piątek, 15 maja 2020

Rozdział XXXI

Po pierwsze niesamowicie się cieszę, że odezwała się do mnie Tysia :D Cudownie, że po tylu latach jeszcze pamiętasz, że w ogóle istniałam. A może też coś dla nas napiszesz? ;)
Po drugie, wreszcie uporałam się z przepisaniem. Długa przerwa, ale rozdział też nie jest krótki. Zapraszam ;)

     Dziewczynka o kruczoczarnych włosach spiętych w luźny kucyk na boku, jechała autobusem w nieznanym kierunku. Kiedy tak patrzyła na obce twarze, powoli zaczynało do niej docierać, że chyba popełniła błąd. Co teraz wszyscy jej bliscy musieli o niej myśleć? Z drugiej strony, co pomyśleliby, gdyby w końcu okazało się, iż nie należy do ich rodziny? Rodziny, którą przecież tak pokochała. A jeżeli Ikuko potwierdziłaby na dniach swoją wersję? Wtedy na pewno nie dałaby radę spojrzeć rodzicom w twarz.
    Oparła głowę o szybę, a widok za oknem przesuwał się coraz szybciej klatka po klatce, aż wreszcie kolorowe bilbordy zlały się w całość. Jej granatowe tęczówki lśniły i odbijało się od nich poszarzałe niebo. Zdezorientowana rozejrzała się po wnętrzu autobusu. W godzinach popołudniowych na każdym przystanku ktoś wsiadał, więc środek szybko się zapełnił. Wszyscy dokądś wracali, a ona? Tak naprawdę nie miała celu. Teraz chciałaby mieć obok siebie Elzę.
     Autobus zakończył trasę i Shona była zmuszona wysiąść. Naciągnęła na głowę beżową, wełnianą czapkę i poprawiła torbę na ramieniu. Okolica wydawała się dziwnie znajoma, a gdy spojrzała na przeciwległą stronę, rozpoznała osiedla na którym jej niania wynajmowała mieszkanie. Już wcześniej tu przyjeżdżała, dopóki Seiya nie odkrył jej samowolnych eskapad.
      Uśmiechnęła się pod nosem, bo jakieś zrządzenie losu przyprowadziło ją akurat w to miejsce. Przysiadła na ławce tuż obok wejścia do klatki schodowej i wsparła brodę na torbie, którą mocno ścisnęła.
- Kiepska pogoda na takie wycieczki, nie uważasz? – ktoś zaszczebiotał nad jej głową, aż podskoczyła do góry.
- Eee…Elza?! – przeraził ją widok panny Amiyake. – Co Ty tu robisz?!
- O, to chyba ja powinnam zapytać Ciebie, co tu robisz – blondynka dosiadła się, biorąc dziewczynkę za rękę. – Czy masz pojęcie, co przeżywają Twoi rodzice? Kochanie, oni odchodzą od zmysłów. Co Ci strzeliło do głowy?
- Ach Elzo… - brunetka posmutniała. – Ja nie mogę wrócić do domu. W sumie nawet nie wiem, gdzie rzeczywiście jest mój dom.
- Co Ty mówisz, moja gwiazdo? Przecież kiedyś Ci powiedziałam, że nigdy Cię nie okłamię. Wskazałam Ci prawdziwych rodziców, byłaś taka szczęśliwa. Co się stało? Źle Cię potraktowali?
- Nie, nic z tych rzeczy! Rodzice są cudowni, a Ichi najlepszym bratem na świecie. Lepszego nie mogłam sobie wymarzyć. Małą Chibi też uwielbiam, tylko…- wypuściła ciężko powietrze.
- Tylko co?
- Pani Tsukino nie akceptuje mnie. Boję się, że nadejdzie dzień, kiedy oni wszyscy się ode mnie odwrócą. Nie chcę ich rozczarować. Nie chcę żyć w ciągłej niepewności, ale nie wiem co robić dalej.
- Shona – blondwłosa uniosła jej podbródek do góry. – Proszę, żebyś mi zaufała. Zabiorę Cię w pewne miejsce, gdzie wszystko zrozumiesz i rozwiejesz swoje wątpliwości. Nie bój się tylko, bo mogę inaczej wyglądać, ale obiecuję, że nie stanie Ci się żadna krzywda.
- Inaczej wyglądać? Nic nie rozumiem – 12-latka zmarszczyła brwi.
- Po prostu daj mi ręce i zamknij oczy.
       Granatowooka spełniła prośbę dziewczyny i poczuła jak przyjemne ciepło wypełnia jej ciało…

****

         Berthier siedziała w wygodnej pozycji przy biurku i trzymając w ręku puderniczkę z lusterkiem, malowała usta krwistoczerwoną szminką. Poprawiła idealnie kontury, muskając zalotnymi wargami, z czego wydawała się być szczególnie zadowolona. Przesunęła srebrną opaskę z perełkami, którą misternie wpięła we włosy. Weekend spędziła na wyprzedażach, więc teraz musiała pochwalić się swoimi zdobyczami.
        Wyjęła z torebki perfumy i jednym naciśnięciem rozpyliła delikatną mgiełkę zapachową, która otuliła jej długą szyję. Po skończonych zabiegach obróciła się na fotelu uradowana, iż wygląda jak milion dolarów. Gdyby jeszcze trafił się jakiś przystojny oraz bogaty mężczyzna… Niestety napotkała jedynie na elektryzujący wzrok Chou.
- Jaki kraj, taka Heidi Klum – szybko sprowadziła ją na ziemię.
- Imada, interesujesz się modą? Nie widać – druga ogryzła się.
- Po Tobie też nie, tanie Armani. Nie mam czasu na głupoty. Spodziewam się bardzo ważnych gości. Zrobiłam zakupy, a Ty ogarnij resztę. Przygotujesz kawę, kiedy przyjdą.
- Nie – niebieskowłosa zadarła wysoko głowę.
- Słucham? – Imada niedowierzała, że tamta może się zbuntować.
- Ogłuchłaś? Nie jestem Twoją służącą.
- Służącą nie, ale tu pracujesz. Nikt nie płaci Ci za siedzenie, a po drugie, to nie jest salon kosmetyczny! Ile razy mam to powtarzać?!
- Wiecie co…- Kunzite oparty o drzwi swojego gabinetu, od dłuższej chwili przysłuchiwał się ich sprzeczce. – To jest nawet podniecające, jak tak skaczecie sobie do oczu, ale jak Imada słusznie zauważyła, jesteśmy w pracy. Może później drogie panie.
- Wiesz, gdzie ja Ci zaraz skoczę? Do gardła! Zrób z nią porządek – fioletowooka naturalnie dała się ponieść emocjom.
- To ona ma problem. Może potrzebuje faceta. No, ale to nie moja wina, że żaden jej nie chce.
- Ty…
- Imada, spokojnie. Berthier wszystko zrobi. Ty idź do siebie i poczekaj na pana Kou. Nie wiem, przypudruj sobie nosek, pomaluj rzęsy. Cokolwiek – białowłosy prawie wepchnął ją do drugiego pomieszczenia.
- Czy Ty widzisz, żebym malowała rzęsy?!
- No właśnie nie, a lepiej by Ci było, wiesz?
       Ayane zacisnęła pięści i czuła, jak para uchodzi jej uszami.
- Zobaczymy, co będziesz gdakał jak Kou zrezygnuje z naszej kancelarii – wymamrotała posyłając mu mordercze spojrzenie.
- Powiedziałem, że będzie na tip top – zerknął z ukosa na Berthier, która właśnie dobierała się do ciastek.
- Bo Ci pójdzie w biodra i ta kiecka z krokodyla pęknie w szwach – Chou nie mogła odmówić sobie tej przyjemności, a jej koleżanka aż zakrztusiła się okruchami.
        Uśmiechnęła się przebiegle oraz posłuchała jednej z rad Kunzite i zaszyła się u siebie. Rzeczywiście potrzebowała chociaż pięciu minut w samotności. Bardzo chciała pomóc Taikiemu, dlatego też zgodziła się skorzystać ze znajomości Usui’a . Doskonale wiedziała, że gdyby mu na niej nie zależało, to nie dałby jej tak cennych namiarów. Tylko w jaki sposób miała go teraz traktować, bo jemu się chyba wydawało, iż dostał zielone światło.
Wszystko się pogmatwało. Wcale nie jest mi lżej i zaczynam funkcjonować jak robot” – załamała się.
       Jej przemyślenia przerwało stanowcze pukanie do drzwi, a gościem okazał się być najstarszy z braci Kou.
- Taiki-san, zapraszam – poderwała się na równe nogi, nerwowo poprawiając czarną marynarkę. – Jeszcze nie jesteśmy w komplecie, ale może poproszę o kawę dla nas.
- To może jak będziemy wszyscy – szatyn zajął miejsce na krześle po prawej stronie biurka.
       Ledwo zdążył usiąść, a w drzwiach pojawiła się naburmuszona Berthier. Widocznie wściekła, że musi przyprowadzić kolejnego interesanta, gdyż za jej plecami stał starszy, lecz postawny mężczyzna.
- Nareszcie! Witam serdecznie – Chou ożywiła się na jego widok i podeszła przywitać się. – Mizuno Kousuke-san – mrugnęła w kierunku Taikiego.
       Ten zmierzył teścia uważnie, lecz nie zdążył wyciągnąć ręki, ponieważ został wyprzedzony.
- Szkoda, że poznajemy się w takich okolicznościach – ojciec Ami uśmiechnął się. – Kiedy ostatni raz córka do mnie dzwoniła, to bardzo chciała, żebym wrócił do kraju. Żałuję, że to wszystko tak się potoczyło.
        Taiki nie wiedział, co odpowiedzieć. Z jednej strony było mu żal tego człowieka. Mimo, iż nie był jeszcze staruszkiem, to czas odcisnął na nim swoje piętno. Wyraźnie zarysowane zmarszczki na czole i pod oczami, czy siwe włosy. Jednak sam wybrał takie życie. Co zaszło między nim, a byłą żoną wiedzieli tylko oni, ale Ami bardzo tęskniła za nim. Próbowała nawet podtrzymać kontakt.
- Rozumiem, że to, o co pana poproszę może być trudne – muzyk zaczął ostrożnie dobierać słowa. – Niestety jestem zmuszony. Nie pozwolę, żeby Saeko odebrała mi córkę. Ta kobieta oszalała, że w ogóle wpadła na taki pomysł. Czy w jakiś sposób może mi pan pomóc w sądzie?
- Nie zrozumcie mnie źle – Kousuke odparł po chwili. – Nie przyjechałem po to, żeby walczyć z Saeko, ani też zaszkodzić jej. Myślę, że możemy dogadać się ,tylko musicie dać mi czas.
- No nie wiem. Mizuno-san już potrafiła zabrać bez zgody wnuczkę i nie chciała jej oddać ojcu. Naprawdę pan uważa, że to zadziała? – Ayane wtrąciła się.
- Ona straciła jedyną córkę, która była jej oczkiem w głowie. Nie bronię jej, bo robi źle, ale dajmy jej szansę. Sam się z nią spotkam.
- No dobrze. Sprawdzimy, co się uda wskórać. Tylko czasu, to my nie mamy za wiele – Taiki przystał na propozycję, chociaż w jego głosie było słychać, iż ma wątpliwości.
- Mam do Ciebie prośbę – mężczyzna ośmielił się. -Jeśli można?
- Czy mógłbym zobaczyć Emi?
- Jasne…Tylko muszę ją przygotować. Ona jest bardzo wrażliwa.
- To naturalne. W porządku, na mnie chyba już czas – Mizuno wstał, zapinając guzik od marynarki. – Będę z wami w kontakcie. Jeżeli nie uda się poza salą sądową, to wesprę was również oficjalnie – zapewnił na koniec. – Do zobaczenia – wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
- No i jak? – Imada zagadnęła brązowowłosego.
- Poczekamy na rezultat, ale dziękuję, że się pani stara. Ja też muszę iść. Ostatnio w rodzinie mamy coraz większe zawirowania – stwierdził posępnie. – W pilnych sprawach może pani do mnie dzwonić zawsze – pożegnał się.
          Prawniczka podeszła do okna, a w myślach analizowała przebieg spotkania. W jaki sposób teść jej klienta chciał wpłynąć na nieprzejednaną lekarkę? Ona sama wyczerpała chyba wszystkie możliwości….
         Po kilku godzinach pracy nad dokumentami, Ayane opuściła budynek kancelarii. Kiedy zniknęła za rogiem kamienicy, to w tym samym momencie zatrzymała się czarna limuzyna, a w środku siedział mężczyzna z którym wolałaby nie mieć nic wspólnego.
- Widać mój braciszek po matce odziedziczył słabość do biedoty – Gerald z obrzydzeniem patrzył w stronę, gdzie przed chwilą udała się blondwłosa. – Chcę wiedzieć o niej wszystko, rozumiesz?
- Tak, paniczu – Cedrick przytaknął posłusznie.
- Niech Usui nie myśli, że jest taki cwany. Lepiej niech nie sprawdza do czego jestem zdolny. Inaczej skończę to, co zacząłem pięć lat temu.

 

****

          Był już wieczór, a Seiya siedział w kuchni wpatrzony w jeden punkt. Cały świat zawalił mu się tak nagle i chyba po raz pierwszy w życiu nie był w stanie po prostu działać. Pomijając złamana nogę oraz poruszanie się o kulach, dopadło go wrażenie, iż sparaliżowało jego myśli. A to chyba było najgorsze.
       Naprzeciw niego siedział Yaten i coraz bardziej miał dość tej bezczynności. Gdzieś z tyłu głowy zawsze zapalała mu się lampka ostrzegawcza, a tym razem zapaliły się miliony i wszystkie migały równocześnie.
- Seiya, czy Twój mózg może łaskawie do nas powrócić?! – krzyknął podirytowany.
- To Ty przestań drwić. Nie jesteś na scenie, więc przestań gwiazdorzyć – brunet warknął.
- Próbuję Ci pomóc, a tak się odwdzięczasz? Człowieku, zaraz zaczniesz przechodzić przez ściany.
        Nagle ktoś odchrząknął i do środka weszła Hotaru, a za nią Haruka.
- Usagi zasnęła wreszcie – Saturn odetchnęła z ulgą.
- Co zamierzasz zrobić? – Tenoh surowo zmierzyła lidera Three Lights.
- Czekam na Galaxię, zniknęła kilka godzin temu. Może jej się uda.
        Uran prychnęła pogardliwie.
- Naprawdę liczysz na pomoc Galaxi? – skrzyżowała ręce na piersiach. – A mi się wydawało, że zmądrzałeś i da się z Tobą dogadać.
- To samo myślałem o Tobie.
- Łudź się dalej, że Galaxia przyprowadzi Ci córkę całą i zdrową. Świetną opiekunkę znaleźliście. Jakim cudem jeszcze żyjecie, bo to jest aż nieprawdopodobne.
- Haruka… - Tomoe zawstydziła się za swoją towarzyszkę.
- Nie będę milczeć, kiedy Usagi cierpi. Same dołączymy do poszukiwań.
- Wielkie dzięki, ale nie potrzebuję Twojej pomocy! – granatowooki uniósł się honorem.
      Już sama obecność Haruki doprowadzała go do szału, a ona w dodatku śmiała go pouczać.
- Nie pytałam Cię o zdanie.
- Chwileczkę, ale to dobry pomysł – srebrnowłosy o dziwo opowiedział się po stronie outerek. 
Sama Tenoh wyglądała na zaskoczoną.
- Chociaż jeden rozsądny – podsumowała. – Dziś już nic tu po nas. Idziemy Hotaru.
      Drzwi za nimi zaskrzypiały, a Seiya od razu nakrzyczał na brata.
- Po cholerę się wtrącasz?! – z całej siły zdrową nogą kopnął krzesło, aż runęło z hukiem na podłogę.
- Przynajmniej zrobią coś pożytecznego, a co? Mam Ci kupić miotłę w dieslu i będziesz latać po Tokio? Pomyśl logicznie!
- Próbuję!
- Seiya – Luna i Artemis nieśmiało dali znać o swojej obecności. – My też chcemy pomóc.
- Widzisz, koty mają po cztery łapy. To zawsze lepsze, niż Twoja złamana noga – zielonooki wypalił prosto z mostu, a jego biedny brat uderzył czołem o blat stolika.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz