niedziela, 17 lutego 2013

VII Przypomina m Pani kogoś

Leżałam w łóżeczku otulona puchowym szlafrokiem i myślałam nad wszystkim, co do tej pory wydarzyło się w moim życiu. Nagły ślub, ciągłe kłótnie z Diego i wiadomość, że tata żyje, a na dokładkę próbuje mnie zabić. Nie sądziłam, iż poznanie prawdy przewróci wszystko do góry nogami. Przede wszystkim, moje uczucia do Dragona uległy zmianie.
W zasadzie, to nawet dziwiłam się, że dalej trzymał taką złośnicę pod swoim dachem, a ja potraktowałam go jak najgorszą jednostkę społeczną. Teraz już wiedziałam- nie zasłużył sobie na to. Był czułym, troskliwym oraz opiekuńczym mężczyzną. Dzięki niemu miałam wszystko, a nawet więcej niż potrzebowałam. Chwilami zapominałam, że ojciec nigdy mnie nie kochał i nie chciał, żebym w ogóle pojawiła się na tym świecie. Nic nie bolało tak bardzo, jak świadomość bycia niekochaną. Coraz częściej myślałam o mamie i o tym, że odebrała sobie życie. Przez to, stawałam się jeszcze bardziej przygnębiona. Poza tym, chciałam już wiedzieć, kiedy cały ten koszmar się skończy. Miałam ochotę stanąć twarzą w twarz z ojcem i powiedzieć mu, jak bardzo go nienawidzę.

Z drugiej strony przyzwyczaiłam się do mieszkania w domu Diego. Wszystkich jego lokatorów polubiłam na swój sposób, bo pomimo różnych charakterów, dało się z nimi wytrzymać. Zresztą, czas spędzony z Dragonem był całkiem miły. Zobaczyłam w nim naprawdę innego faceta. Poza tym, miał podobną przeszłość do mojej i tak jak ja, tęsknił za rodzicami. Nie chciałam go zmuszać do tak intymnego wyznania, ale myślę, że było mu to potrzebne. Chyba wszyscy potrzebujemy wewnętrznego oczyszczenia.
Zeszłam na dół i mimo późnej pory miałam nadzieję, że zastanę Agnes w kuchni. Niestety napotkałam tam same ciemności, lecz przycupnęłam na krześle i podkuliłam nogi pod brodę.
-Co Cię tak martwi skarbie?-usłyszałam i podskoczyłam ze strachu. Nacisnęłam na włącznik od światła, a moim oczom ukazał się Diego. Stał oparty o blat kuchenny oraz z zaciekawieniem spoglądał na mnie. W dłoniach trzymał garnuszek z jakimś napojem i tradycyjnie był w samych dresach. Aj! Czy on nie może zainwestować w bluzę do kompletu?
-Zawsze musisz paradować pół nagi?-zapytałam z ironią.
-Przeszkadza Ci to?-przysiadł się do stołu.
-Nie, ależ skąd. Po prostu martwię się o Twoje zdrowie. Jak dla mnie, to możesz chodzić cały goły. Nie rusza mnie to-machnęłam ręką, ale czułam, że robi mi się gorąco.
-Tak, z pewnością z tej troski jesteś cała czerwona-uśmiechnął się pod nosem , upijając łyk napoju.
Wkurzyłam się i poderwałam z miejsca.
-A już Cię lubiłam!-krzyknęłam i skierowałam się w stronę wyjścia. Dragon złapał mnie za rękę, a po moim ciele przeszedł przyjemny dreszcz.
-Cassie, zaczekaj. Przecież wiesz, że żartuję. Usiądź-powiedział łagodnie.
Zrobiłam to, o co poprosił, lecz z wielkim trudem. Najwidoczniej nie przeszkadzało mu to, ponieważ siedział z bananem na twarzy oraz ze smakiem degustował swój napój.
-Mam wrażenie, że coś się stało. Powiesz mi?-odezwał się w końcu.
-Czy ja wiem. Nic szczególnego, po prostu smutno mi.
-Trzymaj, to zawsze poprawia humor-podsunął mi kubek pod nos.
-Co to?
-Jak to, co? Czekolada! Pyyycha.
-Diego, jest 23:00, a Ty dajesz mi czekoladę? Nie mogę wyglądać, jak słoń!-spojrzałam na niego, jak na wariata.
-Daj spokój-przewrócił oczami.-Ja piję codziennie i jakoś żyję. Człowiek musi się zrelaksować, kiedy ma na głowie bandę wariatów.
Nieźle to podsumował, nie ma co.
-Rozumiem, że wliczając w to mnie-prychnęłam śmiechem.
-Nie, Ty to zupełnie inny pakiet. Dla Ciebie muszę podwójnie ładować baterie-tym razem oboje wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.
-Z resztą, każdy ma jakieś słabości, prawda?
-Nie wierzę, że masz jakieś słabości-zmrużyłam lekko oczy.
-Mam i to nawet dwie.
-Jakie? Jeśli można wiedzieć.
-Czekolada i...Ty-odpowiedział zupełnie szczerze.
Nie wiem, po co nalegałam na odpowiedź, bo moja twarz stała się wręcz purpurowa, gdy ją usłyszałam. Diego wstał od stołu i podszedł do mnie. Następnie ukucnął, delikatnie przyciągając mój podbródek w swoją stronę. Nie byłam w stanie opisać, co się ze mną w tej chwili działo. Serce waliło mi niczym bomba zegarowa, a żołądek robił fikołki w przód i w tył. Poczułam delikatne muśnięcie na ustach oraz przyjemną falę motylków w brzuchu. Czekałam, aż powtórzy pocałunek, ale usłyszałam ciche kroki, więc odepchnęłam go. Diego patrzył na mnie zdezorientowany i chciał coś powiedzieć, lecz do pomieszczenia weszła Agnes. Miała na sobie niebieską piżamę z Myszką Miki oraz zabawne, różowe bambosze z białymi bąblami. Swoją drogą, ona naprawdę jest z innej bajki. Przetarła oczy i spojrzała na nas.
-Dzieciaki, idźcie już spać-ziewnęła, wyciągając ręce do tyłu. Nagle zamrugała zabawnie oczkami i uśmiechnęła się.-A, co wy tu w ogóle robicie? Hę?
-Nic!-krzyknęliśmy równocześnie.
-Agi, szukałam Ciebie, ale...ale Diego pił czekoladę, a potem...nieważne- o mało nie wygadałam się. Poprawiłam szlafrok i uciekłam do swojego pokoju. Usiadłam przy drzwiach, wsłuchałam się w bicie własnego serca, to było niesamowite. Wszystkimi zmysłami czułam, jak powietrze gęstniało wokół nas. Najchętniej, to pobiegłabym teraz do niego...Co mnie opętało! Przecież nie mogłam zakochać się w Dragonie! To wszystko jego wina, osaczył mnie i tyle! Ach...kogo ja chcę oszukać? Gdyby chociaż był niemiły, to byłoby mi znacznie łatwiej. Ten facet sprawił, że straciłam samokontrolę. Czy  można gdzieś dostać anty-Dragonowy lek? Za nic w świecie się nie zakocham!
Spacerowałam po grodzie w blasku promieni słonecznych. Zrobiłam bukiet z czerwonych róż, bo pomyślałam, że będą pięknie pachniały w salonie. Wcześniej szukałam Agnes, ale bezskutecznie. Dowiedziałam się od Alexa, że Dave zawiózł ją na zakupy do miasta. Z kolei Diego zapadł się pod ziemię, lecz to może i lepiej dla mnie. Poukładałam kwiaty w wazonach i skończyły mi się pomysły na dalsze spędzenie tego dnia. Pomyślałam, że pojeżdżę konno, jednak to kolejny niewypał, bo bez eskorty nie mogłam. W takim razie, zadanie numer jeden-znaleźć pozostałych bałwanów z „El Tesoro”. Nie straciłam na to zbyt dużo czasu, ponieważ odnalazłam trzech gagatków za domem. Carlos siedział na pniu i palił papierosa, Alex ustawiał na cegłach butelki po piwie, a Mike dziwnie machał ręką, którą wcześniej nosił w gipsie. W ogóle nie zwrócili na mnie uwagi, a stałam praktycznie na widoku.
-Gdzie jest Zack?-zapytał Alex.
-To ścierwo pilnuje wejścia-odezwał się Carlos i splunął na ziemię.-Dragon mu kazał.
-Stary, ale Cię wzięło.
-Następnym razem go zatłukę, jeśli tknie Agi.
No, to już wiem, czemu Zack wyglądał jak po nieudanym zabiegu plastycznym.
-Mike, jesteś gotowy?-blondyn zapytał brata.
-Tak!
Chłopak ustawił się na znaczną odległość od butelek oraz odbezpieczył broń. Wyprostował się, namierzył cel i pistolet wypalił z hukiem. Niestety nie trafił, a kula odbiła się od pobliskiego drzewa.
-Chłopie, z takim celem, to może za 10 lat trafisz w jakiegoś psa-stwierdził Carlos i nagle odwrócił się w moją stronę.-Albo w jakąś wiewiórkę-dodał z przekąsem.
Bracia pomachali mi, a pajac stanął przede mną, śmiejąc się szyderczo.
-Co wiewióra, chcesz się nauczyć?-chuchnął mi w twarz, a ja odskoczyłam kaszląc.
-Carlo, daj jej spokój, przecież nie ma o tym pojęcia.
-Zamknij się Mike, niech sama odpowie. No...chyba, że się boi.
Czułam, że krew gotuje mi się w żyłach. Nie pozwolę obrażać się temu głupolowi!
-Nie boję się! Naucz mnie mądralo!-wyrwałam mu z ręki papierosa oraz wdeptałam w ziemię.
-No problem, paniusiu. Ustaw swoje cztery litery tam, jeśli łaska.-wskazał miejsce.
Rzuciłam mu gniewne spojrzenie i stanęłam, gdzie kazał. Było ok, dopóki Alex nie podał mi broni. Moje ręce trzęsły się, jak galareta, a nogi były z waty. Niestety, to nie było takie proste, jak myślałam.
-Głupia baba! Nawet w słonia nie trafisz!-Carlo błyskawicznie znalazł się przy mnie. Szarpnął za rękę i wyprostował, odpowiednio umieszczając w niej pistolet. Równocześnie położył swój palec na spuście. Nie zdążyłam powiedzieć „A”, kiedy nacisnął i butelka rozprysła się na kawałeczki.
-Następnym razem uważaj, co do mnie mówisz-szepnął, a ja sterczałam i gapiłam się w miejsce, na którym przed chwilą była butelka.
-Chcę jeszcze raz-wyjąkałam.
-NIE MA MOWY!-usłyszałam za sobą głos Diego.-A was poje*ało?! Zabierajcie się do roboty!-Jeszcze tak wściekłego, to go nie widziałam. Miałam wrażenie, że jego oczy zrobił się pociemniały.
-Idziemy do domu!-ścisnął moją dłoń, chyba z całej siły.
-To boli!
Wyswobodziłam się z jego żelaznego uścisku i zauważyłam natychmiastową zmianę. Miał skruszoną minę, a jego wzrok błagał o wybaczenie.
-Przepraszam, nie chciałem. Cassie...martwię się o Ciebie, a Ty obiecałaś być ostrożna.
-Przecież Carlos...
-No właśnie, Carlos...Skarbie, nie znasz go. Jest nie tylko moim przyjacielem, ale też najlepszym człowiekiem. Ta butelka mogła by stać dwa razy dalej i tak by w nią trafił. Dlatego nie kręć się koło nich, gdy zabawiają się w ten sposób.
Zrobiłam obrażoną minę, ale tym razem nie zadziałało. Diego uśmiechnął się oraz objął mnie.
-Chodź, Agi wróciła i pytała o Ciebie. Nooo, chodź...
Trudno było długo się na niego gniewać, więc dałam się przekonać.

****
Zjawiłem się w domu Ernesto najszybciej jak mogłem. Staruszek chciał ze mną porozmawiać o czymś ważnym i martwiłem się, że mogło wydarzyć się coś złego. Wbiegłem do środka, ale nikogo nie zastałem. I po jaką cholerę zostawiłem tu moich skretyniałych ludzi?! Mieli go pilnować, a nie mają pojęcia gdzie się podział. Na szczęście Ernesto wszedł zaraz za mną, niosąc w ręku kosz z winogronami.

-Cieszę się, że już jesteś Diego-zaczął pierwszy. Postawił kosz na stole i otarł pot z czoła. Był wyraźnie bardzo zmęczony.
-Nie powinieneś ciężko pracować.
-Jakie tam ciężko pracować, chłopcze. Zebrałem owoce dla Cassie. O tej porze są pyszne, a moja wnuczka je uwielbia.
-Mimo wszystko, przyślę kogoś do pomocy.
-Spokojnie, właśnie o tym chciałem z Tobą porozmawiać, usiądź.
Usiadłem wygodnie w fotelu, czekając na nowinę, którą miałem za chwilę usłyszeć.
-Chodzi o ochronę, którą mi dałeś. Chciałem Ci podziękować, ale nie jest mi potrzebna. Cassie jest przy Tobie bezpieczna i to jest dla mnie najważniejsze, a ja potrzebuję swobody.
-Ernesto, nadal uważam...
-Diego, nie. Uszanuj moją decyzję.
-No dobrze. Odwołam moich ludzi-zgodziłem się niechętnie, bo uważałem to za kompletny brak rozwagi. Zresztą, domyśliłem się, że Cassie odziedziczyła upór po dziadku, więc moje naleganie nic by nie dało.
Zasiedziałem się u Evansa, bo świetnie nam się rozmawiało. Dlatego też, nie bardzo zwracałem uwagę na licznik w drodze powrotnej. Niestety bardzo pożałowałem mojego nadgorliwego powrotu. Ledwo przekroczyłem próg, a już było słychać krzyki i tym razem, to nie była Cassie. Moja główna podejrzana siedziała cichutko na sofie, zasłaniając głowę  poduszką. Choć trudno mi było dopuścić do siebie tę myśl, to Agnes krzyczała, a winowajca był jeszcze lepiej znany. Udałem się do kuchni, ale zanim zdążyłem wejść, to z prędkością światła wypadł stamtąd Carlos. Za nim jeszczeszybciej wyleciała szklanka i na szczęście lub nie, rozbiła się o schody. W następnej kolejności wybiegła Agi z mordem w oczach.
-Wracaj do tej tlenionej ździry!-wrzasnęła, lecz trudno powiedzieć, czy Carlo słyszał. Na korytarzu unosił się jedynie kurz po jego ucieczce.-Obiadu dziś nie będzie!-tym razem krzyknęła w moją stronę.-I możesz mnie zwolnić, mam to gdzieś!!!-wepchnęła mi swój fartuszek, oddalając się w przeciwnym kierunku.
Wziąłem głęboki wdech oraz ewakuowałem się do gabinetu. Minęła godzina lub dwie, a ja spokojnie sprawdzałem księgi rachunkowe. Ku wielkiej rozpaczy znowu usłyszałem hałasy. Chyba, że to moja wyobraźnia, bo w tym domu to codzienność i można się zapomnieć. Zrobiło się jeszcze głośniej, więc postanowiłem sprawdzić, co tym razem wyprawiają moi „ulubieńcy”
U dołu schodów zobaczyłem Agi. Zaciskała pięści i wyglądała, jakby za chwilę miała się rozpłakać. Na przeciwko niej stał Carlos z równie zaciętą moną. To znaczy-chyba Carlos, bo jeszcze kilka godzin temu nie miał żółtych włosów. Czy ja powiedziałem żółtych?! Cholera! Dragon, chuchnij! Nie no, wszystko ze mną w porządku, ale z tymi na dole niekoniecznie. Nie mam pojęcia, co odbiło mojemu kumplowi. Może to taka reakcja na stres? Jeszcze bardziej rozwalił mnie widok Cassie, która stała kilka stopni wyżej i z apetytem wcinała winogrona. Nagle zauważyła, że obserwuję wszystko z góry.
-Mężu drogi, zakładasz hodowlę kurczaków?-wyskoczyła z kolejnym „sympatycznym” tekstem. O nie, za chwilę się zacznie. Boże, to moja żona i kocham ją nad życie, ale gdyby była niemową, to nie miałbym nic przeciwko temu.
-Zamilcz ruda katastrofo, bo przypomnę sobie, że miałem zapolować-Carlo odpłacił jej tym samym.
-Świetnie!-prychnęła śmiechem.-Sezon na koczkodany uważam za otwarty, czyli możesz sobie strzelić w łeb!
-Doigrałaś się-zasyczał w stronę czerwonowłosej.
Zareagowałem natychmiast i zdążyłem stanąć między nim, a moją żoną. Carlo wycofał się od razu, a ja przerzuciłem Cassie przez ramię.
-Ej, moje winogrona!-zapiszczała.
-Widzisz, tak mnie kocha, że ciągle robi mi na złość-Agnes zaszlochała.
-Nie moja wina, że ciągle czepia się o jakieś bzdury z przeszłości!-żółtowłosy machał rękoma.
-Ciszaaa!-krzyknąłem.-Na mocy mojej cierpliwości orzekam wasz rozwód! Możecie się rozejść!!!-wykręciłem się na pięcie, zabierając Cassie do gabinetu. Posadziłem ją na kanapie, a sam zamknąłem drzwi na klucz, chowając go w spodniach. Czerwonowłosa obdarzyła mnie chmurnym spojrzeniem, ale byłem wystarczająco wkurzony i nie zrobiło to na mnie wrażenia.
-Zostaniesz tu, dopóki nie skończę.
-Ale...
-I masz być cicho!-dodałem.
Przez chwilę myślałem, że zrozumiała, co powiedziałem, ale szybko okazało się, iż nie. Najpierw chodziła wokół gabinetu gapiąc się w sufit. Później poprzestawiała wszystko, co stało na komodzie, a na koniec dorwała jakąś bzdurną zabawkę z kulek. Nawet nie wiem od kogo to dostałem. Przeklęte kulki stukały jedna o drugą, a Cassie wcale nie zamierzała przerywać nowej zabawy. Stuk, stuk, stuk...Miałem wrażenie, że to cholerstwo wali w moją głowę.
-Skarbie przypominam Ci, że mam przy sobie broń...naładowaną.
-Oj dobrze, już siedzę grzecznie-wystawiła ręce w geście pojednania.-A mogę Ci pomóc?
-Nie!
-Dupek-burknęła.
-Mówiłaś coś?
-Niee, nie przeszkadzaj sobie.
Nie miałem ochoty na dalszą sprzeczkę, toteż zabrałem się do pracy. Cassie o dziwo siedziała cicho, więc mogłem się skupić. Skończyłem całą dokumentację późnym wieczorem. Chciałem odezwać się do mojego skarba, ale okazało się, że...usnęła. No, to już mam powód tej wyjątkowej ciszy. Spała słodko zwinięta w kłębek, niczym mały kociak, a czerwone loki okalały jej śliczną buzię. W takich chwilach człowiek nie myśli o niczym innym, tylko o tym, że kocha. Wiedziałem, że nigdy nie będę żałował mojej decyzji. Dla Cassie byłem w stanie porzucić wszystko i jeśli mnie odrzuci, to i tak będę ją chronił. Wziąłem małą złośnice na ręce oraz zaniosłem do pokoju. Jęknęła coś po nosem, wtulając się w poduszkę.
Zszedłem do kuchni, aby napić się czekolady i zastałem Agi. Na mój widok poderwała się od stołu oraz otarła łzy.
-Młoda, co się dzieje?
-Nic-wykręciła się plecami.-Zupełnie nic.
-Mnie nie oszukasz, znamy się od dziecka. Jeśli chcesz, to pogadam z Carlosem. On głupieje z miłości do Ciebie i jest w stanie zrobić  wszystko.
-Tak, jak Ty dla Cassie?
-Obawiam się, że ja, to zupełnie beznadziejny przypadek-westchnąłem... 

****
Chodziłam między winoroślami i podjadałam owoce. Hmmm...taki mały grzech. Z daleka spostrzegłam, że Diego zmierza w moją stronę. Odskoczyłam na bok i schowałam ręce za siebie.

-Nie zatarłaś wszystkich śladów-uśmiechnął się oraz starł resztki soku z moich ust. Czułam, że moje policzki znowu płoną.
-Wstydzisz się mnie?
-Nie! Zwariowałeś?-odsunęłam się od niego, co jeszcze bardziej go rozbawiło.
-Chcesz jechać ze mną i z Agnes do miasta? Pochodzicie po sklepach, to rozerwiesz się trochę.
-Jasne, że tak!- z radości dałam mu buziaka i chyba znowu palnęłam gafę, bo Diego był zmieszany.
Odwróciłam się i pobiegłam szybko, aby się przebrać. Założyłam niebieską sukienkę na ramiączka z falbanką, która kończyła się przed kolanami. Włosy spięłam lekko do góry, a na nogi włożyłam moje ulubione białe balerinki. Przed domem wszyscy na mnie czekali, więc wsiadłam do auta, w który siedziała Agi. Prowadził oczywiście Dragon. Nie zdziwiłam się, gdy zobaczyłam za nami eskortę. Drugim samochodem jechał Carlos, Alex i Mike. Co za ulga, że nie było z nimi Dave'a. Podróż była milcząca, ale nie przeszkadzało mi to. Obserwowałam drogę, a kątem oka mojego męża. Nie wiem, co on robił, że był taki przystojny. Cholerka, podobał mi się i to było najgorsze. Nagle, zobaczyłam w odbiciu lusterka, że puścił mi oczko. O nie! Zauważył, że patrzę na niego. Cassidy, jesteś idiotką! Spuściłam głowę, a najchętniej wyskoczyłabym przez okno.
Na szczęście dojechaliśmy na miejsce i gdy tylko wysiadłam, Agnes wzięła mnie pod ramię. Mike razem z Alex'em mieli nas pilnować, a Diego i Carlos gdzieś zniknęli. Spacerowałam razem z czarnulką, podziwiając wystawy. Później przymierzyłam kilka ubrań i zanim zareagowałam, Panna Gaduła już je kupiła. Zamachała mi przed nosem kartą, którą podobno dał jej Dragon.
Po jakimś czasie towarzystwo Mike'a i Alexa zaczęło być męczące. Chciałam sama gdzieś pójść, ale tych dwóch chodziło za mną, jak cień. Zastanawiałam się, jak odwrócić ich uwagę. Z daleka dostrzegłam sklepik ze sprzętem grającym, a na wystawie wypasioną konsolę.
-Chłopaki zobaczcie! Konsola!-wskazałam palcem. Tego się spodziewałam, pobiegli z wywieszonymi językami. No cóż, oni chyba nigdy nie dorosną. Świetnie! Agi stała w kolejce, a braci miałam z głowy. Mogłam spokojnie kupić bieliznę, bez zbędnej obserwacji. Z resztą, czy wszyscy muszą wiedzieć, jakie noszę gatki? Ja tam nikomu nie zaglądam, gdzie nie trzeba. Już szłam w stronę właściwego sklepu, ale ktoś potrącił mnie i upuściłam torebkę. Schyliłam się po nią, a jednocześnie poczułam dotyk na mojej dłoni. Uniosłam głowę i zobaczyłam mężczyznę w wieku czterdziestu kilku lat. Miał ciemne oczy i czarne, kręcone włosy, ale na skroniach były widoczne srebrne pasma. Wpatrywał się we mnie intensywnie. Można powiedzieć, że był zbyt natarczywy. W dodatku jeszcze ten dziwny uśmiech. Wstałam i nieznajomy podał mi torebkę.
-Bardzo Panią przepraszam, to moja wina-niby wyraził skruchę, ale jakoś nie było tego widać. Jego uśmieszek był strasznie irytujący.
-Nie, to ja powinnam być bardziej uważna.
-Ależ skąd, to naprawdę przez moją nieuwagę. Może będę zbyt bezpośredni, ale przypomina mi Pai kogoś.
-Ja?...Ale...-zupełnie mnie zaskoczył.
-Może w ramach przeprosin, da się Pani zaprosić na kawę?
W tym momencie odebrało mi mowę.
-Moja żona nigdzie z Panem nie pójdzie! Dowidzenia!-nie wiem skąd, ale nagle pojawił się Diego, objął mnie mocno w pasie oraz zaprowadził do wyjścia.
Byłam całkowicie zdezorientowana i nawet nie wiem, co do mnie mówił. Nie mogłam zapomnieć o mężczyźnie ze sklepu. Coś mnie do niego ciągnęło, tylko co? Byłam przekonana, że nie widziałam go wcześniej, ale niepewność wciąż mnie nie opuszczała. Dostrzegłam , że Dragon ochrzaniał chłopaków, a Agi paplała ciurkiem, lecz nie miałam pojęcia o czym. Coś w mojej głowie krzyczało, że muszę tam wrócić. Jednak teraz, to było niemożliwe. Wsiadłam do auta, zamykając się w swoich rozmyślaniach.
Po powrocie wcale nie było lepiej. Siedziałam w pokoju i dalej myślałam. Jeszcze trochę,a zwariuję! Przecież to był tylko nieznajomy facet. Podniósł torebkę i po prostu przeprosił, ale ja wciąż czułam niepokój. W końcu ocknęłam się i zobaczyłam, że Diego siedzi obok mnie. Kiedy on wszedł?
-Jesteś zły?
-Prosiłem Cię o coś, ale widzę, że to na nic.
-To nie tak! Oj...Diego...Ja nie chciałam uciec. Nic z tych rzeczy, przepraszam.
-Cassie, nie wiem, co mam myśleć-pokręcił głową.
-Uwierz mi, proszę- szarpnęłam za jego koszulę.-Wierzysz mi?!
-Wierzę-nie bardzo przekonała mnie jego odpowiedź. Szczególnie, że na twarzy mojego męża malował się smutek.

****
Navarro siedział przy stoliku i popijał kawę. Zastanawiał się nad spotkaniem, które przed chwilą miało miejsce. Specjalnie zaczepił dziewczynę, bo chciał sprawdzić, co zrobią jej „ochroniarze”. Mała wykiwała wszystkich z niezwykłą łatwością. Jedynie Montalvo wyrósł spod ziemi, niczym rycerz na białym koniu, zabawne. Guillermo nigdy nie traktował czerwonowłosej, jak córkę. Bardziej jak przedmiot, na którym można było dobrze zarobić. Przypomniał sobie o Mirandzie i Cassie faktycznie do niej była podobna, ale to nie zmieniało faktu, że obu nie kochał. Z resztą, czy on kiedykolwiek kogoś kochał poza sobą? Raczej nie. Zack również niewiele dla niego znaczył. Zatrzymał go przy sobie tylko dlatego, że był chłopcem i mógł przystąpić do gangu, a teraz był szczególnie potrzebny. Na samą myśl, iż chłopak służył mu ja wierny pies, uśmiechnął się pod nosem. Mafiozo obserwował ze spokojem przechodniów, aż wreszcie zjawił się brunet. Przysiadł się oraz poprawił czarną chustę zawiązaną wokół nadgarstka.

-Witaj Zack-Navarro przywitał się z synem. Uniósł lekko brew, kiedy spojrzał mu w twarz.-Z czyją pięścią miałeś bliskie spotkanie? Mojego zięcia, czy tego farbowanego?
-Ojcze, proszę...-chłopak skrzywił się.
-Jesteś mięczakiem, ale nie to mnie teraz obchodzi. Opowiedz mi o kilku wypadkach, które ostatnio spotkały Twoją siostrę i to jak na złość, jeden po drugim.
-Ale jak...-Zack był zaskoczony.
-Masz mnie za głupca, jakim sam jesteś?! Nie bądź żałosny- mężczyzna wyjął papierosa z kieszeni i zapalił go.- Z koniem Ci nie wyszło, bo smarkula za dobrze jeździ. Mówiłem Ci, że to ja zadecyduję, kiedy ona zginie! Rozumiesz?!
Chłopak kiwnął głową, ale nie miał odwagi odezwać się.
-Powiedz mi, czy Twoja siostra zawsze ma taką obstawę?
-Tak, Dragon daje jej wszystko. Ta ruda ździra żyje jak w bajce.
-W takim razie...zrobimy po mojemu i jutro złożymy komuś wizytę...-mafiozo wypuścił dym oraz uśmiechnął się cynicznie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz