poniedziałek, 18 lutego 2013

XIII Walić młotkiem w pustą czachę


Nie wiem, co mnie opętało, że wykrzyczałam całemu światu moje uczucia. Kiedyś dostanę Nobla za głupotę. Na pewno specjalnie dla mnie wymyślą nową kategorię. Już widzę rozdanie statuetek i pajaca robiącego falę na widowni. Genialna perspektywa przyszłej kariery w dziedzinie debilizmu.
Jeszcze nigdy tak szybko nie biegałam, jak wtedy. Nie miałam wyjścia, a raczej nie chciałam się tłumaczyć, więc zostawiłam Carlosa i Agnes samych. Znowu o mało nie zabiłam się o schody, jednak udało mi się złapać równowagę. Wpadłam do pokoju, zagrzebując się głęboko pod kołdrą. Niech wszyscy dadzą mi święty spokój! Nie będę słuchała żadnych kazań! Sama mogę uporać się z problemami. Zresztą, czy ja mam jakieś problemy? Ależ skąd!
-Cassie, otwórz!
O nie! Tylko nie ona! Za nic w świecie nie otworzę.
-Uparciuchu, nie daj się prosić!
Co, za kobieta! I, kto tu jest uparty? Niby ja?
-Cassidy, otwieraj! Wiesz, że mam klucze, ale chcę po dobroci!
-No, dobra!
Asertywność! Nad tym muszę stanowczo popracować.
Wygrzebałam się z łóżka i poczłapałam otworzyć drzwi. Czarnulka wkroczyła do środka z bojowym nastawieniem oraz rozsiadła się w fotelu.
-Słuchaj, mała. Widzę, że masz problem sama ze sobą i nie nazywam się Agnes Robinson, jeśli go nie rozwiążę-krzyknęła stanowczo.
-Radzę już zmienić nazwisko-odpowiedziałam zrezygnowana.
Owinęłam się w koc i klapnęłam z powrotem na łóżko. Nie pozostało mi nic innego, jak użalać się nad sobą. Wiem, mało oryginalne, ale jak wymyślę coś lepszego, to pierwsi się dowiecie.
Agi przewróciła oczami oraz usiadła obok mnie, czochrając moje włosy.
-Cassie, kiedy Ty dorośniesz? Problemy same się nie rozwiążą, chociaż nie sądzę, żeby To akurat było problemem.
-Jak, to nie?!-wrzasnęłam podirytowana.-Palnęłam największą głupotę pod słońcem!
-Na pewno głupotę?-Panna Gaduła zmarszczyła czoło.
-No, na pewno...
-Jesteś w stu procentach przekonana do tego?
-Chyba...chyba tak...
Oj, coś mało przekonująco zabrzmiałam.
-Chyba?
-Nie, nie jestem przekonana! Zadowolona?!
Wydarłam się na całe gardło, a ona zaczęła się śmiać. Aż taka śmieszna jestem? Super.
-Szczerze powiedziawszy, to jestem zadowolona. Wreszcie byłaś szczera i tym powinnaś kierować się w życiu-puściła mi oczko.
Dziewczyna trafiła w sedno. Chyba jeszcze przez nikogo nie zostałam rozszyfrowana tak szybko. Wytrzeszczyłam na nią oczy, lecz nadal się śmiała.
-Mój diabełek z czerwonymi włosami-objęła mnie ramieniem.-Powiedz mi, czego tak naprawdę się boisz? Wiesz przecież, że Diego jest na każde Twoje skinienie. Wasze relacje od samego początku były zagmatwane, ale widzę pewną zmianę. Cassie, ty nie potrafisz przyznać otwarcie, że on nie jest Ci obojętny. Mam rację?
No i co jej powiedzieć? Nigdy nie byłam zakochana, więc mogłam się mylić. Tylko, czy serce da się łatwo oszukać? Nie sądzę, a moje zbyt nerwowo reagowało na Dragona. Chwilami dostawałam palpitacji.
-Agi, co chcesz ode mnie usłyszeć?-zaczęłam skubać frędzle od koca, żeby tylko na nią nie patrzeć.
-Chyba się nie zrozumiałyśmy-westchnęła ciężko.-Masz być szczera sama ze sobą, a nie mówić to, co inni chcą usłyszeć-powiedziała obrażonym tonem.-Jeśli mi nie ufasz, to rozumiem-wstała do wyjścia.
-Agi, zaczekaj!-złapałam ją za rękę.-Ufam Ci, bo jesteś moją przyjaciółką, usiądź-poklepałam miejsce na łóżku.-Wszystko, co do tej pory powiedziałaś jest prawdą. Niestety pogubiłam się i teraz nie wiem, jak ogarnąć cały ten bałagan.
Panna Gaduła położyła ręce na moich ramionach.
-Posłuchaj, dam Ci pewną radę. Wsłuchaj się w bicie własnego serca, a zrozumiesz w jakim rytmie i dla kogo bije. Ty pomogłaś mi zrozumieć rytm mojego. Było warto-ostanie zdanie szepnęła, a potem wyszła.
Zostałam sama na pastwę losu skomplikowanych przemyśleń oraz obaw. Z drugiej strony, sprawa mogła być prostsza, niż mi się wydawało. Może nie potrzebnie walczyłam z moimi emocjami?
Zajrzałam do szuflady i wyjęłam małe, czerwone pudełeczko. W środku był pierścionek zaręczynowy i obrączka ślubna. Pierwszy raz od ślubu założyłam ją na palec, ale bez poczucia złości, czy strachu. Zabrzmi to zabawnie, bo te dwa złote kółeczka do niedawna parzyły, jak diabli. Jednak teraz, podświadomie sądziłam, iż są na właściwym miejscu.

****
  Agnes wróciła do kuchni i wyglądała na zmartwioną. Oparła się o blat, a potem pogrążyła w myślach. Jak mogła pomóc Cassie? Właściwie chciała też dobrze dla Diega. Trudno jej było na początku zaakceptować związek bez miłości. Obserwowała z boku relacje przyjaciół i często przełykała ślinę na widok strutego szatyna. Dopiero później zrozumiała, że jej „brat” zakochał się bez pamięci i nikt nie przetłumaczy mu żadnych mądrości. A Cassidy? Po raz pierwszy spotkała się z takim uparciuchem. Była nawet przekonana, że czerwonowłosa nigdy nie odwzajemni uczuć Dragona, aż tu padło kilka słów za dużo. Tylko, jak wykorzystać ten fakt?
Czarnulka oprzytomniała, gdy do środka wszedł Carlos. Chociaż trudno nazwać wejściem ślizg brodą po płytkach. Blondyn wywrócił się w progu, dzięki temu wyfroterował efektownie podłogę.
Dziewczyna wywróciła oczami oraz zachichotała, słysząc jego żałosne jęki.
-Mówiłam, żebyś wiązał buty skoro zainwestowałeś w nowe-powiedziała rozbawiona.
-Zapomniałem-wybełkotał, podnosząc się z posadzki.
Jego wyostrzony zmysł od razu wyczuł zapach cynamonowych ciasteczek. Namierzył upragniony obiekt na stole i rzucił się na niego z apetytem.
-Widzisz, co narobiłeś?-Agi przysiadła się do stołu.
-Posprzątam-wyseplenił buzią pełną okruchów.
-Nie o to chodzi.
-A o co-pożerał kolejne ciastka.
-O Cassie i te durne strzelanie do butelek-mruknęła, podpierając głowę na dłoniach.
-Daj spokój, słońce. Przecież nic się nie stało. Przynajmniej wiemy o, co biega. Już widzę minę Dragona, jak się dowie-pajac wyszczerzył zęby.
-Niczego się nie dowie!-uderzyła go ścierką.-Bynajmniej nie teraz i na pewno nie od Ciebie-pogroziła mu palcem.-Oddaj wreszcie te ciastka!
Carlo skrzywił się, kiedy czarnulka wyrwała mu miskę ze smakołykami.
-Jesteś okrutna! A tak w ogóle, to dlaczego mam milczeć? To chyba dobra wiadomość?
-Oj, Carlos-Agi złapała się za głowę.-Ty nic nie rozumiesz. Chodzi o Cassie, ona musi zrozumieć własne uczucia, pogubiła się.
-Niech sobie kupi nawigację-wybuchł niekontrolowanym śmiechem, lecz karcące spojrzenie ukochanej przywróciło go do pionu.
-Nie rozumiem was, kobiet. Same utrudniacie sobie życie i to wcale nie jest fajne-stwierdził po zastanowieniu.
Agi przyjrzała się mu ze zdziwieniem, bo chyba po raz pierwszy snuł tego typu wywody.
-Coś w tym jest, ale nie próbuj nas zrozumieć. Jednak myślę, że możemy coś zrobić dla tej pary.
-Wykupimy im wycieczkę na Madagaskar i spotkają pingwiny!-blondyn krzyknął radośnie.
Dziewczyna opuściła ręce.
-Dzióbku, tam nie ma pingwinów.
-Nie?-zapytał z żalem.
-Nie.
-Już więcej nie oglądam tego filmu-naburmuszył się, bo jego wizja została brutalnie zniszczona.
-Nie martw się, przerzucisz się na coś innego-poklepała go po ramieniu.-Ale wracając do tematu, dyskretnie pomożemy Cassie i Diego.
-Jak? Cassie zostawiam Tobie, bo z nią będzie trudniej.
-Masz racje, czasem mam wrażenie, że walę młotkiem w pustą czachę i nic.
Pajac uśmiechnął się oraz zwinnie dobrał się do kolejnego ciastka. Czarnulka nie zauważyła jego triku i dalej kontynuowała swój wywód.
-Jeszcze nie wiem, jak to rozegrać. Chociaż jestem przekonana, że na pewno coś wymyślę!-przyklasnęła.
Nagle do pomieszczenia weszła Inez i spojrzała na parę z pogardą.
-No proszę, prostaczka i burak ze wsi-powiedziała z przekąsem.
Carlo chwycił za jabłko, które leżało na paterze oraz mierząc rudowłosą morderczym wzrokiem, podszedł do niej. Następnie wyjął z kieszeni scyzoryk i z premedytacją wbił go w owoc. Odkroił kawałek, przegryzając powoli.
Nastolatka cofnęła się do tyłu, ale trafiła na ścianę.
-Wiesz, co robię z takimi jak Ty?-celowo zniżył głos, a panna Martinez przełknęła głośno ślinę.
-Przeżuwam i spluwam, a potem spuszczam w kiblu.
-Nie możesz mi nic zrobić, bo...bo się poskarżę!-powiedziała drżącym głosem.
-Bo...bo się posikam!-blondyn naśladował reakcję dziewczyny.-Wiesz co, dam Ci fory-znowu wyjął scyzoryk i zaczął się nim bawić.-Ostry-teraz puścił jej oczko.-No, zwiewaj na tych szczudłach póki możesz!
-Mordują!-dziewczyna pisnęła i uciekła.
Dumny z siebie Carlos wziął się po d boki, kiedy w domu zawitał nowy gość.
-Można?
-Don Ernesto!-Agi żywo zareagowała na wizytę staruszka.-Jak miło, że pan do nas wpadł.
-Chciałem odwiedzić wnuczkę. Po drodze minąłem jakąś dziewczynę, chyba była zdenerwowana. Coś się stało?
-Nieee-chłopak machnął ręką-Niech pan nie zwraca na nią uwagi, to taka atrakcja turystyczna.
Evans spojrzał na brunetkę pytająco.
-Na niego też lepiej nie zwracać uwagi. Przejdźmy do salonu-wzięła pod ramię staruszka i świergocząc radośnie, zaczęła wypytywać o nowinki z miasteczka.-Liczę na szczegółowe sprawozdanie.
Natomiast Carlo zorientował się w sytuacji oraz potarł chytrze ręce, spoglądając na ciastka.
-Chodźcie do tatusia.
Już smakował kolejny łakoć, gdy za jego plecami niespodziewanie pojawiła się Agi.
-Carlos!!! Zostaw te cholerne ciastka! Idź po Cassie!-wskazała mu palcem drzwi, toteż biedak opuścił kuchnię z podkulonym ogonkiem.

****
 Odwiedziny Ernesta okazały się doskonałym pretekstem do przygotowania odświętnego obiadu. Cassie była zachwycona, bo mogła spędzić czas z ukochanym dziadkiem. Chociaż niektórzy postanowili wykorzystać zamieszanie panujące w domu do własnych celów. Na przykład Zack, który z trudem znosił szpiegowanie Carlosa. Wiedział, że prawa ręka Dragona ma go na oku, lecz bywały momenty, kiedy nawet on był zajęty innymi zleceniami. Właśnie nastał taki dzień, dlatego brunet niepostrzeżenie wsiadł do auta i odjechał.
Musiał zobaczyć się z ojcem, bo ten czekał na relację z nocnej napaści. Poza tym, chciał go poinformować, że zyskał w Dave'ie sprzymierzeńca. Cassie była świetną przynętą dla obsesyjnie zakochanego w niej mężczyzny. Z kolei Zack potrafił wykorzystać jego słabość.
Młody Navarro uśmiechnął się pod nosem, myśląc o naiwności starszego kolegi. Za nic w świecie nie zamierzał mu pomagać, ani tym bardziej ofiarować czerwonowłosej w prezencie. „Z wielką przyjemnością pozbędę się tej szmaty, a potem głupiego naiwniaka.”
Chłopak dojechał do miasta i zatrzymał się przy starej kamienicy. Wysiadł z samochodu, poprawiając skórzaną kurtkę oraz rozejrzał się wokół. Na ulicy było pusto, a wiatr przenosił jedynie kłęby kurzu i piach, który chwilami zgrzytał w zębach. Pod sklepem siedziało kilka pijaczyn, czyli zwykła monotonia prowincjonalnego miasteczka.
Zack westchnął i ruszył ma tyły budynku. Wystarczyło, że zapukał, a dobrze znany mu ochroniarz otworzył drzwi oraz wpuścił do środka. Brunet bez problemu trafił do gabinetu ojca, lecz nie zastał go. Na biurku stała szklanka z niedopitą whisky. Natomiast w popielniczce leżało niedopalone cygaro.
-Jesteś nareszcie-Guillermo zjawił się niczym zjawa, zdejmując z głowy czarny kapelusz.
-Nadarzyła się okazja, więc jestem ojcze.
-Doskonale, to mi się podoba, trzymaj!
Navarro rzucił na biurko gruby plik banknotów oraz zajął miejsce na fotelu.
-Co to?-chłopak zdziwił się ilością pieniędzy.
-Prezent dla mojego syna-mafiozo zakpił.-Nie bądź idiotą, dobrze wiesz za co. Wypłata za towar, który przejęliśmy dzięki Tobie. Dodatkowo mała zaliczka za informacje, które mam nadzieję, zdobyłeś-spojrzał uważnie na syna i zapalił cygaro.
-Tak...tak, zdobyłem. Chłopcy spisali się, bo postawili cały dom na nogi. Miałem idealny dostęp do gabinetu Dragona i zgrałem wszystkie dane-wyjął z kieszeni pendrive'a oraz podał ojcu.-Będziesz dokładnie wiedział o każdym zaplanowanym skoku „El Tesoro”.
-Wreszcie zacząłeś działać tak, jak powinieneś.
-Mam jeszcze jedną wiadomość, chyba ciekawą...
-Tak? A jaką?-Guillermo zaciągnął się i wypuścił dym na twarz chłopaka.
-Zyskałem sojusznika w gangu.
Na twarzy mężczyzny pojawił się grymas, poderwał się raptownie i przycisnął bruneta do ściany.
-Puściłeś farbę? Ktoś wie, kim jesteś?!
-Nie! To, nie tak! Nikt, nic nie wie! Szantażuję go!
Navarro uspokoił się na dźwięk słowa "szantaż".
-Mów dalej-bąknął.
-Jeden z nich, a konkretnie Dave Magana jest po uszy zakochany w tej...w Cassidy-powiedział z obrzydzeniem.
-No proszę, mała działa na facetów, jak lep na muchy. Do rzeczy, w jaki sposób trzymasz go w garści?
-Ten tchórz boi się panicznie, że powiem Dragonowi o jego zalotach. Poza tym, przyłapałem go na pewnym incydencie, a ten na pewno przekreśliłby jego karierę w „El Tesoro”. Dodatkowo namieszałem mu trochę w głowie  i facet myśli, że na koniec dostanie swoją księżniczkę.
Zack rzucił okiem na ojca, a ten wyglądał na zamyślonego.
-Ale jej nie dostanie, bo pozbędziemy się problemu, prawda? Tato...
-Nie mów do mnie tato!!! Ile razy mam Ci to powtarzać?!-uderzył pięścią w biurko, aż szklanki zadrżały. Wypuścił powietrze i wrócił do poprzedniego stanu.-Najpierw sprawa ziemi, a później pozbycie się Twojej siostry. Nie odpuszczę interesu życia.
-Ja tym bardziej, możesz na mnie liczyć. Powiedz tylko, co mam zrobić.
-Niech pomyślę-podrapał się po brodzie.-Znasz dobrze otoczenie Dragona, bo już całkiem sporo z nim przebywasz. Powiedz mi, kto jest dla niego bliski. Naturalnie, poza Cassidy.
-Agnes Robinson i Carlos Rubio-chłopakowi zalśniły oczy na myśl o znienawidzonej parze.-Zna ich dość długo, a z tą pustą kozą przyjaźni się od dzieciństwa. Natomiast Carlos jest jego prawą ręką, ale to zwykły przygłup. Ma jedynie dobrego cela. Nie znoszę ich, najchętniej...
-Nie pytam o Twoje odczucia, nie obchodzi mnie to. Jednak przydadzą mi się te nowiny-uśmiechnął się łobuzersko oraz nalał do drugiej szklanki alkohol, podsuwając chłopakowi.-Zatem, wypijmy za zdrowie Carlosa i...jak jej tam było?
-Agnes.
-No właśnie, Agnes.
Czy ten toast przypieczętował losy przyjaciół Diega? Co tym razem wymyślił podstępny Guillermo?

****
    Nareszcie mogłem zająć się swoimi sprawami, bo ramię nie bolało już tak bardzo. Agnes na zmianę z Carlosem zmieniali mi opatrunki, więc wyczekiwałem rychłego wyzdrowienia. Najgorsze było to, iż musiałem oszukać Ernesta. Stanęło na wypadku przy czyszczeniu broni, chociaż staruszek nie wyglądał na przekonanego. Nawet wiem dlaczego. Otóż, zanim zszedłem na obiad, Carlo wymyślił „rewelacyjną” opowieść o tym, jak w lesie zaatakowała mnie żmija wielkości anakondy. Swoją drogą, miała skubana wyskok. Oczywiście mój wierny druh, jak na herosa przystało, załatwił bestię jednym strzałem, a mi wyssał jad. Dzięki jego wyczynowi nie amputowali mi ręki i nie będę robił za jednorękiego bandytę.
Niestety Cassie wydawała się jakaś przygaszona. Wizyta dziadka powinna poprawić jej humor, lecz nie widziałem tej radości, co zawsze. Może znowu palnąłem jakąś głupotę? Albo nadal miała wyrzuty sumienia z powodu mojej rany. Ach, ta Cassie, uwielbia się zamartwiać na zapas.
Zabrałem się do uporządkowania danych na dysku, gdy ktoś zapukał do gabinetu. Pozwoliłem wejść intruzowi, lecz nie sądziłem, że to będzie intruz w dosłownym znaczeniu. Inez we własnej osobie stukała ogromniastymi obcasami, próbując zrobić wrażenie. Skutek osiągnęła odwrotny, ale chyba myślała inaczej. Usiadła na fotelu, gapiąc się nachlanie. Nie wiem, co nałożyła na twarz, ale takiej warstwy nie maiłem nawet na ścianie.
-Hej! Co robisz?-zapytała, tradycyjnie żując gumę.
Cholera! Nic tak nie doprowadza mnie do szału, jak osoba, która rozmawia i żuje gumę.
-Chciałaś coś konkretnego? Skończyły Ci się pieniądze? Streszczaj się, bo nie ma czasu.
-Oj, jaki nerwowy. Powinieneś się trochę rozluźnić, a ja z chęcią zrobię Ci masaż-podeszła i próbowała przykleić łapska do moich ramion, ale strąciłem je.
-Słuchaj dziewczyno, czego chcesz? Nudzisz się? Nikt Cię tu nie trzyma, więc równie dobrze możesz wrócić wcześniej do domu. Nie zamierzam zapewniać Ci rozrywki i sam też nią nie jestem.
-To Ty posłuchaj!-usiadła bezczelnie na biurku.-Radzę Ci dobrze, bądź dla mnie milszy, bo...
-Bo, co?!
-Bo mój ojciec wycofa kasę, którą wyłożył na ten wasz interesik.
-Droga wolna! Mam gdzieś takie interesy!
-Zabieraj ten płaski tyłek z biurka mojego męża, bo teleportuję Cię w kosmos szybciej, niż mrugasz tymi sztucznymi rzęsami!!!-Cassie wpadła do środka, jak huragan oraz złapała Inez za włosy.
Trudno powiedzieć, co nastąpiło w danej kolejności, bo najlepiej pamiętam piszczącą Inez. Małolata leżała na podłodze, a moja żona szarpała ją za włosy. W końcu rozdzieliłem je, lecz nie było łatwo.
-Załatwię was, oboje!-wściekła Panna Martinez odgrażała się.
-Wolnego, kochaniutka! Patrz i płacz!-czerwonowłosa wyjęła swoją komórkę i włączyła jakiś filmik.
Powiem krótko, szczęka mi opadła. Odtwórczyni głównej roli chyba wszystko opadło. Dopłaciłbym za oglądanie jej miny.
-Spakujesz się sama, czy mam Ci pomóc?
Inez zadrżała, a w jej oczach pojawiły się łzy.
-Nie zrobicie mi tego.
-Jeśli nie chcesz, żeby tatuś zobaczył jakie posiadasz aspiracje, to wynocha!-Cassie nie dawała za wygraną.
Dziewczyna spojrzała na mnie, szukając ratunku.
-Słyszałaś moją żonę, wylatujesz w trybie natychmiastowym-z wielką przyjemnością wypowiedziałem te słowa.
Rudowłosa wybiegła, szlochając. Jednak mało kogo, to obchodziło.
-Wiesz co, skarbeńku. Wymyśliłaś najskuteczniejszy środek antykoncepcyjny.
-Obrzydliwe, lecz skuteczne. Należą mi się podziękowania.
-Zdecydowanie masz rację-przygarnąłem ją do siebie. Chyba wyczuła, co się święci.
-Uważasz się za mistrza pocałunków?
-Oczywiście.
-Więc potrenuj jeszcze-oberwałem kuksańca w nos.
Moje marzenie wyszło, ponętnie kręcąc biodrami. No cóż, byłem blisko. Następnym razem się uda. Ja wam mówię, ona na mnie leci!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz