Życie
jest piękne, a ja genialna! Pozbyłam się tej natrętnej Inez z
naszego domu i od razu człowiek inaczej oddycha. Wystarczyło
jeszcze pootwierać okna, żeby wypuścić odór szantażystki.
Wszyscy byli zachwyceni, kiedy widzieli pannę Martinez ciągnącą
za sobą walizki. Muszę przyznać, że to był najpiękniejszy
widok, jaki dane mi było zobaczyć w przeciągu ostatniego miesiąca.
Napawałam się nim przez cały dzień, a zapach zwycięstwa
napełniał moją duszę spokojem. Właściwie, to powinnam dostać
jakąś nagrodę, a o samym Dragonie już nie wspomnę. Uratowałam
mu tyłek, chociaż za dobrze wiedziałam, jak wyobrażał sobie
podziękowanie. O mało nie zademonstrował, ale znalazłam siły,
aby oprzeć się pokusie. Rada Agi była całkiem w porządku, co nie
oznacza, że będzie łatwo!
Odkąd mój mężuś
dochodził do zdrowia, miałam więcej swobody, bo naturalnie nie
zrzędził centralnie nad głową. Mike oraz Alex towarzyszyli mi
nieustannie, lecz z nimi można konie kraść, czego nie da się
powiedzieć o niektórych. Pewnie się domyślacie o kogo
chodzi. Oczywiście o Dave'a! Nie wytrzymałabym z tym facetem w
jednym pomieszczeniu nawet minuty! Jedyny plus, że ostatnio trzymał
się na uboczu. Chyba nawet pobratał się Zackiem, świetny duet.
Zresztą, nieważne.
Nie ma to, jak blask
wakacyjnego słońca w samo południe, a do tego truskawkowy koktajl
z palemką oraz...wrzask rozhisteryzowanej Agnes? Już myślałam, że
spokojnie poleżakuję w ogrodzie, gdy czarnulka przebiegła przez
furtkę, podtrzymując białą spódnicę. Prawie zgubiła
fartuszek, ale najgorszy był wyraz jej twarzy. W końcu zatrzymała
się przy stoliku i jednym haustem wyżłopała mój koktajl.
Podkreślam, mój koktajl!
-Cassie, ja nie
wytrzymam!-wachlowała sobie biała kartką.-Nie wiem, co ja
zrobię!
-Zbliża się koniec świata, że podprowadziłaś mi
napój, który przygotowałam z wielkim trudem?-udałam
obrażoną.
Spojrzała na mnie żałośnie i skrzywiła się.
-Oj,
już dobrze, nie gniewam się-poklepałam ją po plecach.
-Ja
wiem, tylko...tylko mam inny problem...-spuściła głowę.
-Dawaj,
chętnie Ci pomogę.
-Trzymaj...
Podała mi kartkę, którą
od dłuższego czasu ściskała. Przeleciałam wzrokiem po liście i
...o cholerka! Sama dostałam gęsiej skórki. Z drugiej
strony, informacja nie była taka straszna.
-Przyjeżdżają Twoi
rodzice, co w tym złego?-sięgnęłam po czekoladkę.
-No,
bo...oni nie wiedzą wszystkiego-wydukała z ledwością, miętosząc
falbanki od fartuszka.
-To im powiedz-wzruszyłam ramionami.
-Och
Cassie...-Panna Gaduła jęknęła.-Moi rodzice chcieli za wszelką
cenę, żebym przeprowadziła się z nimi do stolicy, ale za każdym
razem odmawiałam, aż wpadłam na pewien pomysł, który
wydawał się świetny, aż do dziś...
-Jaki pomysł?-spojrzałam
na nią z zaciekawieniem.
-Powiedziałam, że...że pomagam Diego
przy jego niewidomej żonie, dlatego nie mogę wyjechać. Pisałam
też, że stanowicie wzór idealnego małżeństwa.
-Co?!-z
wrażenia zakrztusiłam się.-Niby wzorem, czego jesteśmy?!-zaczęłam
biegać wokół leżaka.-Zrobiłaś ze mnie ślepotę?!
-Nie
chciałam...przepraszam...
-Kiedy Twoi rodzice mogą się
zjawić?
-Właściwie, to...w każdej chwili. List został wysłany
tydzień temu.
-Pięknie!-złapałam się za głowę.
Nagle
usłyszałam krzyk Mike'a, który nie zwiastował nic
dobrego.
-Agnes, chyba masz gości!
Wytrzeszczyłam oczy, bo to
mogło oznaczać tylko jedno-Państwo Robinsonowie zajechali przed
nasze włości. Naciągnęłam pospiesznie sukienkę oraz w
podskokach ruszyłam za czarnulką. Nie wiem, która z nas była
bardziej przerażona.
Zdecydowałyśmy przejść
przez kuchnię i po sekundzie zatrzymałam się na plecach Dragona.
Wychyliłam się lekko, lecz chyba popełniłam gafę, ponieważ
kilka metrów przed nami stali starsi państwo.
-Papuś!
Mamusia!-Agi ratowała sytuację i z wyciągniętymi ramionami
rzuciła się na rodziców.
-Papuś i mamusia?
Dopiero
teraz zauważyłam mocno zdziwionego Carlosa. Chłopak prawie zbierał
zęby z podłogi. Przecież przyjechali teściowie!
Zerknęłam na Robinsonów dyskretnie. Wydawali się całkiem w
porządku. Tata mojej przyjaciółki był krępym gentlemanem o
niskim wzroście i zabawnym wąsikiem. Mrugał bystro małymi,
czarnymi oczkami. Miał na sobie czarne spodnie w kant oraz białą
koszulę z czerwonym krawatem. Jego żona była ubrana dość
skromnie w plisowaną, szarą spódnicę oraz prosty żakiet
pod kolor. Na czarnych włosach spiętych w kok było widać już
srebrne pasma. Jej brązowe oczy patrzyły wnikliwie, jakby chciały
kogoś prześwietlić. Odniosłam wrażenie, że raczej nie
przypadłam im do gustu. Oboje patrzyli na mnie z
politowaniem.
-Mamo, tato, poznajcie Cassie, czyli żonę Diega
oraz Carlosa-mojego chłopaka.
-Słyszeliśmy trochę od córki,
to pewnie jest ta biedna, niewidoma istota-Pani Robinson położyła
mi dłoń na ramieniu.
-Wiewióra niewidoma?!-Carlo pisnął,
aż podskoczyłam.
Na szczęście czarnulka zasłoniła mu usta,
czochrając nerwowo po włosach.
-Panowie odprowadzą Cassidy, a
ja pokażę wam pokoje-uśmiechnęła się nienaturalnie.
Nie pozostało mi nic innego, jak dać się odprowadzić.
Wyciągnęłam sztywno ręce, a moi „opiekunowie” poprowadzili
mnie wolno przez schody. Nie miałam odwagi spojrzeć im w oczy.
Dopiero, gdy znaleźliśmy się poza zasięgiem wzroku gości
poczułam, iż unoszę się nad podłogą. Zostałam błyskawicznie
wciągnięta do pokoju Dragona, a za sobą usłyszałam trzask
zamykanych drzwi. Już zaczęłam obgryzać paznokcie.
-Co, to ma
do cholery znaczyć?!-mój mąż wrzasnął.
-Na mnie nie
patrz. Pomysłodawczyni jest na dole-starałam się wytłumaczyć,
ale chyba kiepskie podałam wyjaśnienie.
-Pomysłodawczyni
czego?! Twojej głupoty?! Ślepoty?! Czy innych farmazonów?!
Strach pytać, co macie w zanadrzu!-wymachiwał rękoma, jak
opętany.
-Zmienić Ci opatrunek?-zrobiłam minę zbitego pieska,
lecz nie podziałało.
Z jego oczu, aż iskry leciały, a ja
naprawdę nic nie zrobiłam.
-Nie maiłam pojęcia! Dopiero dziś
Agi opowiedziała całą historię. Nagadała rodzicom, że jesteśmy
idealnym małżeństwem! Wręcz wzorem!
Pajac prychnął ze
śmiechu.
-Wzorem?! Może od razu kupię sobie i mojemu słonku
oddzielne łóżka.
Diego spiorunował go wzrokiem.
-Sorry,
stary-mruknął i zasłonił sobie usta, chichocząc.
Szatyn
założył ręce z tyłu głowy oraz przemaszerował przez cały
pokój. Zastanawiałam się, czy znowu wybuchnie, czy też
staszczy mnie na dół w celu wyjawienia całej prawdy.
Wybieram pierwszą opcję. Do jego ryku zdążyłam się
przyzwyczaić.
-Mniemam-rozpoczął iście politycznym tonem.-Iż
Agnes nie kiwnie palcem, aby sprostować sytuację.
-Bo, ja wiem?
Chyba...nie-wybełkotałam.
-Genialnie!-zbliżył się, miażdżąc
mnie wzrokiem.-W takim razie, obyś była dobrą aktorką. Za chwilę
zejdziemy na obiad moja biedna, niewidoma istoto.
Czego ja się
spodziewałam? Nie umiem udawać! A po drugie, jak mam w ogóle
jeść, skoro nie widzę?! Ratunku!!!
Przebrałam
się do obiadu w bardziej stonowany stój. Białe spodnie i
bluzka z krótkim rękawem były mniej rażące, niż czarne
bikini wystające spod przeźroczystej sukienki.
Przy stole siedziałam między Dragonem, a Carlosem. Skupiłam
wzrok na wazie z zupą, żeby chociaż trochę wypaść wiarygodnie.
Mój mąż karmił mnie z „ogromną czułością”. Wiadomo,
że za karę. Czemu za karę? Nie znoszę pomidorowej! Wiedział o
tym doskonale, a i tak podstawiał mi pod nos kolejne porcje. Zrobił
to specjalnie!
-Kiedy zdarzył się ten okropny wypadek?-matka
Panny Gaduły wyrwała się z motyką na słońce.
-Jaki
wypadek?-spytałam półprzytomnym głosem.
-W którym
straciłaś wzrok, kochanie.
-Yyy...rok temu.-palnęłam
cokolwiek.
-A właściwie, co się stało?
No, nie, teraz
tłumacz się szanownemu tatusiowi.
-Atak szerszeni!
-Wypadek
samochodowy!
Carlos i Diego krzyknęli równocześnie.
Zapanowała niezręczna cisza, a ja gapiłam się na
bagietkę.
-Słodcy są, prawda?-czarnulka wyskoczyła z
wazeliną.-Tylko żartowali-podała zdziwionej matce sól.-Cassie
spadła z konia. Uderzyła głową o kamień, straszna
historia...
-To przykre.
Jasne! Ciekawe, czy też
byłaby taka pełna współczucia, gdyby odkryła, że własna
córka zrobiła ją w konia. Bynajmniej nie w tego, z którego
podobno spadłam.
****
Może
kiedyś się łudziłem, ale teraz nie mam żadnych wątpliwości.
Mieszkam w domu wariatów! Zachowanie mojej żony oraz
przyjaciółki całkowicie utwierdziło mnie tym przekonaniu.
Kompletnie nie rozumiem, czemu Agnes wymyśliła tę niedorzeczną
historię. Nie miałem nic przeciwko, że jej rodzice przyjechali.
Wręcz przeciwnie. Znałem Robinsonów jeszcze ze szczenięcych
lat i nigdy nie usłyszałem od nich złego słowa. Dlatego tym
bardziej nie wiem, po co ta komedia. Chyba, że...czarnulka próbowała
coś na tym ugrać? Kiedyś wspominała, że rodzice namawiali ją na
wyprowadzkę, ale nie zgodziła się. Ucieszyłem się z takiej
postawy, bo nie chciałem tracić wsparcia, jakie w niej miałem.
Razem się wychowaliśmy, dzięki niej poznałem Carlosa i ułożyliśmy
sobie życie. Zacząłem mieć obawy, że przyjazd Robinsonów
mógł zakończyć się źle.
Nastał wieczór,
a ja siedziałem w swoim pokoju, popijając whisky dla rozluźnienia.
Nagle, ktoś zapukał do drzwi, więc spodziewałem się najgorszego.
Śmiać mi się chciało, bo do środka wpakował się Carlos na
czele z winowajczynią Agnes, a za nimi wlekła się załamana
Cassie, czyli niewidome biedactwo. Co za ironia losu. Ile jeszcze
dziwactw przewinie się przez ten dom? Obawiam się, iż jestem u
kresu wytrzymałości.
-Diego...-Agnes zaczęła
niepewnie
-Zakładacie Stowarzyszenie Wyrzutków
Społeczeństwa? Zamierzacie wbić mi szpilę w plecy?
-Ej! Co
masz do mnie?!-Cassie prawie rzuciła się na mnie, ale Carlo chwycił
ją w pasie.
-Siedź cicho, wiewióra-wysyczał jej do ucha
oraz posadził na bujanym fotelu.
-Diego...ja Ci wszystko
wytłumaczę...strasznie Cię przepraszam, ale muszę Cię o coś
prosić.
-Agi, daruję Ci, tylko zacznij mówić z
sensem.
-To może być problem-bąknęła.-Widzisz...moi rodzice
mają was za świetne małżeństwo...Czy...czy możecie mieć
wspólny pokój przez parę dni?
Poczułem się tak,
jakbym oberwał kamieniem w głowę. Zdecydowanie większy problem
był z czerwonowłosą, ponieważ zrobiła się sina na twarzy, aż
eksplodowała.
-Dodałaś coś do zupy, że bredzisz?! Ja?! Z
nim?! W jednym pokoju?! Może jeszcze w łóżku, co?!
-A,
widzisz tu drugie?-blondyn zapytał złośliwie.
-Nie udzielaj
się, żółtodziobie-odpysknęła natychmiast.
-Błagam
was!-czarnulka załamała ręce.-Pomóżcie mi, a później
zrobię wszystko, co zechcecie.
-Ok, ja się zgadzam. Ją
błagaj-wskazałem na moją żonę, która zwinęła usta w
dziobek.
-Dobra, niech będzie! Jeśli jutro znajdziecie go
martwego, to pamiętajcie, że była to obrona konieczna!
Prychnąłem
pod nosem i wróciłem do picia drinka. Co ma być, niech
będzie. Każdy dzień z moim skarbem, to szkoła przetrwania.
Wróciłem z gabinetu, a Cassie ubrana w
piżamę bujała się na fotelu. Robiła to z taką pasją, że tylko
czekałem, aż wyskoczy i rozbije się o ścianę.
-Myślałem, że
zakopaliśmy topór wojenny.
-Właśnie go
odkopaliśmy-warknęła złowrogo.
-Skarbeńku, ja mam rączki
tutaj, jeśli o to Ci chodzi.
-Spec od lepkiej roboty-rzuciła
pogardliwie.
-Słuchaj skarbeńku-ukucnąłem przed nią,
trzymając poręcze fotela.-Sama wmanewrowałaś się w ten bigos.
Gdybyś wyznała prawdę, nie musiałabyś dzielić ze mną pokoju, a
ja nie podziwiałbym Twoich zgrabnych nóg.
Chyba dolałem
oliwy do ognia, bo aż poczerwieniała ze złości.
-Łajdak!
Uparte
stworzenie, ale lubię wyzwania.
-Twoje fochy na nic się zdadzą.
Takie są konsekwencje decyzji, które podejmujesz-rozłożyłem
bezradnie ręce.-Powiedz mi, po której stronie wolisz
spać.
Zerwała się z fotela, jak dzika kotka i próbowała
mnie zepchnąć.
-Złaź! Śpisz na podłodze!-starała się
wygrać naszą przepychankę.
-Żartujesz sobie?! Montalvo śpi na
łóżku, a jego żona razem z nim!
-W Twoich snach!
Trudno,
nie dawała mi innego wyjścia. Mimo bolącego ramienia, chwyciłem
koc i owinąłem ją szczelnie. Szamotała się przez chwilę, aż
wreszcie poddała się.
-Uspokoiłaś się?
-Nie, ale spać mi
się chce i mam dość tej sprzeczki. Rozejm.
Spojrzałem jej w
oczy. Musiałem sprawdzić, czy mówi prawdę. Wreszcie
rozluźniłem uścisk, a Cassie przekręciła się w drugi koniec
łóżka oraz zwinęła w kłębek. Usłyszałem ciche
„dobranoc”, a potem obserwowałem, jak oddycha.
-Skarbeńku,
śpisz?
Cisza. Rozumiem, na pewno chce mi dać nauczkę.
-Nie
chcesz pogadać?-szepnąłem łagodnie.
Poruszyła się, czyli
moja propozycja była zachęcająca.
-Daj znać, jak coś-położyłem
się na plecach.
-O czym chcesz rozmawiać?-zwróciła się
w moją stronę.
Skoro już byliśmy sami, postanowiłem rozwiązać
jedną sprawę.
-O Dave'ie.
-O Dave'ie?-zamrugała
powiekami.-A, co z nim?
-Ty mi powiedz. Doszły mnie słuchy, że
masz z nim problem.
Speszyła się, więc plotka okazała się
prawdą.
-Problem? Nie wiem...Dave jest dziwny i tyle.
-Możesz
rozwinąć?
-Nie bardzo, skończmy temat.
Bądź tu człowieku
pomocny!
-Jeśli coś Ci zrobił, to go zatłukę. Masz być
bezpieczna pod moim dachem.
-Przystopuj-przysunęła się
bliżej.-Naprawdę chcesz pomóc?
-Jeszcze pytasz?
-Zatem
nigdy nie zostawiaj mnie z Davem-zabrzmiała śmiertelnie
poważnie.-Koniec rozmowy.
Krew mi się zagotowała. Kiedy
wreszcie przebiję mur, który nas dzieli. Czasem mi się
wydaje, że jestem blisko, lecz szybko wracam do punktu wyjścia. Tak
było i tym razem...
****
Podczas
gdy Cassie i Diego usypiali po intrygującej rozmowie, Areli i Thomas
Robinsonowie leżeli na łóżku w pokoju gościnnym, gapiąc
się natarczywie na sufit. Oboje starali się przetrawić atmosferę
panującą w domu Montalvo. Z trudem przeżyli zderzenie z
domownikami, a zwłaszcza nieokrzesanego Carlosa i czerwonowłosą
żonę gospodarza domu.
Kobieta podciągnęła
kołdrę pod samą brodę, krzywiąc się z
niesmakiem.
-Thomas!-szturchnęła męża.-Słyszysz mnie?
-Śpij
i daj innym spać.
-Nie podoba mi się to wszystko. Tu się dzieje
coś dziwnego-mruknęła.
-Sama jesteś dziwna. Znowu
przesadzasz-zdenerwował się.
-Ja przesadzam?!-podniosła
znacznie głos.-Zostawiliśmy jedyną córkę na pastwę losu,
pośród stada dzikusów!
Mężczyzna uniósł
się do pozycji pionowej, patrząc na kobietę pochmurnie.
-Oszalałaś
całkowicie, kobieto. Wytrzymać z Tobą nie można! Agnes jest
dorosła i ma prawo decydować o własnym życiu. Chciała zostać na
wsi, jej wybór.
-Ona jest naszym jedynym dzieckiem. Nie
obchodzi Cię jej los?!
-Oczywiście, że obchodzi! Przecież nie
będę prowadzał jej stale za rączkę. Poza tym, to mądra
dziewczyna. Nie wierzę, że wpakowała się w coś złego.
-Ale
ten chłopak...-głos Areli załamał się.-Jest
taki...taki...nijaki.
-Bardzo sympatyczny młodzieniec-pan
Robinson stwierdził z rozbawieniem.-Przyda nam się ktoś taki w
rodzinie.
-Chyba Ci rozum odebrało! Po moim trupie! Moja śliczna
córeczka i ten lekkoduch?
-Powtarzam po raz ostatni, idź
spać! Dobranoc!
Mężczyzna przekręcił się
na drugi bok i po chwili było słychać ciche pochrapywanie.
Natomiast Pani Robinson nie zamierzała dać za wygraną. Obsesyjnie
martwiła się o jedynaczkę, dlatego zamierzała doprowadzić do
wyjazdu Agi z Las Cruces. Wniosek nasuwał się sam-Carlosa czekała
walka o ukochaną...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz