Co,
za ciężki dzień, chyba najcięższy w moim życiu. Rodzice Agnes
wjechali z samego rana, ale trochę żal mi się zrobiło, bo jakby
nie patrzeć, to dzięki nim nastąpił przełom w moich relacjach z
Cassie. Powinienem też podziękować czarnulce, przecież wymyśliła
dzielenie wspólnej sypialni. Teraz muszę opracować plan
zdobycia serca czerwonowłosej. Uwielbiam wyzwania, a gdy mi się
uda...to jeszcze nie wiem, ale świętować będę po
królewsku.
Wracając do pożegnania Robinsonów,
wzruszyłem się. Agi płakała i przytulała rodziców,
jednocześnie przepraszając za kłamstwo. Areli wyglądała na
niewzruszoną, lecz dostrzegłem maleńką łezkę w jej oku. W końcu
nie udało się nakłonić ukochanej córki do wyjazdu. Stolica
czekała otworem, ale dziewczyna nie skusiła się. Tym lepiej dla
wszystkich na ranczu, a ja miałem „siostrę” przy
sobie.
Najbardziej podobało mi się zachowanie Thomasa. Facet
zawsze miał klasę i nigdy nie robił afery z byle czego. Uważam,
że zachował się świetnie, kiedy podał Carlosowi rękę oraz
poklepał go po plecach. Nawet powiedział, iż zostawia córkę
w odpowiednich rękach. Blondynowi odjęło mowę, a skwaszonej Areli
humor. Jednak nie skomentowała tego w typowy dla niej sposób.
Po prostu, wsiadła do taksówki i ostatni raz pomachała
jedynaczce.
Ciśnienie opadło, więc każdy mógł zabrać
się do swoich obowiązków. Natomiast ja, miałem do pogadania
z Carlo. Był mi winny wyjaśnienie po pijackiej kabale w nocy i nie
zamierzałem mu darować. Od wszystkich wymagam lojalności oraz
szczerości i w żadnym wypadku nie robię wyjątków. Mój
szanowny przyjaciel skrywał jakaś tajemnicę, która
dotyczyła Cassidy. Miałem prawo wiedzieć, zwłaszcza teraz. Jeśli
wczoraj wymigiwał się kacem, to dziś na pewno czuł się świetnie.
Aż tak słabej łepetyny nie posiada. Za dobrze znam jego
możliwości.
Zatem, wziąłem się do poszukiwań, ale nie zajęło
mi to wiele czasu. Akurat wychodził z kuchni, pogwizdują
wesoło.
-Stój i nie ruszaj się! Wszystko, co powiesz może
zostać użyte przeciwko Tobie.
Wykręcił się na pięcie z
rezygnacją.
-Ale Cię się na żarty zebrało-mruknął.-Mam
robotę.
-Owszem masz. W tej chwili do mojego gabinetu, to
polecenie służbowe.
-A jak służbowo, to rozumiem.
-Polecenie
służbowe, ale rozmowa prywatna-dorzuciłem, żeby nie cieszył się
za bardzo.
Przepościłem go przodem i szedł jak skazaniec. Z
pewnością domyślał się, o o chcę zapytać. Wskazałem mu fotel,
a sam usiadłem na kanapie.
-Słucham-blondyn spojrzał na mnie z
przestrachem.
-To ja słucham. Wiesz coś, co jest bardzo
interesujące i chętnie posłucham.
-Taaak? No, na ranczu nic
szczególnego się nie dzieje. Koniki zdrowe...
-Nie strugaj
durnia! Doskonale wiesz, o co pytam!
-Dragon, miej litość!-złożył
błagalnie dłonie.-Nie mogę Ci powiedzieć, obiecałem
Agi-wystękał, jakby go coś bolało.
Nie ma mowy! W tym momencie
nie obchodzą mnie durne obietnice! Jestem za bardzo
zdeterminowany.
Podniosłem się z miejsca i stanąłem za jego
plecami.
-Jestem Twoim pracodawcą, przyjacielem, a przede
wszystkim, traktuję Cię jak brata! Bądź mężczyzną i
porozmawiaj ze mną otwarcie.
Chyba go złamałem, bo zamachnął
pięścią w stół.
-Dobrze! Powiem Ci, ale będziesz
wściekły, kiedy usłyszysz w jakich okolicznościach się tego
dowiedziałem. Lepiej usiądź...
Spełniłem jego prośbę. Już
nie mogłem znieść tej dziecinnej przepychanki.
-Jak tu
zacząć...-zająknął się.
-Najlepiej od początku.
-Dobra!
Nie poganiaj mnie!-westchnął.-Jakiś czas temu zaproponowałem
Cassie strzelanie do butelek...
-Co?! Padło Ci na mózg?!
-Nie
dramatyzuj! Nie zrobiłbym jej krzywdy. Zresztą, żyje prawda? No,
dziewczyna była tak przybita, że chciałem jej pomóc
odstresować się i...-urwał w połowie.
-I...Carlos, nie
denerwuj mnie.
-Wyrwało się naszej wiewiórze, że żałuje,
iż nie odwzajemniła Twoich uczuć!- o mało nie wpadł pod biurko,
jak wykrzyczał tę sensacyjną wiadomość.
Sam prawie zbierałem
zęby z podłogi. W takim razie, nie tylko podobałem się Cassie,
ale też czuła coś więcej. Czyli będę mieć większe pole do
popisu! Dragon myśl! Jak to najlepiej wykorzystać?
-Możesz
powtórzyć?-chciałem się upewnić.
Niestety mój
druh błyskawicznie ulotnił się z gabinetu. Trudno, miałem mu
postawić. Najwyżej wypiję sam albo nie. Muszę mieć trzeźwy
umysł.
Zszedłem na dół, a w zasadzie, to wydawało mi
się, że lecę. Pewnie ze szczęścia. Nikt nie był w stanie zepsuć
mi dobrego humoru.
-Diego! Diego, Diego!
Tia, nawet
Agnes...
-Co tam, siostra?-odwróciłem się w zachwycie.
Przynajmniej się staram, bo mam dobre serduszko.
-Chodź ze mną
do kuchni, mam niespodziankę.
A, co ona taka milutka? Dobra, nic
nie tracę. Idę!
Wszedłem do kuchni, ale już z daleka czułem
unoszące się w powietrzu zapachy. Zapowiadała się uczta? Od razu
rzucił mi się w oczy tort truskawkowy, a gdy usiadłem czarnulka
podsunęła mi pod nos kubek z czekoladą. Ha! Ewidentna próba
przekupstwa.
-Zamordowałaś kogoś?
-Jeszcze nie, ale kto
wie-zabrała się do jedzenia truskawek.
-Ok, zacznijmy poważnie.
Na pewno coś chcesz.
-A dlaczego miałabym czegoś chcieć?
Hę?
No widzicie, jaka przebiegła istota? Zna wszystkie moje
słabe punkty i jeszcze ma czelność igrać ze mną. Kto mieczem
wojuje, nie...Kto czekoladą wojuje, eee...też nie bardzo. Nie mam
głowy do rymowanek.
-Agi, ile lat się znamy?
Skonsumowałem
słodki napój, bo trzeba korzystać póki dają.
-Na
tyle długo, abyś zdradził mi pewien sekret-przygryzła dolną
wargę.
Sekret? W tym domu można mieć jakieś sekrety?
Najgłupsze pytanie, jakie mogłem usłyszeć.
-Nie wiem, co masz
na myśli.
-Oj, wiesz-wzięła ręce pod boki.-Chodzi o Cassie i
Ciebie. Jak się sprawy mają?
No nie! Znokautowała moją skromną
osobę, diablica jedna. Powiedzieć, czy nie?
-Hmmm...bo ja wiem.
Trudno powiedzieć-wzruszyłem ramionami.
-Jak to, nie
wiesz?-jakaś nagle ożywiona się zrobiła i przysunęła taboret do
stolika.-No, nie daj się prosić.
-Chętnie bym Ci powiedział,
ale to zawiła sprawa-spróbowałem kawałek tortu, przecież
nie może się zmarnować.-Dobry, wiesz.
-Diego! Znam Cię i wiem,
że kłamiesz! Natychmiast mi powiedz albo rozwalę Ci te ciasto na
głowie!
Uuu, agresywna kobieta. Ciekawe, czy Carlos też tego
doświadczył?
-Spuść z tonu, bo tylko żartowałem. Jestem tak
zadowolony, że Ci powiem. Cassie wyznała, że...się jej
podobam!
-Aaa! Gratuluję-wyściskała mnie, jak ciocia Frania na
imieninach.-Wiedziałam! Wiedziałam! Nie możesz zaprzepaścić
takiej szansy.
-Nie musisz dwa razy powtarzać. Teraz mam problem
innej natury. Co dalej?
-No jak? Bara...
-Agi!!!
Przerwałem
jej rytmiczne pląsy. Wyczuwam ogromny wpływ drogiego Carlo.
-Sory,
poniosło mnie-poprawiła białą spódnicę z falbanami.-I tak
Ci pomogę.
-Doprawdy? Mam już pakować walizki? Jak namieszasz,
to nic Cassie nie powstrzyma przed wypruciem mi flaków.
-Ha,
ha, ha! Bardzo zabawne-pokręciła głową.-Jeszcze będziesz mi
dziękować.
-Jeśli zobaczę profity, to mogę Ci nawet
zafundować wycieczkę do Disneylandu.
-Wolę coś, co podnosi
adrenalinę. Wiesz, jakieś safari pośród dzikich
zwierząt-rzekła z fascynacją.
-Aha...
Ludzie, co ta
dziewczyna w sobie skrywa? Mało adrenaliny? Wystarczy dać nogę za
próg i już jesteś zestresowany. Dzikie zwierzęta? Przecież
tu mieszkają same dzikie zwierzęta.
Musiałem odreagować i
włożyłem do buzi największą porcję cista. Wtedy czarnulka
zabrała pozostałe, ruszając z tym do wyjścia.
-Ej, oddaj!
-Nie
ma mowy, idę dalej święcić triumfy-pomachała mi na
pożegnanie.
Ech...odbiję sobie przy następnej okazji.
****
Jestem
biednym, małym żuczkiem, którego spotykają same
nieszczęścia. Tak! I nie śmiejcie się. Nasłuchałam się od
dziadka za wszystkie czasy. Suszył mi głowę przez pół dnia
kazaniami na temat odpowiedzialności. Zarzucił, że nie tak mnie
wychowywał. Cholercia! Wiem o tym, ale Agnes nie. Ją trzeba było
uświadomić, a nie roztrząsać się nad takim biedactwem jak ja.
Naturalnie do staruszka nic nie docierało, więc mogłam sobie gadać
na pusto. Tak w ogóle, nie dał mi dojść do słowa, więc
tylko przytakiwałam głową jak osioł. Już nigdy nie wejdę z
żaden układ z nikim! Człowiek na błędach się uczy, a ja w
szczególności.
Skoro cudownie ozdrowiałam, to
postanowiłam wyjść na świeże powietrze i pojeździć konno.
Zeszłam na dół, aż tu...
-Wiewióruniu...
Usłyszałam
za plecami przesłodzony głosik, który mógł należeć
tylko do jednej osoby,
-Agnes Robinson, kreatorka mojego
ostatniego wizerunku. Mów czego chcesz i spadaj!
Odwróciłam
się, ale popełniłam błąd. Moja przyjaciółka w jednej
ręce trzymała tort, a w drugiej widelec.
-Masz okres, czy
humorek nie dopisuje?-zapiszczała.
-Schizofrenię. Niestety
pogłębia się za każdym razem, jak Cię widzę lub Twojego
tresowanego pajaca.
-Przekochana, jak zawsze. Przyszłam Cię
trochę podtuczyć. Masz za mało tu-dźgnęła widelcem moje
bioderko.- I tu-a teraz pupę!- Za to tu, masz za dużo!
Co ona ma
do moich piersi? Są idealne!
-Maszeruj do pokoju, pogadamy.
-A,
jak nie?
-To wpakuję w Ciebie całą zawartość tego
talerza.
Poddaję się. Nie pozostało mi nic innego, jak dać się
wykończyć słowotokiem. Panna Gaduła ruszyła przodem krokiem w
stylu szarpanym. Biedaczka, chyba za dużo czasu spędza z
Carlo.
Szybko rozgościła się na moim łóżku,
przeciągając się leniwie. Sama usiadłam na pufie, bo nigdy nie
wiadomo, czy te zachowanie nie jest zaraźliwe.
-O czym chciałaś
rozmawiać?-niecierpliwiłam się.
-O Tobie i Diego-wypaliła.
Ale
sobie moment wybrała. Po prostu, mistrzowskie wyczucie czasu.
-Nie
ma o czym gadać. Temat wyczerpał się wieki temu. Rozmawiałam z
kukułką na ścianie i doradziła mi spokój oraz wyciszenie.
I wiesz, to działa!
-Wiem, że lubisz błyszczeć, ale nie wyszło
Ci. Mów, co się narodziło.
Moja głupota. Chociaż nie,
to już od dawna posiadam,
-Przestań mi wiercić dziurę w
brzuchu. Między mną, a Dragonem nic nie ma!
-Ładne nic. Prawie
zjedliście się na korytarzy, gdy was nakryłam.
Zaraz wybuchnę,
a lawa mojej złości zaleje ten pokój.
-On mnie
pocałował!
-Ale Ty odwzajemniłaś pocałunek. Wybacz kochanie,
nie jestem ślepa.
-Więc koniecznie zmień okulistę!
-Cassie,
po co te ceregiele. Wystarczy spojrzeć na Diega. Facet
promienieje!
Ha! Już ja znam powód.
-Bo powiedziałam
temu bałwanowi, że mi się podoba!-walnęłam pięścią w
komodę.
-A jednak!-czarnulka zeskoczyła z łóżka i
migiem usiadła na podłodze przede mną-Teraz będzie szał
ciał!
-Dilujesz razem z Carlosem? Jak się najaracie, to może i
macie szał ciał!
-Czego się wstydzisz?
Ta znowu swoje! Czy
ona działa na baterie? Ktoś ją nakręcił?
-Słuchaj Agi, nasza
rozmowa nie ma sensu. Idę do Księcia.
Wyszłam z pokoju, a ona
oczywiście za mną. Przyspieszyłam korku, Panna Gaduła także. Do
jasnej...anielki!
Nie wiem, czy mam pecha, bo kolejna zmora
wyrosła na mojej drodze. Dragon!
-Witaj, Skarbeńku-posłał mi
szarmancki uśmiech.
-Witaj-błądziłam wzrokiem po ścianach.
Nie
powinnam na niego patrzeć. Raz, dwa, trzy, oddychamy!
-Mam dla
Ciebie propozycję.
-Dla mnie?
O nie, po co patrzyłam? Jego
oczy są niesamowicie pociągające.
-Chciałbym...-zdenerwował
się.-Chciałbym zaprosić Cię na kolację.
Gdybym miała
protezę, to na pewno by mi wypadła. Kolacja z moim przystojnym
mężusiem? Brzmi dziwnie...zachęcająco! Co robić? No
co?
-Yyyy...tak?
-Pytasz, czy odpowiadasz?
-Odpowiadam,
tak!
-Świetnie! Bądź gotowa jutro o 18:00.
Myślenie nie
jest moją mocną stroną, ale pierdyknęłam. Agnes trzęsła się
za mną jak opętana, trzymając kciuki w górze. Najwyżej na
nią zwalę winę...
****
Stał
przy wejściu dla służby i słyszał całą rozmowę. Szef zaprosił
Cassidy na kolacje, a ona zgodziła się. Czyżby coś czuła do
Dragona? Niemożliwe, przecież nie znosiła go.
Dave nie mógł
dłużej stać w tym miejscu, bo ktoś mógł go zauważyć.
Wściekł się, że szatyn spędzi wieczór z jego ukochaną.
Tak, w myślach należała tylko do niego i nikogo więcej.
Wbiegł
do pomieszczenia „El Tesoro” oraz chwycił za butelkę tequili.
Nalał do kieliszka, a następnie wypił jednym haustem. Skrzywił
się, lecz wypił kolejny. Wolałby nie słyszeć tego, mniej by
bolało.
-Wcześnie zaczynasz, przyjacielu-Zack wypełzł ze
swojego pokoju.
-Gówno Ci do tego!
-Być może, ale
chciałbym znać powód. Jeśli chlejesz przez rudą, to szkoda
trunku.
Brunet spojrzał na chłopaka pogardliwie. Maił dość,
że takie ścierwo śledziło każdy jego krok.
-Wsadź sobie w
dupę tę butelkę! Wreszcie ktoś, a raczej coś Ci
dogodzi.
-Niestety przez nią-młody Navarro udał
zmartwionego.-Nigdy nie wiesz, kiedy karta się odwróci.
„W
końcu miłość ma swoje blaski i cienie.”-Magana pomyślał,
czując gorzki smak alkoholu w ustach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz