Siedziałam
w swoim pokoju i wyglądałam przez okno. Dzień był piękny i
słoneczny, ale nie miałam ochoty wychodzić. Panna Gaduła nie
zaszczyciła mnie dziś swoją obecnością, więc nudziłam się
okropnie. Jednak nie to mnie najbardziej martwiło, ponieważ miałam znacznie
ważniejszy powód-dziadek. Nie widziałam go już do trzech
dni, a kiedyś byliśmy nierozłączni. Zawsze pomagałam przy
pracach na ranczu oraz opiekowałam się moim staruszkiem. Nie miałam
pojęcia jak sobie radzi, jak się czuje, czy wziął leki i w ogóle
strasznie tęskniłam.
Nagle z zamyślenia wyrwały mnie czyjeś
kroki, ktoś wchodził po schodach. Może to Agnes? Nie, zbyt szybkie
oraz mocne uderzenia- to na pewno On. No i nie pomyliłam się. Do
moich uszu dobiegło pukanie, ale jak zwykle nie odpowiedziałam.
Nigdy nic nie mówiłam, bo po co? Zwrot typu „Proszę” lub
„Wejdź” wydawał się w moim położeniu po porostu śmieszny. Z
resztą, Pan i Władca wszedłby nawet, gdybym powiedziała wynocha,
chociaż wielokrotnie miałam na to ochotę. Tak zrobił i tym
razem.
-Cześć kochanie!- Nachylił się nade mną i pocałował
w policzek. Na szczęście zdążyłam się odchylić, więc nie
trafił w usta.
-Cassie, nie zachowuj się, jak dziecko. Oboje
wiemy, że taka nie jesteś- uśmiechnął się cwaniacko.- Chodź,
zejdziemy na obiad.- Chwycił mnie za ramię i pociągnął za
sobą.
O nie! Nie jestem jego własnością.
-Puszczaj
prostaku! A najlepiej, udław się!- udało mi się wyrwać rękę,
lecz nie na długo.
Tym razem złapał mnie za ramiona,
przyciągając w swoją stronę. Poczułam intensywny zapach perfum,
przez co miałam wrażenie, iż nogi mam jak z waty. Przerażała
mnie ta bliskość.
-Pójdziesz, czy Ci się to podoba, czy
nie! Nie znoszę sprzeciwu!
Pan Gangsterka przeszedł samego
siebie, bo od razu straciłam ochotę na jakiekolwiek protesty. Z
resztą broń za paskiem od spodni zniechęcała równie
skutecznie. Przełknęłam głośno ślinę, a następnie potulnie
udałam się za „ukochanym”.
W jadalni było jeszcze gorzej.
Najmniejsze kawałki jedzenia stawały mi w gardle, a pleciuga Agnes
paplała i paplała. Była tak życzliwa dla Dragona, że miałam
ochotę zwymiotować. Jak można lubić takiego drania?
****
Po
raz kolejny schrzaniłem sprawę. Gratulacje! Jestem durniem do
potęgi entej. Cassie siedziała w drugim końcu stołu, dłubiąc
widelcem w jedzeniu. Oddałbym wszystko, żeby się uśmiechnęła.
Przestraszyłem mojego skarba, dlatego teraz nienawidzi mnie jeszcze
bardziej. Nie wiedziałem, jak zmienić tę męczącą atmosferę,
która z minuty na minutę stawała się nie do zniesienia .
Musiałem coś wreszcie zrobić.
-Cassie, jak chciałabyś spędzić
resztę dnia?- zapytałem niepewnie.
Mój skarb uniósł
lekko głowę , toteż spojrzałem w te piękne oczy. Niestety
smutne, w dodatku przeze mnie.
-A co za różnica? Możesz
mnie nawet zastrzelić. Nie ukrywam, że wyświadczyłbyś mi
przysługę- powiedziała z przekąsem.
-Pytam poważnie- nie
poddawałem się.
-A ja odpowiadam poważnie.
Cholera! Tak, to
na pewno nie będziemy rozmawiać. Poderwałem się od stołu i
podszedłem do niej. Nawet nie zwróciła na to uwagi, co
wkurzyło mnie jeszcze bardziej.
-Wychodzimy!- No tak, miałem być
delikatny, a wyszło jak zwykle. Jednak nawet nie
drgnęła.
-Cassie...proszę...-wyciągnąłem dłoń w jej
kierunku, ale bałem się,iż ją odtrąci. Spojrzała najpierw na
mnie, potem na moją dłoń. Wiedziałem, że się waha, a może
raczej boi. W końcu podała mi rękę. Ścisnąłem ją mocno,
prowadząc w stronę wyjścia
Minęły sekundy i siedzieliśmy w
samochodzie. Wiedziałem, jak poprawić mojemu skarbowi humor- w
zasadzie, to była ostatnia deska ratunku. Prowadziłem samochód
oraz starałem się skupić na drodze, ale ta cisza doprowadzała
mnie do obłędu. Chciałem sprawdzić co robi Cassie, więc
spojrzałem w lusterko. Patrzyła w okno, nerwowo skubiąc koniec
bluzki, miała przy tym taką zaciętą minę. Przypominała
dziewczynkę, której zabrano ukochaną lalkę. Mimo wszystko,
nie mogłem oderwać od niej wzroku. Była zachwycająca,
niesamowicie pociągająca, lecz wciąż nieosiągalna. Zupełnie
taka, jaką zobaczyłem po raz pierwszy nad jeziorem. Pragnąłem ją
mieć tylko dla siebie, żeby zechciała mnie pokochać. Jednak, czy
można kochać kogoś takiego jak ja?
Wreszcie dojechaliśmy do
celu. Wysiadłem z samochodu, aby rozejrzeć się za Ernesto.
Natomiast Cassie...dalej siedziała w aucie! Teraz, to już nic nie
rozumiem. Poprawka, nie rozumiem kobiet, to zbyt skomplikowane
stworzenia dla mnie.
Otworzyłem drzwi mojej narzeczonej, ale ta
dalej tkwiła w środku, jak kołek. Nagle wyskoczyła z niego, jak
oparzona.
-W co ty grasz?! O co Ci chodzi?! Czemu mnie ranisz?!-
krzyczała i szarpała moją koszulę.
-Przestań! Przecież
tęsknisz za dziadkiem. Nie powiesz, że nie chciałaś go
zobaczyć!
Chwyciłem ją za nadgarstki i przyciskając mocno do
siebie. Liczyłem na chwilowe opanowanie sytuacji, ale chyba się
przeliczyłem. Była tak wściekła, że gdyby mogła, to zrobiłaby
użytek z mojej broni. Natomiast ja sam miałem ochotę ją
pocałować. Te słodkie, malinowe usta były tak kuszące. Przez
chwilę krzyki przestały do mnie docierać, aż w końcu
zorientowałem się, iż Cassie patrzy na mnie z przerażeniem w
oczach. Postanowiłem skorzystać z okazji, nachyliłem się powoli
i...
-Cassie! Dziecko moje!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz