poniedziałek, 18 lutego 2013

XVI Klapa sezonu


Nie wiem, ile może trwać miłosne uniesienie, bo moje trwało wyjątkowo krótko. Zamiast słodkiego pocałunku, poczułem przenikliwy ból w kroczu. Znowu się zaczęło!
-Cassie! Litości pańskiej! Co tym razem?!-zwinąłem się z bólu.
-Przyssałeś się do mnie! Ot, co!-krzyknęła, trzęsąc się jednocześnie.
Podczołgała się koło łóżka i usiadła skulona, patrząc na mnie jak na najgorszego zwyrodnialca.
-Skarbeńku, porozmawiajmy-usiadłem obok niej.
Odsunęła się od razu, ale nie dałem jej pola do manewru. Przysunąłem się i nie miała więcej miejsca, bo napotkała na ścianę. Chyba, że ma jakieś nadludzkie zdolności, o których nic mi nie wiadomo. No, nie wliczając nieustannego nokautowania mnie.
-Co się dzieje?-zacząłem od początku spokojnie.
Wzruszyła ramionami i usłyszałem cichy szloch.
-Płaczesz?
-Nie-wybełkotała.
-Przecież słyszę.
Uniosłem delikatnie jej podbródek, a widok ścisnął mnie za gardło. Zaczerwienione oczy oraz łzy spływające po policzkach sprawiły, że pożałowałem swojego postępku. Wygląda na to, że powinienem przestać się łudzić. Ona nigdy nie odwzajemni moich uczuć.
-Przepraszam...-tylko tyle byłem w stanie powiedzieć.
Przekręciła głowę. Cholera! Aż taki jestem odpychający?!
-Cassie, błagam...Powiedz coś...
Nie mogłem znieść tej przeklętej ciszy. Złość i poczucie winy niszczyły moją duszę. W życiu nie czułem się tak podle.
-Powiedz cokolwiek!-niepotrzebnie podniosłem głos, bo poderwała się i odgarnęła włosy.
Zaczęła krążyć nerwowo po pokoju oraz przyłożyła rękę do czoła. Napięcie wzrastało, a ja wciąż czekałem na chociaż jedno słowo.
-Co Ci mam powiedzieć?! Sam zacząłeś, znowu!-rzuciła oskarżycielskim tonem.
-Odwzajemniłaś pocałunek, więc nie obwiniaj wyłącznie jednej strony. Co takiego zrobiłem, że tak mnie nienawidzisz? To ja wyznałem Ci prawdę, więc mogłabyś być trochę milsza. Nie mówię, że masz rzucać mi się na szyję, ale chciałbym odrobinę szacunku...
-Możesz się wreszcie zamknąć?!
Wspominałem o szacunku? Świetny przykład. Wyciągnijcie sobie wnioski, bo ja już to zrobiłem.
-Chcesz rozmowy? Świetnie! Pogadajmy!-wskazała palcem na łóżko.
-Usiedliśmy na przeciwko siebie i czerwonowłosa wytarła mokre policzki.
-Wiesz, co o tym wszystkim sądzę?
-Zdradź wreszcie, bo już nie daję rady.
-Wkurzasz mnie, bo jesteś taki...taki idealny. Twoje ego jest przytłaczające, ale nic nie zmieni faktu, że przy całym paskudnym charakterze i tak wychodzisz obronną ręką. Nie wiem jak Ty to robisz, ale coraz trudniej jest mi się Tobie oprzeć. Zadowolony?!
Nie wiem, czy się przesłyszałem albo ktoś dosypał mi czegoś do kolacji, ale chcę więcej. Najlepsze, co mogłem usłyszeć z ust mojego skarba.
-Więc czemu traktowałaś mnie w ten sposób? Kocham Cię, przecież chciałem Cię chronić. Nadal chcę...
-I tu jest pies pogrzebany-spuściła głowę.-Na początku faktycznie nie znosiłam Cię, bo wlazłeś w moje poukładane życie brudnymi buciorami. Naprawdę miałam Cię za chama, a później...No wiesz, jak opowiedziałeś mi całą historię...poczułam się, jak skończona idiotka! A to, że niełatwo przyznaję się do błędów, to chyba sam zauważyłeś.
Jestem totalnym bałwanem! Jak mogłem nie zorientować się, że Cassie boi się własnych uczuć. Mogłem znacznie wcześniej rozegrać to inaczej. Z drugiej strony, wtedy nasze relacje były o wiele gorsze. Ja starałem się mówić, a ona wyłącznie krzyczała. Wreszcie nastał cud, że przemówiła ludzkim głosem.
-Mam szansę?-przybliżyłem się nieznacznie.
-Znowu to robisz-odchyliła się.
-Co?
-Osaczasz mnie. Nie mogę pozbierać własnych myśli, kiedy jesteś blisko.
-Podobam Ci się.
Chciałem sprawdzić, jak zareaguje.
-Diego...odsuń się...proszę...-westchnęła ciężko.
-Odpowiedz.
Nie zamierzałem odpuścić. Skoro tyle zniosłem, to mogłem zaryzykować kolejną walkę o szczęście.
-Tak, podobasz mi się! A teraz daj mi spokój!
-Dobrze-odgarnąłem niesforny kosmyk z jej twarzy.-Ale nie myśl, że tak łatwo odpuszczę.
Zostawiłem ją samą i zszedłem do kuchni. Pomyślałem, że lepiej będzie jak ochłonie w samotności. Poza tym, chciałem napić się czekolady. Jedyna rzecz, która działała antystresowo.
Zapaliłem światło nad okapem, aby nie zaalarmować Agnes. Lepiej nie wywoływać wilka z lasu. Niestety...wywołałem mojego kumpla zalanego w trupa. Siedział i kimał się nad niepełnym kieliszkiem brandy.
-Widzę, że koniecznie chcesz zabłysnąć w oczach Areli.
Wlałem napój do kubka .
-Bardziej zabłysnąć się nie da-przerzucił oczami i dostał czkawki.
Litości! Jak u mnie sytuacja się prostuje, to u niego leci łeb na szyję.
-Prawie narobiła w majtki, gdy zobaczyła broń-wybełkotał.-Teraz jestem seryjnym mordercą-zachichotał.
-Popatrz, rozgryzła Cię-szturchnąłem go w bok, ale zachwiał się w drugą stronę i musiałem go ustawić do pionu.-Zdajesz sobie sprawę, że pijesz jeden z moich najdroższych trunków?
-Więc, daj to-złapał za kubek, ale wyrwałem go.
Czekolady nie oddam!
-Śmiejesz się,jak głupi do sera-łypnął na mnie.-Wygrałeś w totka?
-Lepiej-oparłem się o ścianę z satysfakcją.-Cassie przyznała, że się jej podobam.
Nie wiem, co takiego śmiesznego powiedziałem, bo Carlo wpadł w histeryczny śmiech.
-Czym ją nakarmiłeś? Wikolem?! Chociaż...coś, kiedyś bredziła o jakimś żalu...
-To chyba Ty bredzisz teraz.
-Nie!-przytknął sobie palec do nosa.-Powiedziała o...o uczuciu...
-O jakim uczuciu?!
Blondyn opadł głową na moje ramię.
-Carlo! Ocknij się!
No masz! W takim momencie musiał usnąć. O co mogło mu chodzić? Pozostało czekać, aż wytrzeźwieje. Na pewno zajmie mu to sporo czasu, wyżłopać całą butelkę. Nie każdy potrafi.
Teraz biedny Diego będzie zmuszony odchować przyjaciela, zanim sroga teściowa zapisze go na odwyk.

****
    Mam depresję! Nie, załamanie nerwowe albo wszystko na raz. Dragon podszedł mnie, jak małą dziewczynkę z podstawówki i wyśpiewałam prawdę, jak na spowiedzi. Co teraz będzie? Z jednej strony, ulżyło mi, tylko znowu wyszłam na kretynkę! Czy nie mogliśmy zacząć po normalnemu, a nie odwrotnie? Przeciętny człowiek najpierw zakochuje się w wymarzonej, drugiej połówce, a potem bierze ślub. Naturalnie, Cassidy Evans została przodowniczką w dziedzinie wyjątków. Teraz poproszę o aplauz...nie słyszę...Ok, zgadzam się z Wami. Mam obok przystojnego faceta, który skoczyłby za mną w ogień, ale dałam mu kopa w tyłek chyba z milion razy. Czasami nawet dosłownie. Nadszedł moment, aby dorosnąć i przestać się chować pod maską rozpieszczonej smarkuli. Agi miała rację. Musze ogarnąć moje uczucia, bo skrzywdzę Diega. Nie zasłużył sobie na to.
   Zastanawiałam się, dlaczego nie wrócił do pokoju na noc. Może załamał się po wczorajszym wyznaniu, nieee... Mój maż jest ze stali. Tyle razy dawałam mu w kość, że ostatnia scena to pikuś.
Wyszłam z pokoju, bo było jeszcze wcześnie, więc Robinsonowie powinni spać. Przemknęłam koło pokoju Carlosa i przypadkiem drzwi były otwarte. Coś mnie podkusiło, toteż zerknęłam do środka. Myślałam, że do tej pory widziałam już każde dziwo tego świata, lecz ogromnie się pomyliłam. Dragon leżał na łóżku razem z pajacem!
-Co to jest! Pogięło was?!
Pierwszy ocknął się mój mężuś oraz spojrzał na mnie, jak na zmorę.
-Cassie...-przetarł oczy.-Co się dzieje?
-To ja się pytam! Luknij na bok!
Odwrócił się i o mało nie sfrunął z łóżka. Podbiegłam do niego, szarpiąc za ucho.
-Ładne mi kochanie! Wczoraj wyznawałeś miłość, a dziś znajduję Cię w posłaniu tego cudaka!
-Skarbeńku, to nie tak!
-Wiewióra...-Carlo ledwo uniósł głowę, nie otwierając oczu.-Jak chcesz...żeby...żeby Cię obsłużył, to...to mu powiedz...
Co on mamrotał? Nachyliłam się na d nim, ale szybko tego pożałowałam. Śmierdział, jak skunks!
-Jest totalnie zachlany! Piliście w nocy?!
-Ja nie!-Dragon pozbierał swój tyłek z podłogi.-Naszarpałem się z nim i odechciało mi się wracać na górę.
Nagle zmarszczył brwi i uśmiechnął się szelmowsko.
-Zaraz, zaraz. Jesteś zazdrosna!
-Niby o kogo?! Marzyciel...
-Uniosłam dumnie głowę. Nie będzie mi tu kitu wciskał. W porządku, użyjmy innego sformułowania-nie będzie narzucał mi swojego zdania. Mniej odbiega od prawdy.
-Skarbeńku, kogo chcesz oszukać?
-Wynoście się...ssstąd...-pajac przekręcił się na drugi bok.
-Chodź, zostawmy tego lumpa!-specjalnie krzyknęłam, lecz wątpię żeby cokolwiek usłyszał. Chrapał, jak stary czołg.
Mój mąż potuptał za mną, a ja zamknęła drzwi. Wolałam zaoszczędzić innym „pięknego” widoku. Nie odzywałam się do niego, niech ma karę.
W końcu coś strzeliło mu do głowy, gdyż na dźwięk zbliżających się kroków, przycisnął mnie do ściany i...wpił się w moje usta. Jeszcze nigdy nie całowałam się z taką pasją. Poddałam się mu całkowicie, a gdyby nie czyjeś chrząknięcie, to kto wie, jaki byłby finał.
-Fiu! Fiu!
Oderwałam się od Dragona i okazało się, że Agnes wlepiła w nas wzrok, uśmiechając się chytrze.
-Nieźle gruchacie, jak nikt nie widzi. Rozumiem, że wasze ciągłe sprzeczki, to gra wstępna.
-Następna o wybujałej wyobraźni!-warknęłam, czując płomienie na twarzy. -On wykorzystał moją nieuwagę!
-Niewiniątko, jakoś się nie zapierałaś-odgryzł się.-Zresztą, chciałem ratować sytuację. Myślałem, że to Robinsonowie.
-Acha, więc chciałeś im zaprezentować, jak świetnie całujesz?
-Tu Cię mam! Podobało Ci się!
-Nie ciągnij mnie za słówka!
-Cicho!-czarnulka podniosła rękę do góry.-Słyszycie?
Hmmm...z salonu dochodziły podniesione głosy. Komu zachciało się kłótni? W dodatku rano.
-Chyba znalazłam zguby-stwierdziła po namyśle.
-A, kto się zgubił?-zdziwiłam się.
-Moi rodzice. Zapadli się pod ziemię i nikt ich nie widział. Chodźcie.
Ruszyliśmy za nią, a potem cała nasza trójka stanęła, jak wryta na druzgoczący widok pośrodku salonu. Areli sprowadziła mojego dziadka! Skąd ta baba dowiedziała się o nim?! Musiała węszyć od początku, skoro tak szybko go odnalazła. Kochany staruszek stał pomiędzy Thomasem, a tą jędzą. Patrzył na nas tak srogo, aż zwiesiłam głowę. Było mi wstyd, bo już wiedziałam, iż parodia wymyślona przez Agnes wyszła na jaw.
-Klapa sezonu-Diego mruknął pod nosem.
Mogłabym przysiąc, że cały zieleniał.
-Może teraz wyjaśnicie prawdę?-pani Robinson rzekła z wyraźnym triumfem.-Albo pan Evans nie wie, że jego wnuczka jest niewidoma.
-Też chętnie posłucham-dziadziuś powiedział oschle.
-Dowiedziałam się od Twojego dziadka, że świetnie radzisz sobie w siodle, Cassie...
Wredny babsztyl! Dlaczego ja mam się tłumaczyć! Jej córunia jest taka utalentowana, toteż powinna sprostować.
-Mamo...-Panna Gaduła wysunęła się na przód.-To był mój pomysł. Oni nie mają z tym nic wspólnego. Przepraszam, że kłamałam.
-Agnes...dziecko...-kobieta zbladła.
-Porozmawiajmy na osobności-zgarnęła rodzicieli.
Kurczę, naprawdę jej współczułam.

****
    Wieczorem w ogrodzie unosił się zapach mokrej trawy oraz herbacianych róż. Świerszcze cykały radośnie, wygrywając swoją melodię. Zapowiadała się ciepła i gwiaździsta noc.
Na huśtawce siedziała brunetka, otulona białą chustką wokół ramion. Kołysała się powoli, mając przymknięte oczy. Otworzyła je, kiedy obok niej usiadł blondyn. Milczeli oboje przez dłuższy czas, wsłuchując się w bicie własnych serc. Wreszcie mężczyzna zaburzył ten rytm.
-Już po wszystkim?-zapytał.
-Mhmmm...-kiwnęła głową.-Rodzice wyjadą jutro.
-Trochę mi głupio. Zrobiłem z siebie błazna-wyznał ze skruchą.
-Carlos-pogładziła go czule po policzku.-Nie przejmuj się. Moja mam musi zrozumieć, ze kocham Cię takiego, jakim jesteś. Nawet z wadami-zaśmiała się perliście.
-Myślałem, że gorzej to przymniesz.
-Kochanie, miałam dwa ważne powody, aby zorganizować to przedstawienie.
-Nie rozumiem...
-Posłuchaj. Faktycznie nie chciałam wysłuchiwać gderania o wyjeździe do stolicy. Jednak, to nie było najważniejsze. Chodziło o Cassie i Diego.
-A, co oni mają z tym wspólnego?-podrapał się po głowie.
-Ugghh...Naprawdę wolno myślisz. Chciałam ich zbliżyć chociaż odrobinkę i...mamy przełom!-klasnęła w dłonie.
-Moja piękna intrygantka-Carlo pocałował ukochaną w czoło oraz przytulił ją.
Po tym, czego się dowiedział, odesłał w zapomnienie nieprzyjemności, których zaznał od niedoszłej teściowej. Przecież, czego nie robi się dla przyjaciół...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz