poniedziałek, 18 lutego 2013

XIV Papuś i Mamusia


Życie jest piękne, a ja genialna! Pozbyłam się tej natrętnej Inez z naszego domu i od razu człowiek inaczej oddycha. Wystarczyło jeszcze pootwierać okna, żeby wypuścić odór szantażystki. Wszyscy byli zachwyceni, kiedy widzieli pannę Martinez ciągnącą za sobą walizki. Muszę przyznać, że to był najpiękniejszy widok, jaki dane mi było zobaczyć w przeciągu ostatniego miesiąca. Napawałam się nim przez cały dzień, a zapach zwycięstwa napełniał moją duszę spokojem. Właściwie, to powinnam dostać jakąś nagrodę, a o samym Dragonie już nie wspomnę. Uratowałam mu tyłek, chociaż za dobrze wiedziałam, jak wyobrażał sobie podziękowanie. O mało nie zademonstrował, ale znalazłam siły, aby oprzeć się pokusie. Rada Agi była całkiem w porządku, co nie oznacza, że będzie łatwo!
    Odkąd mój mężuś dochodził do zdrowia, miałam więcej swobody, bo naturalnie nie zrzędził centralnie nad głową. Mike oraz Alex towarzyszyli mi nieustannie, lecz z nimi można konie kraść, czego nie da się powiedzieć o niektórych. Pewnie się domyślacie o kogo chodzi. Oczywiście o Dave'a! Nie wytrzymałabym z tym facetem w jednym pomieszczeniu nawet minuty! Jedyny plus, że ostatnio trzymał się na uboczu. Chyba nawet pobratał się Zackiem, świetny duet. Zresztą, nieważne.
    Nie ma to, jak blask wakacyjnego słońca w samo południe, a do tego truskawkowy koktajl z palemką oraz...wrzask rozhisteryzowanej Agnes? Już myślałam, że spokojnie poleżakuję w ogrodzie, gdy czarnulka przebiegła przez furtkę, podtrzymując białą spódnicę. Prawie zgubiła fartuszek, ale najgorszy był wyraz jej twarzy. W końcu zatrzymała się przy stoliku i jednym haustem wyżłopała mój koktajl. Podkreślam, mój koktajl!
-Cassie, ja nie wytrzymam!-wachlowała sobie biała kartką.-Nie wiem, co ja zrobię!
-Zbliża się koniec świata, że podprowadziłaś mi napój, który przygotowałam z wielkim trudem?-udałam obrażoną.
Spojrzała na mnie żałośnie i skrzywiła się.
-Oj, już dobrze, nie gniewam się-poklepałam ją po plecach.
-Ja wiem, tylko...tylko mam inny problem...-spuściła głowę.
-Dawaj, chętnie Ci pomogę.
-Trzymaj...
Podała mi kartkę, którą od dłuższego czasu ściskała. Przeleciałam wzrokiem po liście i ...o cholerka! Sama dostałam gęsiej skórki. Z drugiej strony, informacja nie była taka straszna.
-Przyjeżdżają Twoi rodzice, co w tym złego?-sięgnęłam po czekoladkę.
-No, bo...oni nie wiedzą wszystkiego-wydukała z ledwością, miętosząc falbanki od fartuszka.
-To im powiedz-wzruszyłam ramionami.
-Och Cassie...-Panna Gaduła jęknęła.-Moi rodzice chcieli za wszelką cenę, żebym przeprowadziła się z nimi do stolicy, ale za każdym razem odmawiałam, aż wpadłam na pewien pomysł, który wydawał się świetny, aż do dziś...
-Jaki pomysł?-spojrzałam na nią z zaciekawieniem.
-Powiedziałam, że...że pomagam Diego przy jego niewidomej żonie, dlatego nie mogę wyjechać. Pisałam też, że stanowicie wzór idealnego małżeństwa.
-Co?!-z wrażenia zakrztusiłam się.-Niby wzorem, czego jesteśmy?!-zaczęłam biegać wokół leżaka.-Zrobiłaś ze mnie ślepotę?!
-Nie chciałam...przepraszam...
-Kiedy Twoi rodzice mogą się zjawić?
-Właściwie, to...w każdej chwili. List został wysłany tydzień temu.
-Pięknie!-złapałam się za głowę.
Nagle usłyszałam krzyk Mike'a, który nie zwiastował nic dobrego.
-Agnes, chyba masz gości!
Wytrzeszczyłam oczy, bo to mogło oznaczać tylko jedno-Państwo Robinsonowie zajechali przed nasze włości. Naciągnęłam pospiesznie sukienkę oraz w podskokach ruszyłam za czarnulką. Nie wiem, która z nas była bardziej przerażona.
     Zdecydowałyśmy przejść przez kuchnię i po sekundzie zatrzymałam się na plecach Dragona. Wychyliłam się lekko, lecz chyba popełniłam gafę, ponieważ kilka metrów przed nami stali starsi państwo.
-Papuś! Mamusia!-Agi ratowała sytuację i z wyciągniętymi ramionami rzuciła się na rodziców.
-Papuś i mamusia?
Dopiero teraz zauważyłam mocno zdziwionego Carlosa. Chłopak prawie zbierał zęby z podłogi. Przecież przyjechali teściowie!
    Zerknęłam na Robinsonów dyskretnie. Wydawali się całkiem w porządku. Tata mojej przyjaciółki był krępym gentlemanem o niskim wzroście i zabawnym wąsikiem. Mrugał bystro małymi, czarnymi oczkami. Miał na sobie czarne spodnie w kant oraz białą koszulę z czerwonym krawatem. Jego żona była ubrana dość skromnie w plisowaną, szarą spódnicę oraz prosty żakiet pod kolor. Na czarnych włosach spiętych w kok było widać już srebrne pasma. Jej brązowe oczy patrzyły wnikliwie, jakby chciały kogoś prześwietlić. Odniosłam wrażenie, że raczej nie przypadłam im do gustu. Oboje patrzyli na mnie z politowaniem.
-Mamo, tato, poznajcie Cassie, czyli żonę Diega oraz Carlosa-mojego chłopaka.
-Słyszeliśmy trochę od córki, to pewnie jest ta biedna, niewidoma istota-Pani Robinson położyła mi dłoń na ramieniu.
-Wiewióra niewidoma?!-Carlo pisnął, aż podskoczyłam.
Na szczęście czarnulka zasłoniła mu usta, czochrając nerwowo po włosach.
-Panowie odprowadzą Cassidy, a ja pokażę wam pokoje-uśmiechnęła się nienaturalnie.
     Nie pozostało mi nic innego, jak dać się odprowadzić. Wyciągnęłam sztywno ręce, a moi „opiekunowie” poprowadzili mnie wolno przez schody. Nie miałam odwagi spojrzeć im w oczy. Dopiero, gdy znaleźliśmy się poza zasięgiem wzroku gości poczułam, iż unoszę się nad podłogą. Zostałam błyskawicznie wciągnięta do pokoju Dragona, a za sobą usłyszałam trzask zamykanych drzwi. Już zaczęłam obgryzać paznokcie.
-Co, to ma do cholery znaczyć?!-mój mąż wrzasnął.
-Na mnie nie patrz. Pomysłodawczyni jest na dole-starałam się wytłumaczyć, ale chyba kiepskie podałam wyjaśnienie.
-Pomysłodawczyni czego?! Twojej głupoty?! Ślepoty?! Czy innych farmazonów?! Strach pytać, co macie w zanadrzu!-wymachiwał rękoma, jak opętany.
-Zmienić Ci opatrunek?-zrobiłam minę zbitego pieska, lecz nie podziałało.
Z jego oczu, aż iskry leciały, a ja naprawdę nic nie zrobiłam.
-Nie maiłam pojęcia! Dopiero dziś Agi opowiedziała całą historię. Nagadała rodzicom, że jesteśmy idealnym małżeństwem! Wręcz wzorem!
Pajac prychnął ze śmiechu.
-Wzorem?! Może od razu kupię sobie i mojemu słonku oddzielne łóżka.
Diego spiorunował go wzrokiem.
-Sorry, stary-mruknął i zasłonił sobie usta, chichocząc.
Szatyn założył ręce z tyłu głowy oraz przemaszerował przez cały pokój. Zastanawiałam się, czy znowu wybuchnie, czy też staszczy mnie na dół w celu wyjawienia całej prawdy. Wybieram pierwszą opcję. Do jego ryku zdążyłam się przyzwyczaić.
-Mniemam-rozpoczął iście politycznym tonem.-Iż Agnes nie kiwnie palcem, aby sprostować sytuację.
-Bo, ja wiem? Chyba...nie-wybełkotałam.
-Genialnie!-zbliżył się, miażdżąc mnie wzrokiem.-W takim razie, obyś była dobrą aktorką. Za chwilę zejdziemy na obiad moja biedna, niewidoma istoto.
Czego ja się spodziewałam? Nie umiem udawać! A po drugie, jak mam w ogóle jeść, skoro nie widzę?! Ratunku!!!
     Przebrałam się do obiadu w bardziej stonowany stój. Białe spodnie i bluzka z krótkim rękawem były mniej rażące, niż czarne bikini wystające spod przeźroczystej sukienki.
     Przy stole siedziałam między Dragonem, a Carlosem. Skupiłam wzrok na wazie z zupą, żeby chociaż trochę wypaść wiarygodnie. Mój mąż karmił mnie z „ogromną czułością”. Wiadomo, że za karę. Czemu za karę? Nie znoszę pomidorowej! Wiedział o tym doskonale, a i tak podstawiał mi pod nos kolejne porcje. Zrobił to specjalnie!
-Kiedy zdarzył się ten okropny wypadek?-matka Panny Gaduły wyrwała się z motyką na słońce.
-Jaki wypadek?-spytałam półprzytomnym głosem.
-W którym straciłaś wzrok, kochanie.
-Yyy...rok temu.-palnęłam cokolwiek.
-A właściwie, co się stało?
No, nie, teraz tłumacz się szanownemu tatusiowi.
-Atak szerszeni!
-Wypadek samochodowy!
Carlos i Diego krzyknęli równocześnie. Zapanowała niezręczna cisza, a ja gapiłam się na bagietkę.
-Słodcy są, prawda?-czarnulka wyskoczyła z wazeliną.-Tylko żartowali-podała zdziwionej matce sól.-Cassie spadła z konia. Uderzyła głową o kamień, straszna historia...
-To przykre.
    Jasne! Ciekawe, czy też byłaby taka pełna współczucia, gdyby odkryła, że własna córka zrobiła ją w konia. Bynajmniej nie w tego, z którego podobno spadłam.

****
        Może kiedyś się łudziłem, ale teraz nie mam żadnych wątpliwości. Mieszkam w domu wariatów! Zachowanie mojej żony oraz przyjaciółki całkowicie utwierdziło mnie tym przekonaniu. Kompletnie nie rozumiem, czemu Agnes wymyśliła tę niedorzeczną historię. Nie miałem nic przeciwko, że jej rodzice przyjechali. Wręcz przeciwnie. Znałem Robinsonów jeszcze ze szczenięcych lat i nigdy nie usłyszałem od nich złego słowa. Dlatego tym bardziej nie wiem, po co ta komedia. Chyba, że...czarnulka próbowała coś na tym ugrać? Kiedyś wspominała, że rodzice namawiali ją na wyprowadzkę, ale nie zgodziła się. Ucieszyłem się z takiej postawy, bo nie chciałem tracić wsparcia, jakie w niej miałem. Razem się wychowaliśmy, dzięki niej poznałem Carlosa i ułożyliśmy sobie życie. Zacząłem mieć obawy, że przyjazd Robinsonów mógł zakończyć się źle.
    Nastał wieczór, a ja siedziałem w swoim pokoju, popijając whisky dla rozluźnienia. Nagle, ktoś zapukał do drzwi, więc spodziewałem się najgorszego. Śmiać mi się chciało, bo do środka wpakował się Carlos na czele z winowajczynią Agnes, a za nimi wlekła się załamana Cassie, czyli niewidome biedactwo. Co za ironia losu. Ile jeszcze dziwactw przewinie się przez ten dom? Obawiam się, iż jestem u kresu wytrzymałości.
-Diego...-Agnes zaczęła niepewnie
-Zakładacie Stowarzyszenie Wyrzutków Społeczeństwa? Zamierzacie wbić mi szpilę w plecy?
-Ej! Co masz do mnie?!-Cassie prawie rzuciła się na mnie, ale Carlo chwycił ją w pasie.
-Siedź cicho, wiewióra-wysyczał jej do ucha oraz posadził na bujanym fotelu.
-Diego...ja Ci wszystko wytłumaczę...strasznie Cię przepraszam, ale muszę Cię o coś prosić.
-Agi, daruję Ci, tylko zacznij mówić z sensem.
-To może być problem-bąknęła.-Widzisz...moi rodzice mają was za świetne małżeństwo...Czy...czy możecie mieć wspólny pokój przez parę dni?
Poczułem się tak, jakbym oberwał kamieniem w głowę. Zdecydowanie większy problem był z czerwonowłosą, ponieważ zrobiła się sina na twarzy, aż eksplodowała.
-Dodałaś coś do zupy, że bredzisz?! Ja?! Z nim?! W jednym pokoju?! Może jeszcze w łóżku, co?!
-A, widzisz tu drugie?-blondyn zapytał złośliwie.
-Nie udzielaj się, żółtodziobie-odpysknęła natychmiast.
-Błagam was!-czarnulka załamała ręce.-Pomóżcie mi, a później zrobię wszystko, co zechcecie.
-Ok, ja się zgadzam. Ją błagaj-wskazałem na moją żonę, która zwinęła usta w dziobek.
-Dobra, niech będzie! Jeśli jutro znajdziecie go martwego, to pamiętajcie, że była to obrona konieczna!
Prychnąłem pod nosem i wróciłem do picia drinka. Co ma być, niech będzie. Każdy dzień z moim skarbem, to szkoła przetrwania.
       Wróciłem z gabinetu, a Cassie ubrana w piżamę bujała się na fotelu. Robiła to z taką pasją, że tylko czekałem, aż wyskoczy i rozbije się o ścianę.
-Myślałem, że zakopaliśmy topór wojenny.
-Właśnie go odkopaliśmy-warknęła złowrogo.
-Skarbeńku, ja mam rączki tutaj, jeśli o to Ci chodzi.
-Spec od lepkiej roboty-rzuciła pogardliwie.
-Słuchaj skarbeńku-ukucnąłem przed nią, trzymając poręcze fotela.-Sama wmanewrowałaś się w ten bigos. Gdybyś wyznała prawdę, nie musiałabyś dzielić ze mną pokoju, a ja nie podziwiałbym Twoich zgrabnych nóg.
Chyba dolałem oliwy do ognia, bo aż poczerwieniała ze złości.
-Łajdak!
Uparte stworzenie, ale lubię wyzwania.
-Twoje fochy na nic się zdadzą. Takie są konsekwencje decyzji, które podejmujesz-rozłożyłem bezradnie ręce.-Powiedz mi, po której stronie wolisz spać.
Zerwała się z fotela, jak dzika kotka i próbowała mnie zepchnąć.
-Złaź! Śpisz na podłodze!-starała się wygrać naszą przepychankę.
-Żartujesz sobie?! Montalvo śpi na łóżku, a jego żona razem z nim!
-W Twoich snach!
Trudno, nie dawała mi innego wyjścia. Mimo bolącego ramienia, chwyciłem koc i owinąłem ją szczelnie. Szamotała się przez chwilę, aż wreszcie poddała się.
-Uspokoiłaś się?
-Nie, ale spać mi się chce i mam dość tej sprzeczki. Rozejm.
Spojrzałem jej w oczy. Musiałem sprawdzić, czy mówi prawdę. Wreszcie rozluźniłem uścisk, a Cassie przekręciła się w drugi koniec łóżka oraz zwinęła w kłębek. Usłyszałem ciche „dobranoc”, a potem obserwowałem, jak oddycha.
-Skarbeńku, śpisz?
Cisza. Rozumiem, na pewno chce mi dać nauczkę.
-Nie chcesz pogadać?-szepnąłem łagodnie.
Poruszyła się, czyli moja propozycja była zachęcająca.
-Daj znać, jak coś-położyłem się na plecach.
-O czym chcesz rozmawiać?-zwróciła się w moją stronę.
Skoro już byliśmy sami, postanowiłem rozwiązać jedną sprawę.
-O Dave'ie.
-O Dave'ie?-zamrugała powiekami.-A, co z nim?
-Ty mi powiedz. Doszły mnie słuchy, że masz z nim problem.
Speszyła się, więc plotka okazała się prawdą.
-Problem? Nie wiem...Dave jest dziwny i tyle.
-Możesz rozwinąć?
-Nie bardzo, skończmy temat.
Bądź tu człowieku pomocny!
-Jeśli coś Ci zrobił, to go zatłukę. Masz być bezpieczna pod moim dachem.
-Przystopuj-przysunęła się bliżej.-Naprawdę chcesz pomóc?
-Jeszcze pytasz?
-Zatem nigdy nie zostawiaj mnie z Davem-zabrzmiała śmiertelnie poważnie.-Koniec rozmowy.
Krew mi się zagotowała. Kiedy wreszcie przebiję mur, który nas dzieli. Czasem mi się wydaje, że jestem blisko, lecz szybko wracam do punktu wyjścia. Tak było i tym razem...

****
     Podczas gdy Cassie i Diego usypiali po intrygującej rozmowie, Areli i Thomas Robinsonowie leżeli na łóżku w pokoju gościnnym, gapiąc się natarczywie na sufit. Oboje starali się przetrawić atmosferę panującą w domu Montalvo. Z trudem przeżyli zderzenie z domownikami, a zwłaszcza nieokrzesanego Carlosa i czerwonowłosą żonę gospodarza domu.
     Kobieta podciągnęła kołdrę pod samą brodę, krzywiąc się z niesmakiem.
-Thomas!-szturchnęła męża.-Słyszysz mnie?
-Śpij i daj innym spać.
-Nie podoba mi się to wszystko. Tu się dzieje coś dziwnego-mruknęła.
-Sama jesteś dziwna. Znowu przesadzasz-zdenerwował się.
-Ja przesadzam?!-podniosła znacznie głos.-Zostawiliśmy jedyną córkę na pastwę losu, pośród stada dzikusów!
Mężczyzna uniósł się do pozycji pionowej, patrząc na kobietę pochmurnie.
-Oszalałaś całkowicie, kobieto. Wytrzymać z Tobą nie można! Agnes jest dorosła i ma prawo decydować o własnym życiu. Chciała zostać na wsi, jej wybór.
-Ona jest naszym jedynym dzieckiem. Nie obchodzi Cię jej los?!
-Oczywiście, że obchodzi! Przecież nie będę prowadzał jej stale za rączkę. Poza tym, to mądra dziewczyna. Nie wierzę, że wpakowała się w coś złego.
-Ale ten chłopak...-głos Areli załamał się.-Jest taki...taki...nijaki.
-Bardzo sympatyczny młodzieniec-pan Robinson stwierdził z rozbawieniem.-Przyda nam się ktoś taki w rodzinie.
-Chyba Ci rozum odebrało! Po moim trupie! Moja śliczna córeczka i ten lekkoduch?
-Powtarzam po raz ostatni, idź spać! Dobranoc!
     Mężczyzna przekręcił się na drugi bok i po chwili było słychać ciche pochrapywanie. Natomiast Pani Robinson nie zamierzała dać za wygraną. Obsesyjnie martwiła się o jedynaczkę, dlatego zamierzała doprowadzić do wyjazdu Agi z Las Cruces. Wniosek nasuwał się sam-Carlosa czekała walka o ukochaną...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz