niedziela, 1 marca 2020

Rozdział XXVII

Zapraszam :)

    Chou ledwo otworzyła oczy, bo oślepiło ją światło promieni słonecznych. Ociężale uniosła się na rękach, nieprzytomnym wzrokiem rozglądając się po pokoju, który doskonale znała, chociaż nie był częścią mieszkania wynajmowanego przez nią do tej pory. Miała wrażenie, iż w sypialni nie zmieniło się nic, gdyż wyglądała dokładnie tak samo jak w dniu, kiedy musiała ją opuścić. Została nawet jasnoszara wykładzina na podłodze i jedynie śnieżnobiała, pachnąca pościel była oznaką, że ktoś zamieszkuje apartament. Jednak rozkojarzona Ayane nie miała siły na rozmyślanie, gdyż w jej głowie huczało tylko jedno: „Nawet się wtedy nie zorientowała, że to ze mną rozmawia.” Te słowa boleśnie dźwięczały, raniąc podwójnie. Czemu dała się tak łatwo oszukać? Możliwe, że była zbyt rozgoryczona i wygodnie było uwierzyć, iż Usui jest podłym draniem. Czy teraz była w stanie spojrzeć na niego łaskawszym okiem? Na to pytanie nie potrafiła sobie odpowiedzieć. W sumie nadal nie znała całej prawdy.

     Wstała z łóżka i poczuła jak niewielki chłód otulił jej ramiona. Złapała za męski sweter powieszony na bujanym fotelu, owijając się nim szczelnie. Wyszła na korytarz, słysząc dobiegający hałas z kuchni. Nie musiała domyślać się, kto jest gospodarzem, ponieważ unoszący się w powietrzu zapach był zniewalający.
     Usiadła na czarnym, połyskującym hokerze, opierając łokcie o drewniany blat. Usui stał do niej tyłem, ponieważ akurat mieszał coś na patelni, a mimo to nie dała rady na niego patrzeć.
- Dlaczego? – zapytała pozbawionym emocji głosem.
   Odwrócił się zaskoczony, bo nie słyszał jak weszła. Zdjął okulary, wbijając w nią swoje szmaragdowe tęczówki. Nigdy w życiu nie myślał, że może czegoś bać się równie mocno, jak tej rozmowy.
- Powinnaś coś zjeść, wczoraj…
- Odpowiedz, do cholery! 
     Znowu chciał za nią decydować, a to zawsze doprowadzało ją do szału.
     Westchnął ciężko, wycierając ręce o papierowy ręcznik. Obszedł wokół kuchenną wyspę i zatrzymał się przy Chou. Przykucnął, kładąc ręce na jej kolanach, co sprawiło, że zadrżała, lecz nie odepchnęła go.
- Zależało Ci na studiach, prawda? Swoją pracę kochasz. Niczego bardziej nie pragnęłaś, prawda? Twoje największe marzenie powoli się spełniało.
- Przestań zadawać głupie pytania! Doskonale o tym wiedziałeś.
- Owszem…Wiedziałem… - wyprostował się i podszedł do okna. – A Gerald wiedział, że mam jeden słaby punkt – Ciebie.
     Imada pokręciła głową, gdyż powoli zaczęło do niej docierać, co Takumi chce powiedzieć.
- Dziadek Rachester przypomniał sobie o moim istnieniu – zielonooki prychnął pogardliwie pod nosem. – Chociaż lepiej było, kiedy udawali, że mnie nie ma. Jak się domyślasz w jego imieniu zjawił się Gerald, ale on przy okazji postanowił wyrównać ze mną rachunki. Cały czas obwinia mnie o śmierć matki. Uważa, że to moja wina i ma na tym punkcie obsesję. Wystarczyło, że dowiedział się o Tobie i miał mnie w garści.
- Usui…
- Daj mi skończyć – kiwnął ręką. – Nie myśl sobie, że ot tak sobie spakowałem się i wyjechałem. Miesiąc trwał koszmar, który zafundował nam mój braciszek. Cedric śledził Cię na każdym kroku. Dlatego upierałem się, żebyśmy razem wychodzili na uczelnię, a potem razem wracali. Najgorsze były wszystkie wiadomości, które dostawałam. Zrozumiałem, że jeśli nie ustąpię, to w końcu zrobi Ci krzywdę. Wydawało mi się, że stamtąd będę mógł mieć kontrolę i wrócę szybko. Myliłem się – wyszeptał smutnie, a fioletowe tęczówki prawniczki pociemniały od łez.
- Chou… - uklęknął przed nią, desperacko zaciskając palce na biodrach dziewczyny. – Nienawidzisz mnie i nie dziwię Ci się, ale tak samo jak Ty mam pięć lat wyjęte z życia. Kocham Cię ponad wszystko i nawet jeżeli mnie odtrącisz, to będę blisko Ciebie. Wtedy nie miałem nic…
- A teraz niby co masz? – zaszlochała, sięgając po stojący na blacie kartonik z chusteczkami.
- Jego firmę, a to cały jego świat – złotowłosy spoważniał. – Tym razem to ja się zemszczę – wstał i stanął za jej plecami. – Gerald zapłaci za wszystko, co Ci zrobił. Już nie będzie bezkarny.
- Takumi… - Ayane obróciła siedzisko w jego stronę. – Ja Cię nie nienawidzę. Ja po prostu nie radzę sobie z tym, co do Ciebie czuję. Musisz dać mi odetchnąć. Chcę pomyśleć, ale bez żadnych podszeptów z tyłu głowy.
     Skinął potwierdzająco, a następnie podał rękę, aby mogła zejść z hokera.
- Czemu nie prowadzisz już sprawy Mizuno?  - zapytała, zaciskając usta.
- To chyba oczywiste. Nie udawaj, że nie wiesz – ruszył w jej stronę, a przestraszona jasnowłosa zaczęła się cofać, lecz napotkała na opór w postaci szafek.
      Serce zakołatało jak oszalałe, gdy przylgnął do niej całym ciałem, blokując ucieczkę. Sam jego zapach sprawił, iż świat zawirował, aż musiała złapać za uchwyt szuflady. A kiedy poczuła, że jego ciepłe dłonie wędrują z tali coraz wyżej, twarz zalał gorący rumieniec.
- Nie mógłbym z Tobą walczyć – wyszeptał tuż przy jej uchu oraz przejechał opuszkiem palca po brodzie. – Aishiteru…
       Wystrzeliła niczym z procy, popychając go.
- Nie rób tego nigdy więcej! – łapała ciężko oddech.
- Jesteś urocza – zaśmiał się.
- O co Ci chodzi?!
- O nic – nie ciągnął dalej tematu.
        Wystarczyło mu, że sprawdził jej reakcję.
- Mam coś, co może Ci się przydać w sprawie Taikiego Kou – wyciągnął z kieszeni białych dresowych spodni wizytówkę.
       Fioletowookiej nie uszło uwadze, iż nawet w zwykłych dresach i koszulce był przystojny, ale i tak przypatrywała mu się nieufnie.
- Nie gryzę – zażartował. – No, chyba że chcesz mi coś zaproponować. Wtedy może Ci się zrobić bardziej gorąco, niż teraz.
- Zboczony dziwak! – zabrała mu karteczkę z ręki, oddalając na bezpieczną odległość.
- Zadzwoń do niego, na pewno Ci pomoże – puścił do niej oczko.
- Niech Ci będzie – wymamrotała obrażona, gdyż nadal próbował stosować na niej swoje gierki. – Która właściwie jest godzina?
- 11:00 a co?
- Która?! Kunzite mnie zabije! Jeszcze muszę jechać do Diamanda Yamato – blondynka wpadła w popłoch i pobiegła do łazienki, próbując doprowadzić się do ładu. Zwłaszcza włosy, które najwyraźniej zyskały własne życie.
- Po pierwsze, Kunzite nic Ci nie zrobi, a po drugie, możesz powtórzyć z kim masz spotkanie?
- Z Diamandem Yamato – odpowiedziała spokojnie, zaplatając luźny warkocz.
- Rzuć tę pracę – zastawił jej przejście, wyraźnie poddenerwowany.
- Bo mi każesz? – schyliła się, sprawnie przechodząc pod jego ramieniem.
- Bo się o Ciebie martwię. Ten facet jest niebezpieczny. Do swojego starego mieszkania też nie chodź sama.
- Słuchaj Usui, nie przeginaj. Nie potrzebuję niańki, ok? – założyła płaszcz, a potem zawiązała szalik.
- Śniadania też nie zjadłaś, a starałem się.
- To staraj się dalej – przegryzła dolną wargę, wpatrując się w niego kilka sekund.- Dziękuję za wizytówkę – obróciła się na pięcie i wyszła.
- Nie ma za co… - powiedziała już do zatrzaskujących się drzwi.

****
      Wskazówki zegara wiszącego na ścianie zdawały się stać w miejscu. Jak na złość czas wydłużał się w nieskończoność, a atmosfera w środku gęstniała z minuty na minutę. Pan domu palił papierosa za papierosem i kłęby dymu opanowały całe pomieszczenie. Natomiast siedząca  naprzeciw niego Ayane myślała, że za chwilę zacznie się dusić, ale już sama nie wiedziała, czy od ciężkiego zapachu, czy też natarczywego spojrzenia, które czuła na sobie. Nagle Diamand przestał być tajemniczy i urzekający, lecz stał się natrętny, a rozmowę prowadził w oschły sposób. Jego wybredne żarty również nie były śmieszne, więc postanowiła milczeć oraz jak najszybciej skończyć swoją pracę. Nawet nie ukrawała, iż wolałaby zostać sama, jednak białowłosy nie dostrzegał znaków, które mu wysyłała.

- Umowa jest w porządku, możesz podpisać – podsunęła mu pod nos kartki wielkości A4, a sama zaczęła pakować swoje rzeczy do torby.
      Yamato zignorował jej słowa i zmienił pozycję na fotelu, nachylając się bardziej do przodu.
- Co Ci mówi nazwisko Walker i Usui? – upił łyk drinka.
- Nic – Imada ucięła ostro, chcąc wyjść, ale mężczyzna był szybszy i złapał ją za nadgarstek.
- Nie wierzę Ci – warknął agresywnie. – Powiedz mi tylko, co o nich wiesz. Twoje powiązania z nimi nie interesują mnie.
- Nie zamierzam Ci się spowiadać z moich prywatnych spraw. Puść!
- Potrzebuję tylko kilku informacji – naciskał, coraz bardziej podnosząc głos.
- Nic nie wiem, puść!
- Czemu jesteś taka uparta?!
- Diamandzie, to boli!
- Co tu się dzieje? – Thea niespodziewanie weszła do środka.
- Ja wychodzę, do widzenia Aider-san – Chou skorzystała z pomocy, która spadła jej jak z nieba.
- Ktoś Cię tu zapraszał?! – fioletowooki kipiał ze złości.
       Wrócił do biurka, prawie wyszarpując papierosa z paczki.
- A Ty co wyprawiasz?! Uważasz, że Twoje zachowanie jest w porządku?!
- Bawisz się w anioła stróża? – nerwowo strzepał popiół.
- Chcę, żebyś się opamiętał! Nie możesz gnębić tej dziewczyny. Za chwilę zabrniesz za daleko!
- Przestań wtrącać się do mojego życia, a zajmij się swoim i wyprostuj w końcu.
- Tak jak Ty prostujesz swoje? Dziękuję bardzo!
- Ta dyskusja do niczego nie prowadzi – ominął kuzynkę, zawadzając o jej ramię i wyszedł.
      Bursztynowłosa sięgnęła po zdjęcie stojące na półce wiszącej najbliżej biurka.
- Muszę przerwać to szaleństwo – schowała je pod marynarkę i zdeterminowana wybiegła.

****

       Taiki z kamienną twarzą obserwował starania Berthier, która dwoiła się i troiła, żeby tylko zwrócić na siebie jego uwagę. Odmówił wszystkiego, co zaproponowała i jeszcze tylko brakowało by zapytała, czy nie ugotować mu obiadu. To ciągłe świergotanie powoli zaczynało go drażnić. Znudzony wyłączył się z rozmowy i widział już tylko, jak usta niebieskowłosej poruszają się machinalnie, aż w końcu skierował  wzrok na widok za oknem. Wziął do ręki długopis, który leżał na okrągłym stoliczku z ulotkami i zaczął się nim bawić. Z kolei niestrudzona Berthier planowała chyba kolejną szarżę, lecz w samą porę wróciła Ayane. Zdyszana oraz zziębnięta, pośpiesznie odłożyła torbę z laptopem i podeszła do mężczyzny.

- Taiki-san, przepraszam za spóźnienie – przywitała się. – Może coś do picia?
- Naprawdę dziękuję, Pani koleżanka bardzo się starała – potem ściszył głos. – Zacząłem się bać, co będzie dalej.
- No tak – zmieszała się. – Zapraszam do mojego gabinetu – puściła go przodem, a sama doskoczyła do współpracownicy. – Zwariowałaś?! – syknęła. – On nie jest zdesperowany ani spragniony!
- Skąd Ty to możesz wiedzieć? Ty już się ze staropanieństwa nie wyplączesz, a ja mam jeszcze szansę – niebieskooka poprawiła dopasowaną bluzkę, która ledwo ściskała jej piersi i z gracją zasiadła na obrotowym fotelu, obciągając skórzaną, ołówkową spódnicę.
      Chou pokręciła głową z dezaprobatą i powróciła do najstarszego z braci Kou. Usiadła naprzeciw niego, wspierając łokcie o blat szerokiego biurka i splotła palce ze sobą.
- Myślę, że mam dla Pana bardzo dobrą wiadomość.
- Moja teściowa wyjechała z kraju?
- Nie aż tak dobrą, ale… - wzięła głęboki oddech. – Sądzę, że znalazłam człowieka, który może nam pomóc – podała szatynowi wizytówkę, którą dostała od Usui’a.
- On? – muzyk ze zdziwienia otworzył szeroko fiołkowe oczy. – No nie wiem, nie mieliśmy z nim żadnego kontaktu. Żona też o nim nie mówiła. Skąd w ogóle pani o nim wie?
- Yyy…Od dobrego przyjaciela. Słyszał, że prowadzę pana sprawę i chce mi pomóc.
- Rzeczywiście dobry przyjaciel – Kou mruknął sam do siebie, chociaż po przemyśleniu doszedł do wniosku, iż w walce z Saeko wszystkie chwyty dozwolone. – Nie zaszkodzi spróbować – zgodził się.
- Świetnie. Umówię nas na spotkanie, jak tylko zjawi się Japonii. Ma mi dać znać, kiedy będzie lot.
- Nie wierzę, że Pani się to udało.
- Widocznie mam dar do przekonywania.
- Oby nam to wyszło na dobre – Taiki podniósł się, gotowy do wyjścia. – Dobrze, że Saeko zmieniła prawnika. Poprzednik, to był człowiek typu po trupach do celu.
        Imada wykręciła głowę w bok i zakasłała. Dobrze, iż brązowowłosy nie wiedział, że ten „zły” człowiek jest zamieszany w ich sprawę bardziej, niż mu się zdaje.
- Tak, ma Pan rację. Zostajemy w kontakcie – odprowadziła go do drzwi i pożegnała.
       Następnie wzięła do ręki czajnik elektryczny, żeby dolać wody, gdy koleżanka ponownie wbiła jej szpilę w plecy.
- Nawet na Ciebie nie spojrzał – powiedziała z przekąsem. – Im bardziej męska próbujesz być, tym bardziej odstraszasz od siebie facetów.
- Słucham?! Ty… - zazgrzytała zębami.
- Spokojnie, drogie panie – Kunzite wyłonił się ze swojego azylu. – Co się narodziło?
- Zrób coś, bo ją uduszę!
- Imada, nie istnieje adwokat, który chciałby Cię bronić. No, może jeden, ale próbowałaś zabić go wazonem.
- Wiecie co?! Dajcie mi wszyscy święty spokój! – fioletowooka uciekła do siebie.
      Mężczyzna popatrzył na Berthier podejrzliwie.
- No co? Powiedziałam tylko prawdę – udała niewiniątko.
- To nie jest biuro matrymonialne – spoważniał wreszcie. – Weź się do roboty – poszedł odebrać telefon.

2 komentarze:

  1. Wróciłaś! O Bogowie, nie spodziewałam się tego^^ W dodatku zastanawiasz się nad kwestą mojego komentarza i czy faktycznie warto napisać opowiadanie, "Dlaczego Trzy Gwiazdy wróciły i jak to się wszystko potoczyło". To by było dla mnie wielkie! Ale najpierw błagam skończ, "Będę Zawsze Pamiętać". Tyle miesięcy czekałam na zakończenie tej historii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rety, bardzo się że wracasz na tego bloga i miłe słowa 😊 Tak, skończyć to opowiadanie to mój główny cel. Przez te wszystkie lata cały czas chodziło mi po głowie i nie dawało spokoju. Dlatego choćby nie wiem co, skończę je. W zasadzie powoli zbliżam się do końca i chociaż "pisarka" ze mnie żadna, to kocham każdą z tych postaci. Ja wiem, że rozdziały nie są za często, ale staram się. Na pierwszym miejscu jest moja rodzina, potem praca, ale teraz też pamiętam o blogu. Pozdrawiam i ściskam mocno 😘

      Usuń