poniedziałek, 18 lutego 2013

XXV Ostatni strzał


Zjawiłem się pod główną bramą, gdzie czekał na mnie Mike z Alexem. Bracia podzielili ludzi na dwie grupy, aby łatwiej nam było otoczyć melinę Navarro. Naturalnie część chłopaków została dla bezpieczeństwa domu. Nigdy nie wiadomo, czy mój uroczy teść nie szykuje niespodzianki. Poza tym, miałem na względzie nieokrzesaną Agnes, która udowodniła, że potrafi być kompletnie nierozgarnięta. Jeszcze przyszłoby jej na myśl, iż może „pomóc” i zafundowałaby mi powtórkę z rozrywki.
Rozmówiłem się z braćmi, bo byłem ciekawy jak odnaleźli tego bydlaka. Nie mieli gwarancji, że na pewno trafili na jego kryjówkę. Z drugiej strony, po co stadniny pilnują uzbrojeni po zęby goryle? Dla mnie, to było oczywiste-Guillermo uwił tam swoje gniazdko. Modliłem się tylko, żeby zastać Carlosa i Cassie żywych.
Dochodziło południe, ponieważ słońce przypiekało mocno w skórę. Już mieliśmy wyjeżdżać, gdy zorientowałem się, że nikt nie pilnuje wjazdu. Co do licha?! Gdzie się podziała ta czarna owca, Dave?!
-Dlaczego Magana nie jest na swoim stanowisku?! Miał stać, aż do odwołania!-zapytałem Mike'a.
-Cholera Dragon, zapomniałem Ci powiedzieć-złapał się na głowę.-Dave zniknął. Nigdzie nie mogłem go znaleźć.
-Żartujesz sobie?!-ryknąłem, wściekły do granic możliwości.-Mówisz mi to dopiero teraz, bo zapomniałeś?! Z kim ja ku*wa pracuję?! Z bandą przedszkolaków?!-zacisnąłem pięści.
-Nic teraz nie poradzimy. Pewnie stchórzył i uciekł.
Jasne! Mam zupełnie inną teorię.
-Osobiście go zabiję, jeżeli jeszcze odważy się stanąć mi na drodze. Zdradził, a to niedopuszczalne-powiedziałem stłumionym głosem.
-Szefie, no co Ty...
-Masz jakiś problem?! Wydałem polecenie?!
-No...No tak...
-To jazda do samochodu!
Od celu dzieliło nas około 40 kilometrów, a droga nie sprzyjała szybkiej jeździe. Mimo to, naciskałem na gaz do oporu. Próbowałem rozładować emocje, a siedzący obok mnie młodszy Contreras milczał jak grób. Alex pojechał z resztą okrężną drogą. Broń, którą miałem w kieszeni, zachęcała wyłącznie do jednego-rozprawienia się z całą kompanią tego sukinsyna. Pomyśleć, że do ostatecznego starcia zostało tylko kilka godzin...

****
Navarro rzucił telefon w kąt i kiedy skończył rozmawiać, zaklął siarczyście pod nosem. Nic nie szło po jego myśli, co właściwie rzadko się zdarzało. Inaczej wyobrażał sobie spotkanie z córką, bo co taka wiejska dziewuszka mogła widzieć o życiu? Liczył, że ją postraszy i sama zrezygnuje z ziemi. Jednak musiał zmierzyć się z rozczarowaniem, a to była najgorsza pigułka jaką był zmuszony przełknąć.
Guillermo dość łatwo przekalkulował sprawę. Skoro Cassidy nie zgodziła się, to postanowił użyć swoich metod. Był zbyt blisko zdobycia fortuny, żeby zrezygnować przez upartą smarkulę, która nic dla niego nie znaczyła.
Natychmiast wezwał Zacka, by wcielić plan w życie. Chłopak i tak krążył pod gabinetem ojca, więc wszedł błyskawicznie. Gotowy na rozkazy, wpatrywał się w mafioza ja na swojego mentora.
-Co mam zrobić?-zapytał zniecierpliwiony.
-Znudziła mnie zabawa z tą małą. Wreszcie się wykażesz, a zadanie na pewno Ci się spodoba-mężczyzna nacisnął na przycisk pilota i z głośników popłynęły dźwięki muzyki Mozarta.-Nie przyjmuję odmowy, więc grzecznie nakłonisz siostrzyczkę do podpisania darowizny. Chyba nie muszę Ci tłumaczyć, jak masz to zrobić?
-Jasne, że nie-brunet zawahał się, bo gryzła go jeszcze jedna rzecz.-A co z Carlosem?
-Pozbądź się go. Przecież nie prowadzę przytułku, a on już spełnił swoją rolę. Do niczego więcej się nie przyda.
Kąciki ust młodego Navarro wygięły się w złośliwym uśmiechu. Żadne słowa nie uskrzydlały jak te.
-Z przyjemnością-odpowiedział usatysfakcjonowany i zostawił Guillerma samego.
Ten podkręcił głośność oraz przymknął powieki, rozkoszując się ulubioną melodią. Stukał palcami o blat biurka w jej rytm, a błogość wypełniła całe jego ciało...

****
Zastanawiałam się, ile wytrzymam w tej śmierdzącej klitce. Mięśnie mnie bolały, a Pajac co pięć minut wypytywał, czy z łaski swojej ruszę tyłek. Poziom mojej irytacji wzrastał i gdybym nie była związana, to rąbnęłabym go deską.
-Wiewióra, czas leci! Tik tak! Tik tak! Na koniec wpakują Ci kulkę w łeb!-wydarł się.
-Przymknij się! Jeżeli jakimś cudem sięgnę ten nóż, to przez przypadek odetnę coś jeszcze!
-Nie jest z Tobą tak źle. No to śmigaj, jak na futrzaka przystało-odgryzł się.
Nawet w takich warunkach jest wrednym palantem.
-Zapłacisz mi za to, Rubio!
Biedowałam nad swym losem i jednocześnie na klęczkach przedostałam się w stronę Carlo. Ruchy utrudniał mi ucisk w żebrach. Nasze plecy zetknęły się ponownie, więc wytężyłam swoje siły. Starałam się dosięgnąć rękojeść, lecz szło mi gorzej niż za pierwszym razem. Jęknęłam, bo rany na nadgarstkach dawały o sobie znać. Wiedziałam, że jeśli teraz się nie uda, to po prostu odpuszczę. Krzyknęłam przeciągle, gdy poczułam metaliczny przyrząd w dłoniach.
-Mam!-pisnęłam z radości.
-Zdolna dziewczynka. Kombinuj dalej.
Czy on musi grać mi na nerwach?!
Wysunęłam ostrożnie nóż, ale najtrudniej poszło z ustawieniem. Skoro nie widziałam sznura, to jak miałam go przeciąć?! O dziwo przyłożyłam ostrze do węzła i wbiłam w materiał. Niestety nie ustępował, co nasunęło mi tylko jedną myśl-tępy jak jego właściciel.
Kropelki potu spływały po moim czole, gdy do piwnicy wpadł Zack z jakimś mięśniakiem. Spanikowałam, wkładając nóż z powrotem do kieszeni.
-Idziemy na spacerek, wstawać!-szturchnął Carlosa.
-Chrzań się-blondyn odpysknął i za karę oberwał w twarz.
-Zack, opamiętaj się! Porozmawiajmy spokojnie-chciałam przemówić mu do rozsądku. W końcu jesteśmy rodzeństwem.
-Zaraz pogadamy, a teraz stul pysk!-złapał mnie za ramię, stawiając na nogi.
Ten drugi popchnął Pajaca i wyprowadzili nas na zewnątrz. Zanim ujrzałam pierwsze promienie słońca, które nie pozwoliły otworzyć mi oczu, pokonałam masę schodów. Nie wiem, czy ktokolwiek odnalazłby nas w tym bunkrze.
Wreszcie przyzwyczaiłam wzrok do światła, toteż zauważyłam, że jesteśmy na tyłach stajni. Wyraźnie słyszałam parskanie koni oraz stukot kopyt. Zdziwiłam się, kiedy brunet poluzował więzy.
-Wynocha!-zwrócił się do drugiego mężczyzny i zostaliśmy we troje.
-Ojciec daje Ci ostatnią szansę na zmianę decyzji-popatrzył na mnie z pogardą.
-Obaj jesteście bezczelni! To praca mojego dziadka i nie oddam ziemi!
-To Twoje ostatnie słowo?-chłopak uniósł podstępnie brwi.
-Tak! Lecz się człowieku razem ze swoim tatusiem!
W ogóle się nie przejął, tylko zachichotał złowrogo. Nie zdążyłam mrugnąć powieką, a on wyciągnął broń i odbezpieczył ją. Chwycił Carlosa za włosy, wystawiając mu lufę do skroni.
-Taka jesteś cwana?! W takim razie poświęcasz swojego przyjaciela! Pożegnaj się z nim!
-Nieee!-upadłam na kolana, składając dłonie w błagalnym geście.-Proszę, tylko nie to-moje ciało drżało ze strachu.
Przeklęty Zack śmiał się podle, a ja powstrzymywałam łzy. Nagle stało się coś, co zbiło mnie z tropu. Rubio spojrzał mi znacząco w oczy i podciął bruneta. Zastygłam w bezruchu, nie spuszczając wzroku z Pajaca, który jakimś cudem miał wolne ręce. Czyli, że...Udało mi się nadciąć sznur!
Wciąż byłam w szoku, dlatego nie potrafiłam wykrztusić słowa. Natomiast przyjaciel mojego męża złapał za końce koszuli młodego Navarro oraz wymierzył mu cios. Obserwowałam każde jego posunięcie i chociaż mój brat bronił się, to nie miał szans silnym oraz dobrze zbudowanym mężczyzną. Chwiał się na nogach, gdy zobaczyłam jak ostrze noże wbija się w jego brzuch. Błękitną koszulę od razu pokryła szkarłatna plama.
-Obiecałem, że skończę to, co zacząłem-Carlo wysyczał do ucha chłopka, odpychając go.
Ten zatoczył się i upadł na ziemię. Zakasłał, wypluwając ciemną, lepką ciecz. Położyłam ręce na brzuchu, patrząc jak stróżki krwi zastygają na jego brodzie. Powoli tracił świadomość, przyprawiając mnie o wyrzuty sumienia.
-Świetna robota!
Odwróciłam mechanicznie głowę, ten głos mógł należeć tylko do jednej osoby-Dave! Skąd on się tu wziął?! Przyjechał z Diego?
-To tak mi się odwdzięczasz?-z gardła Zacka wydobył się ohydny charkot.-Obiecałem Ci...że ta suka będzie...Twoja...Tchórz...Ona...Tobą...Gardzi...-łapał coraz szybciej powietrze.
Klatka piersiowa unosiła się nierówno, aż przestał się ruszać. Doczołgałam się do jego ciała i zemdliło mnie. Mój przyrodni brat nie żył...
Z letargu otrząsnęłam się, gdy usłyszałam dziki wrzask. Carlos miał wypisaną rządzę mordu w oczach. Chyba nie mógł znieść, że Dave zdradził.
-Ty pieprzony draniu! Sprzedałeś Dragona z tak błahego powodu?! Zapomniałeś ile dla nas zrobił?! Nie zasługujesz, żeby żyć!-wykrzyczał z goryczą w głosie.
-Zrobiłbyś to samo dla Agnes!
-Nigdy nie spojrzałbym na kobietę szefa!-Rubio był nieugięty.
-Gówno wiesz! Wszyscy widzieli, jak zapowiadało się to niby małżeństwo. Miałem prawo walczyć! Przecież Dragon ciągle dostawał kosza!
Coś we mnie pękło. Podniosłam się na miękkich jak z waty nogach i zrównałam się z Pajacem.
-Nie miałeś żadnego prawa!Dobijałeś targu za moimi plecami, jakbym była zwierzęciem hodowlanym! Nienawidzę Cię i nic tego nie zmieni! Nie dorastasz Dragonowi do pięt!
-I tak pójdziesz ze mną!-chciał przyciągnąć mnie do siebie, lecz Carlo stanął mu na drodze.
-Łapy precz od niej!-warknął.
-Bo co?!-Magana wycelował w niego.
Sądziłam, że już nic gorszego nie może się wydarzyć. Niespodziewanie huknęło, aż ziemia się zatrzęsła. Po raz pierwszy widziałam lecący w powietrzu gruz-budynek mieszkalny się palił!
Kiedy ja stałam z szeroko otwartą buzią, Pajac wykręcił Dave'owi rękę, bo tamten stracił równowagę. Zacisnęłam zęby, ponieważ towarzyszyło temu charakterystyczne chrupnięcie kości. Broń znalazła się w dłoni blondyna i podskoczyłam do góry, gdy strzelił przeciwnikowi w kolano.
-Wiejemy, szybko!-rozkazał.
-Ale...
-Mało Ci wrażeń?!-zamachnął pistoletem przed moim nosem.-Jazda!!!
Trzymałam się kurczowo jego ramienia, gdyż nie mogłam wyrównać tempa.
-A jeśli tam jest Diego?-dostałam olśnienia.
W końcu tatuś sam się nie wysadził, prawda?
-Oszalałaś?! Nie będę się bawił w chowanego!
-Muszę sprawdzić! Nie zostawię męża!
-Teraz Ci się przypomniało, że masz chłopa?! No brawo!
-Stój, wariatko-usłyszałam za plecami, ponieważ popędziłam w stronę podwórza.
Zatrzymałam się tuż przed schodami, a raczej tym, co z nich zostało. Przed wejściem leżało kilka trupów i chciałam zrezygnować, lecz za nic w świecie nie wolno mi było opuścić Dragona. Tyle razy ryzykował życie, więc przyszedł czas na mnie. Zasłoniłam rękawem usta oraz przeskoczyłam popękane stopnie, wchodząc do środka...

****
Uporaliśmy się z częścią strażników, jednak coś mi nie pasowało. Chłopcy podłożyli ładunek i puściliśmy z dymem schron pana Navarro. Teraz zamierzałem dobrać mu się do tyłka. Ruszyłem przodem, a Alex mnie osłaniał. Przez moment myślałem, iż mam omamy ponieważ Carlos stał przed doszczętnie zniszczonym wejściem i kopał w deski.
-Carlo!-dobiegłem do kumpla.-Gdzie jest Cassie?!
-Jeszcze pytasz?! Ja nadstawiam kark, a Twoja żona wszystko niszczy! Ta kretynka jest w środku!
-Co?!
-Jak ją dorwę...
-Dobra, nieważne-machnąłem ręką.
-A Ty dokąd?!
-Po moją żonę!-odkrzyknąłem.
-Oboje się usmażycie! No nieee, co za cyrk!
Więcej nie usłyszałem, ponieważ popędziłem do płonącego domu. Od razu zakrztusiłem się dymem, a pomarańczowo-czerwone języki ognia ledwo ominąłem. Całe schody żarzyły się i wtedy dostrzegłem Cassie. Spanikowana kręciła się pod balustradą, która zaczęła się chwiać. W ostatniej chwili odepchnąłem czerwonowłosą i przeturlaliśmy się, uderzając o ścianę. Poręcz runęła w dół, roztrzaskując się się o podłogę, obsypując ją tysiącem złotych iskier.
-Nie dożyję starości przy Tobie, a już na pewno nie spokojnej.
-Diego!-uwiesiła mi się na szyi.-Przepraszam! Naprawdę żałuję! Nigdy nie ucieknę!
Prawie dałem się nabrać.
-Najpierw musimy się stąd wydostać. Chodź-pomogłem jej wstać.
Przebiegliśmy przez korytarz i starszy mężczyzna zagrodził nam drogę.
-To on...-Cassie wyszeptała.
-Wybieracie się gdzieś, gołąbeczki?-wycelował we mnie.-Ja tak łatwo nie przegrywam. Może i spalę spalę się, ale was pierwszych poślę do piekła-śmiał się jak opętany.-Idealny nastrój!
Patrzyłem mu prosto w oczy i padł strzał...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz