niedziela, 17 lutego 2013

X Malinowa Herbata


  Co można robić w piękną, gwieździstą noc? Z pewnością spać smacznie, śniąc o niespełnionych marzeniach. Chyba jednak nie wszyscy mieli takie plany, ponieważ było już późno po północy, a światło w gabinecie Dragona nadal się paliło. Szalona Cassie siedziała na podłodze i chichrała z każdego wypowiedzianego słowa. Z kolei, Diego usadowił się na przeciw niej oraz z niezwykłym rozczuleniem obserwował zachowanie ukochanej. Zupełnie mu nie przeszkadzało, że jego żona odpłynęła do innej krainy i raczej nie zdawała sobie sprawy, co wygadywała. Co kawałek zasłaniała buzię, bo dostała czkawki, lecz dzikie konwulsje doprowadzały ją do kolejnych napadów śmiechu. Dlatego też ,Dragon schował niepostrzeżenie butelkę z winę. Natomiast czerwonowłosa była przekonana, iż trunek się skończył.
Chociaż, początkowo naszej parze nie szło najgorzej. Dziewczyna dla żartu zapytała męża, czy kiedykolwiek spał nago. Ten zrobił się zielony na twarzy, ale musiał odpowiedzieć i to twierdząco. „No co?! Błędy młodości!” mówił podniesionym głosem, a na odwet nie trzeba było długo czekać. Gdy zapytał o rozmiar stanika, doszło do małej szarpaniny, na szczęście szybko opanowanej.
-Nooo...tooo...teeraaz...moojaa...kooleej-Cassie zrobiła zeza i pomachała palcem przed nosem szatyna.-Uwaga! Pyytaniee nr 5!
-Czemu z Tobą można pogadać tylko wtedy, gdy jesteś pijana?-Diego pokręcił głową, opierając się o biurko.
-A, kto powiedział, żee...żee jestem pijana? Hi! Hi! Jasiębardzodobrzeczuję!-krzyknęła niewyraźnie.
-Z pewnością.
-Cichoo! Bo pytam!-czerwonowłosa wyciągnęła się na dywanie i zapatrzyła przed siebie. Trudno powiedzieć, co zobaczyła, bo nic ciekawego poza ścianą tam nie było.
-To już?
-Co już?
-No, Twoje pytanie. Szybko Ci poszło, nawet nie zauważyłem, kiedy odpowiedziałem-szatyn prychnął ze śmiechu.
Dziewczyna nadęła policzki ze złości oraz chwyciła poduszkę, którą miała w zasięgu ręki i zdzieliła nią żartownisia.
-Ej! Już dobrze! Poddaję się! Pytaj skarbeńku-Diego próbował przybrać poważną minę, lecz bardziej przypominał pewnego siebie cwaniaczka.
Jednak Cassie udawała, że tego nie widzi, bo starała się skupić na kolejnym pytaniu. Niby nie wypiła zbyt wiele, ale alkohol fatalnie na nią wpływał. Tym bardziej, gdyż nie chciała przegrać, ponieważ musiała by pocałować Dragona. Z jednej strony był to przyjemny aspekt. Niestety tym samym, pokazałaby swoja słabość i właśnie ta myśl krążyła po jej głowie, motywując do utrzymania silnej woli.
-Ok, mam! Najgłupsza rzecz jaką zrobiłeś?-poważną minę zastąpił złośliwy uśmieszek.
-Nie chcesz wiedzieć-Dragon próbował się ratować.
-Ależ oczywiście, że chcę! Chętnie usłyszę o Twojej porażce-przysunęła się bliżej męża.
-Powiem tylko dlatego, że przystałem na tę głupią grę.
-Nie no, pewnie!
Szatyn posłał jej wrogie spojrzenie, mimo to, nie miał odwrotu.
-Dwa lata temu, podobnie jak teraz z Tobą, założyłem się z Carlosem, który z nas więcej wypije. Pajac wpadł na ten „świetny” pomysł, a zakład, to zakład. Cała impreza zakończyła się koszmarnie. Wylądowałem w rowie bez portfela i telefonu. Chociaż Carlo wyszedł na tym gorzej, bo stracił Agnes. Nakryła go z jakąś cizią w łóżku, chociaż zaprzeczał, że do niczego nie doszło.
Cassie wyglądała na zaskoczoną, ponieważ wreszcie poznała historię, do której próbowała dotrzeć.
-A Ty, jak sądzisz?-zapytała niepewnie.
-Moje zdanie w tej sprawie, raczej nie jest ważne.
-Pytam z ciekawości-zrobiła maślane oczka, przecz co Diego poczuł, iż jego serce topnieje.
-Ech...nie wiem, materacem nie byłem. Z drugiej strony, panna wyglądała na niezłą ździrę, a żeby przespać się z takim wypłochem trzeba mieć nieźle w czubie.
Tym razem czerwonowłosa chichotała nie mogąc się powstrzymać. Nagle wzięła kieliszek, który wcześniej postawiła na podłodze oraz jednym tchem wypiła całą zawartość. Po kilku sekundach, policzki naszej bohaterki zarumieniły się, a wzrok błądził po gabinecie. Z kolei, Diego opadła szczęka i podrapał się po głowie. Chwycił ukochaną za ramiona, potrząsając delikatnie.
-Cassie, żyjesz?
-Ehe...
-Czyli nie żyjesz-powiedział jakby sam do siebie.-Teraz ja miałem zadać pytanie, słyszysz?!-krzykną z wyrzutem, lecz jego żona wyglądała na śpiącą.-Skarbeńku, nie usypiaj.
-Hę?...-dziewczyna jęknęła, a jej powieki zapadały się coraz bardziej.
-Cassie, nie!-chłopak nie poddawał się, jednak na próżno. Oczy małej złośnicy zaszły mgłą i upadła mu wprost na kolana.-No, to sobie poromansowałem-mruknął niezadowolony, lecz na jego twarzy ponownie zagościł uśmiech.-Było pięć pytań, czyli wygrałem! Oj Cassie, co ja z Tobą mam- wziął ją na ręce oraz zaniósł do pokoju.

****
Kolejny dzień w domu Montalvo mógł przynieść tylko następne szaleństwa.
Zajrzyjmy zatem do naszego drogiego Carlosa. Otóż pajac, a właściwie ex-pajac gimnastykował się przed lustrem już od godziny, bo nie wiedział, w co się ubrać. Bardzo chciał zaimponować Agi, ale troszkę się pogubił w stercie nowych ubrań. Ten krawat do niebieskiej koszuli, tamten do białej...zwariować można! Znacznie łatwiej było założyć ulubione dresy, koszulę w groszki oraz wygodne mokasyny. Natomiast pantofle, które teraz miał na sobie, choć eleganckie i wypucowane, cholernie uwierały. Blondyn usiadł na łóżku, ciężko wzdychając. Wreszcie wbił się w ciemne jeansy, które podrzuciła mu Cassie.
-Skąd ona to wytrzasnęła? Nie! Niee...niemożliwe-chłopak odrzucił myśl, że mogą należeć do jego przyjaciela.
Strach się bać, co mógłby mu odstrzelić, gdyby faktycznie były jego. Mimo to, iż Carlo oddał koszulę wypraną oraz wyprasowaną, to oberwał porządnie. Przecież wiewióra, oj przepraszam, od niedawna wiewióreczka, podwędziła te fatałaszki. Jednak teraz nie był w stanie się na nią gniewać, ponieważ dzięki niej odzyskał Agnes. Zdawał sobie sprawę, że już zawsze będzie miał dług wdzięczności. Dlatego postanowił, że przynajmniej podziękuje, a tym samym zakopie topór wojenny .
Blondyn ostatni raz rzucił okiem na swoje odbicie w lustrze, lecz w dalszym ciągu nie rozwiał swoich wątpliwości. Czy aby na pewno dobrze wygląda?
Chłopak wymknął się ostrożnie z pokoju, ponieważ nie chciał zwracać na sobie uwagi. Niestety Cassie nie było w salonie, ani w kuchni, jak wcześniej przypuszczał. Z resztą, w kuchni nie krążyła nawet czarnulka.
-Ale jestem głupi!-klepnął się w czoło.-Jest niedziela! Na pewno jeszcze śpią.
Carlos nie miał nic innego do roboty, więc postanowił sprawdzić teren. Na nieszczęście wpadł na Mike'a, który zaniemówił z wrażenia.
-Ca...Carlos? Chłopie! Ale się wystroiłeś, jakaś impreza się szykuje?
Biedak spuścił wzrok i włożył ręce do kieszeni, o mało nie zrobił w nich dziury. Poczuł się znacznie gorzej, niż wtedy, gdy naśmiewano się z jego poprzedniego wyglądu.
-Coś Ci nie pasuje? Nie ma żadnej imprezy! Wyglądam normalnie!
-Uj, co Cię tak złości?-Mike zdziwił się.-A może podwędziłeś te wdzianko Dragonowi? Jasne! Dlatego tak się denerwujesz!-klasnął w dłonie, śmiejąc się szaleńczo.
Carlo miał wrażenie, iż ten wściekły chichot rozwala mu bębenki. Miał ogromną ochotę rozstrzelać kolegę.
-Zabierz się do roboty, bo widzę, że z nudów Ci odbija!
-Jest niedziela, nie muszę nic robić.
-Owszem, musisz! W imieniu Dragona, to ja wydaję polecenia! Zapie*aj do stajni! Nasi czterokopytni przyjaciele mogą mieć mały nieporządek.
Mike wyglądał na załamanego. Gdyby wiedział, co go spotka za zwyczajny żart, wówczas prze nigdy by się nie odezwał. Niedoszły dowcipniś odwrócił się na pięcie i niczym skazaniec poszedł wykonać rozkaz Carlosa, który nadąsał się oraz zawrócił do domu.

****
     Budzik dzwonił już chyba po raz setny, doprowadzając mnie do szału. Złapałem te piekielne urządzenie i rąbałem nim o podłogę. Rozwalona sprężyna zadyndała, co dało mi większą satysfakcję. Wczorajszy wieczór z Cassie był wyjątkowy. No, może troszkę groteskowy, ale było miło. Chociaż, moja żona pewnie nic nie będzie pamiętać. Jednak parę rzeczy zamierzam jej przypomnieć. Oczywiście upomnę się o nagrodę! Obiecała, więc będzie musiała dotrzymać słowa.
Wreszcie staszczyłem się z łóżka, bo wstaniem tego nie można nazwać. Powłóczyste ruchy zaprowadziły mnie do łazienki. Dopiero po prysznicu orzeźwiłem się wystarczająco, aby znów myśleć logicznie. Poza tym, miałem ochotę na porządne śniadanie, ponieważ kolację spenetrowała Cassie. Skąd  mogłem wiedzieć, że się zdenerwuje, gdyż nie potrafi jeść pałeczkami i wszystko wyrzuci.
Po kąpieli wskoczyłem w dżinsy oraz ulubioną białą koszulę. Chyba powinienem unikać czerwonowłosej, bo kiedy zetknie się moimi ubraniami, to zawsze kończy się katastrofą. Po chwili byłem gotowy i wyszedłem z pokoju. Tuż przy schodach przed samym nosem śmignęła moja żona. Prawie oberwałem w twarz jej lokami, ale nawet to jej nie zatrzymało. Miałem wrażenie, że frunie po stopniach w białej, długiej sukience na ramiączka. Falbanki unosiły się delikatnie, co jeszcze bardziej mi się podobało. Chciałem za nią krzyknąć, lecz w tym momencie do salonu wbiegł Carlos z dzikim rykiem.
-Wiewióreczko! Uwielbiam Cię!-wziął Cassie na ręce i ściskał, jak przytulankę.
Cholera, gdzie on te łapy pcha?!
-Naćpałeś się człowieku?!-zaczęła się szarpać.
-Nie, Agnes do mnie wróciła-pajac sprostował.
-Aaaa!!! To cudownie!-chwyciła go za ręce i oboje podskakiwali, jak dwie małpy.
-No masz! Przecież, to się nie może dziać naprawdę.
-Możecie mi wytłumaczyć ten cyrk?-wysiliłem się na spokojny ton.
-Bracie!-Carlo rzucił się na mnie, wieszając na szyi.-Szczęście do mnie wróciło.
-Rozumiem, że jest nim moja żona?
Blondyn najpierw osłupiał, a potem wbił we mnie ślepia. Nagle zaczął się trząść ze śmiechu.
-Cassie, Dragon oszalał-zagadnął do czerwonowłosej, ale nic się nie odezwała.
Spoglądała jedynie w moją stronę i była dziwnie spokojna. Jeszcze przed chwilą robiła hałas na cały dom, a tu mamy zmianę o sto osiemdziesiąt stopni. Miałem wrażenie, że tym razem jej wzrok był jakiś inny, tak jakby czuły...Niemożliwe! Z głodu zaczynam wygadywać głupoty. Spróbowałem skupić uwagę na czymś innym. Akurat los chciał, iż padło na Carlosa. Musiał zauważyć, bo wyglądał na przestraszonego, tylko dlaczego.
-To Twoje spodnie?-zapytał, łamiąc język.
-Nie, nie noszę obcisałek-odpowiedziałem zupełnie szczerze.
-Wiedziałem, że coś jest nie tak-podrapał się po głowie.
-A nie pomyślałeś po prostu o większym rozmiarze?
-Dragon, jesteś geniuszem!-pajac znowu próbował mnie uściskać, ale wymigałem się.-Zresztą, to Cassie dała mi te spodnie-niczym małe dziecko wskazał na mojego skarba.
-A, co ja?! Nie mam centymetra w oczach!-wybuchła ze złości.-Idę na śniadanie, a wy się do mnie nie zbliżajcie!-pogroziła palcem i poszła do kuchni.
Chwilunia! Jak, to nie zbliżajcie? Mam gdzieś Carlosa, ale ja chcę moją nagrodę! Nic mnie nie powstrzyma.
Cassie właśnie kończyła pałaszować tosta, a Agnes nalewała kawę do kubków. Właściwie poza nędznymi tostami, nie było nic innego.
-Co na śniadanie?-zapytałem dla pewności.
-Nie widzisz? Tosty-Agnes wskazała ręką.-Nie moja wina, że Twój pomocnik nie pojechał ze mną na zakupy. W sobotę zawsze uzupełniamy zapasy, a tak lodówka jest pusta. Na obiad będą kiełki-wzruszyła ramionami.
Możecie sobie wyobrazić moją minę. Taka informacja z rana znaczy dla mnie tyle samo, co wszystkie plagi egipskie. Mój mózg zdążył przetworzyć sto sposobów na zabicie Carlosa. Tylko sto? Dal niego zrobię wyjątek, dam radę i tysiąc!
-Można prosić czekoladę?-jakieś zadośćuczynienie należało mi się.
-Skończyła się-czarnulka powiedziała triumfalnie.
To jakiś koszmar! Odechciało mi się jeść! Zresztą i tak miałem coś załatwić-poderwałem się od stołu, aby jak najszybciej znaleźć się w aucie. Zaplanowałem wyjazd do Roblesów, więc mogłem zrobić to od ręki. Jednak zanim zareagowałem, Cassie przylgnęła do mojego ramienia.
-Jadę z Tobą-zapiszczała beztrosko.
-Nic z tego, nie możesz!
-Nie pytam o zgodę. Jadę i koniec.
-Nie pojedziesz, jasne?!-wkurzyłem się na serio. Nie mogłem pozwolić, żeby dowiedziała się o Roblesach. Obiecałem im, że nikt nie będzie wiedział o moim wsparciu.
-Jeszcze zobaczymy-ruszyła pędem w stronę drzwi.
Pobiegłem za nią, lecz usadowiła się w samochodzie oraz pomachała mi, robiąc przy tym głupawe miny. Przecież, jak spróbuję ją wyciągnąć, to zrobi aferę na pół miasteczka, o ile nie na całe. Usiadłem za kierownicą i spojrzałem na Cassie-jeszcze takie rozbawionej jej nie widziałem.
-No, odpalaj te furę-zapięła pas, włączając radio.

****
   Siedziałam w samochodzie obok Diega oraz stukałam palcami o szybę w rytm muzyki. Atmosfera była dziwnie napięta, bo mój mąż milczał. Jednak czuła, że chciał coś powiedzieć. Skierowałam wzrok na drogę i zorientowałam się, iż nie prowadzi do miasta, toteż moja ciekawość wzrosła.
-Pamiętasz wczorajszy wieczór?-Dragon odezwał się wreszcie.
-Yyy...a powinnam?
-Przegrałaś zakład, skarbeńku-odparł zadowolony.
-No popatrz, nic takiego sobie nie przypominam-kurcze! Miałam nadzieję, że odpuści.
Niestety, wszystko bardzo dobrze pamiętałam..
-Tak myślałem, dlatego wolałem Ci przypomnieć. Czekam na nagrodę.
-Poczekaj, ja Ci dam nagrodę...-mruknęła pod nosem, ale ten burak. No, przystojny burak, usłyszał.
-Mam taką nadzieję-uuughhh...jak on mi działa na nerwy.
Przywarłam głową do szyby, bo inaczej musiałabym udusić tego...tego bezczelnego, aroganckiego, uroczego. Stop! Za nic w świecie uroczego!
Ku mojej radości Diego skręcił w bok, aż wreszcie zatrzymał auto. Wysiadła pierwsza, więc od razu zaczęłam się rozglądać. Okolica była przyjemna ze względu na zieleń, która ją otaczała oraz rzekę. Domyśliłam się, że musimy być po drugiej stronie rzeki, ponieważ nigdy tu nie byłam. Odwróciłam się i dostrzegłam niewielki domek z ogródkiem pełnym kwiatów. Zastanawiało mnie jedynie, po co Pan Gangsterka tu przyjechał? Niestety ocknęła się zbyt późno, bo mój mąż zastawił mi drogę tak, że przylgnęła całym ciałem do maski.
-Czekam na całusa-zamrugał brwiami.
Sparaliżowało mnie, jak tylko zrozumiałam sens jego słów.
Diego!-nagle usłyszałam radosny pisk małego dziecka.
Drobne rączki przetorowały sobie drogę, aby znaleźć się w ramionach Pana Gangsterki. Okazało się, że intruzem był mały chłopiec, chyba dziesięcioletni. Miał czarne, kręcone włosy oraz oczy w tym samym kolorze. Ubrany był w zieloną, lecz trochę wyblakłą koszulkę i wytarte jeansy. Zresztą buty też pozostawiały wiele do życzenia. Najbardziej zaskoczyła mnie jego reakcja na bruneta. Patrzył na niego z takim podziwem, jak na bohatera.
-Kto to jest?-chłopiec wskazał na mnie.
-To moja żona, Cassie-wyjaśnił Dragon.-Cassie, poznaj Manola, mojego małego przyjaciela.
Byłam tak zaskoczona, że nie potrafiłam wykrztusić żadnego słowa. Jednak Manolo okazał się bardzo otwarty.
-Ale ładna! Schylisz się?-pokiwał do mnie palcem.
Zrobiłam to, o co prosił, bo nie spodziewałam się całusa w policzek. Stałam, jak słup soli, a psotnik zwiał do domu.
-Bywa zbyt bezpośredni-Diego powiedział, patrząc w stronę furtki.
Poszłam jego śladem i zobaczyłam starszą kobietę. Pomachała w naszą stronę, a mój mąż wziął mnie za rękę, więc podreptałam za nim nieśmiało.
-Tak się ciesze, że mogę ją poznać-Pani Robles była wyraźnie zachwycona moją osobą.
Weszliśmy do domu, ale Manolo zajął się Dragonem, namawiając do gry w piłkę. Dlatego gospodyni domu „zaopiekowała się” mną.
-Ach kochaniutka, jestem taka dumna z Diega, że tak dobrze wybrał-kurcze, znowu poczułam się, jak dziwadło.-Pamiętam, gdy był nastolatkiem. Trudno było do niego dotrzeć i zawsze chodził swoimi drogami. Przyjaźnił się z córką Robinsonów, jak jej tam było...-kobieta zmarszczyła czoło.
-Agnes?
-Tak! Masz racje! Urocze stworzenie, ale strasznie hałaśliwe-hmmm...polemizowałabym na ten temat.-Później zaczęło mu się dobrze powodzić i pomaga nam, chociaż niepotrzebnie. Czuję się nieswojo, ale kocham tego chłopaka jak syna. Ach kochaniutka, żebyś wiedziała, jak on Cię kocha.
POMOCY! Po co, ta kobieta mi to wszystko opowiada?! Wolę myśleć, że Diego jest chociaż trochę zły, a takie przykłady wcale nie były pomocne. Za chwilę wyjdzie na jaw, iż nie jest gangsterem, a mnie mianują wyrodną żoną!
Nie wiem, kiedy ocknęłam się od słuchania opowieści starszej pani, bo dopiero wrzaski Manola przywróciły moją duszę do świata żywych. Natomiast Drago wyglądał, jakby go stratowało stado dzikich kotów, dysząc za chłopcem niczym smok.
-Może napijecie się czegoś-Amelia po raz kolejny próbowała nas uszczęśliwić.
-Czekolady, jeśli można.
No jasne, cały mój mężuś. Łakomy głupek!
-Ja poproszę herbatę malinową-odpowiedziałam przez grzeczność.
Napoje pojawiły się błyskawicznie na stole, toteż Diego przysiadł się, a właściwie usiadł na przeciwko. Z kolei sprytny Manolo klapnął obok mnie z ogromnym wyszczerzem.
-Cassie, naprawdę jesteś żoną Diega?
-Tak-powiedziałam całkiem spokojnie oraz upiłam łyk herbaty.
-To czemu nie jesteś w ciąży?
Niech to szlak! Dzieci teraz stanowczo za szybko dorastają! Dragon miał pecha, że był w moim pobliżu. Wyplułam całą zawartość, którą miałam w ustach wprost na jego koszulę. Cholera, białą koszulę!
-Nienawidzę malinowej herbaty!-z rozpaczą patrzył na kochaną koszulkę.-Wracamy!-wrzasnął wściekły, a Pani Roble miała oczy wielkości spodków kosmicznych.-Przepraszam Amelio, jeszcze do was zajrzę. Cassie, do samochodu!
Z jednej strony było mi go żal, lecz miałam ochotę płakać ze śmiechu. Oczywiście wsiadłam do auta, udając posłuszną żonkę. Dieguś rzucał gromami na prawo i lewo, więc postanowiłam wyrazić skruchę.
-Nabroiłam?
-Niee, skąd. Najwyżej zamalujesz to lakierem do paznokci.
-A wiesz, że to nie głupi pomysł?
-Cassie!
-Wiem, mam siedzieć cicho-ups, chyba się nie udało.

****
    Dave stał oparty o ogrodzenie oraz wpatrywał się w jeden punkt, przygryzając słomkę od trawy. Przed jego oczami zatrzymał się jeden widok, mianowicie czerwone loki powiewające pod wpływem wiatru. Niestety Cassie była obiektem, który tak namiętnie obserwował. Niby ją pilnował, ale czy w tym wypadku potrzeba była ochrona? Niekoniecznie, gdyż dziewczyna siedziała z Agnes na werandzie i zwyczajnie plotkowały. Poza tym, w pobliżu kręcił się Carlos, ale bardziej przez wzgląd na czarnulkę. Mimo to, brunet nie mógł oderwać wzroku od żony szefa. Trudno stwierdzić, co chodziło po jego głowie, lecz z pewnością nic miłego. Wyraz twarzy miał, jak zawsze poważny, a dłonie zaciśnięte w pięści.
-Podoba Ci się, co?-Zack pojawił się nie wiadomo skąd, a ton jego głosu świadczyło z zwyczajnej kpinie.
Oparł się plecami o barierkę i uśmiechnął łobuzersko
-Jesteś nienormalny! Pilnuję Cassidy, nie widzisz?
-Jasne. Słuchaj, mogę Ci pomóc zdobyć tę małą-powiedział tuż przy uchu Dave'a, a ten miał wrażenie, że słyszy syk jadowitej żmii.
-Sam rozwiązuję swoje problemy, nic Ci do tego!-warknął nieprzyjemnie.-Wiesz, co Ci grozi, jeśli powiem Dragonowi o Twojej „przyjacielskiej” propozycji?
Zack skrzywił się, lecz po chwili zacisnął dłoń na ramieniu bruneta.
-O nie przyjacielu, to Ty będziesz w nieciekawej sytuacji, jak opowiem o zdarzeniu w piwnicy. Jak to wytłumaczysz? Nadmierną troską? No właśnie, szefunio wywali Cię na zbity pysk i zdechniesz na ulicy.
Dave zmieszał się bardzo, a na jego twarzy malował się strach.
-Nie chciałem jej skrzywdzić-tłumaczył szybko.-Przecież wiesz!
-Może wiem, a może nie-Zack pokręcił głową oraz spojrzał przebiegle w stronę Cassie.-Nie wchodź mi w drogę Dave, a wszystko zostanie po staremu. Zgoda?- wyciągnął rękę, a brunet uścisnął ją, lecz zaraz odepchnął „kolegę”.
-Jesteś gnidą.
-Owszem, ale mała poprawka przyjacielu-wyraźnie zaakcentował ostatnie słowo.- Obaj jesteśmy tacy sami. Ty chcesz zaliczyć żonę szefa, a ja...No cóż, to już mój mały sekret-odwrócił się na pięcie i powolnym krokiem ruszył w stronę stajni.
Dave był wściekły, ale na samego siebie. Dał się łatwo podjeść takiemu smarkaczowi, dlatego nie mógł tego znieść. Faktycznie, Zack odkrył prawdę- Cassie podobała mu się od zawsze. Niestety była zakazanym owocem, który kusił każdego dnia. Nie potrafił zmienić uczuć, które powoli stawały się obsesją...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz