły intensywnie, ale nie odezwał się.
-Nie, to nie-sam zapalił.-Dave, na co Ci była afera z Wiewiórą? Też nie miałeś na kim oka zawiesić. Nie twierdzę, że jest brzydka, ale zawsze uważałem Cię za rozsądnego faceta. W końcu wyskoczyłeś z pieprzonym love story i to z żoną szefa-zaciągnął się.-Potrzebowałeś kobiety, to trzeba było jechać do miasta. Lubisz czerwony? Dobra! Jakby się zakochała, to by się przefarbowała.
-Po co mi to mówisz?-zapytał lodowato.
-Żebyś zrozumiał jaką głupotę popełniłeś. Dragon jest zaborczy, ale...
- Nie mam ochoty słuchać Twojego monologu, Carlo. Właśnie zakończyłem zmianę-chciał odejść, lecz Rubio mu nie pozwolił.
-Co?!
-Odgórne polecenie szefa. Jednak szkoda, że nie słuchałeś mojego...monologu-prychnął na odchodne.

Zgodnie z obietnicą Carlos zabrał ukochaną do miasta. Początkowo Agnes była sceptycznie nastawiona do jego pomysłu, zasłaniając się domowymi obowiązkami. Wreszcie uległa i odstrojona w zieloną tunikę oraz legginsy, spacerowała po kamiennym chodniku, trzymając blondyna za rękę. Mimo późnej pory, kilka straganów stało na głównym rynku. Czarnulka biegała od jednego do drugiego, przymierzając biżuterię oraz lub spódnice z falbankami, do których miała słabość.

-Pusto-dziewczyna wysączyła przez słomkę resztki truskawkowego shake'a i potrząsnęła kubeczkiem.
-Kupię Ci następny-pogładził ją troskliwie po policzku.
-Nie, ale...-zamrugała brązowymi oczami.-Zobacz!-podbiegła do stoiska z kapeluszami, zakładając biały.-Podobny do tego, który zniszczył mi Zack. Ładnie?-zawirowała wokół własnej osi.
-Zawsze wyglądasz pięknie, bierzemy?
-Sama nie wiem...
-Słońce, to zastanów się. Ja pójdę zapalić, bo mnie nosi.
-Miałeś nie palić!
-Daj spokój, ostatni dziś-cmoknął ją w czoło.-Idź i kup prażone migdały. Za kilka sekund będę przy Tobie.
Blondyn oddalił się o kilka metrów od Panny Gaduły. Wolał nie drażnić jej bardziej, więc zaszył się na uboczu.
Pod osłoną zgiełku i kupieckiego gwaru nikt nie zaważył, że chłopak upadł na chodnik. Uderzony w tył głowy metalowym narzędziem, jęknął niewyraźnie i stracił przytomność po drugim ciosie. Tylko oszołomiona Agi widziała, co się stało. Zanim dwóch mężczyzn zdało sobie sprawę, iż jest świadkiem jak wciągają ciało blondyna do furgonetki, w panice kopnęła zardzewiałe kraty śmietnika i ukryła się przy brudnym murze.
Minęło kilka godzin i nastała noc. Czarnulka siedziała w kucki na zimnej nawierzchni, łkając. Bała się uszyć, ale musiała wrócić do domu i zaalarmować „El Tesoro”. Zresztą, przesiadywanie w miasteczku w godzinach nocnych dla samotnej dziewczyny mogło się skończyć źle.
Znalazła w sobie siłę i wyszła na ulicę, chociaż nogi odmawiały posłuszeństwa. Dotarła na miejsce, gdzie Carlo zaparkował auto, lecz zrozumiała, że nie ma kluczyków.
„Boże! Co teraz?! A zapasowe? Schowek!”
Namacała w rowie kamień i wzięła zamach, wybijając szybę. Najszybciej jak mogła dostała się do wnętrza, raniąc się w rękę i odpaliła silnik. Dawno nie prowadziła, lecz adrenalina zrobiła swoje i brunetka ruszyła z piskiem opon...

****
Dochodziła północ, a ja siedziałam na parapecie w gabinecie Dragona. Szczyt marzeń, że pozwolił mi wyjść z pokoju, ale pod jego opieką. Jednego jestem pewna, nigdy mu nie zapomnę interwencji dziadka. To nie była bura, tylko przemówienie roku! Odechciało mi się żartów do trzydziestki, czyli kawał czasu.

Mój mąż klikał coś na laptopie, a mnie roznosiła energia, co akurat nowością nie jest. Z niepokojem wyjrzałam przez okno, bo okropny hałas rozległ się na zewnątrz. Rozpoznałam samochód Pajaca, tylko dlaczego jechał zygzakiem?! Wszedł gwałtownie w zakręt, hamując tuż przed Davem.
-Diego...
Serce skoczyło mi do gardła, kiedy z terenówki wysiadła Agnes i przewróciła się na ziemię.
-Diego, szybko!
Wybiegłam pierwsza, lecz szatyn wyprzedził mnie. Z kolei Panna Gaduła szamotała się na przemian z Mikem i Alexem, krzycząc wniebogłosy. Dopiero Dragon pochwycił ją w ramiona, ustawiając do pionu.
-Agi, spokojnie. Nie płacz. Gdzie jest Carlos?
-Zabrali go! Zabrali! Zabrali...-powtarzała w kółko.
Ogarnął mnie dziwny chłód oraz poczucie, że jestem winna tego zniknięcia...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz