Nie
wiem, co mnie opętało, że wykrzyczałam całemu światu moje
uczucia. Kiedyś dostanę Nobla za głupotę. Na pewno specjalnie dla
mnie wymyślą nową kategorię. Już widzę rozdanie statuetek i
pajaca robiącego falę na widowni. Genialna perspektywa przyszłej
kariery w dziedzinie debilizmu.
Jeszcze nigdy tak szybko nie
biegałam, jak wtedy. Nie miałam wyjścia, a raczej nie chciałam
się tłumaczyć, więc zostawiłam Carlosa i Agnes samych. Znowu o
mało nie zabiłam się o schody, jednak udało mi się złapać
równowagę. Wpadłam do pokoju, zagrzebując się głęboko
pod kołdrą. Niech wszyscy dadzą mi święty spokój! Nie
będę słuchała żadnych kazań! Sama mogę uporać się z
problemami. Zresztą, czy ja mam jakieś problemy? Ależ
skąd!
-Cassie, otwórz!
O nie! Tylko nie ona! Za nic w
świecie nie otworzę.
-Uparciuchu, nie daj się prosić!
Co,
za kobieta! I, kto tu jest uparty? Niby ja?
-Cassidy, otwieraj!
Wiesz, że mam klucze, ale chcę po dobroci!
-No,
dobra!
Asertywność! Nad tym muszę stanowczo
popracować.
Wygrzebałam się z łóżka i poczłapałam
otworzyć drzwi. Czarnulka wkroczyła do środka z bojowym
nastawieniem oraz rozsiadła się w fotelu.
-Słuchaj, mała.
Widzę, że masz problem sama ze sobą i nie nazywam się Agnes
Robinson, jeśli go nie rozwiążę-krzyknęła stanowczo.
-Radzę
już zmienić nazwisko-odpowiedziałam zrezygnowana.
Owinęłam
się w koc i klapnęłam z powrotem na łóżko. Nie pozostało
mi nic innego, jak użalać się nad sobą. Wiem, mało oryginalne,
ale jak wymyślę coś lepszego, to pierwsi się dowiecie.
Agi
przewróciła oczami oraz usiadła obok mnie, czochrając moje
włosy.
-Cassie, kiedy Ty dorośniesz? Problemy same się nie
rozwiążą, chociaż nie sądzę, żeby To akurat było
problemem.
-Jak, to nie?!-wrzasnęłam podirytowana.-Palnęłam
największą głupotę pod słońcem!
-Na pewno głupotę?-Panna
Gaduła zmarszczyła czoło.
-No, na pewno...
-Jesteś w stu
procentach przekonana do tego?
-Chyba...chyba tak...
Oj, coś
mało przekonująco zabrzmiałam.
-Chyba?
-Nie, nie jestem
przekonana! Zadowolona?!
Wydarłam się na całe gardło, a ona
zaczęła się śmiać. Aż taka śmieszna jestem? Super.
-Szczerze
powiedziawszy, to jestem zadowolona. Wreszcie byłaś szczera i tym
powinnaś kierować się w życiu-puściła mi oczko.
Dziewczyna
trafiła w sedno. Chyba jeszcze przez nikogo nie zostałam
rozszyfrowana tak szybko. Wytrzeszczyłam na nią oczy, lecz nadal
się śmiała.
-Mój diabełek z czerwonymi włosami-objęła
mnie ramieniem.-Powiedz mi, czego tak naprawdę się boisz? Wiesz
przecież, że Diego jest na każde Twoje skinienie. Wasze relacje od
samego początku były zagmatwane, ale widzę pewną zmianę. Cassie,
ty nie potrafisz przyznać otwarcie, że on nie jest Ci obojętny.
Mam rację?
No i co jej powiedzieć? Nigdy nie byłam zakochana,
więc mogłam się mylić. Tylko, czy serce da się łatwo oszukać?
Nie sądzę, a moje zbyt nerwowo reagowało na Dragona. Chwilami
dostawałam palpitacji.
-Agi, co chcesz ode mnie
usłyszeć?-zaczęłam skubać frędzle od koca, żeby tylko na nią
nie patrzeć.
-Chyba się nie zrozumiałyśmy-westchnęła
ciężko.-Masz być szczera sama ze sobą, a nie mówić to, co
inni chcą usłyszeć-powiedziała obrażonym tonem.-Jeśli mi nie
ufasz, to rozumiem-wstała do wyjścia.
-Agi, zaczekaj!-złapałam
ją za rękę.-Ufam Ci, bo jesteś moją przyjaciółką,
usiądź-poklepałam miejsce na łóżku.-Wszystko, co do tej
pory powiedziałaś jest prawdą. Niestety pogubiłam się i teraz
nie wiem, jak ogarnąć cały ten bałagan.
Panna Gaduła położyła
ręce na moich ramionach.
-Posłuchaj, dam Ci pewną radę.
Wsłuchaj się w bicie własnego serca, a zrozumiesz w jakim rytmie i
dla kogo bije. Ty pomogłaś mi zrozumieć rytm mojego. Było
warto-ostanie zdanie szepnęła, a potem wyszła.
Zostałam sama
na pastwę losu skomplikowanych przemyśleń oraz obaw. Z drugiej
strony, sprawa mogła być prostsza, niż mi się wydawało. Może
nie potrzebnie walczyłam z moimi emocjami?
Zajrzałam do szuflady
i wyjęłam małe, czerwone pudełeczko. W środku był pierścionek
zaręczynowy i obrączka ślubna. Pierwszy raz od ślubu założyłam
ją na palec, ale bez poczucia złości, czy strachu. Zabrzmi to
zabawnie, bo te dwa złote kółeczka do niedawna parzyły, jak
diabli. Jednak teraz, podświadomie sądziłam, iż są na właściwym
miejscu.
****
Agnes
wróciła do kuchni i wyglądała na zmartwioną. Oparła się
o blat, a potem pogrążyła w myślach. Jak mogła pomóc
Cassie? Właściwie chciała też dobrze dla Diega. Trudno jej było
na początku zaakceptować związek bez miłości. Obserwowała z
boku relacje przyjaciół i często przełykała ślinę na
widok strutego szatyna. Dopiero później zrozumiała, że jej
„brat” zakochał się bez pamięci i nikt nie przetłumaczy mu
żadnych mądrości. A Cassidy? Po raz pierwszy spotkała się z
takim uparciuchem. Była nawet przekonana, że czerwonowłosa nigdy
nie odwzajemni uczuć Dragona, aż tu padło kilka słów za
dużo. Tylko, jak wykorzystać ten fakt?
Czarnulka oprzytomniała,
gdy do środka wszedł Carlos. Chociaż trudno nazwać wejściem
ślizg brodą po płytkach. Blondyn wywrócił się w progu,
dzięki temu wyfroterował efektownie podłogę.
Dziewczyna
wywróciła oczami oraz zachichotała, słysząc jego żałosne
jęki.
-Mówiłam, żebyś wiązał buty skoro
zainwestowałeś w nowe-powiedziała
rozbawiona.
-Zapomniałem-wybełkotał, podnosząc się z
posadzki.
Jego wyostrzony zmysł od razu wyczuł zapach
cynamonowych ciasteczek. Namierzył upragniony obiekt na stole i
rzucił się na niego z apetytem.
-Widzisz, co narobiłeś?-Agi
przysiadła się do stołu.
-Posprzątam-wyseplenił buzią pełną
okruchów.
-Nie o to chodzi.
-A o co-pożerał kolejne
ciastka.
-O Cassie i te durne strzelanie do butelek-mruknęła,
podpierając głowę na dłoniach.
-Daj spokój, słońce.
Przecież nic się nie stało. Przynajmniej wiemy o, co biega. Już
widzę minę Dragona, jak się dowie-pajac wyszczerzył
zęby.
-Niczego się nie dowie!-uderzyła go ścierką.-Bynajmniej
nie teraz i na pewno nie od Ciebie-pogroziła mu palcem.-Oddaj
wreszcie te ciastka!
Carlo skrzywił się, kiedy czarnulka wyrwała
mu miskę ze smakołykami.
-Jesteś okrutna! A tak w ogóle,
to dlaczego mam milczeć? To chyba dobra wiadomość?
-Oj,
Carlos-Agi złapała się za głowę.-Ty nic nie rozumiesz. Chodzi o
Cassie, ona musi zrozumieć własne uczucia, pogubiła się.
-Niech
sobie kupi nawigację-wybuchł niekontrolowanym śmiechem, lecz
karcące spojrzenie ukochanej przywróciło go do pionu.
-Nie
rozumiem was, kobiet. Same utrudniacie sobie życie i to wcale nie
jest fajne-stwierdził po zastanowieniu.
Agi przyjrzała się mu
ze zdziwieniem, bo chyba po raz pierwszy snuł tego typu wywody.
-Coś
w tym jest, ale nie próbuj nas zrozumieć. Jednak myślę, że
możemy coś zrobić dla tej pary.
-Wykupimy im wycieczkę na
Madagaskar i spotkają pingwiny!-blondyn krzyknął
radośnie.
Dziewczyna opuściła ręce.
-Dzióbku, tam
nie ma pingwinów.
-Nie?-zapytał z żalem.
-Nie.
-Już
więcej nie oglądam tego filmu-naburmuszył się, bo jego wizja
została brutalnie zniszczona.
-Nie martw się, przerzucisz się
na coś innego-poklepała go po ramieniu.-Ale wracając do tematu,
dyskretnie pomożemy Cassie i Diego.
-Jak? Cassie zostawiam Tobie,
bo z nią będzie trudniej.
-Masz racje, czasem mam wrażenie, że
walę młotkiem w pustą czachę i nic.
Pajac uśmiechnął się
oraz zwinnie dobrał się do kolejnego ciastka. Czarnulka nie
zauważyła jego triku i dalej kontynuowała swój
wywód.
-Jeszcze nie wiem, jak to rozegrać. Chociaż jestem
przekonana, że na pewno coś wymyślę!-przyklasnęła.
Nagle do
pomieszczenia weszła Inez i spojrzała na parę z pogardą.
-No
proszę, prostaczka i burak ze wsi-powiedziała z przekąsem.
Carlo
chwycił za jabłko, które leżało na paterze oraz mierząc
rudowłosą morderczym wzrokiem, podszedł do niej. Następnie wyjął
z kieszeni scyzoryk i z premedytacją wbił go w owoc. Odkroił
kawałek, przegryzając powoli.
Nastolatka cofnęła się do tyłu,
ale trafiła na ścianę.
-Wiesz, co robię z takimi jak
Ty?-celowo zniżył głos, a panna Martinez przełknęła głośno
ślinę.
-Przeżuwam i spluwam, a potem spuszczam w kiblu.
-Nie
możesz mi nic zrobić, bo...bo się poskarżę!-powiedziała drżącym
głosem.
-Bo...bo się posikam!-blondyn naśladował reakcję
dziewczyny.-Wiesz co, dam Ci fory-znowu wyjął scyzoryk i zaczął
się nim bawić.-Ostry-teraz puścił jej oczko.-No, zwiewaj na tych
szczudłach póki możesz!
-Mordują!-dziewczyna pisnęła i
uciekła.
Dumny z siebie Carlos wziął się po d boki, kiedy w
domu zawitał nowy gość.
-Można?
-Don Ernesto!-Agi żywo
zareagowała na wizytę staruszka.-Jak miło, że pan do nas
wpadł.
-Chciałem odwiedzić wnuczkę. Po drodze minąłem jakąś
dziewczynę, chyba była zdenerwowana. Coś się
stało?
-Nieee-chłopak machnął ręką-Niech pan nie zwraca na
nią uwagi, to taka atrakcja turystyczna.
Evans spojrzał na
brunetkę pytająco.
-Na niego też lepiej nie zwracać uwagi.
Przejdźmy do salonu-wzięła pod ramię staruszka i świergocząc
radośnie, zaczęła wypytywać o nowinki z miasteczka.-Liczę na
szczegółowe sprawozdanie.
Natomiast Carlo zorientował się
w sytuacji oraz potarł chytrze ręce, spoglądając na
ciastka.
-Chodźcie do tatusia.
Już smakował kolejny łakoć,
gdy za jego plecami niespodziewanie pojawiła się Agi.
-Carlos!!!
Zostaw te cholerne ciastka! Idź po Cassie!-wskazała mu palcem
drzwi, toteż biedak opuścił kuchnię z podkulonym ogonkiem.
****
Odwiedziny
Ernesta okazały się doskonałym pretekstem do przygotowania
odświętnego obiadu. Cassie była zachwycona, bo mogła spędzić
czas z ukochanym dziadkiem. Chociaż niektórzy postanowili
wykorzystać zamieszanie panujące w domu do własnych celów.
Na przykład Zack, który z trudem znosił szpiegowanie
Carlosa. Wiedział, że prawa ręka Dragona ma go na oku, lecz bywały
momenty, kiedy nawet on był zajęty innymi zleceniami. Właśnie
nastał taki dzień, dlatego brunet niepostrzeżenie wsiadł do auta
i odjechał.
Musiał zobaczyć się z ojcem, bo ten czekał na
relację z nocnej napaści. Poza tym, chciał go poinformować, że
zyskał w Dave'ie sprzymierzeńca. Cassie była świetną przynętą
dla obsesyjnie zakochanego w niej mężczyzny. Z kolei Zack potrafił
wykorzystać jego słabość.
Młody Navarro uśmiechnął się
pod nosem, myśląc o naiwności starszego kolegi. Za nic w świecie
nie zamierzał mu pomagać, ani tym bardziej ofiarować
czerwonowłosej w prezencie. „Z wielką przyjemnością pozbędę
się tej szmaty, a potem głupiego naiwniaka.”
Chłopak dojechał
do miasta i zatrzymał się przy starej kamienicy. Wysiadł z
samochodu, poprawiając skórzaną kurtkę oraz rozejrzał się
wokół. Na ulicy było pusto, a wiatr przenosił jedynie kłęby
kurzu i piach, który chwilami zgrzytał w zębach. Pod sklepem
siedziało kilka pijaczyn, czyli zwykła monotonia prowincjonalnego
miasteczka.
Zack westchnął i ruszył ma tyły budynku.
Wystarczyło, że zapukał, a dobrze znany mu ochroniarz otworzył
drzwi oraz wpuścił do środka. Brunet bez problemu trafił do
gabinetu ojca, lecz nie zastał go. Na biurku stała szklanka z
niedopitą whisky. Natomiast w popielniczce leżało niedopalone
cygaro.
-Jesteś nareszcie-Guillermo zjawił się niczym zjawa,
zdejmując z głowy czarny kapelusz.
-Nadarzyła się okazja, więc
jestem ojcze.
-Doskonale, to mi się podoba, trzymaj!
Navarro
rzucił na biurko gruby plik banknotów oraz zajął miejsce na
fotelu.
-Co to?-chłopak zdziwił się ilością
pieniędzy.
-Prezent dla mojego syna-mafiozo zakpił.-Nie bądź
idiotą, dobrze wiesz za co. Wypłata za towar, który
przejęliśmy dzięki Tobie. Dodatkowo mała zaliczka za informacje,
które mam nadzieję, zdobyłeś-spojrzał uważnie na syna i
zapalił cygaro.
-Tak...tak, zdobyłem. Chłopcy spisali się, bo
postawili cały dom na nogi. Miałem idealny dostęp do gabinetu
Dragona i zgrałem wszystkie dane-wyjął z kieszeni pendrive'a oraz
podał ojcu.-Będziesz dokładnie wiedział o każdym zaplanowanym
skoku „El Tesoro”.
-Wreszcie zacząłeś działać tak, jak
powinieneś.
-Mam jeszcze jedną wiadomość, chyba
ciekawą...
-Tak? A jaką?-Guillermo zaciągnął się i wypuścił
dym na twarz chłopaka.
-Zyskałem sojusznika w gangu.
Na
twarzy mężczyzny pojawił się grymas, poderwał się raptownie i
przycisnął bruneta do ściany.
-Puściłeś farbę? Ktoś wie,
kim jesteś?!
-Nie! To, nie tak! Nikt, nic nie wie! Szantażuję
go!
Navarro uspokoił się na dźwięk słowa "szantaż".
-Mów
dalej-bąknął.
-Jeden z nich, a konkretnie Dave Magana jest po
uszy zakochany w tej...w Cassidy-powiedział z obrzydzeniem.
-No
proszę, mała działa na facetów, jak lep na muchy. Do
rzeczy, w jaki sposób trzymasz go w garści?
-Ten tchórz
boi się panicznie, że powiem Dragonowi o jego zalotach. Poza tym,
przyłapałem go na pewnym incydencie, a ten na pewno przekreśliłby
jego karierę w „El Tesoro”. Dodatkowo namieszałem mu trochę w
głowie i facet myśli, że na koniec dostanie swoją
księżniczkę.
Zack rzucił okiem na ojca, a ten wyglądał na
zamyślonego.
-Ale jej nie dostanie, bo pozbędziemy się
problemu, prawda? Tato...
-Nie mów do mnie tato!!! Ile razy
mam Ci to powtarzać?!-uderzył pięścią w biurko, aż szklanki
zadrżały. Wypuścił powietrze i wrócił do poprzedniego
stanu.-Najpierw sprawa ziemi, a później pozbycie się Twojej
siostry. Nie odpuszczę interesu życia.
-Ja tym bardziej, możesz
na mnie liczyć. Powiedz tylko, co mam zrobić.
-Niech
pomyślę-podrapał się po brodzie.-Znasz dobrze otoczenie Dragona,
bo już całkiem sporo z nim przebywasz. Powiedz mi, kto jest dla
niego bliski. Naturalnie, poza Cassidy.
-Agnes Robinson i Carlos
Rubio-chłopakowi zalśniły oczy na myśl o znienawidzonej
parze.-Zna ich dość długo, a z tą pustą kozą przyjaźni się od
dzieciństwa. Natomiast Carlos jest jego prawą ręką, ale to zwykły
przygłup. Ma jedynie dobrego cela. Nie znoszę ich,
najchętniej...
-Nie pytam o Twoje odczucia, nie obchodzi mnie to.
Jednak przydadzą mi się te nowiny-uśmiechnął się łobuzersko
oraz nalał do drugiej szklanki alkohol, podsuwając
chłopakowi.-Zatem, wypijmy za zdrowie Carlosa i...jak jej tam
było?
-Agnes.
-No właśnie, Agnes.
Czy ten toast
przypieczętował losy przyjaciół Diega? Co tym razem
wymyślił podstępny Guillermo?
****
Nareszcie
mogłem zająć się swoimi sprawami, bo ramię nie bolało już tak
bardzo. Agnes na zmianę z Carlosem zmieniali mi opatrunki, więc
wyczekiwałem rychłego wyzdrowienia. Najgorsze było to, iż
musiałem oszukać Ernesta. Stanęło na wypadku przy czyszczeniu
broni, chociaż staruszek nie wyglądał na przekonanego. Nawet wiem
dlaczego. Otóż, zanim zszedłem na obiad, Carlo wymyślił
„rewelacyjną” opowieść o tym, jak w lesie zaatakowała mnie
żmija wielkości anakondy. Swoją drogą, miała skubana wyskok.
Oczywiście mój wierny druh, jak na herosa przystało,
załatwił bestię jednym strzałem, a mi wyssał jad. Dzięki jego
wyczynowi nie amputowali mi ręki i nie będę robił za jednorękiego
bandytę.
Niestety Cassie wydawała się jakaś przygaszona.
Wizyta dziadka powinna poprawić jej humor, lecz nie widziałem tej
radości, co zawsze. Może znowu palnąłem jakąś głupotę? Albo
nadal miała wyrzuty sumienia z powodu mojej rany. Ach, ta Cassie,
uwielbia się zamartwiać na zapas.
Zabrałem się do
uporządkowania danych na dysku, gdy ktoś zapukał do gabinetu.
Pozwoliłem wejść intruzowi, lecz nie sądziłem, że to będzie
intruz w dosłownym znaczeniu. Inez we własnej osobie stukała
ogromniastymi obcasami, próbując zrobić wrażenie. Skutek
osiągnęła odwrotny, ale chyba myślała inaczej. Usiadła na
fotelu, gapiąc się nachlanie. Nie wiem, co nałożyła na twarz,
ale takiej warstwy nie maiłem nawet na ścianie.
-Hej! Co
robisz?-zapytała, tradycyjnie żując gumę.
Cholera! Nic tak nie
doprowadza mnie do szału, jak osoba, która rozmawia i żuje
gumę.
-Chciałaś coś konkretnego? Skończyły Ci się
pieniądze? Streszczaj się, bo nie ma czasu.
-Oj, jaki nerwowy.
Powinieneś się trochę rozluźnić, a ja z chęcią zrobię Ci
masaż-podeszła i próbowała przykleić łapska do moich
ramion, ale strąciłem je.
-Słuchaj dziewczyno, czego chcesz?
Nudzisz się? Nikt Cię tu nie trzyma, więc równie dobrze
możesz wrócić wcześniej do domu. Nie zamierzam zapewniać
Ci rozrywki i sam też nią nie jestem.
-To Ty posłuchaj!-usiadła
bezczelnie na biurku.-Radzę Ci dobrze, bądź dla mnie milszy,
bo...
-Bo, co?!
-Bo mój ojciec wycofa kasę, którą
wyłożył na ten wasz interesik.
-Droga wolna! Mam gdzieś takie
interesy!
-Zabieraj ten płaski tyłek z biurka mojego męża, bo
teleportuję Cię w kosmos szybciej, niż mrugasz tymi sztucznymi
rzęsami!!!-Cassie wpadła do środka, jak huragan oraz złapała
Inez za włosy.
Trudno powiedzieć, co nastąpiło w danej
kolejności, bo najlepiej pamiętam piszczącą Inez. Małolata
leżała na podłodze, a moja żona szarpała ją za włosy. W końcu
rozdzieliłem je, lecz nie było łatwo.
-Załatwię was,
oboje!-wściekła Panna Martinez odgrażała się.
-Wolnego,
kochaniutka! Patrz i płacz!-czerwonowłosa wyjęła swoją komórkę
i włączyła jakiś filmik.
Powiem krótko, szczęka mi
opadła. Odtwórczyni głównej roli chyba wszystko
opadło. Dopłaciłbym za oglądanie jej miny.
-Spakujesz się
sama, czy mam Ci pomóc?
Inez zadrżała, a w jej oczach
pojawiły się łzy.
-Nie zrobicie mi tego.
-Jeśli nie chcesz,
żeby tatuś zobaczył jakie posiadasz aspiracje, to wynocha!-Cassie
nie dawała za wygraną.
Dziewczyna spojrzała na mnie, szukając
ratunku.
-Słyszałaś moją żonę, wylatujesz w trybie
natychmiastowym-z wielką przyjemnością wypowiedziałem te
słowa.
Rudowłosa wybiegła, szlochając. Jednak mało kogo, to
obchodziło.
-Wiesz co, skarbeńku. Wymyśliłaś
najskuteczniejszy środek antykoncepcyjny.
-Obrzydliwe, lecz
skuteczne. Należą mi się podziękowania.
-Zdecydowanie masz
rację-przygarnąłem ją do siebie. Chyba wyczuła, co się
święci.
-Uważasz się za mistrza pocałunków?
-Oczywiście.
-Więc
potrenuj jeszcze-oberwałem kuksańca w nos.
Moje marzenie wyszło,
ponętnie kręcąc biodrami. No cóż, byłem blisko. Następnym
razem się uda. Ja wam mówię, ona na mnie leci!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz