Leżałem
na łóżku, tępo patrząc w biały sufit. Nie wiem, czy
powietrze w pokoju było gorące i parne z powodu pory roku. Czy też
napięta sytuacja między mną, a Cassie dodawała pikanterii.
Czerwone loki okalały mój tors, bo niesforna buntowniczka
spała niczym aniołek wtulona we mnie. Ciężko było zinterpretować
jej zachowanie, gdyż w dzień wykłócała się o wyjście z
pokoju, a wieczorem zamieniała się w potulnego baranka.
Uniosłem
się ostrożnie i pocałowałem jej odsłonięte ramię.
Znowu się łudziłem, że nastąpi cudowna przemiana. Może zbyt ostro ją potraktowałem, zamykając na cztery spusty, ale obraz Zack'a trzymającego nóż tuż przy jej gardle do tej pory burzył moją krew. Poza tym, jeśli teraz nie utemperuję niekontrolowanych odruchów, które ujawniała na każdym kroku, to w przyszłości rzuci się pod samochód by zrobić mi na złość.
Znowu się łudziłem, że nastąpi cudowna przemiana. Może zbyt ostro ją potraktowałem, zamykając na cztery spusty, ale obraz Zack'a trzymającego nóż tuż przy jej gardle do tej pory burzył moją krew. Poza tym, jeśli teraz nie utemperuję niekontrolowanych odruchów, które ujawniała na każdym kroku, to w przyszłości rzuci się pod samochód by zrobić mi na złość.
Poszedłem do łazienki i przemyłem twarz zimną wodą.
Muszę zacząć myśleć trzeźwo, gdyż za często kierowałem się
uczuciami. Zresztą, nie wyrównałem rachunków z Davem,
a zasłużył sobie na porządną lekcję „dobrego
wychowania”.
Zakończyłem poranną toaletę i nawet przez
chwilę nie pomyślałem, że w sypialni czeka mnie kolejne starcie.
Niestety mniej przyjemne, bo na widok wstrzymałem oddech. Cassie
stała łóżku ubrana w czarne, dresowe spodnie oraz...moją
koszulę. Niby nic, ale to była biała koszula!
-Zdejmij to. Nie
sprowokujesz mnie-powiedziałem bardzo spokojnie.
-Nie?-zapytała
zadziornie, bawiąc się kosmykiem włosów.-To
patrz!
Odwróciła się tyłem, wymachując ramionami i
kręcąc biodrami. Ciśnienie mi skoczyło, gdy zobaczyłem napis:
KOCHANEMU MĘŻOWI NA ZAWSZE ODDANA ŻONA. Całość byłą
nakreślona jakimś czerwonym paskudztwem.
-Jasna cholera!
Straciłaś rozum!?-rzuciłem się w jej stronę, lecz zeskoczyła na
podłogę.
-Masz za swoje! Chcesz zobaczyć resztę?-zachichotała
złośliwie.-Łap!-rzuciła mi na głowę dwie koszule.
W panice
rozłożyłem jedną, czytając nowy napis: PÓKI ŚMIERĆ NAS
NIE ROZŁĄCZY...ZGINIESZ PIERWSZY!
Na następnej nie było
napisu, tylko bohomaz przypominający...osła?!
-Moja
ulubiona-ognistowłosa kpiła sobie w najlepsze.
-Chciałem się
dogadać, ale wszystko zepsułaś! Dziś też nie
wyjdziesz!-przestałem nad sobą panować.
Wybiegłem stamtąd jak
burza, zamykając drzwi na klucz. Niestety natknąłem się na
utrapienie numer dwa.
-Agnes!-syknąłem ze złości.
Czy ona
koczuje pod naszą sypialnią?! Niedługo do łazienki nie będzie
można iść, bo Agi będzie stała i sprzedawała bilet
wstępu.
-Kawa? Herbata? A może
kakao?-zaświergotała.
-Cyjanek!
-Skończył się-zwinęła
usta w dzióbek, robiąc minę niewiniątka.-Więzień
głodny?
-Po nocy ze mną, pewnie tak.
-Auć! To było
perwersyjne-wzięła ręce pod boki.
-Miało być-mruknąłem pod
nosem.-Zwołaj mi Carlosa do gabinetu. Muszę z nim pogadać.
-Jasne,
kapitanie!
Patrzyłem jak schodzi po schodach, a falbanki jej
białej spódnicy znikają z pola widzenia.
Zamknąłem się
w swojej samotni i wyjrzałem przez okno. Stąd maiłem idealny widok
na bramę, gdzie Dave warował od wczorajszego wieczora. Do niedawna
uważałem go za lojalnego człowieka. Jednak to prawda, że cicha
woda brzegi rwie.
Z posępnego zamyślenia ocknęło mnie
chrząknięcie Carlo, który przywitał się ze mną oraz
usiadł na fotelu. Czekał, aż sam zacznę rozmowę. No cóż,
tylko on znał mnie naprawdę.
-Jak sytuacja?-odezwałem się, bo
mój przyjaciel pomyśli, iż zostałem niemową.
-Chłopcy
są zadowoleni, że pozbyłeś się Zack'a. Jedynie sprawa z Davem
pozostaje dla nich zagwozdką.
-Zadbaj, żeby nie mieli czasu nad
tym myśleć.
-Ok-zdziwił się lekko.-Wiesz, nie miałem okazji
przeprosić Cię za akcję z Wiewiórą. Wpadła w sam środek
bijatyki i podała się na tacy temu gówniarzowi.
-Nie
winię Ciebie, tylko Cassie. Ręce mi opadają na jej
wybryki.
-Układa wam się chociaż?
-Sam już nie
wiem-westchnąłem ciężko.-Wydawało mi się, że teraz będzie z
górki. Chyba od nowa pcham głaz pod górę. Cassie
zdemolowała moją szafę i znowu jestem tym złym.
-Fiuuu-zagwizdał
donośnie.-Widzę, że nie nudzisz. Słuchaj, może sprowadzić
staruszka Evansa? Jako jedyny ma władzę nad Twoją dzikuską. Niech
jej strzeli kazanie i sprowadzi na ziemię.
Zmarszczyłem brwi, bo
nie był to najgorszy pomysł.
-Jedź po Ernesta, a masz na niego
oko jak Cię prosiłem?
-Jasne, ale nic nadzwyczajnego się nie
dzieje. Starszy pan zajmuje się zwierzakami i poświęca się
ogrodniczym przyjemnościom. Jeśli można to tak nazwać.
-Dobra,
nie wdawaj się w szczegóły.
-Diego, mam prośbę-spoważniał
nagle.-Dasz mi wole na wieczór? Chodzi o Agnes-dodał
pospiesznie.
-Co z nią?
-Raz na pół rok odbija jej i
nie lubi naszego „hobby”-pomachał palcami.-Zabrałbym ją do
miasta.
Uważam, że Carlos jest szczęściarzem. Raz na pół
roku można przeżyć, a mojej żonie odbija codziennie. Niby spędza
z Agi całe dnie, lecz nic się od niej nie nauczyła. Ech...wielka
szkoda.
-Nie widzę problemu. Zabierz ją gdzie chcesz i róbcie,
co chcecie-puściłem mu oczko.
-Lepiej będzie, jak pojadę po
Evansa. Zupełnie nie wiem, co Ci chodzi po głowie.
Towarzyszyłem
mu do salonu, a później zahaczyłem o kuchnię. Czarnulka
kończyła zmywać i nie odezwała się na mój widok. Aż taki
straszny jestem? Rano nie wyglądała na przerażoną.
-Ucięło
Ci język?-zapytałem żartobliwie.
-Nie, ale znam powód
Twojej złości-oparła się o zlew.-Z koszul nic nie będzie,
przykro mi.
-Zauważyłem bez Twojej opinii. Myślałem, że
nadąsałaś się za coś konkretnego.
-A bardzo Cię to
interesuje?
Nie wiem, czy wyczuwacie, ale zrobiła się
bezczelna.
-Skończmy te zgadywanki, mów-zirytowałem
się.
-Niewłaściwie traktujesz Cassie. W głowie Ci się
poprzewracało z zazdrości? Fatalną wybrałeś metodę. Przecież
wiesz, że ona złością reaguje na złość. Nie możesz jej
więzić!-wykrzyczała mi prosto w twarz.
-Nie prosiłem Cię o
radę, więc nie wtrącaj się. Robię to, co uważam za słuszne i
nie przerywaj mi-zaznaczyłem ostro, bo już otwierała usta, by
odeprzeć moje argumenty.-Carlo zaraz wróci z naszym gościem,
a Ty poproś Cassie do salonu. Tylko nic jej nie mów, to ma
być niespodzianka.
Zdegustowana czarnulka poszła wykonać
polecenie, zadzierając głowę do góry i gdyby była wyższa,
to zawadziłaby nosem o futrynę.
Sam pokręciłem się po
terenie, zamieniając parę słów z Mikiem oraz Alexem. Od
starszego z braci potrzebowałem informacji o dostawie broni. Na
dniach mieliśmy ją przejąć, a on był odpowiedzialny za przebieg
transakcji. Swoją drogą, uwielbiam to słowo.
Czarny jeep
zatrzymał się na podjeździe, a Ernesto wysiadł powoli ze
środka.
-Witaj, chłopcze-uścisnął moją dłoń.-Planowałem
was odwiedzić, ale chyba kości mi się zastygły.
-Humor Ci
dopisuje, jak zawsze. Zapraszam-wskazałem wejście.
Już od progu
słyszałem podniesiony głos czerwonowłosej. Prawdę powiedziawszy,
wyraźnie każde słowo.
-Sumienie go ruszyło?! Kretyn ma tupet!
Trzymał mnie w klatce, jak cyrkową małpę. Sory Agi, ale
egzotycznym gatunkiem jest Twój facet. No, taka
prawda!-zapiszczała.-Zainwestujcie w powiększone kółeczko i
niech biega, aż mu język odpadnie!
We troje słuchaliśmy
popisów Cassie, która siedziała tyłem do nas w tej
samej koszuli, co rano. Natomiast Agnes skuliła się, szarpiąc ją
za ramię, aby przestała się kompromitować.
-No co?! To
boli!-zaprotestowała.
-Eeech! Dopiero Cię zaboli!-siłą
wykręciła ją przodem.
Myślałem, że wybuchnę ze śmiechu, bo
pod wpływem surowego spojrzenia staruszka, zacięty charakterek jego
wnuczki ulatniał się w mgnieniu oka. Skurczyła się do
minimum.
-Dzia...dzia...dziadek?!-zbladła.
Jeszcze przed
sekundą nie miała problemów z mówieniem. A to
pech...
-Cassidy, masz jakieś wytłumaczenie?
-Ta...taaa...Tak!
Ja zaraz wracam!-czmychnęła na górę.
Przeprosiłem
gościa i także udałem się do sypialni.
Moja żona trzęsła z
nerwów i zanim się spostrzegła, zacisnąłem ręce na jej
talii.
-Ośmieszyłeś mnie!-próbowała się wyrwać.
-Ja?!
Skarbeńku, Ty odstawiłaś szopkę. Ciągle zapominasz, że nie
jesteś dzieckiem. Powinnaś się przebrać-zacząłem powoli
rozpinać guziki koszuli.
-Znowu to robisz!-zaczerwieniła
się.
-Co takiego?
-Osaczasz mnie-szarpnęła raz jeszcze, ale
przycisnąłem ją do ściany, ściągając z niej
koszulę.
-Rozumiem...Nie możesz się przy mnie
skoncentrować-pocałowałem ją w szyję.-Mój oddech sprawia,
że dostajesz dreszczy, tak?-przejechałem palcem wzdłuż jej
brzucha, aż zadrżała.
Zbliżyłem nasze usta do siebie,
obserwując rosnące w niej zakłopotanie. W końcu musnąłem jej
nosek.
-Zawiedziona?
-Nie! Zboczony kosmita!-odepchnęła
mnie.-Tylko jedno Ci w głowie.
-Skarbeńku, coś źle
zinterpretowałaś. Chociaż ostatnie słowo zawsze należy do
mnie-uśmiechnąłem się szelmowsko.
-Idę się
przebrać,sama!-uciekła do łazienki, zamykając się od środka.
Ja
mogę poczekać. Nie wiadomo, kiedy będzie potrzebować pomocy...
****
Wieczór
zbliżał się powolnymi krokami, a słońce chowało się za
ciemnymi chmurami. Dave wciąż stróżował przy bramie i już
miał serdecznie dość nowej fuchy. Został poniżony, lecz maska
nieodgadnionego spokoju nie schodziła z jego twarzy. W jaki sposób
panował nad nerwami i nigdy nie okazywał emocji? Opanował tę
umiejętność do perfekcji.
Magana odwrócił się, kiedy
dostrzegł zbliżającą się postać wysokiego blondyna. Nie znosił
litości, a rozmowa również nie była mu na rękę. Liczył,
iż Carlo przejdzie obok, ale oparł się o żelazne pręty oraz
wyjął paczkę papierosów z kieszeni.
-Zapalisz?
Zielone
oczy bruneta zalśniły intensywnie, ale nie odezwał się.
-Nie,
to nie-sam zapalił.-Dave, na co Ci była afera z Wiewiórą?
Też nie miałeś na kim oka zawiesić. Nie twierdzę, że jest
brzydka, ale zawsze uważałem Cię za rozsądnego faceta. W końcu
wyskoczyłeś z pieprzonym love story i to z żoną szefa-zaciągnął
się.-Potrzebowałeś kobiety, to trzeba było jechać do miasta.
Lubisz czerwony? Dobra! Jakby się zakochała, to by się
przefarbowała.
-Po co mi to mówisz?-zapytał
lodowato.
-Żebyś zrozumiał jaką głupotę popełniłeś.
Dragon jest zaborczy, ale...
- Nie mam ochoty słuchać Twojego
monologu, Carlo. Właśnie zakończyłem zmianę-chciał odejść,
lecz Rubio mu nie pozwolił.
-Co?!
-Odgórne polecenie
szefa. Jednak szkoda, że nie słuchałeś mojego...monologu-prychnął
na odchodne.
Zgodnie
z obietnicą Carlos zabrał ukochaną do miasta. Początkowo Agnes
była sceptycznie nastawiona do jego pomysłu, zasłaniając się
domowymi obowiązkami. Wreszcie uległa i odstrojona w zieloną
tunikę oraz legginsy, spacerowała po kamiennym chodniku, trzymając
blondyna za rękę. Mimo późnej pory, kilka straganów
stało na głównym rynku. Czarnulka biegała od jednego do
drugiego, przymierzając biżuterię oraz lub spódnice z
falbankami, do których miała słabość.
-Pusto-dziewczyna
wysączyła przez słomkę resztki truskawkowego shake'a i
potrząsnęła kubeczkiem.
-Kupię Ci następny-pogładził ją
troskliwie po policzku.
-Nie, ale...-zamrugała brązowymi
oczami.-Zobacz!-podbiegła do stoiska z kapeluszami, zakładając
biały.-Podobny do tego, który zniszczył mi Zack.
Ładnie?-zawirowała wokół własnej osi.
-Zawsze wyglądasz
pięknie, bierzemy?
-Sama nie wiem...
-Słońce, to zastanów
się. Ja pójdę zapalić, bo mnie nosi.
-Miałeś nie
palić!
-Daj spokój, ostatni dziś-cmoknął ją w
czoło.-Idź i kup prażone migdały. Za kilka sekund będę przy
Tobie.
Blondyn oddalił się o kilka metrów od Panny
Gaduły. Wolał nie drażnić jej bardziej, więc zaszył się na
uboczu.
Pod osłoną zgiełku i kupieckiego gwaru nikt nie
zaważył, że chłopak upadł na chodnik. Uderzony w tył głowy
metalowym narzędziem, jęknął niewyraźnie i stracił przytomność
po drugim ciosie. Tylko oszołomiona Agi widziała, co się stało.
Zanim dwóch mężczyzn zdało sobie sprawę, iż jest
świadkiem jak wciągają ciało blondyna do furgonetki, w panice
kopnęła zardzewiałe kraty śmietnika i ukryła się przy brudnym
murze.
Minęło kilka godzin i nastała noc. Czarnulka siedziała
w kucki na zimnej nawierzchni, łkając. Bała się uszyć, ale
musiała wrócić do domu i zaalarmować „El Tesoro”.
Zresztą, przesiadywanie w miasteczku w godzinach nocnych dla
samotnej dziewczyny mogło się skończyć źle.
Znalazła w sobie
siłę i wyszła na ulicę, chociaż nogi odmawiały posłuszeństwa.
Dotarła na miejsce, gdzie Carlo zaparkował auto, lecz zrozumiała,
że nie ma kluczyków.
„Boże! Co teraz?! A zapasowe?
Schowek!”
Namacała w rowie kamień i wzięła zamach, wybijając
szybę. Najszybciej jak mogła dostała się do wnętrza, raniąc się
w rękę i odpaliła silnik. Dawno nie prowadziła, lecz adrenalina
zrobiła swoje i brunetka ruszyła z piskiem opon...
****
Dochodziła
północ, a ja siedziałam na parapecie w gabinecie Dragona.
Szczyt marzeń, że pozwolił mi wyjść z pokoju, ale pod jego
opieką. Jednego jestem pewna, nigdy mu nie zapomnę interwencji
dziadka. To nie była bura, tylko przemówienie roku!
Odechciało mi się żartów do trzydziestki, czyli kawał
czasu.
Mój mąż klikał coś na laptopie, a mnie roznosiła
energia, co akurat nowością nie jest. Z niepokojem wyjrzałam przez
okno, bo okropny hałas rozległ się na zewnątrz. Rozpoznałam
samochód Pajaca, tylko dlaczego jechał zygzakiem?! Wszedł
gwałtownie w zakręt, hamując tuż przed Davem.
-Diego...
Serce
skoczyło mi do gardła, kiedy z terenówki wysiadła Agnes i
przewróciła się na ziemię.
-Diego, szybko!
Wybiegłam
pierwsza, lecz szatyn wyprzedził mnie. Z kolei Panna Gaduła
szamotała się na przemian z Mikem i Alexem, krzycząc wniebogłosy.
Dopiero Dragon pochwycił ją w ramiona, ustawiając do pionu.
-Agi,
spokojnie. Nie płacz. Gdzie jest Carlos?
-Zabrali go! Zabrali!
Zabrali...-powtarzała w kółko.
Ogarnął mnie dziwny
chłód oraz poczucie, że jestem winna tego zniknięcia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz