niedziela, 17 lutego 2013

I Pan Gangsterka


 Siedziałam w swoim pokoju i wyglądałam przez okno. Dzień był piękny i słoneczny, ale nie miałam ochoty wychodzić. Panna Gaduła nie zaszczyciła mnie dziś swoją obecnością, więc nudziłam się okropnie. Jednak nie to mnie najbardziej martwiło, ponieważ miałam znacznie ważniejszy powód-dziadek. Nie widziałam go już do trzech dni, a kiedyś byliśmy nierozłączni. Zawsze pomagałam przy pracach na ranczu oraz opiekowałam się moim staruszkiem. Nie miałam pojęcia jak sobie radzi, jak się czuje, czy wziął leki i w ogóle strasznie tęskniłam.

Nagle z zamyślenia wyrwały mnie czyjeś kroki, ktoś wchodził po schodach. Może to Agnes? Nie, zbyt szybkie oraz mocne uderzenia- to na pewno On. No i nie pomyliłam się. Do moich uszu dobiegło pukanie, ale jak zwykle nie odpowiedziałam. Nigdy nic nie mówiłam, bo po co? Zwrot typu „Proszę” lub „Wejdź” wydawał się w moim położeniu po porostu śmieszny. Z resztą, Pan i Władca wszedłby nawet, gdybym powiedziała wynocha, chociaż wielokrotnie miałam na to ochotę. Tak zrobił i tym razem.
-Cześć kochanie!- Nachylił się nade mną i pocałował w policzek. Na szczęście zdążyłam się odchylić, więc nie trafił w usta.
-Cassie, nie zachowuj się, jak dziecko. Oboje wiemy, że taka nie jesteś- uśmiechnął się cwaniacko.- Chodź, zejdziemy na obiad.- Chwycił mnie za ramię i pociągnął za sobą.
O nie! Nie jestem jego własnością.
-Puszczaj prostaku! A najlepiej, udław się!- udało mi się wyrwać rękę, lecz nie na długo.
Tym razem złapał mnie za ramiona, przyciągając w swoją stronę. Poczułam intensywny zapach perfum, przez co miałam wrażenie, iż nogi mam jak z waty. Przerażała mnie ta bliskość.
-Pójdziesz, czy Ci się to podoba, czy nie! Nie znoszę sprzeciwu!
Pan Gangsterka przeszedł samego siebie, bo od razu straciłam ochotę na jakiekolwiek protesty. Z resztą broń za paskiem od spodni zniechęcała równie skutecznie. Przełknęłam głośno ślinę, a następnie potulnie udałam się za „ukochanym”.
W jadalni było jeszcze gorzej. Najmniejsze kawałki jedzenia stawały mi w gardle, a pleciuga Agnes paplała i paplała. Była tak życzliwa dla Dragona, że miałam ochotę zwymiotować. Jak można lubić takiego drania?

****
    Po raz kolejny schrzaniłem sprawę. Gratulacje! Jestem durniem do potęgi entej. Cassie siedziała w drugim końcu stołu, dłubiąc widelcem w jedzeniu. Oddałbym wszystko, żeby się uśmiechnęła. Przestraszyłem mojego skarba, dlatego teraz nienawidzi mnie jeszcze bardziej. Nie wiedziałem, jak zmienić tę męczącą atmosferę, która z minuty na minutę stawała się nie do zniesienia . Musiałem coś wreszcie zrobić.

-Cassie, jak chciałabyś spędzić resztę dnia?- zapytałem niepewnie.
Mój skarb uniósł lekko głowę , toteż spojrzałem w te piękne oczy. Niestety smutne, w dodatku przeze mnie.
-A co za różnica? Możesz mnie nawet zastrzelić. Nie ukrywam, że wyświadczyłbyś mi przysługę- powiedziała z przekąsem.
-Pytam poważnie- nie poddawałem się.
-A ja odpowiadam poważnie.
Cholera! Tak, to na pewno nie będziemy rozmawiać. Poderwałem się od stołu i podszedłem do niej. Nawet nie zwróciła na to uwagi, co wkurzyło mnie jeszcze bardziej.
-Wychodzimy!- No tak, miałem być delikatny, a wyszło jak zwykle. Jednak nawet nie drgnęła.
-Cassie...proszę...-wyciągnąłem dłoń w jej kierunku, ale bałem się,iż ją odtrąci. Spojrzała najpierw na mnie, potem na moją dłoń. Wiedziałem, że się waha, a może raczej boi. W końcu podała mi rękę. Ścisnąłem ją mocno, prowadząc w stronę wyjścia
Minęły sekundy i siedzieliśmy w samochodzie. Wiedziałem, jak poprawić mojemu skarbowi humor- w zasadzie, to była ostatnia deska ratunku. Prowadziłem samochód oraz starałem się skupić na drodze, ale ta cisza doprowadzała mnie do obłędu. Chciałem sprawdzić co robi Cassie, więc spojrzałem w lusterko. Patrzyła w okno, nerwowo skubiąc koniec bluzki, miała przy tym taką zaciętą minę. Przypominała dziewczynkę, której zabrano ukochaną lalkę. Mimo wszystko, nie mogłem oderwać od niej wzroku. Była zachwycająca, niesamowicie pociągająca, lecz wciąż nieosiągalna. Zupełnie taka, jaką zobaczyłem po raz pierwszy nad jeziorem. Pragnąłem ją mieć tylko dla siebie, żeby zechciała mnie pokochać. Jednak, czy można kochać kogoś takiego jak ja?
Wreszcie dojechaliśmy do celu. Wysiadłem z samochodu, aby rozejrzeć się za Ernesto. Natomiast Cassie...dalej siedziała w aucie! Teraz, to już nic nie rozumiem. Poprawka, nie rozumiem kobiet, to zbyt skomplikowane stworzenia dla mnie.
Otworzyłem drzwi mojej narzeczonej, ale ta dalej tkwiła w środku, jak kołek. Nagle wyskoczyła z niego, jak oparzona.
-W co ty grasz?! O co Ci chodzi?! Czemu mnie ranisz?!- krzyczała i szarpała moją koszulę.
-Przestań! Przecież tęsknisz za dziadkiem. Nie powiesz, że nie chciałaś go zobaczyć!
Chwyciłem ją za nadgarstki i przyciskając mocno do siebie. Liczyłem na chwilowe opanowanie sytuacji, ale chyba się przeliczyłem. Była tak wściekła, że gdyby mogła, to zrobiłaby użytek z mojej broni. Natomiast ja sam miałem ochotę ją pocałować. Te słodkie, malinowe usta były tak kuszące. Przez chwilę krzyki przestały do mnie docierać, aż w końcu zorientowałem się, iż Cassie patrzy na mnie z przerażeniem w oczach. Postanowiłem skorzystać z okazji, nachyliłem się powoli i...
-Cassie! Dziecko moje!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz