W
zasadzie, to nawet dziwiłam się, że dalej trzymał taką złośnicę
pod swoim dachem, a ja potraktowałam go jak najgorszą jednostkę
społeczną. Teraz już wiedziałam- nie zasłużył sobie na to. Był
czułym, troskliwym oraz opiekuńczym mężczyzną. Dzięki niemu
miałam wszystko, a nawet więcej niż potrzebowałam. Chwilami
zapominałam, że ojciec nigdy mnie nie kochał i nie chciał, żebym
w ogóle pojawiła się na tym świecie. Nic nie bolało tak
bardzo, jak świadomość bycia niekochaną. Coraz częściej
myślałam o mamie i o tym, że odebrała sobie życie. Przez to,
stawałam się jeszcze bardziej przygnębiona. Poza tym, chciałam
już wiedzieć, kiedy cały ten koszmar się skończy. Miałam ochotę
stanąć twarzą w twarz z ojcem i powiedzieć mu, jak bardzo go
nienawidzę.
Z drugiej strony przyzwyczaiłam się do mieszkania w
domu Diego. Wszystkich jego lokatorów polubiłam na swój
sposób, bo pomimo różnych charakterów, dało
się z nimi wytrzymać. Zresztą, czas spędzony z Dragonem był
całkiem miły. Zobaczyłam w nim naprawdę innego faceta. Poza tym,
miał podobną przeszłość do mojej i tak jak ja, tęsknił za
rodzicami. Nie chciałam go zmuszać do tak intymnego wyznania, ale
myślę, że było mu to potrzebne. Chyba wszyscy potrzebujemy
wewnętrznego oczyszczenia.
Zeszłam na dół i mimo późnej
pory miałam nadzieję, że zastanę Agnes w kuchni. Niestety
napotkałam tam same ciemności, lecz przycupnęłam na krześle i
podkuliłam nogi pod brodę.
-Co Cię tak martwi
skarbie?-usłyszałam i podskoczyłam ze strachu. Nacisnęłam na
włącznik od światła, a moim oczom ukazał się Diego. Stał
oparty o blat kuchenny oraz z zaciekawieniem spoglądał na mnie. W
dłoniach trzymał garnuszek z jakimś napojem i tradycyjnie był w
samych dresach. Aj! Czy on nie może zainwestować w bluzę do
kompletu?
-Zawsze musisz paradować pół nagi?-zapytałam z
ironią.
-Przeszkadza Ci to?-przysiadł się do stołu.
-Nie,
ależ skąd. Po prostu martwię się o Twoje zdrowie. Jak dla mnie,
to możesz chodzić cały goły. Nie rusza mnie to-machnęłam ręką,
ale czułam, że robi mi się gorąco.
-Tak, z pewnością z tej
troski jesteś cała czerwona-uśmiechnął się pod nosem , upijając
łyk napoju.
Wkurzyłam się i poderwałam z miejsca.
-A już
Cię lubiłam!-krzyknęłam i skierowałam się w stronę wyjścia.
Dragon złapał mnie za rękę, a po moim ciele przeszedł przyjemny
dreszcz.
-Cassie, zaczekaj. Przecież wiesz, że żartuję.
Usiądź-powiedział łagodnie.
Zrobiłam to, o co poprosił, lecz
z wielkim trudem. Najwidoczniej nie przeszkadzało mu to, ponieważ
siedział z bananem na twarzy oraz ze smakiem degustował swój
napój.
-Mam wrażenie, że coś się stało. Powiesz
mi?-odezwał się w końcu.
-Czy ja wiem. Nic szczególnego,
po prostu smutno mi.
-Trzymaj, to zawsze poprawia humor-podsunął
mi kubek pod nos.
-Co to?
-Jak to, co? Czekolada!
Pyyycha.
-Diego, jest 23:00, a Ty dajesz mi czekoladę? Nie mogę
wyglądać, jak słoń!-spojrzałam na niego, jak na wariata.
-Daj
spokój-przewrócił oczami.-Ja piję codziennie i jakoś
żyję. Człowiek musi się zrelaksować, kiedy ma na głowie bandę
wariatów.
Nieźle to podsumował, nie ma co.
-Rozumiem,
że wliczając w to mnie-prychnęłam śmiechem.
-Nie, Ty to
zupełnie inny pakiet. Dla Ciebie muszę podwójnie ładować
baterie-tym razem oboje wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.
-Z
resztą, każdy ma jakieś słabości, prawda?
-Nie wierzę, że
masz jakieś słabości-zmrużyłam lekko oczy.
-Mam i to nawet
dwie.
-Jakie? Jeśli można wiedzieć.
-Czekolada
i...Ty-odpowiedział zupełnie szczerze.
Nie wiem, po co nalegałam
na odpowiedź, bo moja twarz stała się wręcz purpurowa, gdy ją
usłyszałam. Diego wstał od stołu i podszedł do mnie. Następnie
ukucnął, delikatnie przyciągając mój podbródek w
swoją stronę. Nie byłam w stanie opisać, co się ze mną w tej
chwili działo. Serce waliło mi niczym bomba zegarowa, a żołądek
robił fikołki w przód i w tył. Poczułam delikatne
muśnięcie na ustach oraz przyjemną falę motylków w
brzuchu. Czekałam, aż powtórzy pocałunek, ale usłyszałam
ciche kroki, więc odepchnęłam go. Diego patrzył na mnie
zdezorientowany i chciał coś powiedzieć, lecz do pomieszczenia
weszła Agnes. Miała na sobie niebieską piżamę z Myszką Miki
oraz zabawne, różowe bambosze z białymi bąblami. Swoją
drogą, ona naprawdę jest z innej bajki. Przetarła oczy i spojrzała
na nas.
-Dzieciaki, idźcie już spać-ziewnęła, wyciągając
ręce do tyłu. Nagle zamrugała zabawnie oczkami i uśmiechnęła
się.-A, co wy tu w ogóle robicie? Hę?
-Nic!-krzyknęliśmy
równocześnie.
-Agi, szukałam Ciebie, ale...ale Diego pił
czekoladę, a potem...nieważne- o mało nie wygadałam się.
Poprawiłam szlafrok i uciekłam do swojego pokoju. Usiadłam przy
drzwiach, wsłuchałam się w bicie własnego serca, to było
niesamowite. Wszystkimi zmysłami czułam, jak powietrze gęstniało
wokół nas. Najchętniej, to pobiegłabym teraz do niego...Co
mnie opętało! Przecież nie mogłam zakochać się w Dragonie! To
wszystko jego wina, osaczył mnie i tyle! Ach...kogo ja chcę
oszukać? Gdyby chociaż był niemiły, to byłoby mi znacznie
łatwiej. Ten facet sprawił, że straciłam samokontrolę. Czy
można gdzieś dostać anty-Dragonowy lek? Za nic w świecie
się nie zakocham!
Spacerowałam po grodzie w blasku promieni
słonecznych. Zrobiłam bukiet z czerwonych róż, bo
pomyślałam, że będą pięknie pachniały w salonie. Wcześniej
szukałam Agnes, ale bezskutecznie. Dowiedziałam się od Alexa, że
Dave zawiózł ją na zakupy do miasta. Z kolei Diego zapadł
się pod ziemię, lecz to może i lepiej dla mnie. Poukładałam
kwiaty w wazonach i skończyły mi się pomysły na dalsze spędzenie
tego dnia. Pomyślałam, że pojeżdżę konno, jednak to kolejny
niewypał, bo bez eskorty nie mogłam. W takim razie, zadanie numer
jeden-znaleźć pozostałych bałwanów z „El Tesoro”. Nie
straciłam na to zbyt dużo czasu, ponieważ odnalazłam trzech
gagatków za domem. Carlos siedział na pniu i palił
papierosa, Alex ustawiał na cegłach butelki po piwie, a Mike
dziwnie machał ręką, którą wcześniej nosił w gipsie. W
ogóle nie zwrócili na mnie uwagi, a stałam praktycznie
na widoku.
-Gdzie jest Zack?-zapytał Alex.
-To ścierwo
pilnuje wejścia-odezwał się Carlos i splunął na ziemię.-Dragon
mu kazał.
-Stary, ale Cię wzięło.
-Następnym razem go
zatłukę, jeśli tknie Agi.
No, to już wiem, czemu Zack wyglądał
jak po nieudanym zabiegu plastycznym.
-Mike, jesteś
gotowy?-blondyn zapytał brata.
-Tak!
Chłopak ustawił się na
znaczną odległość od butelek oraz odbezpieczył broń.
Wyprostował się, namierzył cel i pistolet wypalił z hukiem.
Niestety nie trafił, a kula odbiła się od pobliskiego
drzewa.
-Chłopie, z takim celem, to może za 10 lat trafisz w
jakiegoś psa-stwierdził Carlos i nagle odwrócił się w moją
stronę.-Albo w jakąś wiewiórkę-dodał z przekąsem.
Bracia
pomachali mi, a pajac stanął przede mną, śmiejąc się
szyderczo.
-Co wiewióra, chcesz się nauczyć?-chuchnął
mi w twarz, a ja odskoczyłam kaszląc.
-Carlo, daj jej spokój,
przecież nie ma o tym pojęcia.
-Zamknij się Mike, niech sama
odpowie. No...chyba, że się boi.
Czułam, że krew gotuje mi się
w żyłach. Nie pozwolę obrażać się temu głupolowi!
-Nie boję
się! Naucz mnie mądralo!-wyrwałam mu z ręki papierosa oraz
wdeptałam w ziemię.
-No problem, paniusiu. Ustaw swoje cztery
litery tam, jeśli łaska.-wskazał miejsce.
Rzuciłam mu gniewne
spojrzenie i stanęłam, gdzie kazał. Było ok, dopóki Alex
nie podał mi broni. Moje ręce trzęsły się, jak galareta, a nogi
były z waty. Niestety, to nie było takie proste, jak
myślałam.
-Głupia baba! Nawet w słonia nie trafisz!-Carlo
błyskawicznie znalazł się przy mnie. Szarpnął za rękę i
wyprostował, odpowiednio umieszczając w niej pistolet. Równocześnie
położył swój palec na spuście. Nie zdążyłam powiedzieć
„A”, kiedy nacisnął i butelka rozprysła się na
kawałeczki.
-Następnym razem uważaj, co do mnie mówisz-szepnął,
a ja sterczałam i gapiłam się w miejsce, na którym przed
chwilą była butelka.
-Chcę jeszcze raz-wyjąkałam.
-NIE MA
MOWY!-usłyszałam za sobą głos Diego.-A was poje*ało?!
Zabierajcie się do roboty!-Jeszcze tak wściekłego, to go nie
widziałam. Miałam wrażenie, że jego oczy zrobił się
pociemniały.
-Idziemy do domu!-ścisnął moją dłoń, chyba z
całej siły.
-To boli!
Wyswobodziłam się z jego żelaznego
uścisku i zauważyłam natychmiastową zmianę. Miał skruszoną
minę, a jego wzrok błagał o wybaczenie.
-Przepraszam, nie
chciałem. Cassie...martwię się o Ciebie, a Ty obiecałaś być
ostrożna.
-Przecież Carlos...
-No właśnie,
Carlos...Skarbie, nie znasz go. Jest nie tylko moim przyjacielem, ale
też najlepszym człowiekiem. Ta butelka mogła by stać dwa razy
dalej i tak by w nią trafił. Dlatego nie kręć się koło nich,
gdy zabawiają się w ten sposób.
Zrobiłam obrażoną
minę, ale tym razem nie zadziałało. Diego uśmiechnął się oraz
objął mnie.
-Chodź, Agi wróciła i pytała o Ciebie.
Nooo, chodź...
Trudno było długo się na niego gniewać, więc
dałam się przekonać.
****
Zjawiłem
się w domu Ernesto najszybciej jak mogłem. Staruszek chciał ze mną
porozmawiać o czymś ważnym i martwiłem się, że mogło wydarzyć
się coś złego. Wbiegłem do środka, ale nikogo nie zastałem. I
po jaką cholerę zostawiłem tu moich skretyniałych ludzi?! Mieli
go pilnować, a nie mają pojęcia gdzie się podział. Na szczęście
Ernesto wszedł zaraz za mną, niosąc w ręku kosz z
winogronami.
-Cieszę się, że już jesteś Diego-zaczął
pierwszy. Postawił kosz na stole i otarł pot z czoła. Był
wyraźnie bardzo zmęczony.
-Nie powinieneś ciężko
pracować.
-Jakie tam ciężko pracować, chłopcze. Zebrałem
owoce dla Cassie. O tej porze są pyszne, a moja wnuczka je
uwielbia.
-Mimo wszystko, przyślę kogoś do pomocy.
-Spokojnie,
właśnie o tym chciałem z Tobą porozmawiać, usiądź.
Usiadłem
wygodnie w fotelu, czekając na nowinę, którą miałem za
chwilę usłyszeć.
-Chodzi o ochronę, którą mi dałeś.
Chciałem Ci podziękować, ale nie jest mi potrzebna. Cassie jest
przy Tobie bezpieczna i to jest dla mnie najważniejsze, a ja
potrzebuję swobody.
-Ernesto, nadal uważam...
-Diego, nie.
Uszanuj moją decyzję.
-No dobrze. Odwołam moich ludzi-zgodziłem
się niechętnie, bo uważałem to za kompletny brak rozwagi.
Zresztą, domyśliłem się, że Cassie odziedziczyła upór po
dziadku, więc moje naleganie nic by nie dało.
Zasiedziałem się
u Evansa, bo świetnie nam się rozmawiało. Dlatego też, nie bardzo
zwracałem uwagę na licznik w drodze powrotnej. Niestety bardzo
pożałowałem mojego nadgorliwego powrotu. Ledwo przekroczyłem
próg, a już było słychać krzyki i tym razem, to nie była
Cassie. Moja główna podejrzana siedziała cichutko na sofie,
zasłaniając głowę poduszką. Choć trudno mi było dopuścić
do siebie tę myśl, to Agnes krzyczała, a winowajca był jeszcze
lepiej znany. Udałem się do kuchni, ale zanim zdążyłem wejść,
to z prędkością światła wypadł stamtąd Carlos. Za nim
jeszczeszybciej wyleciała szklanka i na szczęście lub nie, rozbiła
się o schody. W następnej kolejności wybiegła Agi z mordem w
oczach.
-Wracaj do tej tlenionej ździry!-wrzasnęła, lecz trudno
powiedzieć, czy Carlo słyszał. Na korytarzu unosił się jedynie
kurz po jego ucieczce.-Obiadu dziś nie będzie!-tym razem krzyknęła
w moją stronę.-I możesz mnie zwolnić, mam to gdzieś!!!-wepchnęła
mi swój fartuszek, oddalając się w przeciwnym
kierunku.
Wziąłem głęboki wdech oraz ewakuowałem się do
gabinetu. Minęła godzina lub dwie, a ja spokojnie sprawdzałem
księgi rachunkowe. Ku wielkiej rozpaczy znowu usłyszałem hałasy.
Chyba, że to moja wyobraźnia, bo w tym domu to codzienność i
można się zapomnieć. Zrobiło się jeszcze głośniej, więc
postanowiłem sprawdzić, co tym razem wyprawiają moi „ulubieńcy”
U
dołu schodów zobaczyłem Agi. Zaciskała pięści i
wyglądała, jakby za chwilę miała się rozpłakać. Na przeciwko
niej stał Carlos z równie zaciętą moną. To znaczy-chyba
Carlos, bo jeszcze kilka godzin temu nie miał żółtych
włosów. Czy ja powiedziałem żółtych?! Cholera!
Dragon, chuchnij! Nie no, wszystko ze mną w porządku, ale z tymi na
dole niekoniecznie. Nie mam pojęcia, co odbiło mojemu kumplowi.
Może to taka reakcja na stres? Jeszcze bardziej rozwalił mnie widok
Cassie, która stała kilka stopni wyżej i z apetytem wcinała
winogrona. Nagle zauważyła, że obserwuję wszystko z góry.
-Mężu
drogi, zakładasz hodowlę kurczaków?-wyskoczyła z kolejnym
„sympatycznym” tekstem. O nie, za chwilę się zacznie. Boże, to
moja żona i kocham ją nad życie, ale gdyby była niemową, to nie
miałbym nic przeciwko temu.
-Zamilcz ruda katastrofo, bo
przypomnę sobie, że miałem zapolować-Carlo odpłacił jej tym
samym.
-Świetnie!-prychnęła śmiechem.-Sezon na koczkodany
uważam za otwarty, czyli możesz sobie strzelić w łeb!
-Doigrałaś
się-zasyczał w stronę czerwonowłosej.
Zareagowałem
natychmiast i zdążyłem stanąć między nim, a moją żoną. Carlo
wycofał się od razu, a ja przerzuciłem Cassie przez ramię.
-Ej,
moje winogrona!-zapiszczała.
-Widzisz, tak mnie kocha, że ciągle
robi mi na złość-Agnes zaszlochała.
-Nie moja wina, że ciągle
czepia się o jakieś bzdury z przeszłości!-żółtowłosy
machał rękoma.
-Ciszaaa!-krzyknąłem.-Na mocy mojej
cierpliwości orzekam wasz rozwód! Możecie się
rozejść!!!-wykręciłem się na pięcie, zabierając Cassie do
gabinetu. Posadziłem ją na kanapie, a sam zamknąłem drzwi na
klucz, chowając go w spodniach. Czerwonowłosa obdarzyła mnie
chmurnym spojrzeniem, ale byłem wystarczająco wkurzony i nie
zrobiło to na mnie wrażenia.
-Zostaniesz tu, dopóki nie
skończę.
-Ale...
-I masz być cicho!-dodałem.
Przez
chwilę myślałem, że zrozumiała, co powiedziałem, ale szybko
okazało się, iż nie. Najpierw chodziła wokół gabinetu
gapiąc się w sufit. Później poprzestawiała wszystko, co
stało na komodzie, a na koniec dorwała jakąś bzdurną zabawkę z
kulek. Nawet nie wiem od kogo to dostałem. Przeklęte kulki stukały
jedna o drugą, a Cassie wcale nie zamierzała przerywać nowej
zabawy. Stuk, stuk, stuk...Miałem wrażenie, że to cholerstwo wali
w moją głowę.
-Skarbie przypominam Ci, że mam przy sobie
broń...naładowaną.
-Oj dobrze, już siedzę grzecznie-wystawiła
ręce w geście pojednania.-A mogę Ci
pomóc?
-Nie!
-Dupek-burknęła.
-Mówiłaś
coś?
-Niee, nie przeszkadzaj sobie.
Nie miałem ochoty na
dalszą sprzeczkę, toteż zabrałem się do pracy. Cassie o dziwo
siedziała cicho, więc mogłem się skupić. Skończyłem całą
dokumentację późnym wieczorem. Chciałem odezwać się do
mojego skarba, ale okazało się, że...usnęła. No, to już mam
powód tej wyjątkowej ciszy. Spała słodko zwinięta w
kłębek, niczym mały kociak, a czerwone loki okalały jej śliczną
buzię. W takich chwilach człowiek nie myśli o niczym innym, tylko
o tym, że kocha. Wiedziałem, że nigdy nie będę żałował mojej
decyzji. Dla Cassie byłem w stanie porzucić wszystko i jeśli mnie
odrzuci, to i tak będę ją chronił. Wziąłem małą złośnice na
ręce oraz zaniosłem do pokoju. Jęknęła coś po nosem, wtulając
się w poduszkę.
Zszedłem do kuchni, aby napić się czekolady i
zastałem Agi. Na mój widok poderwała się od stołu oraz
otarła łzy.
-Młoda, co się dzieje?
-Nic-wykręciła się
plecami.-Zupełnie nic.
-Mnie nie oszukasz, znamy się od dziecka.
Jeśli chcesz, to pogadam z Carlosem. On głupieje z miłości do
Ciebie i jest w stanie zrobić wszystko.
-Tak, jak Ty dla
Cassie?
-Obawiam się, że ja, to zupełnie beznadziejny
przypadek-westchnąłem...
****
Chodziłam
między winoroślami i podjadałam owoce. Hmmm...taki mały grzech. Z
daleka spostrzegłam, że Diego zmierza w moją stronę. Odskoczyłam
na bok i schowałam ręce za siebie.
-Nie zatarłaś wszystkich
śladów-uśmiechnął się oraz starł resztki soku z moich
ust. Czułam, że moje policzki znowu płoną.
-Wstydzisz się
mnie?
-Nie! Zwariowałeś?-odsunęłam się od niego, co jeszcze
bardziej go rozbawiło.
-Chcesz jechać ze mną i z Agnes do
miasta? Pochodzicie po sklepach, to rozerwiesz się trochę.
-Jasne,
że tak!- z radości dałam mu buziaka i chyba znowu palnęłam gafę,
bo Diego był zmieszany.
Odwróciłam się i pobiegłam
szybko, aby się przebrać. Założyłam niebieską sukienkę na
ramiączka z falbanką, która kończyła się przed kolanami.
Włosy spięłam lekko do góry, a na nogi włożyłam moje
ulubione białe balerinki. Przed domem wszyscy na mnie czekali, więc
wsiadłam do auta, w który siedziała Agi. Prowadził
oczywiście Dragon. Nie zdziwiłam się, gdy zobaczyłam za nami
eskortę. Drugim samochodem jechał Carlos, Alex i Mike. Co za ulga,
że nie było z nimi Dave'a. Podróż była milcząca, ale nie
przeszkadzało mi to. Obserwowałam drogę, a kątem oka mojego męża.
Nie wiem, co on robił, że był taki przystojny. Cholerka, podobał
mi się i to było najgorsze. Nagle, zobaczyłam w odbiciu lusterka,
że puścił mi oczko. O nie! Zauważył, że patrzę na niego.
Cassidy, jesteś idiotką! Spuściłam głowę, a najchętniej
wyskoczyłabym przez okno.
Na szczęście dojechaliśmy na miejsce
i gdy tylko wysiadłam, Agnes wzięła mnie pod ramię. Mike razem z
Alex'em mieli nas pilnować, a Diego i Carlos gdzieś zniknęli.
Spacerowałam razem z czarnulką, podziwiając wystawy. Później
przymierzyłam kilka ubrań i zanim zareagowałam, Panna Gaduła już
je kupiła. Zamachała mi przed nosem kartą, którą podobno
dał jej Dragon.
Po jakimś czasie towarzystwo Mike'a i Alexa
zaczęło być męczące. Chciałam sama gdzieś pójść, ale
tych dwóch chodziło za mną, jak cień. Zastanawiałam się,
jak odwrócić ich uwagę. Z daleka dostrzegłam sklepik ze
sprzętem grającym, a na wystawie wypasioną konsolę.
-Chłopaki
zobaczcie! Konsola!-wskazałam palcem. Tego się spodziewałam,
pobiegli z wywieszonymi językami. No cóż, oni chyba nigdy
nie dorosną. Świetnie! Agi stała w kolejce, a braci miałam z
głowy. Mogłam spokojnie kupić bieliznę, bez zbędnej obserwacji.
Z resztą, czy wszyscy muszą wiedzieć, jakie noszę gatki? Ja tam
nikomu nie zaglądam, gdzie nie trzeba. Już szłam w stronę
właściwego sklepu, ale ktoś potrącił mnie i upuściłam torebkę.
Schyliłam się po nią, a jednocześnie poczułam dotyk na mojej
dłoni. Uniosłam głowę i zobaczyłam mężczyznę w wieku
czterdziestu kilku lat. Miał ciemne oczy i czarne, kręcone włosy,
ale na skroniach były widoczne srebrne pasma. Wpatrywał się we
mnie intensywnie. Można powiedzieć, że był zbyt natarczywy. W
dodatku jeszcze ten dziwny uśmiech. Wstałam i nieznajomy podał mi
torebkę.
-Bardzo Panią przepraszam, to moja wina-niby wyraził
skruchę, ale jakoś nie było tego widać. Jego uśmieszek był
strasznie irytujący.
-Nie, to ja powinnam być bardziej
uważna.
-Ależ skąd, to naprawdę przez moją nieuwagę. Może
będę zbyt bezpośredni, ale przypomina mi Pai
kogoś.
-Ja?...Ale...-zupełnie mnie zaskoczył.
-Może w
ramach przeprosin, da się Pani zaprosić na kawę?
W tym momencie
odebrało mi mowę.
-Moja żona nigdzie z Panem nie pójdzie!
Dowidzenia!-nie wiem skąd, ale nagle pojawił się Diego, objął
mnie mocno w pasie oraz zaprowadził do wyjścia.
Byłam
całkowicie zdezorientowana i nawet nie wiem, co do mnie mówił.
Nie mogłam zapomnieć o mężczyźnie ze sklepu. Coś mnie do niego
ciągnęło, tylko co? Byłam przekonana, że nie widziałam go
wcześniej, ale niepewność wciąż mnie nie opuszczała.
Dostrzegłam , że Dragon ochrzaniał chłopaków, a Agi
paplała ciurkiem, lecz nie miałam pojęcia o czym. Coś w mojej
głowie krzyczało, że muszę tam wrócić. Jednak teraz, to
było niemożliwe. Wsiadłam do auta, zamykając się w swoich
rozmyślaniach.
Po powrocie wcale nie było lepiej. Siedziałam w
pokoju i dalej myślałam. Jeszcze trochę,a zwariuję! Przecież to
był tylko nieznajomy facet. Podniósł torebkę i po prostu
przeprosił, ale ja wciąż czułam niepokój. W końcu
ocknęłam się i zobaczyłam, że Diego siedzi obok mnie. Kiedy on
wszedł?
-Jesteś zły?
-Prosiłem Cię o coś, ale widzę, że
to na nic.
-To nie tak! Oj...Diego...Ja nie chciałam uciec. Nic z
tych rzeczy, przepraszam.
-Cassie, nie wiem, co mam
myśleć-pokręcił głową.
-Uwierz mi, proszę- szarpnęłam za
jego koszulę.-Wierzysz mi?!
-Wierzę-nie bardzo przekonała mnie
jego odpowiedź. Szczególnie, że na twarzy mojego męża
malował się smutek.
****
Navarro
siedział przy stoliku i popijał kawę. Zastanawiał się nad
spotkaniem, które przed chwilą miało miejsce. Specjalnie
zaczepił dziewczynę, bo chciał sprawdzić, co zrobią jej
„ochroniarze”. Mała wykiwała wszystkich z niezwykłą
łatwością. Jedynie Montalvo wyrósł spod ziemi, niczym
rycerz na białym koniu, zabawne. Guillermo nigdy nie traktował
czerwonowłosej, jak córkę. Bardziej jak przedmiot, na którym
można było dobrze zarobić. Przypomniał sobie o Mirandzie i
Cassie faktycznie do niej była podobna, ale to nie zmieniało faktu,
że obu nie kochał. Z resztą, czy on kiedykolwiek kogoś kochał
poza sobą? Raczej nie. Zack również niewiele dla niego
znaczył. Zatrzymał go przy sobie tylko dlatego, że był chłopcem
i mógł przystąpić do gangu, a teraz był szczególnie
potrzebny. Na samą myśl, iż chłopak służył mu ja wierny pies,
uśmiechnął się pod nosem. Mafiozo obserwował ze spokojem
przechodniów, aż wreszcie zjawił się brunet. Przysiadł się
oraz poprawił czarną chustę zawiązaną wokół
nadgarstka.
-Witaj Zack-Navarro przywitał się z synem. Uniósł
lekko brew, kiedy spojrzał mu w twarz.-Z czyją pięścią miałeś
bliskie spotkanie? Mojego zięcia, czy tego farbowanego?
-Ojcze,
proszę...-chłopak skrzywił się.
-Jesteś mięczakiem, ale nie
to mnie teraz obchodzi. Opowiedz mi o kilku wypadkach, które
ostatnio spotkały Twoją siostrę i to jak na złość, jeden po
drugim.
-Ale jak...-Zack był zaskoczony.
-Masz mnie za głupca,
jakim sam jesteś?! Nie bądź żałosny- mężczyzna wyjął
papierosa z kieszeni i zapalił go.- Z koniem Ci nie wyszło, bo
smarkula za dobrze jeździ. Mówiłem Ci, że to ja zadecyduję,
kiedy ona zginie! Rozumiesz?!
Chłopak kiwnął głową, ale nie
miał odwagi odezwać się.
-Powiedz mi, czy Twoja siostra zawsze
ma taką obstawę?
-Tak, Dragon daje jej wszystko. Ta ruda ździra
żyje jak w bajce.
-W takim razie...zrobimy po mojemu i jutro
złożymy komuś wizytę...-mafiozo wypuścił dym oraz uśmiechnął
się cynicznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz