Chou ledwo otworzyła oczy, bo oślepiło ją
światło promieni słonecznych. Ociężale uniosła się na rękach, nieprzytomnym
wzrokiem rozglądając się po pokoju, który doskonale znała, chociaż nie był
częścią mieszkania wynajmowanego przez nią do tej pory. Miała wrażenie, iż w
sypialni nie zmieniło się nic, gdyż wyglądała dokładnie tak samo jak w dniu,
kiedy musiała ją opuścić. Została nawet jasnoszara wykładzina na podłodze i
jedynie śnieżnobiała, pachnąca pościel była oznaką, że ktoś zamieszkuje apartament.
Jednak rozkojarzona Ayane nie miała siły na rozmyślanie, gdyż w jej głowie
huczało tylko jedno: „Nawet się wtedy nie
zorientowała, że to ze mną rozmawia.” Te słowa boleśnie dźwięczały, raniąc
podwójnie. Czemu dała się tak łatwo oszukać? Możliwe, że była zbyt rozgoryczona
i wygodnie było uwierzyć, iż Usui jest podłym draniem. Czy teraz była w stanie
spojrzeć na niego łaskawszym okiem? Na to pytanie nie potrafiła sobie
odpowiedzieć. W sumie nadal nie znała całej prawdy.
Wstała z łóżka i poczuła jak
niewielki chłód otulił jej ramiona. Złapała za męski sweter powieszony na
bujanym fotelu, owijając się nim szczelnie. Wyszła na korytarz, słysząc
dobiegający hałas z kuchni. Nie musiała domyślać się, kto jest gospodarzem,
ponieważ unoszący się w powietrzu zapach był zniewalający.
Usiadła na czarnym, połyskującym
hokerze, opierając łokcie o drewniany blat. Usui stał do niej tyłem, ponieważ
akurat mieszał coś na patelni, a mimo to nie dała rady na niego patrzeć.
- Dlaczego? – zapytała pozbawionym emocji głosem.
Odwrócił się zaskoczony, bo nie
słyszał jak weszła. Zdjął okulary, wbijając w nią swoje szmaragdowe tęczówki.
Nigdy w życiu nie myślał, że może czegoś bać się równie mocno, jak tej rozmowy.
- Powinnaś coś zjeść, wczoraj…
- Odpowiedz, do cholery!
Znowu chciał za nią decydować, a to
zawsze doprowadzało ją do szału.
Westchnął ciężko, wycierając ręce o
papierowy ręcznik. Obszedł wokół kuchenną wyspę i zatrzymał się przy Chou.
Przykucnął, kładąc ręce na jej kolanach, co sprawiło, że zadrżała, lecz nie
odepchnęła go.
- Zależało Ci na studiach, prawda? Swoją pracę kochasz. Niczego bardziej nie
pragnęłaś, prawda? Twoje największe marzenie powoli się spełniało.
- Przestań zadawać głupie pytania! Doskonale o tym wiedziałeś.
- Owszem…Wiedziałem… - wyprostował się i podszedł do okna. – A Gerald wiedział,
że mam jeden słaby punkt – Ciebie.
Imada pokręciła głową, gdyż powoli
zaczęło do niej docierać, co Takumi chce powiedzieć.
- Dziadek Rachester przypomniał sobie o moim istnieniu – zielonooki prychnął
pogardliwie pod nosem. – Chociaż lepiej było, kiedy udawali, że mnie nie ma.
Jak się domyślasz w jego imieniu zjawił się Gerald, ale on przy okazji
postanowił wyrównać ze mną rachunki. Cały czas obwinia mnie o śmierć matki.
Uważa, że to moja wina i ma na tym punkcie obsesję. Wystarczyło, że dowiedział
się o Tobie i miał mnie w garści.
- Usui…
- Daj mi skończyć – kiwnął ręką. – Nie myśl sobie, że ot tak sobie spakowałem
się i wyjechałem. Miesiąc trwał koszmar, który zafundował nam mój braciszek.
Cedric śledził Cię na każdym kroku. Dlatego upierałem się, żebyśmy razem
wychodzili na uczelnię, a potem razem wracali. Najgorsze były wszystkie
wiadomości, które dostawałam. Zrozumiałem, że jeśli nie ustąpię, to w końcu
zrobi Ci krzywdę. Wydawało mi się, że stamtąd będę mógł mieć kontrolę i wrócę
szybko. Myliłem się – wyszeptał smutnie, a fioletowe tęczówki prawniczki
pociemniały od łez.
- Chou… - uklęknął przed nią, desperacko zaciskając palce na biodrach dziewczyny.
– Nienawidzisz mnie i nie dziwię Ci się, ale tak samo jak Ty mam pięć lat
wyjęte z życia. Kocham Cię ponad wszystko i nawet jeżeli mnie odtrącisz, to
będę blisko Ciebie. Wtedy nie miałem nic…
- A teraz niby co masz? – zaszlochała, sięgając po stojący na blacie kartonik z
chusteczkami.
- Jego firmę, a to cały jego świat – złotowłosy spoważniał. – Tym razem to ja
się zemszczę – wstał i stanął za jej plecami. – Gerald zapłaci za wszystko, co
Ci zrobił. Już nie będzie bezkarny.
- Takumi… - Ayane obróciła siedzisko w jego stronę. – Ja Cię nie nienawidzę. Ja
po prostu nie radzę sobie z tym, co do Ciebie czuję. Musisz dać mi odetchnąć.
Chcę pomyśleć, ale bez żadnych podszeptów z tyłu głowy.
Skinął potwierdzająco, a następnie
podał rękę, aby mogła zejść z hokera.
- Czemu nie prowadzisz już sprawy Mizuno?
- zapytała, zaciskając usta.
- To chyba oczywiste. Nie udawaj, że nie wiesz – ruszył w jej stronę, a przestraszona
jasnowłosa zaczęła się cofać, lecz napotkała na opór w postaci szafek.
Serce zakołatało jak oszalałe, gdy
przylgnął do niej całym ciałem, blokując ucieczkę. Sam jego zapach sprawił, iż
świat zawirował, aż musiała złapać za uchwyt szuflady. A kiedy poczuła, że jego
ciepłe dłonie wędrują z tali coraz wyżej, twarz zalał gorący rumieniec.
- Nie mógłbym z Tobą walczyć – wyszeptał tuż przy jej uchu oraz przejechał
opuszkiem palca po brodzie. – Aishiteru…
Wystrzeliła niczym z procy,
popychając go.
- Nie rób tego nigdy więcej! – łapała ciężko oddech.
- Jesteś urocza – zaśmiał się.
- O co Ci chodzi?!
- O nic – nie ciągnął dalej tematu.
Wystarczyło mu, że sprawdził jej
reakcję.
- Mam coś, co może Ci się przydać w sprawie Taikiego Kou – wyciągnął z kieszeni
białych dresowych spodni wizytówkę.
Fioletowookiej nie uszło uwadze,
iż nawet w zwykłych dresach i koszulce był przystojny, ale i tak przypatrywała
mu się nieufnie.
- Nie gryzę – zażartował. – No, chyba że chcesz mi coś zaproponować. Wtedy może
Ci się zrobić bardziej gorąco, niż teraz.
- Zboczony dziwak! – zabrała mu karteczkę z ręki, oddalając na bezpieczną
odległość.
- Zadzwoń do niego, na pewno Ci pomoże – puścił do niej oczko.
- Niech Ci będzie – wymamrotała obrażona, gdyż nadal próbował stosować na niej
swoje gierki. – Która właściwie jest godzina?
- 11:00 a co?
- Która?! Kunzite mnie zabije! Jeszcze muszę jechać do Diamanda Yamato –
blondynka wpadła w popłoch i pobiegła do łazienki, próbując doprowadzić się do
ładu. Zwłaszcza włosy, które najwyraźniej zyskały własne życie.
- Po pierwsze, Kunzite nic Ci nie zrobi, a po drugie, możesz powtórzyć z kim
masz spotkanie?
- Z Diamandem Yamato – odpowiedziała spokojnie, zaplatając luźny warkocz.
- Rzuć tę pracę – zastawił jej przejście, wyraźnie poddenerwowany.
- Bo mi każesz? – schyliła się, sprawnie przechodząc pod jego ramieniem.
- Bo się o Ciebie martwię. Ten facet jest niebezpieczny. Do swojego starego
mieszkania też nie chodź sama.
- Słuchaj Usui, nie przeginaj. Nie potrzebuję niańki, ok? – założyła płaszcz, a
potem zawiązała szalik.
- Śniadania też nie zjadłaś, a starałem się.
- To staraj się dalej – przegryzła dolną wargę, wpatrując się w niego kilka
sekund.- Dziękuję za wizytówkę – obróciła się na pięcie i wyszła.
- Nie ma za co… - powiedziała już do zatrzaskujących się drzwi.
****
Wskazówki zegara wiszącego na ścianie zdawały się stać w miejscu. Jak na
złość czas wydłużał się w nieskończoność, a atmosfera w środku gęstniała z
minuty na minutę. Pan domu palił papierosa za papierosem i kłęby dymu opanowały
całe pomieszczenie. Natomiast siedząca naprzeciw niego Ayane
myślała, że za chwilę zacznie się dusić, ale już sama nie wiedziała, czy od
ciężkiego zapachu, czy też natarczywego spojrzenia, które czuła na sobie. Nagle
Diamand przestał być tajemniczy i urzekający, lecz stał się natrętny, a rozmowę
prowadził w oschły sposób. Jego wybredne żarty również nie były śmieszne, więc
postanowiła milczeć oraz jak najszybciej skończyć swoją pracę. Nawet nie
ukrawała, iż wolałaby zostać sama, jednak białowłosy nie dostrzegał znaków,
które mu wysyłała.
- Umowa jest w porządku, możesz podpisać – podsunęła mu pod nos kartki
wielkości A4, a sama zaczęła pakować swoje rzeczy do torby.
Yamato zignorował jej słowa i
zmienił pozycję na fotelu, nachylając się bardziej do przodu.
- Co Ci mówi nazwisko Walker i Usui? – upił łyk drinka.
- Nic – Imada ucięła ostro, chcąc wyjść, ale mężczyzna był szybszy i złapał ją
za nadgarstek.
- Nie wierzę Ci – warknął agresywnie. – Powiedz mi tylko, co o nich wiesz.
Twoje powiązania z nimi nie interesują mnie.
- Nie zamierzam Ci się spowiadać z moich prywatnych spraw. Puść!
- Potrzebuję tylko kilku informacji – naciskał, coraz bardziej podnosząc głos.
- Nic nie wiem, puść!
- Czemu jesteś taka uparta?!
- Diamandzie, to boli!
- Co tu się dzieje? – Thea niespodziewanie weszła do środka.
- Ja wychodzę, do widzenia Aider-san – Chou skorzystała z pomocy, która spadła
jej jak z nieba.
- Ktoś Cię tu zapraszał?! – fioletowooki kipiał ze złości.
Wrócił do biurka, prawie
wyszarpując papierosa z paczki.
- A Ty co wyprawiasz?! Uważasz, że Twoje zachowanie jest w porządku?!
- Bawisz się w anioła stróża? – nerwowo strzepał popiół.
- Chcę, żebyś się opamiętał! Nie możesz gnębić tej dziewczyny. Za chwilę
zabrniesz za daleko!
- Przestań wtrącać się do mojego życia, a zajmij się swoim i wyprostuj w końcu.
- Tak jak Ty prostujesz swoje? Dziękuję bardzo!
- Ta dyskusja do niczego nie prowadzi – ominął kuzynkę, zawadzając o jej ramię
i wyszedł.
Bursztynowłosa sięgnęła po zdjęcie
stojące na półce wiszącej najbliżej biurka.
- Muszę przerwać to szaleństwo – schowała je pod marynarkę i zdeterminowana
wybiegła.
****
Taiki z kamienną twarzą obserwował
starania Berthier, która dwoiła się i troiła, żeby tylko zwrócić na siebie jego
uwagę. Odmówił wszystkiego, co zaproponowała i jeszcze tylko brakowało by
zapytała, czy nie ugotować mu obiadu. To ciągłe świergotanie powoli zaczynało
go drażnić. Znudzony wyłączył się z rozmowy i widział już tylko, jak usta
niebieskowłosej poruszają się machinalnie, aż w końcu skierował wzrok na widok za oknem. Wziął do ręki
długopis, który leżał na okrągłym stoliczku z ulotkami i zaczął się nim bawić.
Z kolei niestrudzona Berthier planowała chyba kolejną szarżę, lecz w samą porę
wróciła Ayane. Zdyszana oraz zziębnięta, pośpiesznie odłożyła torbę z laptopem
i podeszła do mężczyzny.
- Taiki-san, przepraszam za spóźnienie – przywitała się. – Może coś do picia?
- Naprawdę dziękuję, Pani koleżanka bardzo się starała – potem ściszył głos. –
Zacząłem się bać, co będzie dalej.
- No tak – zmieszała się. – Zapraszam do mojego gabinetu – puściła go przodem,
a sama doskoczyła do współpracownicy. – Zwariowałaś?! – syknęła. – On nie jest
zdesperowany ani spragniony!
- Skąd Ty to możesz wiedzieć? Ty już się ze staropanieństwa nie wyplączesz, a
ja mam jeszcze szansę – niebieskooka poprawiła dopasowaną bluzkę, która ledwo
ściskała jej piersi i z gracją zasiadła na obrotowym fotelu, obciągając skórzaną,
ołówkową spódnicę.
Chou pokręciła głową z dezaprobatą
i powróciła do najstarszego z braci Kou. Usiadła naprzeciw niego, wspierając
łokcie o blat szerokiego biurka i splotła palce ze sobą.
- Myślę, że mam dla Pana bardzo dobrą wiadomość.
- Moja teściowa wyjechała z kraju?
- Nie aż tak dobrą, ale… - wzięła głęboki oddech. – Sądzę, że znalazłam
człowieka, który może nam pomóc – podała szatynowi wizytówkę, którą dostała od
Usui’a.
- On? – muzyk ze zdziwienia otworzył szeroko fiołkowe oczy. – No nie wiem, nie
mieliśmy z nim żadnego kontaktu. Żona też o nim nie mówiła. Skąd w ogóle pani o
nim wie?
- Yyy…Od dobrego przyjaciela. Słyszał, że prowadzę pana sprawę i chce mi pomóc.
- Rzeczywiście dobry przyjaciel – Kou mruknął sam do siebie, chociaż po
przemyśleniu doszedł do wniosku, iż w walce z Saeko wszystkie chwyty dozwolone.
– Nie zaszkodzi spróbować – zgodził się.
- Świetnie. Umówię nas na spotkanie, jak tylko zjawi się Japonii. Ma mi dać
znać, kiedy będzie lot.
- Nie wierzę, że Pani się to udało.
- Widocznie mam dar do przekonywania.
- Oby nam to wyszło na dobre – Taiki podniósł się, gotowy do wyjścia. – Dobrze,
że Saeko zmieniła prawnika. Poprzednik, to był człowiek typu po trupach do celu.
Imada wykręciła głowę w bok i zakasłała. Dobrze, iż brązowowłosy nie
wiedział, że ten „zły” człowiek jest zamieszany w ich sprawę bardziej, niż mu
się zdaje.
- Tak, ma Pan rację. Zostajemy w kontakcie – odprowadziła go do drzwi i
pożegnała.
Następnie wzięła do ręki czajnik
elektryczny, żeby dolać wody, gdy koleżanka ponownie wbiła jej szpilę w plecy.
- Nawet na Ciebie nie spojrzał – powiedziała z przekąsem. – Im bardziej męska
próbujesz być, tym bardziej odstraszasz od siebie facetów.
- Słucham?! Ty… - zazgrzytała zębami.
- Spokojnie, drogie panie – Kunzite wyłonił się ze swojego azylu. – Co się
narodziło?
- Zrób coś, bo ją uduszę!
- Imada, nie istnieje adwokat, który chciałby Cię bronić. No, może jeden, ale
próbowałaś zabić go wazonem.
- Wiecie co?! Dajcie mi wszyscy święty spokój! – fioletowooka uciekła do
siebie.
Mężczyzna popatrzył na Berthier
podejrzliwie.
- No co? Powiedziałam tylko prawdę – udała niewiniątko.
- To nie jest biuro matrymonialne – spoważniał wreszcie. – Weź się do roboty –
poszedł odebrać telefon.
Wróciłaś! O Bogowie, nie spodziewałam się tego^^ W dodatku zastanawiasz się nad kwestą mojego komentarza i czy faktycznie warto napisać opowiadanie, "Dlaczego Trzy Gwiazdy wróciły i jak to się wszystko potoczyło". To by było dla mnie wielkie! Ale najpierw błagam skończ, "Będę Zawsze Pamiętać". Tyle miesięcy czekałam na zakończenie tej historii.
OdpowiedzUsuńO rety, bardzo się że wracasz na tego bloga i miłe słowa 😊 Tak, skończyć to opowiadanie to mój główny cel. Przez te wszystkie lata cały czas chodziło mi po głowie i nie dawało spokoju. Dlatego choćby nie wiem co, skończę je. W zasadzie powoli zbliżam się do końca i chociaż "pisarka" ze mnie żadna, to kocham każdą z tych postaci. Ja wiem, że rozdziały nie są za często, ale staram się. Na pierwszym miejscu jest moja rodzina, potem praca, ale teraz też pamiętam o blogu. Pozdrawiam i ściskam mocno 😘
Usuń